Breze ze szpadą w dłoni otwierał pochód. W sali straży należałounieszkodliwić dwóch żołnierzy. Z żołnierzami uporano się z łatwością,związano ich, zakneblowano i ułożono na posadzce.
- Wychodzimy! - powiedział Piotr.
Wkrótce znaleźli się na dziedzińcu, gdzie nieliczne kosze żaroweledwie rozjaśniały mroki nocy. Katarzyna z wdzięcznością wzniosła oczydo nieba, które wyglądało jak ciemny aksamit rozjaśniony bladym ogonemDrogi Mlecznej. Wdychała pełną piersią chłodne, orzeźwiające powietrze.
Widziała przed sobą szerokie plecy Piotra de Brezego, który schowałszpadę do pochwy. Pomimo tego czuło się, że zachowuje najwyższąostrożność. Jan Armenga zamykał pochód. Minięto wieżę, przy którejdrzemało dwóch włóczników opartych ciężko na broni. Katarzyna rzuciłaniespokojne spojrzenie w stronę pięter. U Gilles'a de Rais'go panowałyciemności, ale za to La Tremoille'owi gorączka złota nie pozwalałazmrużyć oka, gdyż w jego apartamentach migotały płomienie świec.
Po burzliwym dniu nastąpiła spokojna noc. Dzięki obecnościkrólowej ustały hałaśliwe rozrywki, a przygotowania do wyjazdu zmęczyływszystkich. Potężny dziedziniec był opustoszały. W oddali widać byłostojących strażników.
- Czy oni nas nie zatrzymają? - Katarzyna spytała Tristana.
- To by mnie bardzo zdziwiło - odpowiedział. - To ludzie królowej,których postawiliśmy na straży tej nocy. Nie wiem, co takiegonaopowiadałaś La Tremoille'owi, ale widać, że musiało to zrobić na nimwrażenie, gdyż tej nocy wszystko idzie w zamku na opak.
- Czy nasza ucieczka nie odwiedzie go od wyjazdu?
- Z całą pewnością nie. Pomyśli, że jej sprawcami są Cyganie. PaniLa Tremoille nie widziała naszych twarzy, a to, że hrabina spędziła noc wlochu, na pewno uraduje jej czułego małżonka.
- Cisza! - rozkazał de Breze.
Zbliżano się do straży. Należało jeszcze minąć spuszczaną kratę imost zwodzony, ale Katarzyna była spokojna. Człowiek, który szedł przednią, wydawał się jej aniołem wyzwolenia. Pod jego opieką nic złego niemogło się przytrafić. .
Konie czekały przywiązane u studni. Katarzyna pomyślała zniepokojem, że w tym ciężkim ekwipunku nigdy nie wskoczy na siodło.
Ale de Breze pomyślał i o tym. Podczas gdy on sam podszedł do straży,aby zamienić z nimi słowo, Jan Armenga wziął od niej pikę, oparł ją omur, po czym chwyciwszy Katarzynę wpół, podniósł ją jak piórko i posadził na koniu. Następnie przy pomocy Tristana oddał podobną przysługęSarze. Katarzyna czuła, że za chwilę parsknie śmiechem, gdyż wyobraziłasobie zdumienie strażników na widok pana wsadzającego kurtuazyjnie nakonie dwóch zwykłych żołnierzy. Po chwili usłyszała głos Piotra.
- Wystarczy, jak otworzycie boczne drzwi. Jest nas tylko pięciu! Wsłużbie królowej!
- Wedle rozkazu, panie! - odpowiedział czyjś głos i już po chwilimała krata uniosła się, a lekki most powoli zaczął się opuszczać.
Było jasne, że Piotr de Breze chciał uniknąć hałasu, jaki wywołałbywielki most zwodzony. Teraz on z kolei wskoczył na konia i rzucająckrótkie „naprzód", ruszył pierwszy, znikając pod niskim sklepieniem. Zanim podążyło trzech przebranych żołnierzy. Przejeżdżając obokstrażników, Katarzyna i Sara pochyliły nisko głowy, opuszczając takgłęboko, jak tylko się dało swe hełmy i przybierając niedbałą postawęmężczyzn... Wszystko przebiegło pomyślnie i wreszcie przed nimi nie byłojuż żadnych przeszkód, tylko bezkresne, rozgwieżdżone niebo, błyszczącedachówki miasta i ciemna, lśniąca wstęga rzeki... Katarzyna upajała sięrześkim powietrzem, wdychając je pełną piersią. Ten lekki wiatr niosącyzapach róż i wiciokrzewów, po długich godzinach spędzonych wśródmdłych wyziewów piwnicznego lochu, był jak upojny eliksir życia...
Na nowo usłyszała głos de Brezego, który rozkazywał strażom, bynie spuszczali kraty, gdyż niebawem wróci.
Jeźdźcy pokonali galopem drogę dojazdową do zamku i wkrótcedojechali do bram uśpionego miasta, które podobnie jak bramy zamkuotwarty się przed nimi dzięki glejtowi de Brezego.
Teraz konie szły stępa. Droga wznosiła się w kierunku ciemnegolasu. Kiedy tylko zbiegowie zagłębili się wśród szeleszczących zarośli,Piotr de Breze podniósł rękę i zeskoczył z konia.
- Tutaj się rozstaniemy - powiedział. - Dalej pojedziecie sami, gdyżja i Armenga musimy być przy królowej, kiedy będzie opuszczała zamek.
Co do was...
- Wiem, panie - przerwał Tristan. - Mamy udać się do kasztelu wMesvres, dwie mile stąd, gdzie na nas czekają.
Pomimo ciemności panującej wśród leśnej gęstwiny Katarzynazobaczyła błyszczące w szerokim uśmiechu białe zęby Piotra de Brezego.
- Powinienem wiedzieć, że nigdy nie zapominasz o niczym,przyjacielu! A więc, powierzam ci panią Katarzynę, Tristanie! Wiesz, jakbardzo jest mi droga. Kasztel w Mesvres należy do mego kuzyna Ludwikaz Amboise. Tam będziecie bezpieczni. Odpoczniecie, odzyskacie siły idacie paniom stroje odpowiednie ich randze...
- A gdzie potem mamy się udać, Piotrze? Czy się zobaczymy?
Chciałabym być w Chinon świadkiem końca La Tremoille'a! - rzuciłazaniepokojona Katarzyna.
Pan de Breze podszedł do niej, zdjął z jej głowy przytłaczający jąhełm i cisnął go w krzaki.
- Niechaj choć przez chwilę będzie mi dane popatrzeć na twą słodkątwarz, zanim się rozstaniemy. Oczywiście, udasz się do Chinon, gdziekrólowa Jolanta ma dołączyć do swego zięcia. Spotkasz się tam z nią, jakjuż będzie po wszystkim. W Chinon zatrzymasz się w oberży „PodKrzyżem Wielkiego Świętego Mexme". Powiedz oberżyście, że ja cięprzysyłam, a będzie ci wiernie służył. Jest to dobry i wierny poddanykróla, a ponieważ ongiś dał schronienie Dziewicy Orleańskiej, dałby siępokrajać na kawałki przez pamięć o niej. Nakaż mu całkowitą dyskrecję, anie dopuści do ciebie nikogo.
Nastąpiła tak głęboka cisza, że Katarzyna i pan de Breze moglisłyszeć bicie swych serc... Pozostali odeszli na bok. Katarzyna utkwiła wPiotrze oczy pełne wdzięczności i wyciągnęła do niego ręce, któreuchwycił w locie, klęknąwszy uprzednio na jedno kolano, tak jak w izbietortur.
- Dziękuję ci, mój rycerzu - wyszeptała z gardłem ściśniętym zewzruszenia. - Dziękuję ci za wszystko. Jak mam wyrazić to, co czuję w tejchwili? Doprawdy, nie znajduję właściwych słów. .
- Moja słodka pani, żyję tylko miłością do ciebie.. Gdybyś zginęła,moje serce przestałoby bić... Nie szukaj zbędnych słów.
I złożył swe usta na dłoniach, które ściskał jak szaleniec. Katarzynapochyliła się nad klęczącym i wycisnęła skromny pocałunek na krótkich,jasnych włosach młodzieńca, uwalniając jednocześnie swe dłonie zuścisku.
- Do rychłego zobaczenia, panie! Niech Bóg cię ma w swej opiece! I zwracając się do koniuszego, krzyknęła: - Pomóż mi, panie!
Armenga podbiegł, aby wsadzić ją na konia, Katarzyna podniosładłoń i pozdrowiła Piotra, który stojąc w trawie, nie spuszczał z niejrozanielonych oczu.
- Kiedy spotkamy się następnym razem, będę na powrót Katarzyną rzuciła radośnie. - Zapomnij o Egipcjance! I to tak szybko, jak ja samapragnę o niej zapomnieć! Raz jeszcze dziękuję wam wszystkim!
Spiąwszy konia ostrogami, ruszyła w las, a za nią podążyli Tristan iSara.
Rozdział jedenasty
Chinon
Zachodzące słońce rzucało krwistoczerwone blaski na wysokie, szarebudowle Chinon, na dachówki miasta, otoczonego potężnymi murami,które wyglądały tak, jakby wychodziły prosto z rzeki Vienne. Po jejspokojnych wodach wśród świergotania zimorodków i szybkiego lotujaskółek sunęły barki przewoźników. Wieczór był ciepły i w powietrzurozchodził się zapach świeżo skoszonego siana, kiedy Katarzyna wraz zSarą i Tristanem Eremitą przeszli przez pierwszą bramę i znaleźli się podmurami kolegiaty Świętego Mexme. Należało jeszcze przejść drugą bramę,bramę Verdun, która broniła wstępu do samego miasta. Na wzgórzu stałzamek składający się z trzech części: fortu Świętego Jerzego,zbudowanego dawno temu przez Plantagenetów, zamku środkowego inajdalej stojącego Coudray, zwieńczonego okrągłą,trzydziestopięciometrową wieżą Chinon - miasto-twierdza zdecydowaniezasługiwało na taką nazwę i Katarzyna z rozkoszą kontemplowała imponującą kamienną pułapkę, w której wkrótce miał się znaleźć jej wróg.
Czas upływał szybko. Wydawało się jej, że wszystkie tragicznewydarzenia z Amboise były daleko poza nią. A przecież minęły dopierotrzy dni, od kiedy Tristan z panem de Brezem wyrwali ją z objęć śmierciczyhającej w piwnicach królewskiego zamku...
Po rozdzieleniu się w lesie Katarzyna, Sara i Tristan w swychżołnierskich przebraniach dotarli do kasztelu w Mesvres, gdzie Katarzynawreszcie mogła przybrać własną skórę. Dzięki gorącej kąpieli, mocnemuszorowaniu, nacieraniu alkoholem etylowym, potem tłustym krememsporządzonym ze świńskiego sadła, jej skóra stała się taka biała jakdawniej. Pozostał tylko lekki, złocisty odcień, który zawdzięczała bardziejżyciu na świeżym powietrzu niż emulsjom mistrza Wilhelma. Następnieodpięła czarne warkocze, umyła włosy, stwierdzając, że pokazały się jasneodrosty. Niestety włosy należało obciąć, i to bardzo krótko.
Katarzyna nie wahała się. Wręczyła Sarze nożyczki, mówiąc:- No dalej, tnij!
Sara z ciężkim sercem zabrała się do dzieła. Po ostrzyżeniuKatarzyna miała na głowie krótką, jasną czuprynkę i wyglądała jak chłopięalbo młody paź, co, rzecz dziwna, nie ujmowało jej kobiecości.
- To okropne! - oświadczyła Sara. - Nie mogę na ciebie patrzeć!
- Nie przejmuj się, ja również! - odparła Katarzyna.
Teraz, w czarnej sukni, pelerynie z czarnego adamaszku i wysokimstroiku z muślinu w kształcie księżyca, znowu była damą, a Sara odnalazłaz prawdziwą ulgą swoje dawne, wygodne stroje służącej, Tristan zaśprzywdział z powrotem kostium z czarnego zamszu. Przechodnie iprzekupki odwracali głowy na widok pięknej i wyniosłej kobiety wsurowej żałobie.
Po przejściu bramy Verdun troje podróżnych zagłębiło się wruchliwej uliczce, w której wiosenny wiatr poruszał licznymi szyldami.
Przez otwarte okna można było dostrzec gospodynie krzątające się przykociołkach z jedzeniem. Sklepy nie były jednak tak pełne towarów jakdawniej. Z powodu trwającej wojny nie docierały tu towary z zagranicy.
Najgorzej wiodło się kupcom korzennym, sukiennikom i kuśnierzom,pozbawionym dawnych jarmarków. Za to stragany handlarzy jarzynuginały się od świeżych warzyw i kwiatów. Rzeka dostarczała ryb, a wieśdrobiu. Ulicę wypełniał swojski zapach kapusty i wędzonki.
- Jestem głodna jak wilk - oznajmiła Katarzyna.
- A ja mógłbym zjeść własnego konia - odparł Tristan.
W miejscu rozwidlenia uliczek, pod ścianą jednego z domów, przywielkim głazie modlił się mnich odziany w czarny, wysłużony habit,wołając, że ten kamień pomógł Dziewicy Orleańskiej zsiąść z konia, kiedyzesłał ją tutaj Bóg, i że Joanna powróci pewnego dnia, by przegnaćantychrysta.
Wokół niego zgromadziła się garstka mężczyzn i kobiet, którzyprzytakiwali mu milcząco. Domy w tej części miasta wydawały się nowszei bogatsze. Było to Grand Carroi, serce Chinon. Tristan począł rozglądaćsię za oberżą, która wkrótce ukazała się oczom zdrożonych podróżnych.
Już z daleka zobaczyli jej piękny czerwono-niebieski szyldprzedstawiający świętego Mexme w aureoli, który, przy całej swojejgodności, miał potwornego zeza.
Skierowali się do wejścia. Katarzyna i Sara pozostały w siodle,podczas gdy Tristan udał się na poszukiwanie gospodarza. Była to piękna,błyszcząca czystością oberża. Małe okienne szybki połyskiwały w słońcu,a belki sprawiały wrażenie, jakby przed chwilą zostały odkurzone. Nieminęła chwila, a w progu pojawił się Tristan w towarzystwie wysokiegojegomościa obdarzonego przez naturę owłosieniem pokrywającym prawiecałą twarz. Spośród gęstej brody, krzaczastych brwi i sumiastych wąsówwyłaniał się wielki jak warząchew nochal i para czarnych, niespokojnych,nienapawających zaufaniem oczu. Katarzyna, po białym fartuchu i takimsamym czepcu oraz po wielkim nożu kuchennym wiszącym na jegobrzuchu domyśliła się, że to sam imć Baranek, właściciel oberży „PodKrzyżem Wielkiego Świętego Mexme". Patrząc na niego, nie mogła powstrzymać uśmiechu, gdyż ten baranek w zadziwiający sposóbprzypominał grubego zwierza.
Tymczasem imponująca ta figura zgięła się przed Katarzyną wpół zewszystkimi oznakami głębokiego szacunku.
- To dla mnie wielki zaszczyt, szlachetna pani, że mogę cięprzyjmować w mych niskich progach. Przyjaciele pana de Brezego są tutaju siebie. Lecz obawiam się, że moje pokoje będą dla ciebie zbyt ciasne,pani.
- Nie przejmuj się, mistrzu Baranku - odparła Katarzyna, przyjmującdłoń, którą podał z wielką kurtuazją, żeby pomóc jej zsiąść z konia. Wystarczy, że ja i moja służąca znajdziemy u ciebie wikt i posłanie, aprzede wszystkim spokój. Co zaś się tyczy mistrza Tristana, to sądzę. .
"Katarzyna tom 4" отзывы
Отзывы читателей о книге "Katarzyna tom 4". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Katarzyna tom 4" друзьям в соцсетях.