Katarzyna skończyła sznurować sukienkę i potrząsnęła mocno śpiącąSarą.

- To świetnie, że jesteś tak dobrze poinformowany, ale to nas nieuratuje. Jak uciekniemy z miasta otoczonego wysokim murem, jaksforsujemy potężne bramy strzeżone w dzień i w nocy? Znajdujemy się wpotrzasku, gdyż miasto jest zbyt małe, by można było się w nim schować.

- Mam jednak nadzieję, że uda się nam wydostać. Pośpiesz się,Katarzyno. Brat Stefan pewnie już przygotował konie.

Katarzyna otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.

- Liczycie, że uda się nam uciec na koniach? Jesteś szalony! Końnarobi hałasu, a cztery konie jeszcze więcej!

Twarz Jakuba rozbłysła na chwilę w uśmiechu, gdy uścisnął lekko jejramię.

- Postaraj się mi zaufać, droga przyjaciółko! Nie mogę przysiąc, żezdołam wyciągnąć cię z opresji, ale przysięgam, że uczynię wszystko, co wmej mocy! A teraz dosyć tej gadaniny. Do dzieła!

W mgnieniu oka obie kobiety były gotowe do drogi. Sara,przeczuwając niebezpieczeństwo, szybko się zebrała i po chwili cała trójkaschodziła ostrożnie po schodach. Wokół panowała tak głęboka cisza, żesłychać było tylko łomotanie ich serc. Na dole Jakub Coeur pociągnąłKatarzynę w stronę drzwi wychodzących na zaplecze oberży, tam zgasiłświecę, postawił ją na ziemi, zamknął drzwi i pchnął obie kobiety w stronęstajni, gdzie migotało blade światełko.

- To my, bracie - szepnął.

W istocie, brat Stefan krzątał się przy koniach. Ścierkami, którezabrał po drodze z kuchni, starannie owijał kopyta, a miał przy tym taknatchnioną minę, jakby odmawiał brewiarz. Jakub i Sara rzucili się dopomocy. Po chwili wszystko było gotowe do wyjazdu i podczas gdy Jakubpobiegł otworzyć wrota, pozostali wyprowadzili konie na ulicę. Wokółpanowały ciemności, tylko w oddali widać było skąpe światełko przymoście zwodzonym, prowadzącym do zamku. Niżej, niedaleko kościoła,wznosiła się wieża bez okien.

- To więzienie - powiedział jakby od niechcenia Jakub, chcącpodsycić odwagę Katarzyny. - Chodźcie za mną! Musimy dotrzeć dozamku!

- Do zamku? - odpowiedziała jak echo Katarzyna.

- Oczywiście, przy murze obronnym czeka na nas Justyn Esperat.

Powyżej mur zamkowy łączy się z murami miasta... Niebo nam sprzyja.

Tej zimy mróz tak ścisnął, że w jednym miejscu mur pękł i zrobiła sięwyrwa. Otwór ten jest strzeżony we dnie i w nocy, z tym że od godzinypierwszej straż przy nim trzyma Esperat. .

Podejście było bardzo strome, im wyżej, tym trudniej było oddychać.

W dodatku należało mocno trzymać zwierzęta za uzdy, aby się nie ślizgały.

Wkrótce zbliżyli się do muru zamkowego. Wielki most zwodzony byłpodniesiony, ale drugi, prowadzący do bramy, został spuszczony. Strzegłgo żołnierz oparty na dwusiecznym toporze. Jakub Coeur zatrzymał ichruchem dłoni i podszedł do Katarzyny.

- Musimy przejść prawie przed nosem strażnika. Trzeba więc czymśzająć jego uwagę... Sądzę, że to zadanie w sam raz dla brata Stefana. Habitczyni cuda!

Katarzyna miała wielką ochotę spytać o więcej szczegółów, leczmnich już oddawał cugle swego konia w ręce Jakuba.

- Pozwólcie mi działać! Uważajcie tylko, kiedy nadejdzie sposobnachwila, i starajcie się nie robić hałasu.

Nałożywszy kaptur na głowę, wsunął ręce w rękawy i ruszyłdziarskim krokiem w stronę mostu, gdzie oparty na swej broni strażnikkiwał się smętnie jak czapla. Odgłosy kroków obudziły go.

- Kto tam? - spytał zmęczonym głosem. - Czego chcesz, mój ojcze?

- Jestem brat Ambroży z klasztoru Świętego Jana - łgał jak z nutmnich. - Przynoszę ostatnią pociechę umierającemu.

- A któż to jest umierający? - spytał strażnik z zaciekawieniem.

- Albo to ja wiem? Przysłano od was po księdza, aby wyspowiadałumierającego. Nic więcej nie wiem!

Strażnik odsunął hełm na tył głowy i jął się po niej drapać zzakłopotaniem. Najwyraźniej nie wiedział, co zrobić. W końcu zarzuciłswój dwusieczny topór na ramię i oznajmił:- Nie dostałem żadnego rozkazu, bracie. Nie mogę cię wpuścić, alepoczekaj tu chwilę!

- Pośpiesz się, mój synu - rzucił mnich tonem nieznoszącymsprzeciwu. - Przemarzłem do szpiku kości!

Strażnik zniknął pod niskim łukiem bramy.

- Teraz! - szepnął Jakub Coeur.

Cała trójka opuściwszy kryjówkę, ruszyła przed siebie. Owinięteszmatami kopyta nie robiły najmniejszego hałasu i wkrótce wszyscyzniknęli z pola widzenia.

Tymczasem powrócił strażnik.

- Wybacz, ojcze - powiedział - ale musiała nastąpić pomyłka, bo niktnie jest umierający.

- A jednak jestem pewny...

- Z pewnością to pomyłka albo jakiś żartowniś...

- Żartowniś? Nie godzi się żartować ze sługi bożego! - oburzył sięszczerze brat Stefan.

- Do kroćset! W dzisiejszych czasach nie trzeba niczemu się dziwić!

Gdybym był na waszym miejscu, ojcze, szybko wróciłbym do ciepłegołoża!

Brat Stefan wzruszył ramionami i głębiej nasunął kaptur.

- Żeby nie chodzić po próżnicy, udam się do starej Marii, która masię niedobrze. Kiedy zbliża się śmierć, noce są długie. Niechaj Bóg cię maw opiece, mój synu!

I brat Stefan ruszył swoją drogą, a strażnik wróciwszy nastanowisko, zapadł w poprzednie otępienie.

Kilka chwil później mnich dogonił swych towarzyszy. Jakub Coeurbez słowa stanął na czele grupy. Znajdowali się teraz w wąskim przejściupomiędzy murami miasta a murami zamku. Unosiły się w nim taknieznośne zapachy, że nawet mróz nie był w stanie ich stłumić. Konieślizgały się na stertach odpadków, ponieważ okoliczni mieszkańcy znaleźlisobie tutaj wygodne miejsce do wyrzucania śmieci.

Nagle w murze ukazał się otwór, trochę nieba i na jego tle czyjaściemna sylwetka.

- Czy to ty, mistrzu Jakubie?

- To my, Justynie! Czy jesteśmy spóźnieni?

- Bardzo! Do świtu już niedaleko. Musicie się pośpieszyć.

Oczy Katarzyny powoli przyzwyczajały się do ciemności.

Zauważyła szczupłą postać łucznika z rogiem zwisającym u boku.

- Czy sądzisz, że wszystko się uda, Justynie?

- Nie obawiajcie się, panie! Naczelnik będzie przekonany, że imćAmable wypił za dużo i nikomu nie przyjdzie do głowy, żeby szukać wastutaj. A zresztą, w tym okropnym błocie ślady kopyt będą niewidoczne.

- Dzielny z ciebie młodzian, Justynie! Wynagrodzę cię sowicie.

Justyn roześmiał się beztrosko.

- Wynagrodź to memu ojcu, mistrzu Jakubie, zamawiając u niegokilka pięknych dywanów, kiedy już będziesz możny i bogaty. Marzy otym, żeby utkać najpiękniejszy gobelin świata i ciągle kreśli wizerunkikobiet i fantastycznych ptaków.

- Twój ojciec jest wielkim artystą, wiem to od dawna, i będę o nimpamiętał. Do zobaczenia, moje dziecko, i dzięki jeszcze raz. Wiem, żesporo ryzykujesz, mimo że się tego wypierasz.

- Co warta byłaby przyjaźń bez ryzyka, panie? Jedźcie z Bogiem inie martwcie się o mnie, lecz pośpieszcie się, na litość boską!

Jakub ścisnął bez słowa dłoń młodzieńca i cała grupa przeszła przezotwór w murze. Za nim rozciągała się wyżyna, po której hulał wiatr, dalejteren gwałtownie się wznosił. Przez jakiś czas zbiegowie szli pieszo,trzymając konie za uzdy. Wokół rozjaśniało się i widać było targane wichrem nagie gałęzie drzew.

Na rozstaju dróg, w miejscu gdzie stał kamienny krzyż, Jakub sięzatrzymał.

- Tutaj się rozdzielimy, Katarzyno. Ja pójdę w stronę Clermont,potem dotrę do Prowansji. Wy pójdziecie na lewo. Niedaleko stąd znajdujesię klasztor świętego Alpinina, gdzie możecie się zatrzymać, aby trochęodpocząć i poczekać do świtu.

- Nie ma mowy, Jakubie! Musimy nadrobić szmat drogi. Żal mitylko, że musimy się rozstać!

Instynktownie kuśnierz i młoda kobieta oddalili się nieco od swoichtowarzyszy, pozostawiając ich przy koniach. Sara i brat Stefan zabrali siędo zdejmowania szmat z ich kopyt.

Katarzyna bardzo żałowała, że Jakub musi ich opuścić. Dla niej byłuosobieniem męskiej siły dającej poczucie bezpieczeństwa, którego tak jejbrakowało od ucieczki Waltera. Czarne godziny poprzedzające nadejścieświtu napełniły ją strachem przed nieznaną drogą, która była przed nimi.

Nigdy jeszcze nie czuła tak dotkliwej tęsknoty za prawdziwymogniskiem domowym, za normalnym życiem, jak u stóp tego kamiennegokrzyża. Chwyciła mocno rękę Jakuba, a do jej oczu napłynęły łzy.

- Jakubie, dlaczego jestem skazana na wieczną tułaczkę i ciągłąsamotność?

Gdy podniosła na niego zapłakane oczy, ujrzała twarz tak piękną, żeinstynktownie przez jej głowę przebiegła szalona myśl. Jakub chwycił jejdrobne ręce i przycisnął do piersi.

- Katarzyno... - wyszeptał drżącym ze wzruszenia głosem - nierozstawajmy się! Jedź ze mną! Zabiorę cię na Wschód, pojedziemy doDamaszku, gdzie uczynię cię królową, rzucę do twych stóp wszystkieskarby wyrwane sercu Azji! Czuję, że mógłbym góry przenosić z tobą i dlaciebie!

Chwila słabości Katarzyny szybko minęła. Łagodnie wyjęła swedłonie z rąk Jakuba i uśmiechnęła się.

- Przeżyliśmy chwile strachu, jesteśmy zmęczeni, czyż nie, drogiJakubie? Byłabym ci przeszkodą w twoich dalekich podróżach. I costałoby się z twoim szczytnym planem, który ma przynieść królestwubogactwo i powodzenie?

- Co mi po tym wszystkim! Ty jesteś więcej warta niż całekrólestwo! Od chwili kiedy cię ujrzałem pierwszy raz wśród dwórekkrólowej Marii, zrozumiałem, że dla ciebie wyparłbym się wszystkiego!

- Nawet żony i dzieci?

Zapadła cisza. Słychać było tylko ciężki oddech Jakuba, którywalczył z samym sobą. Po chwili z jego krtani wydobył się gardłowy, leczzdecydowany głos.

- Nawet ich... Tak, nawet ich, Katarzyno!

Nie pozwoliła mu powiedzieć nic więcej. Niebezpieczeństwo wisiałow powietrzu. Dawno już zauważyła, że Jakub kierował ku niej swenajczulsze uczucia, ale nie przypuszczała, że to miłość. Dla niej był gotówna wszystko, porzuciłby rodzinę i bogactwo.

Katarzyna potrząsnęła głową.

- Nie, Jakubie, nie popełnimy tego szaleństwa, którego potem byśmyżałowali. I ja, i ty mamy ważne zadania do spełnienia w tym kraju. Pozatym kochasz Bronię, chociaż przez moment byłeś gotowy sprawić jej ból.

Co do mnie... moje serce umarło wraz z mym mężem.

- To nieprawda! Jesteś młoda i piękna. .

- Wiedz, drogi przyjacielu - przerwała Katarzyna, specjalniepodkreślając słowo „przyjaciel" - że całe życie oddycham, cierpię dla iprzez Arnolda. Jest całym mym życiem, jedyną miłością. Od kiedy gostraciłam, jestem ciałem bez duszy, i to może dobrze, bo to mi pozwolispełnić moje zadanie bez zmrużenia oka.

- Jakie zadanie?

- To nie ma znaczenia! Ale może kosztować mnie życie. Gdyby taksię stało, pamiętaj, Jakubie, że powierzyłam ci los mego syna, Michała deMontsalvy'ego, i módl się za mnie, przyjacielu! Żegnaj!

Ujęła szarpane wiatrem poły płaszcza i odwróciła się, by odejść doSary i brata Stefana.

- Nie, Katarzyno! Nie żegnaj... lecz do zobaczenia!

Na dźwięk tych słów twarz Katarzyny przeszył bolesny skurcz. Byłyto te same słowa, które wypowiedziała na drodze z Carlat, na wpół oszalałaz cierpienia za utraconym Arnoldem... Życie toczyło się jednak dalej, aJakub wchłonięty zostanie przez swoje awanturnicze życie za pierwszymzakrętem drogi, która ich rozdzieli.

To dobrze.

Pochyliła się nad Sarą, która - skulona z zimna - siedziała nakamieniu, i podała jej rękę, aby pomóc jej wstać, a jednocześnieuśmiechnęła się do brata Stefana.

- Wybaczcie, że kazałam wam na siebie czekać. Mistrz Coeur prosił,ażeby was pożegnać w jego imieniu. A teraz ruszajmy w drogę.

Wsiedli na konie i bez słowa ruszyli przed siebie. Droga wiła sięwzdłuż stawu. Katarzyna spojrzała za siebie. W słabym świetle księżycadostrzegła oddalającą się postać Jakuba Coeura, którego poły płaszczatrzepotały na wietrze.

Jeździec nie odwrócił się ani razu.

Katarzyna westchnęła cicho i wyprostowała się w siodle. Ta chwilasłabości była ostatnią przed pokonaniem La Tremoille'a. Tam, dokądzmierzała, było zbyt niebezpiecznie, by mogła sobie pozwolić na takiedowody bezsilności.

Część druga

Zemsta

Rozdział piąty

Rycerze królowej

Katarzyna stała w głębokim obramowaniu okna zamku w Angers i zroztargnieniem patrzyła przed siebie. Po wielu dniach wędrówki ogarnęłoją takie zmęczenie, że nie była nawet w stanie zainteresować się tym, co jąotaczało. Przez dwanaście długich dni wędrówki przez Limousin nękanynędzą i głodem, przez Marches i Poitou, gdzie na każdym kroku widaćbyło krwawe ślady angielskiego ciemięzcy, troje wędrowców musiałowalczyć z zimnem, z ludźmi, a nawet z wilkami, które podchodziły dostodół będących najczęściej ich schronieniem. Zdobycie strawy takżestanowiło nie lada problem. Gdyby nie napotkane po drodze opactwa, których bramy otwierały się na widok habitu brata Stefana oraz glejtukrólowej Jolanty, Katarzyna i jej towarzysze bez wątpienia umarliby zgłodu i nigdy nie dotarliby do królewskiej rzeki.