Wreszcie otwarły się przed nimi potężne mury Angers. Miastosprawiało wrażenie spokojnego i uporządkowanego. Ani śladu żebraków,pijanych żołnierzy czy sprzedajnych dziewek. To miasto stworzone dlaprzyjemności i uciech, ze swoimi ogrodami, niebieskimi dachami i białymidomami, zamieniło się w fortecę gotową do obrony.

Na każdym kroku widać było, że Jolanta Andegaweńska umiałarządzić, pomagać i bić się.

Wrażenie to potęgował zamek, którego ogromne wieże odbijały sięw nurtach Maine. Istny las błękitnych stożkowatych dachów, błyszczącychjak stal, jeżące się dzwonnice i chorągwie. Przy otworach strzelniczychkrzątali się rycerze niosący obosieczne topory, halabardy i oszczepy, a naszczycie wieży łopotał wielki sztandar targany wichrem i smaganydeszczem od morza. Widać było na nim insygnia królowej, krzyżJerozolimy, szlak Sycylii, lilię andegaweńską i pasy Aragonii.

Po przekroczeniu głębokiej fosy wędrowcy stanęli na obszernymdziedzińcu przesłoniętym kurtyną deszczu. Przemoczeni do suchej nitki,marzyli o suchym łóżku z prawdziwą pościelą, w którym można bywygodnie rozciągnąć udręczone ciała po wielu nocach przespanych nagołej ziemi. Najpierw jednak należało stawić się przed królową Jolantą.

Brat Stefan zostawił swe towarzyszki w wielkiej komnacie o wysokichoknach wychodzących na rzekę, a sam udał się do królowej, aby oznajmićo ich przybyciu. Sara opadła ciężko na ławę przy płonącym kominku inatychmiast usnęła. Katarzyna stanęła obok niej. Całe ciało miała takobolałe, że nie chciała usiąść w obawie, że potem nie będzie mogła wstać.

Brat Stefan nie dał długo na siebie czekać. Po chwili pojawił się zpowrotem.

- Chodź, moje dziecko, królowa czeka na ciebie!

Rzuciwszy okiem na Sarę, która nie dawała oznak życia, Katarzynaruszyła w ślad za duchownym. Przeszli przez niskie drzwi, przy którychstało w rozkroku dwóch strażników z halabardami, nieruchomych jakposągi. Przed nimi otworzyła się duża komnata, której ściany pokrywałygobeliny przedstawiające różne postaci. Salę oświetlały płomieniekominka i wielkie, żółte świece stojące na trójnogu z brązu.

W oczy rzucało się olbrzymie łoże z podwieszonymi purpurowymizasłonami, na których wyhaftowane były lilie Francji. W kącie siedziaładama dworu zajęta robótką.

Na szerokim hebanowym krześle wyłożonym poduszkami, trzymającstopy na grzejniku, siedziała królowa. Katarzynę uderzyły spustoszenia,jakich na tej dumnej i delikatnej twarzy dokonały trzy minione lata. Jejhebanowe włosy posiwiały, czoło i policzki pokryły się głębokimibruzdami, a matowa cera pożółkła jak pergamin. Te miesiące nieustannejwalki z przekleństwem Francji, z jej wrogami, Anglikami iBurgundczykami, pozostawiły piętno na tej pięknej twarzy, opłakującejuwięzionego syna, księcia Rene*, który wpadł w ręce FilipaBurgundzkiego w bitwie pod Bugneville.

* Rene II Lotaryński - syn Jolanty Andegaweńskiej (1451-1508), książę Lotaryngii od 1473. W latach 1493-1508 tytularny król Neapolu i Jerozolimy. Przyszły król. W wieku pięćdziesięciu czterech lat królowa Czworga Królestw byłastarą kobietą. Jedynie jej piękne i władcze czarne oczy zachowały żywyblask młodości. Skurczone ciało zaś ukryte było w fałdach czarnych szat iw poduszkach. Kiedy jednak Katarzyna przyklękła u jej stóp i królowauśmiechnęła się, w mgnieniu oka odzyskała cały swój dawny czar.

Wyciągnęła do niej idealnie białą dłoń.

- Nareszcie, moje dziecko - powiedziała dobrotliwie. - Już od dawnapragnę cię widzieć.

Katarzyna, bardzo wzruszona, padła do jej stóp. Jolanta była jedynąosobą z otoczenia króla, do której miała zaufanie. Chciała wyciągnąć doniej ręce, aby prosić o wsparcie i pomoc, lecz głos uwiązł jej w gardle iukrywszy twarz w dłoniach, wybuchnęła szlochem.

Królowa przez chwilę przyglądała się leżącej u jej stóp kruchejpostaci w nędznych szatach. Ona również zauważyła zmęczenie na dawnoniewidzianej twarzy oraz ogrom boleści i rozpaczy w fiołkowych oczach.

Z westchnieniem współczucia wstała z krzesła, objęła Katarzynę i oparłajej zapłakaną twarz na swym ramieniu.

- Płacz, moja mała - szepnęła. - Płacz. Łzy przynoszą ulgę. - Niewypuszczając Katarzyny z objęć, odwróciła się i powiedziała: - Zostaw nassame, pani de Chaumont! Idź przygotować pokój dla pani de Montsalvy.

Dama dworu pokłoniła się głęboko i bezszelestnie odeszła.

Tymczasem królowa poprowadziła Katarzynę do ławy wyściełanejaksamitem i usiadła obok niej. Ze swej sakiewki wyciągnęła buteleczkę zwodą królowej Węgier, wylała kilka kropel na chusteczkę i przyłożyła jądo czoła Katarzyny. Intensywny zapach postawił Katarzynę na nogi.

Zawstydzona, chciała paść królowej do nóg, lecz została powstrzymanasilną ręką.

- Porozmawiajmy jak kobieta z kobietą. Jeśli posłałam brata Stefanapo ciebie, to dlatego, że nie jesteś dla mnie zwykłą damą dworu i nie czasna wspólne wylewanie łez. Nadeszła godzina, aby pozbyć się człowieka,który jest przyczyną twojego nieszczęścia, ciemnego typa, który bogacisię, wyprzedając królestwo. Nadchodzi koniec twoich cierpień!

- Byliśmy ścigani, potępieni jak złoczyńcy, zostaliśmy zrujnowani,zabrano nam wszystko. Bylibyśmy martwi, gdyby hrabia de Padriac nieprzyszedł nam z pomocą. Mój syn utracił nazwisko, stracił swe ziemie. . amój mąż jest trędowaty... Co gorszego może nas jeszcze spotkać?

- Zawsze może się stać coś gorszego - odparła łagodnie królowa lecz w chwili obecnej najważniejszą dla mnie rzeczą jest przywrócićdawny blask przyszłości. Widzisz, moje dziecko.. bardzo lubiłam twegomęża. To był wzorowy szlachcic i jeden z najdzielniejszych rycerzy wkrólestwie. Ofiary de La Tremoille'a są zbyt drogie memu sercu, abym niechciała pomścić ich jak należy. Czy mogę liczyć na twą pomoc?

- Właśnie dlatego przybywam - odparła Katarzyna z błyskiem w oku.

- I oczekuję, wasza wysokość, że zechcesz mnie w tym dziele prowadzić iwspierać.

Królowa właśnie miała odpowiedzieć, kiedy na dziedzińcu podniosłasię wrzawa i rozniósł się głos trąbek.

Jolanta wstała, by podejść do okna wychodzącego na dziedziniec.

Katarzyna ruszyła za nią. Po dziedzińcu rozpierzchli się we wszystkiestrony rycerze, chwytając za oręż. Z książęcych apartamentów przybieglimożni panowie, paziowie i koniuszowie. Wyglądali tak, jak gdyby przedchwilą zstąpili z wiszących gobelinów.

Królowa jęła niecierpliwie tupać nogą.

- Co oznacza cała ta wrzawa? Co znaczy to zamieszanie?

W tej chwili drzwi się otworzyły i ukazała się w nich pani deChaumont.

- Miłościwa pani! Konetabl nadjeżdża!

- Richemont*? Niebo go tu sprowadza! Zaraz go przyjmę!

Odwróciła się do Katarzyny, chcąc zabrać ją z sobą, lecz widząc jejzmęczoną twarz, powiedziała z dobrocią:- Udaj się na spoczynek, moja droga. Pani de Chaumont zaprowadzicię do twego pokoju. Jutro cię wezwę i ustalimy nasz plan.

* Artur de Richemont (1393-1458) - od 1425 r. konetabl Francji. Na-leżał do grona stronników Joanny d'Arc. Katarzyna ukłoniła się i bez słowa podążyła za damą dworu.

Posłusznie dała się zaprowadzić do pokoju, którego okna wychodziły nagłówny dziedziniec. Nie miała ochoty na rozmowę i pani de Chaumontuszanowała jej milczenie. Była to miła blondynka o okrągłej twarzy idużych, wesołych oczach, która z trudem utrzymywała swą młodość nawodzy. Mając dopiero dwadzieścia lat, już od pięciu była mężatką i matkądwójki dzieci, chociaż wcale na to nie wyglądała. Mimo że miała wielkąochotę na rozmowę, uśmiechała się tylko, widząc, że Katarzyna potrzebujespokoju i odpoczynku.

- To tu, pani de Montsalvy! Zaraz przyślę służące, które pomogą cisię rozgościć. Czy życzysz sobie kąpieli?

Na myśl o tej dawno zapomnianej przyjemności oczy Katarzynyożywiły się.

- O tak! Bardzo chętnie! - odpowiedziała, oddając uśmiech młodejkobiecie. - Wydaje mi się, że moje ciało jest pokryte błotem całegokrólestwa!

- Za chwilę będzie gotowa! - odparła Anna de Chaumont i zniknęłatak szybko, że tylko jej czerwona sukienka zafurkotała w drzwiach.

Katarzyna chciała rzucić się na łoże, lecz jej uwagę przykułrozgardiasz dochodzący z dziedzińca. Poruszał się tam istny las pochodni icała armia służących w liberiach, paziów, rycerzy, szlachty i pięknych pań.

Wszyscy tłoczyli się wokół zastępu rycerzy zakutych w żelazo. Jeden znich dzierżył dużą białą chorągiew, na której widniała dzika świnia i mały,zielony dąb. Z przodu widać było człowieka z podniesioną przyłbicą,zsiadającego z konia przy pomocy koniuszego. Katarzyna rozpoznałagroźnego Bretończyka po szramie na policzku. Królowa Jolanta zeszła doniego po schodach, wyciągając ręce na powitanie. Na jej twarzy malowałsię promienny uśmiech. Richemont ukląkł i ucałował wyciągniętą dłoń.

Katarzyna ze swojego miejsca nie mogła słyszeć, o czym rozmawiają, leczodniosła wrażenie, że między królową a konetablem istniało całkowitezrozumienie, i ta myśl była wielce pocieszająca. Pamiętała, jaką sympatiądarzył Richemont Arnolda, a także z jakim uporem dążył do celu. Tak,królowa Jolanta i Artur de Richemont to dwa filary, na których można byłozbudować przyszłość Michała!

Chwilę potem, siedząc w wielkiej kadzi wypełnionej gorącą,pachnącą wodą, zapomniała o trudach ostatnich dni i o zmęczeniu.

Zamknąwszy oczy, oddawała się z lubością kojącemu działaniu ciepławkradającego się w każdy zakamarek jej ciała. Miała wrażenie, żepozbywa się nie tylko brudu, ale strachu i cierpienia, i że ubyło jej dziesięćlat. Jej umysł stawał się jaśniejszy, a krew zaczynała szybciej krążyć.

Znowu poczuła się młodą, silną kobietą. Tak, nadal była piękna - widziałato w spojrzeniach służących, które pomagały jej wejść do kadzi - isprawiało jej to przyjemność.

Łoże było przygotowane. Służąca trzymała gorące prześcieradłozagrzane przy kominku. Katarzyna wstała i ręką jęła otrzepywać kroplewody spływające po udach. W tej samej chwili dał się słyszeć na korytarzuodgłos kroków, drzwi się otwarły i do pokoju wtargnął nieznajomymężczyzna.

Katarzyna była tak zaskoczona, że zauważyła tylko wysoką sylwetkęintruza i jego jasne włosy. Wyrwawszy prześcieradło z rąk służącej,owinęła się nim pośpiesznie, nie zważając na to, że się zamoczy.

- Jak śmiesz? Wyjdź! Natychmiast wyjdź! - krzyknęła pełnaoburzenia.

Nieznajomy, nie spodziewając się takiego widoku, stał zrozdziawionymi ustami jak słup soli.

- Na co czekasz? Wyjdź! Chyba słyszysz, co do ciebie mówię? wykrzykiwała rozgniewana Katarzyna.

- Kim jesteś? - spytał w końcu nieznajomy.

- To nie twoja rzecz! Ale za to mogę ci powiedzieć, kim ty jesteś:nieokrzesańcem! Czy wyjdziesz wreszcie?

- Ale... ale - bełkotał nieszczęśnik.

- Bez żadnego ale! Czego jeszcze tu sterczysz?

Rozwścieczona Katarzyna porwała wielką gąbkę pływającą w kadzi ikapiącą od wody rzuciła w nieprzyjaciela, celując tak wprawnie, że pocisktrafił go w twarz, a woda spłynęła na błękitny żupan. Tym razemprzeciwnik postanowił się poddać. Mamrocząc pod nosem przeprosiny,uciekł, czyniąc okropny hałas ostrogami.

Wówczas Katarzyna wyszła z kąpieli z godnością obrażonejkrólowej, ale obie służące stały jak wryte, nie czyniąc najmniejszegoruchu, aby jej pomóc.

- No, co tak stoicie, moje panny? - spytała ostro.

- Czy szlachetna pani wie, kogo raczyła potraktować w ten sposób? wybełkotała wreszcie jedna z nich. - To pan Piotr de Breze! Zaufanykrólowej, a poza tym...

- Dosyć tego! - przerwała Katarzyna. - Nawet gdyby był królem,zrobiłabym to samo! A teraz wytrzyjcie mnie! Jest mi zimno...

Katarzyna nie bez pewnego rozbawienia wypędziła ze swych myśliniedyskretnego gościa, życząc sobie, aby nie było jej dane znowu kiedyśgo spotkać, gdyż czuła się ośmieszona.

* * *

Ale, jak na złość, właśnie jego pierwszego ujrzała następnego dnia wsali przyjęć, do której wezwała ją królowa. Rzecz dziwna, lecz wcale siętym nie przejęła. Spokojny sen, obfite śniadanie i dokładna toaletauczyniły cuda. Czuła, że jest innym człowiekiem, gotowym do walki naśmierć i życie.

Królowa przysłała jej cały stos ubrań do wyboru. Katarzyna wybrałasuknię z czarnego brokatu, do tego kamizelkę obszywaną sobolim futrem.

Na głowę nałożyła spiczasty stroik, z którego spływały potoki srebrzystegomuślinu. Jej wejściu towarzyszyły szepty zachwytu, lecz ona w milczeniuzbliżyła się do tronu królowej. W sali oprócz niej i Jolanty byli samimężczyźni, z których najwyższy niewątpliwie był Piotr de Breze, anajbardziej władczy Artur de Richemont. Obydwaj stali na stopniachtronu. Obok królowej, lecz nieco poniżej, zasiadał starzec w okularach,biskup Angers.

Konetabl wyszedł na spotkanie Katarzyny. Ukłoniwszy się, podał jejdłoń i wyszeptał:- Witaj wśród nas, pani de Montsalvy! Jesteśmy szczęśliwi, widząccię żywą i zdrową. Wiele wycierpiałaś dla naszej sprawy! Twój małżonekbył jeszcze taki młody, kiedy walczył u mego boku pod Azincourt*, alejego waleczność była dla innych przykładem. Kochałem go jak syna iopłakuję jego śmierć!