Wraz z zapadnięciem nocy Katarzyna została wepchnięta do jednej zkomnat w wieży. Gdy łucznicy wlekli ją do zamku, bała się, że wrzucą jądo strasznego lochu jak wtedy w Rouen. Tymczasem znalazła się w obszernym i gustownie umeblowanym pokoju. Kamienne mury pokryte byłygobelinami i wschodnimi jedwabiami w kolorach ciemnej czerwieni isrebra, a ścielące się wszędzie poduszki mieniły się błękitem, czerwienią izłotem, kolorami rodu Amboise, który niedawno, z woli króla, zostałpozbawiony swych dóbr.

W głębi kusiło wielkie kwadratowe łoże z rozsuniętymi zasłonami,wyścielone białą lnianą pościelą i aksamitnymi kołdrami. Spać! Wyciągnąćudręczone ciało, pokryte siniakami i zadrapaniami. Jednak wielki mieczleżący na stole, stojąca w kącie zbroja oraz porozrzucane tu i ówdzie męskie stroje, jak również wykwintne przybory toaletowe i jedwabne koszulewidoczne w pootwieranych skrzyniach świadczyły wymownie, że znajdujesię w komnacie samego Gilles'a de Rais'go. Nie wiedziała już, co się z niądzieje, ale strach jej nie opuszczał. Wspomnienie pobytu u Gilles'a deRais'go było zbyt bolesne. W sumie jej koszmar trwał nadal.

Dlaczego Rais kazał ją tu przywlec i co zamierzał z nią zrobić? Niemógł jej rozpoznać. A więc? Jeśli odkryje, kim jest, czeka ją pewnaśmierć. A jeśli nie odkryje, to i tak, znając jego pociąg do rozlewu krwi,może zabić Cygankę, jeśli przyjdzie mu na to ochota... A wcześniej weźmie ją siłą... Tak czy inaczej, groziła jej śmierć. Jaki inny powód niż chęćzabawienia się pchnął Rais'go do przyprowadzenia sobie Cyganki?

Katarzyna zbliżyła się do kominka, w którym strzelały wysokiepłomienie, i rzuciwszy się na ławę usłaną poduszkami, wyciągnęła wkierunku ognia zziębnięte dłonie i bose stopy. Jej ciało - ledwo okryterozdartą koszulą - drżało z zimna, lecz zbawienne ciepło walczyłozwycięsko z wilgotnym rzecznym powietrzem i chłodną nocą. OczyKatarzyny bezwiednie wypełniły się łzami, które, kropla po kropli,spływały na surową koszulę. Poczuła doskwierający głód. Zresztą od czasuprzybycia do obozu Cyganów nigdy nie jadła do syta. Bolały ją wszystkieczłonki i czuła, że drętwieje ze zmęczenia. Jak na razie wynik jej działaniabył przygnębiający: wpadła w ręce Gilles'a de Rais'go, najgorszego wroga!

Sara i Tristan nie wiadomo gdzie się podziewali. Została sama.

Pogrążona w rozpaczy, nie pomyślała nawet, że wreszcie znalazła sięw zamku, do którego przecież pragnęła się dostać za wszelką cenę...

Przez otwarte, wąskie okno dolatywały dźwięki piosenki. Po drugiejstronie dziedzińca, w apartamentach królewskich, śpiewał jakiśmężczyzna, przygrywając sobie na harfie.

Piękna moja, o czym rozmyślasz? Co myślisz o mnie? Nie ukrywaj przede mną... Katarzyna uniosła głowę, odrzucając do tyłu czarny kosmyk włosów,który spadł jej na czoło. Była to ulubiona piosenka Xaintrailles'a. Śpiewakoddawał się swej muzie w wyszukany sposób, podczas gdy jej staryprzyjaciel strasznie fałszował. Tę właśnie piosenkę śpiewał w obozie w Arras i wspomnienie tych drogich chwil dodało jej sił. Jej myśli stały siębardziej jasne, krew zaczęła krążyć w żyłach i Katarzyna powoli odzyskałapanowanie nad sobą. Przypomniała sobie słowa konetabla de Richemonta:La Tremoille nie mieszka w apartamentach królewskich. Spędza noce w wieży strzeżony przez pięćdziesięciu zbrojnych wojów... W wieży? Przecież znajdowała się w wieży! Odruchowo spojrzała na kamienne sklepienie,którego łuki ginęły w ciemności wysoko nad jej głową. Człowiek, któregoszukała, musiał być tam, na górze... na wyciągnięcie ręki!

Zajęta swymi myślami nie usłyszała otwieranych drzwi. Gilles deRais posuwistym krokiem zbliżył się do kominka. Ale dopiero kiedy stanąłprzed Katarzyną, zauważyła jego obecność. Aby nie wypaść z odgrywanejroli, żywo wstała z miejsca i przybrała wystraszoną minę, której zresztą niemusiała udawać: sama obecność tego człowieka napełniała ją trwogą. Jejserce biło jak oszalałe i zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, Gillesgwałtownie chwycił ją za ramiona i bez żadnych wstępów wpił się w jejusta. Pocałunek nie trwał jednak długo.

- Tfu! Ależ ty cuchniesz, pięknisiu! - rzucił z obrzydzeniem,odpychając ją precz. - Nie widziałem jeszcze większego brudasa!

Wszystkiego się spodziewała, ale nie czegoś takiego! Wiedziała, żejest brudna, ale żeby tak jej to wytknąć, to było nie do zniesienia.

Tymczasem Gilles klasnął w ręce i w tej samej chwili pojawił się rycerzuzbrojony po zęby. Marszałek rozkazał, by przyprowadził dwiepokojówki. Kiedy po chwili wrócił ze służącymi, de Rais, wskazując naKatarzynę, powiedział:- Zabierzcie tę miłą osobę do łaźni i zajmijcie się nią! A ty, łuczniku,masz czuwać, aby panna nam nie uciekła!

Chcąc nie chcąc, Katarzyna ruszyła za strażnikiem. Jedna zesłużących na widok ciemnej skóry uczyniła za jej plecami znak krzyża.

Obydwie drżały z wielkiej bojaźni przed tą Cyganką, którą przyszło im sięzajmować. Katarzyna pomyślała z zadowoleniem, że jej przebranie spełniaswą rolę, lecz obawiała się efektu kąpieli: czy farba mistrza Wilhelmaprzetrzyma kontakt z wodą? Jej włosy były nadal kruczoczarne, a wkieszonce koszuli miała zaszyte dwa małe puzderka, które dał jej staryartysta. Ale co ze skórą?

Na szczęście wkrótce się przekonała, że kolor trzyma, tylko woda wbalii zabarwiła się na lekko żółtawy odcień. Oddawała się z rozkosząbłogiemu ciepłu i zapachowi wonnych olejków. Zamknęła oczy, chcąctrochę uporządkować myśli i uspokoić uparty strach, który ściskał ją zagardło. Wolała nie myśleć o tym, co ją czeka. Ta błoga chwila była byćmoże ostatnia...

Pragnęła godzinami siedzieć w ciepłej wodzie i zapomnieć o całymświecie, lecz Gilles przypomniałby o sobie. Pokojówki pomogły jej wyjśćz kąpieli i ubrały w cienką koszulę z jedwabiu i w tunikę dalmatyńską zszerokimi rękawami, uszytą z ciężkiego samitu*, w zielone paski nabiałym tle.

* Samit - gęsty jedwab. Kiedy jednak kobiety zabrały się do jej włosów, odepchnęła jegwałtownie, wskazując im drzwi gestem tak dzikim, że biedaczki wycofałysię pośpiesznie, obawiając się z pewnością, żeby Cyganka nie rzuciła nanie uroku. Katarzyna natomiast obawiała się ujawnienia prawdy, że jej bujne włosy nie są całkiem naturalne. Kiedy została sama, rozplotła warkoczei czesała je długo, usuwając z nich resztki kurzu, po czym wplotła w niebiałe wstążki, poprawiła zarys brwi i nałożyła sporo różu na usta. Żebywalczyć, nawet na straconej pozycji, należało się uzbroić w całą dostępnąbroń kobiecą. Czysta i ładnie odziana, pewna swojej urody, poczuła się nanowo panią de Montsalvy. Zresztą, co przyznawała, z trudem przychodziłojej odgrywanie narzuconej sobie roli. Ale ponieważ rzuciła się do wody,trzeba było pływać. Gdyby tylko udało się uspokoić skurcze pustegożołądka...

Odważnie otworzyła drzwi pokoju kąpielowego, za którymi stałysłużące i strażnicy. Tym ostatnim zabłysły oczy na jej widok.

- Jestem gotowa! - rzuciła spokojnie i ruszyła przed siebiezdecydowanym krokiem, jakby szła do boju.

Po chwili znalazła się w pokoju Gilles'a, gdzie stwierdziła z ulgą, żestół jest zastawiony wszelką strawą. Ten fakt upewnił ją w przekonaniu, żemarszałek nie pragnie jej śmierci. Gdy się chce kogoś zgładzić, to się goprzedtem nie zaprasza na ucztę!

Pan de Rais czekał, siedząc niedbale w wysokim, rzeźbionymkrześle, lecz Katarzyna - zapominając o strachu - zauważyła jedyniesmakowicie pachnącego kurczaka z przyrumienioną skórką, pasztety,konfitury, butelki z winem i wiele innych przysmaków...

Rais obserwował, jak rozchylają się jej nozdrza, i w końcu spytał:- Jesteś głodna? Szybko przytaknęła. - To siadaj i jedz!

Nie kazała sobie dwa razy powtarzać. W pierwszej kolejnościsięgnęła po kawał pasztetu, który zniknął błyskawicznie w jej ustach.

Nigdy jeszcze nie jadła czegoś tak pysznego. Na drugi ogień poszedłkurczak, którego połowa podzieliła los pasztetu. Tymczasem Gilles nalałjej duży kielich czerwonego wina, które wychyliła jednym haustem. Potym poczuła się tak dobrze, że nie zwróciła nawet uwagi na to, żemarszałek obserwuje ją jak kot mysz. W tej chwili mogłaby zmierzyć sięnawet z samym Belzebubem.

Aby lepiej widzieć, jak połyka kandyzowane śliwki, Gilles oparł sięłokciem na stole. Po zaspokojeniu głodu Katarzyna rzuciła na niegoszybkie spojrzenie, oczekując, że przemówi. Marszałek ciągle jednakmilczał, co zaczynało być denerwujące. W końcu, nie mogąc dłużej znieśćnapięcia, postanowiła odezwać się pierwsza. Wytarłszy usta jedwabnąserwetą, zmusiła się do uśmiechu, pamiętając, że nie może zdradzić swegostrachu.

- Wielkie dzięki, możny panie! Sądzę, że nigdy w życiu nie jadłamtak dobrych rzeczy!

- Doprawdy? Nigdy?

- Nigdy! Jesteśmy biednymi wędrowcami, panie, a na naszychogniskach gotujemy prostą strawę. . - Toteż ja nie pytam o nędzne kociołki Cyganów - przerwał Gilleszimno - lecz o kuchnię Filipa Burgundzkiego, który każe siebie nazywaćWielkim Księciem Zachodu! Myślałem, że jesteś bardziej wyrafinowana!

Katarzyna zamarła i nie mogła wydobyć słowa. Marszałek wstał,podszedł do niej i pochylając się nad jej głową, powiedział:- Moje gratulacje! Potrafisz grać komedię jak wielka artystka, mojadroga Katarzyno! Bardzo mi się podobałaś, zwłaszcza w scenie walki.

Nigdy bym nie przypuścił, że pani de Brazey potrafi się bić jak ulicznadziewka. Czyż jednak nie sądzisz, że lepiej było ze mną grać w otwartekarty?

Katarzyna uśmiechnęła się gorzko.

- A więc mnie rozpoznałeś?

- O, nie było to wcale trudne: wiedziałem, że tu jesteś w przebraniuCyganki!

- Jak się o tym dowiedziałeś?

- Wszędzie mam swoich ludzi, w zamku Angers również. Jeden znich, który widział cię w Champtoce, rozpoznał cię od razu. Śledził was,gdy szliście do Wilhelma Zdobnika. Muszę przyznać, że ten okropnyczłowiek długo nie chciał mówić, mimo że zastosowaliśmy pewne środki,aby go do tego zmusić...

- To ty go torturowałeś! To ty kazałeś poderżnąć mu gardło! Możnasię było tego spodziewać! - krzyknęła Katarzyna, trzęsąc się z gniewu.

- Istotnie, to ja. Niestety, ten nieszczęśnik nie chciał za żadne skarbywyjawić powodu tej maskarady mimo naszych nalegań.

- Z tej prostej przyczyny, że sam nie wiedział!

- Domyślałem się tego. Toteż liczę, że ty wyjawisz powód, chociażwydaje mi się, że wiem...

Bliskość pochylonej nad nią twarzy napawała ją obrzydzeniem.

Wstała i podeszła do otwartego okna, po czym spojrzała na marszałka,pragnąc przeniknąć jego myśli.

- A według pana po co tu przybyłam?

- Żeby odebrać swoją własność. Jest to rodzaj działania, które jestemw stanie zrozumieć.

- Moją własność?

Ale Gilles de Rais nie miał czasu na odpowiedź, gdyż w tej chwiliktoś zapukał do drzwi i nie czekając na zaproszenie wkroczył do środka wtowarzystwie dwóch strażników z halabardami, którzy stanęli nieruchomoprzy drzwiach. Niespodziewany gość odznaczał się nieprzeciętną tuszą;była to istna beczka smalcu udrapowana kilometrami aksamituwyszywanego złotem. Pośrodku tej masy tłuszczu tkwiła obrzękła,czerwona twarz, wyrażająca próżność i arogancję. Był to Jerzy de LaTremoille we własnej osobie.

- Drogi kuzynie! Przyszedłem do ciebie na kolację! U króla możnaumrzeć z nudów! - wykrzykiwał od progu.

Katarzyna nie spodziewając się, że tak szybko dane jej będziespotkać znienawidzonego człowieka, na widok nieoczekiwanego gościacofnęła się. Nagle poczuła radość, gniew i nienawiść. Z dziką satysfakcjąstwierdziła, że był grubszy niż dawniej, jego rozlazłe ciało pokrywałażółtawa skóra, a dychawiczny oddech świadczył wymownie o zdrowiuzniszczonym przez życie w sprośności. Wielki szambelan nosił na głowiezłoty turban, który nadawał mu wygląd wschodniego satrapy.

Katarzyna, obserwując go uważnie, zauważyła wśród fałd turbanulśniący jak gwiazda czarny diament... jedyny w swoim rodzaju,niepodrabialny czarny diament Garina de Brazeya!

Wokół niej zawirowały ściany. Przez chwilę myślała, że to sen. Poomacku odnalazła taboret i opadła na niego, nie rozumiejąc słów, jakiewymieniali między sobą dwaj mężczyźni. Starała się odgadnąć, w jakisposób diament mógł wpaść w ręce szambelana. Przypomniała sobiechwilę, w której przekazała klejnot Jakubowi Coeurowi w oberży „PodCzarnym Saracenem" i co jej wtedy powiedział. Że zastawi diament uŻyda z Beaucaire! Zapamiętała nawet jego nazwisko: Izaak Abrabanel! Jaksię więc stało, że diament błyszczał na turbanie La Tremoille'a? A możeJakub wpadł w zasadzkę? A jeśli zginął?...

Jakub Coeur nigdy nie pozbyłby się z własnej woli rzeczypowierzonej mu przez Katarzynę. Nie oddałby nikomu diamentu.

Zwłaszcza temu człowiekowi, którego nienawidził tak samo jak ona.

Zamknęła na chwilę oczy i nie widziała, że La Tremoille - przyjrzawszysię jej z wyraźnym zainteresowaniem - podszedł bliżej. Dopiero kiedypoczuła na swym podbródku dotyk miękkiego, tłustego palucha, drgnęła.