Chodź już, moja siostro! Fero nie lubi czekać.

Dziewczyna ruszyła pierwsza i Katarzyna bez słowa podążyła za nią.

Jedna za drugą szły przez uśpiony obóz. Ogniska przygasały, noc byłaciemna i nie było widać drogi. Nagle przed kobietami wyrósł wóz zpełnymi kołami, który służył Fero za mieszkanie. Ze środka przenikał nazewnątrz blask lampki oliwnej.

Tereina zatrzymała się i odwróciwszy się w stronę Katarzyny,powiedziała z błyszczącymi oczami:- Tchalai, droga siostro, wiesz, że cię kocham.

- Tak, zawsze byłaś dla mnie dobra.

Cyganka z fałd spódnicy wyjęła małą fiolkę i wcisnęła ją w dłońKatarzyny.

- Co to jest? - spytała podejrzliwie Katarzyna.

- Coś, czego teraz bardzo potrzebujesz. Zajrzałam w głąb twegoserca, Tchalai. Jest zimne jak głaz, a ja chcę, żeby twoje serce ożyło nanowo. Wypij miksturę bez obawy, chyba że nie masz do mnie zaufania powiedziała z takim smutkiem w głosie, że Katarzyna straciła resztkępodejrzliwości.

- Ufam ci, Tereino, lecz powiedz, dlaczego właśnie dziś?

- Bo dziś wieczorem będziesz tego potrzebować. Wypij bez strachu,to są dobroczynne zioła. Po nich nie poczujesz zmęczenia ani zwątpienia.

Przygotowałam tę miksturę dla ciebie. . ponieważ cię kocham.

Jakiś impuls kazał Katarzynie podnieść fiolkę do ust. Wydzielał się zniej silny, lecz przyjemny zapach ziół. Resztki strachu zniknęły. Przecieżtrucizny nie podaje się z taką czułością w głosie... Jednym tchem wychyliłazawartość i zakaszlała. Mikstura paliła jak ogień. Lecz już po chwili,Katarzyna poczuła się silniejsza i odważniejsza. Uśmiechnęła się doTereiny.

- Czy teraz jesteś zadowolona?

W odpowiedzi Tereina uścisnęła jej rękę i rzuciła pośpiesznie:- Tak... idź już! Czeka na ciebie.

I zniknęła nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

W istocie, pod uniesioną plandeką widać było czarną sylwetkęmężczyzny. Bez słowa podał Katarzynie rękę, aby pomóc jej wejść dośrodka, po czym spuścił plandekę.

W tej chwili niebo przecięła błyskawica i dał się słyszeć dalekigrzmot. Katarzyna zadrżała. Czerwone usta Fera rozbłysły bielą zębów.

- Boisz się burzy?

- Nie, nie... jestem tylko zaskoczona. Czego tu się bać!

Kolejny, potężniejszy grzmot zagłuszył jej słowa. Równocześnielunął deszcz, siekąc gwałtownie napięte płótno dachu. Fero rzucił się nastos kołder, które służyły mu za posłanie. Zdjął żupan, zostając w samychpąsowych getrach. W świetle lampki oliwnej wiszącej na żelaznym rusztowaniu wozu błyszczała jego ciemna skóra i długie czarne włosyzaczesane do tyłu. Nie spuszczając oczu z Katarzyny, która stała przywejściu, uśmiechnął się z pewną ironią.

- Myślę, że rzeczywiście nie boisz się niczego... ponieważ przyszłaśtutaj. Czy wiesz, dlaczego posłałem po ciebie?

- Mam nadzieję, że się tego dowiem!

- W istocie, chciałem ci powiedzieć, że pięciu moich ludzi chce cięwziąć za żonę. Są gotowi bić się o ciebie. Będziesz musiała wybraćjednego z nich.

Katarzyna wzdrygnęła się na podobną myśl.

- Jesteś niespełna rozumu. Zapominasz, kim jestem i dlaczego tuprzebywam? Muszę dostać się do zamku, to wszystko!

W spojrzeniu Fera pojawił się błysk okrucieństwa.

- Nie zapomniałem o niczym. Jesteś wielką damą, wiem! Ale jeśliżyjesz wśród nas, musisz, chcąc nie chcąc, być posłuszna naszymzwyczajom! Kiedy kilku mężczyzn pożąda wolnej kobiety, musi onawybrać jednego z nich, chyba żeby wolała tego, który zwycięży w walce.

Jesteś piękna, a moim ludziom nie brakuje odwagi. Walka będzie ostra!

Katarzyna zawrzała gniewem. Ten bezczelny mężczyzna, na dodatekprawie nagi, rozciągnięty na posłaniu, dysponował jej wolnością znieznośnym cynizmem. Tego było za wiele!

- Nie możesz mnie do tego zmusić! Pan Tristan Eremita...

- Twój towarzysz? Nie ośmieli się wtrącać. Jeśli chcesz tu pozostać,musisz przynajmniej udawać, że żyjesz zgodnie z naszymi zwyczajami.

Nikt nie zrozumiałby, dlaczego jedna z mych poddanych nie stosuje się donaszych praw!

- Ale ja nie chcę... - jęknęła Katarzyna. - Czy nie możesz mi tegooszczędzić? Dostaniesz tyle złota, ile zechcesz! Nie chcę należeć dożadnego z tych mężczyzn, nie chcę, żeby bili się o mnie, nie chcę, nie chcę,nie chcę!

Złączyła dłonie w błagalnym geście, a jej oczy napełniły się łzami.

Dzika twarz Fera nieco złagodniała.

- Chodź tu - rzekł spokojnie.

Katarzyna patrzyła na niego, nie rozumiejąc, o co chodzi. Wtedypowtórzył zdecydowanym tonem:- Chodź tu!

Ponieważ stała jak zaklęta, wyprostował się i chwyciwszy ją zaramię, przyciągnął do siebie tak, że upadła na kolana obok posłania.

Krzyknęła z bólu, lecz on wybuchnął śmiechem.

- Jak na kogoś, kto niczego się nie boi, masz dziwną minę. Alewiedz, że nie zrobię ci krzywdy. Posłuchaj mnie tylko, piękna pani... Jatakże jestem szlachetnie urodzony. Jestem księciem Egiptu, w moichżyłach płynie krew pana tego świata, zdobywcy, przed którym drżąkrólowie!

Jego ręka ślizgała się powoli wzdłuż nagiej ręki Katarzyny, szukająckrągłości ramienia. Widziała go teraz z bliska, dziwiąc się, że ma skórę takdelikatną, a oczy tak błyszczące. Pod dotknięciem jego ręki zrobiło się jejgorąco. Oczy Katarzyny zamgliły się, a ciało przeszyły palące dreszcze.

Nagle poczuła, że chciałaby, aby ręka pieszcząca jej ramię odważyła się nawięcej. .

Przerażona siłą swego pożądania chciała uciec, wyrwać się z uścisku,lecz na próżno.

- Czego chcesz? - spytała.

Fero przyciągnął ją do siebie tak blisko, że jego gorący oddech paliłjej usta.

- Jest tylko jeden sposób, abyś mogła uciec od moich ludzi, tylkojeden: nie pożąda się własności wodza. .

Katarzyny próbowała roześmiać się pogardliwie, lecz z przerażeniemusłyszała, że jej śmiech zabrzmiał fałszywie.

- A więc do tego zmierzałeś?

- Dlaczego nie? Żądanie moich ludzi jest prawdziwe. Dodam tylko,że jeżeli zależy ci na walce... ja także będę się bił o ciebie!

Fero przycisnął ją do swej piersi, pochylając się nad jej twarzą taknisko, że aż ustami musnął jej czoło.

- Przypatrz mi się dobrze, piękna pani. Powiedz, czym różnię się odtych możnych, dla których chowasz swe wdzięki? Wielki szambelan,któremu chcesz się oddać, jest tłusty, odpychający i stary, więc miłość jestdla niego trudną zabawą. Ja jestem młody, a moje ciało jest sprawne. Mogęcię kochać całymi nocami, nie odczuwając zmęczenia. Dlaczego więc niechcesz mnie wybrać?

Jego gardłowy głos podziałał na Katarzynę z taką siłą, że krew w jejżyłach zawrzała. Z niedowierzaniem odkryła, że nie ma ochoty się bronić,że chce słuchać tego głosu, że pragnie miłości. Uczucie, które niązawładnęło i które gotowe było rzucić ją w ramiona tego człowieka, byłotak gwałtowne i jednocześnie tak zwierzęce, że ogarnęło ją przerażenie.

Nagle zrozumiała, co Tereina dała jej do wypicia. To był eliksir miłości!

Diabelska mikstura, która miała pchnąć ją, zgodną i uległą, w ramionawodza Cyganów!

Wtedy z pomocą przybył jej nagły przypływ dumy. Z furią wyrwałasię z jego ramion i na kolanach cofnęła się w głąb wozu, próbującgorączkowo się podnieść. Odruchowo sięgnęła do paska, za który zawszezatknięty był sztylet Arnolda. Ale Cyganka Tchalai nie miała sztyletu przysobie i ręka Katarzyny zacisnęła się bezsilnie na kawałku materiału.

Podobny do wielkiego kota Fero patrzył na nią przekrwionymi oczami.

- Odpowiedz! - zagrzmiał. - Dlaczego nie chcesz mnie wybrać?

- Dlatego, że cię nie kocham! Dlatego, że brzydzę się tobą!

- Kłamiesz! Masz na to taką samą ochotę jak ja! Szkoda, że niewidzisz swych zamglonych oczu, i szkoda, że nie słyszysz swegourywanego oddechu!

Katarzyna, cała czerwona od gniewu, krzyknęła:- To nieprawda! To Tereina kazała mi wypić jakąś diabelskąmiksturę, a ty wiedziałeś o tym i liczyłeś na to! Ale nie będziesz mniemiał, ponieważ ja tego nie chcę!

- Tak sądzisz? - spytał ironicznie i jednym zwinnym susem był przyniej.

Wziął ją w ramiona. Próbowała się wyślizgnąć, ale ledwie mogłaoddychać.

- Zostaw mnie. . Rozkazuję, abyś mnie zostawił... Roześmiał się jejprosto w twarz.

- Twoje serce wali jak oszalałe, lecz jeśli rozkazujesz, abym cięzostawił, mogę usłuchać... Mogę również wezwać tamtych mężczyzn,którzy chcą się bić o ciebie, a ponieważ nie mam zamiaru stracić jednego znich z winy twoich wielkich oczu, przywiążę cię w tym wozie i wydam naich łaskę. Kiedy każdy z nich cię posiądzie, przynajmniej będą wiedzieli,czy mają dalej ochotę bić się o ciebie. Ja będę ostatni w kolejce... A więc,czy nadal rozkazujesz, abym cię puścił?

Katarzynie pociemniało przed oczami. Ten prostak ośmielał sięmówić o niej jak o rzeczy bez znaczenia, którą się pogardza po zdobyciu.

Zraniona w swej miłości własnej i przerażona groźbą błyszczącą w jegooczach, postanowiła ulec pragnieniu swego udręczonego ciała.

Jednocześnie poczuła przemożną chęć podporządkowania sobie tegobezczelnego dzikusa i uczynienia z niego swego niewolnika. Był to zresztąjedyny sposób, aby uniknąć najgorszego...

Nagle przestała się opierać. Fero, zaskoczony, że usta, których takpożądał, dotykają jego ust, przywarł do nich chciwie. Diabelski eliksirwyzwolił w Katarzynie wszystkie piekielne moce. Nie mogła walczyć zFerem, którego serce waliło przy jej sercu, a pod dotykiem jego rąk jejbiodra zaczynały wibrować. Zresztą nie dało się już zatrzymać miłosnegoszału Cygana, głuchego i ślepego na wszystko, co nie było ciałem kobiety,które trzymał w swym uścisku.

Katarzyna zamknęła oczy i poddała się nadciągającej burzy.

Wczepiając się paznokciami w wilgotne od potu ramiona Fera, wyszeptała:- Kochaj mnie, kochaj z całych sił. . lecz wiedz, że nie wybaczę ci...

jeśli nie doprowadzisz mnie do szału.

Zamiast odpowiedzi Fero rzucił się na ziemię, pociągając ją wraz zesobą i spleceni oboje potoczyli się po twardej podłodze.

Przez całą noc szalała burza, wstrząsając wozami, wyginając drzewa,wyrywając dachówki. Ale Katarzyna i Fero niczego nie słyszeli.

Wielokrotnie odradzającemu się pożądaniu mężczyzny odpowiadałaszaleństwem nieskrępowana wstydliwością Katarzyna, oznajmiająckrzykiem gwałtowność rozkoszy.

* * *

Kiedy pierwsze podmuchy świeżości wilgotnego świtu wślizgnęłysię do wozu i dotknęły spoconych ciał obojga kochanków, Katarzynaprzebudziła się z głębokiego snu, w którym wraz z Ferem pogrążyła sięprzed paroma chwilami. Czuła śmiertelne znużenie, a w ustach gorycz jakpo wypiciu zbyt dużej ilości wina. Z trudem odsunęła bezwładne ciałoFera, nie budząc go, i wstała. Wokół niej wszystko zawirowało, nogi siępod nią uginały i czuła mdłości. Na skroniach wystąpiły kropelki zimnegopotu i na chwilę zamknęła oczy. Po omacku odszukała swoją koszulę,włożyła ją z wielkim wysiłkiem i wyszła z wozu.

Deszcz przestał już padać, lecz nad rzeką ciągnęły się długie pasmamgły. Wszędzie ścieliły się połamane gałęzie. Nagie stopy Katarzynyzagłębiły się w gęstym błocie.

Po zrobieniu kilku kroków zauważyła, że przy jednym z wozów czaisię jakaś postać. Była to Tereina. Na jej twarzy malowało się zwycięstwo.

Na ten widok Katarzyna zapałała gniewem. Rzuciwszy się na Cygankę,chwyciła ją za czerwony szal.

- Co dałaś mi do wypicia? Odpowiedz natychmiast! Rozkazuję ci!

W natchnionym uśmiechu Tereiny nie było ani cienia strachu.

- Wypiłaś miłość. . Dałam ci do wypicia najsilniejszy z moicheliksirów miłości, aby twe serce rozgorzało w płomieniu, który trawiłmego brata. Teraz należysz do niego... i będziecie razem szczęśliwi. Terazjesteś moją prawdziwą siostrą!

Katarzyna z westchnieniem wypuściła z rąk czerwony szal.

Powstrzymała się od wymówek. I tak na nic by się nie zdały. Tereinaniczego przecież o niej nie wiedziała. Widziała w niej tylko jedną zdziewcząt swojej rasy, której pożądał jej brat, i myślała, że uczyni ichszczęśliwymi, rzucając ją w jego ramiona. Nie wiedziała, że miłość ipożądanie mogą być śmiertelnymi wrogami...

Mała Cyganka ujęła dłoń Katarzyny i przytuliła swój policzek wgeście zupełnego zachwytu.

- Wiem, że byliście bardzo szczęśliwi - wyszeptała poufnym tonem. Podsłuchiwałam całą noc... i ja też byłam szczęśliwa.

Katarzyna poczuła, że jej twarz staje się purpurowa. Na wspomnienietych wydarzeń zalała ją fala wstydu. Ona, Katarzyna de Montsalvy,omdlewająca w ramionach Cygana. Nienawidziła siebie. Tajemniczyeliksir spełnił swoją rolę i w niej samej zagnieździła się ta druga, ta, któraulegała rozkoszy w uścisku Filipa Burgundzkiego, ta, która gdyby niewtargnięcie Waltera, oddałaby się Maclarenowi, ta, która odczuwaładziwne podniecenie w obecności niektórych mężczyzn, ta, która zagłuszałakrzyk jej serca w całości oddanego mężowi... Błoto, w którym zagłębiałysię jej stopy, było tak samo gęste i cuchnące, jak to, z którego była ulepiona nieszczęsna ludzka natura.