Mostem sunęła grupa obszarpanych i zakurzonych pielgrzymów, z trudem prostujących zmęczone plecy i obolałe ramiona. Na przedzie gromady, z oczami wzniesionymi do nieba, kroczył Gerbert Bohat, wymachując kosturem dla nadania pieśni rytmu. Stanąwszy przed spuszczoną kratą, rzucił spojrzenie na strażników stojących na murach i nie zauważywszy starych towarzyszy wędrówki, rzucił gromkim głosem: – Dlaczego brama jest zamknięta? Otwierajcie przed wędrowcami Pana Boga!

Następnie powtórzył to samo po hiszpańsku, lecz jeden ze strażników odpowiedział coś, co musiało oznaczać, żeby pielgrzymi trzymali się z daleka od tego miejsca, gdyż Klermontczyk rozgniewał się i odrzekł coś podniesionym tonem.

– Co mówi? – spytała Katarzyna.

– Że do tej pory żadne chrześcijańskie miasto nie ośmieliło się nigdy zamknąć swych podwoi przed pielgrzymami z Composteli, że jego ludzie są wyczerpani, niektórzy nawet chorzy i ranni, że pilno im dotrzeć do schroniska, gdyż po drodze zostali napadnięci przez rozbójników, i że stanowczo domaga się otwarcia bramy!

– I co mu odpowiedziano?

– Że don Martin nie pozwolił!

Wymiana zdań była coraz bardziej gwałtowna i trwała jeszcze jakiś czas. Wreszcie Gerbert Bohat wbił w ziemię kostur i powiedział, że nie ruszy się z miejsca, dopóki nie zobaczy się z don Martinem.

Wkrótce przy bramie pojawiła się czarna postać zbrodniczego alkada, który po kamiennych schodach wspiął się na mury.

– Chyba jest jakaś szansa... – szepnął Hans. – Don Martin powiedział, że rozbójnicy, którzy zaatakowali pielgrzymów, mogli być bandytami z Oca, należy więc przepytać pielgrzymów na tę okoliczność.

W istocie, po chwili nastąpiła wymiana zdań pomiędzy don Martinem a Gerbertem Bohatem. Głos alkada dziwnie złagodniał, aż wreszcie przysłuchujący się uważnie jego słowom Hans wyszeptał: – Oznajmił, że każe otworzyć bramę przed świątobliwymi pielgrzymami, lecz... nie podoba mi się taka nagła zmiana... Don Martin nie przebiera w środkach, by wyciągnąć z ludzi zeznania... Wszystko jedno, gdy tylko podniosą kratę, musimy to wykorzystać! Jeśli zaś odkryją, co znajduje się w naszym wózku, wszyscy podzielimy los Waltera! Trudno, kto nawarzył sobie piwa... Ale, ale... czy słyszycie tę wrzawę za nami? Przeszukują domy! Wszystko mi jedno! Wolę strzałę w plecy niż śmierć na stosie!

W tej chwili pod sklepieniem ukazał się don Martin z zastępem żołnierzy. Na widok wózka alkad stanął w strzemionach i skierował konia prosto na niego. Widząc, jak zbliża się nieodwołalnie z twarzą poszarzałą z wściekłości, Katarzyna poczuła, że za chwilę wyzionie ducha. Przez jej głowę przebiegła myśl, że teraz już nic nie uratuje ani jej, ani przyjaciół od tego strasznego stosu, który czekał nie opodal na swą ofiarę.

Nie doceniała jednak mistrza kamieniarskiego! Otóż Hans na złość alkada odpowiedział ze stoickim spokojem, że bezwzględnie musi zawieźć kamienie do Las Huelgas, gdzie ma do wykonania pracę, którą zlecił mu sam konetabl Alvaro de Luna. Nazwisko władcy Kastylii wywarło na alkadzie zamierzony skutek. Jego złość nieco opadła. Jeszcze tylko zmierzył po kolei każdego z siedzących na wózku swoim przenikliwym i nieufnym spojrzeniem. Nastąpiła chwila nieznośnej, pełnej napięcia ciszy, po czym don Martin rozwarł swe wąskie wargi i rzucił kilka ostrych słów. Katarzyna poczuła, że siedzący za nią Josse zadrżał. Hans zaś ani drgnął, lecz widząc, jak mocniej ściska lejce, młoda kobieta domyśliła się, że zaraz pojadą.

W rzeczy samej, krata wreszcie drgnęła i powoli zaczęła unosić się do góry.

Don Martin wjechał na most i dał znak pielgrzymom, by się zbliżyli.

– Ruszajmy! – rzucił Hans. – Zaczekamy na moście, aż przejdą pielgrzymi. Wózek ruszył powoli i na moście Hans ustawił go z boku, zostawiając przejście pielgrzymom. Pokutnicy szli z trudem, ciężko powłócząc nogami, wyczerpani przejściem przez góry. Katarzyna i Josse rozpoznali kilka osób, lecz znaczna większość była zmieniona nie do poznaki przez trudy wędrówki. Ich ciała, odziane w strzępy sukien, pokrywały rany i skaleczenia. Rozbójnicy musieli krwawo się z nimi rozprawić! Żadne z nich nie miało już siły śpiewać.

– Biedni ludzie... – wyszeptała przejęta do żywego Katarzyna. – Nasze miejsce jest wśród nich... Powinniśmy wyglądać tak jak oni...

– Ale na szczęście nie wyglądamy! – burknął Josse z wyraźnym zadowoleniem, które jednak nie trwało zbyt długo.

Oto bowiem w momencie gdy pielgrzymi dotarli do bramy Santa Maria, otoczyły ich zastępy żołnierzy krwawego don Martina.

– Na rany Chrystusa! – krzyknął Josse. – Aresztują ich!

– Don Martin chce postawić im kilka pytań – wyjaśnił ponurym głosem Hans. – Wolał mieć pewność co do nich... przynajmniej na jakiś czas...

– To niegodne! – oburzyła się Katarzyna. – Czego chce się dowiedzieć od tych biednych ludzi? Oni potrzebują medyka, a nie policji!

– Będą ich wypytywać, czy bandyci z Oca odbili swego kompana i gdzie znajduje się ich kryjówka. Nie wiadomo, kogo ci nieszczęśnicy powinni bać się bardziej: zemsty rozbójników z Oca czy nienawiści don Martina!

Katarzyna nie odpowiadała, lecz z niepokojem przyglądała się, jak żołnierze popychali pielgrzymów do przodu. Niektórzy z nich stawiali opór, oczywiście na czele z Gerbertem Bohatem, który wykrzykiwał bez opamiętania: – Zdrada! Zdrada! Brońmy się, bracia!!!

Sam pierwszy rzucił się do boju, wymachując groźnie kosturem przed nosami uzbrojonych w lance i szpady żołnierzy. Na moście lała się krew, a don Martin przyglądał się temu oblizując wargi.

Ta nierówna walka nie mogła trwać długo i pielgrzymi musieli się poddać, a Katarzyna ku swemu przerażeniu usłyszała śmiertelny krzyk Gerberta ugodzonego lancą w pierś. Na rozkaz don Martina żołnierze wrzucili ciało Klermontczyka do rzeki, której żółte wody pochłonęły go na zawsze.

Pozostałych pielgrzymów pognano do miasta, a potężna krata opadła z powrotem. Katarzyna potrząsnęła ramieniem Hansa, który wyglądał jak sparaliżowany.

– Ruszajmy szybciej! Może uda się nam go wyłowić.

– Kogo? – spytał przybitym głosem.

– Ależ Gerberta, którego ci nędznicy wrzucili do wody! Może jeszcze żyje! Hans posłusznie zaciął konie i wózek zaturkotał po bruku. Na szczęście droga do Las Huelgas wiła się wzdłuż rzeki Arlanzon. Josse opuścił swoje miejsce na tyle i przesiadł się do przodu. Paryski rzezimieszek także był przejęty wypadkami przy moście, miał ściągnięte rysy i błędny wzrok.

– Tak potraktować pielgrzymów... bożych wędrowców proszących jedynie o schronienie, jakie im się należy! – wymamrotał.

– Mówiłem wam przecież, że tutejsza ludność to dzikie bestie! – rzucił z nagłą gwałtownością Hans. – A don Martin jest najgorszy ze wszystkich. Obym jak najszybciej skończył tu pracę! Chciałbym już wrócić do mego kraju, nad brzeg Renu... To wielka, prawdziwa rzeka! Majestatyczna i wspaniała! Nie ma porównania z tą małą i brudną...

Katarzyna nie odzywała się, pozwalając Hansowi wyładować złość, gdyż czuła, że bardzo tego potrzebuje. Sama nie spuszczała oczu z rzeki, wypatrując ciała Gerberta. Nagle dostrzegła długi, czarny kształt dryfujący na błotnistej wodzie. Wstała i wskazała ręką w tamtą stronę.

– Patrzcie! Jest tam! Zatrzymajcie wózek!

– Przecież on nie żyje! – odrzekł Hans. – Nie ma po co się zatrzymywać.

– A może jeszcze nie jest martwy? Nawet gdyby był, ma prawo do chrześcijańskiego pochówku!

Hans wzruszył ramionami.

– Brudna woda warta jest tyle samo co ziemia w tym zgniłym kraju! – odparł. – Skoro jednak tak ci na tym zależy, pani, możemy się zatrzymać.

Hans zatrzymał wózek na skraju drogi. Katarzyna zeskoczyła zwinnie na ziemię i pobiegła w stronę zakola rzeki, do którego zmierzał nurt niosący ciało. Josse, który ruszył w jej ślady, bez wahania wlazł do wody, chwycił Gerberta i wyciągnął go na brzeg. Z pomocą Katarzyny ułożył ciało na przybrzeżnych kamieniach. Klermontczyk miał zamknięte oczy, nozdrza i pobielałe usta zaciśnięte, a jednak czuło się, że jeszcze oddycha. Na jego piersi widać było głęboką, lecz nie krwawiącą już ranę. Josse pokręcił głową z powątpiewaniem.

– Nie pożyje już długo, pani Katarzyno... Stracił zbyt dużo krwi. Katarzyna nic nie mówiąc usiadła na kamieniach i delikatnie położyła sobie głowę Gerberta na kolanach. Hans podszedł do niej i bez słowa podał jej manierkę z koziej skóry, w której było wino. Katarzyna zwilżyła nim bezbarwne wargi pielgrzyma. Gerbert wzdrygnął się, otworzył oczy i ze zdziwieniem spojrzał na młodą kobietę.

– Katarzyno! – wybełkotał. – Czy ja śnię... czy ty też nie żyjesz?... Dużo myślałem o tobie...

– Nic nie mów, Gerbercie! Ja żyję i ty także!

– Muszę mówić! I masz rację, żyję jeszcze... bo cierpię, ale już niedługo... Chciałbym... księdza... żeby nie odejść z moim grzechem!

Z największym wysiłkiem próbował wstać, czepiając się ramienia Katarzyny. Josse klęknął za nim i podniósł go ostrożnie. Gerbert potoczył mętnym wzrokiem po nachylonych nad nim twarzach i westchnął: – Nikt z was nie jest księdzem, prawda?

Katarzyna zaprzeczyła, z trudem powstrzymując łzy. Gerbert próbował się uśmiechnąć.

– W takim razie ty mnie wysłuchasz, Katarzyno, wszyscy troje mnie wysłuchacie! Przegnałem cię wtedy, pani, skazałem na samotną wędrówkę... gdyż myślałem, że cię nienawidzę... tak jak nienawidziłem wszystkich kobiet... Potem jednak zrozumiałem, jak bardzo się mylę! Nie mogłem przestać myśleć o tobie, Katarzyno... i dalsza wędrówka stała się dla mnie istnym piekłem!... Pić! Dajcie mi jeszcze wina! Przywraca mi siły!

Katarzyna ostrożnie dała mu się napić. Gerbert z powrotem przyszedł do siebie i otworzył oczy.

– Wkrótce umrę... i tak będzie najlepiej... Nie byłem godzien przystąpić do grobowca Apostoła, ponieważ... ja... zabiłem swoją żonę! Zabiłem ją z zazdrości! Zabiłem... bo kochała innego! Byłbym zabił każdą kobietę!

Zamilkł, opadając ciężko do tyłu i Katarzyna pomyślała, że już po nim, lecz po chwili uniósł znowu powieki, ciężkie od powiewu śmierci. Głos nieszczęśnika osłabł, słowa plątały się bez składu, usta gorączkowo chwytały powietrze.

– Przebaczcie... Trzeba przebaczyć... Cierpiałem... Och! Jak ja cierpiałem... Alysia! Kochałem ją! Wtedy potrafiłem jeszcze kochać...

Ostatnie słowa były niezrozumiałe. Słaba iskierka życia, wlana w bezkrwiste ciało wraz z winem, szybko zgasła. Gerbert pobielał jak papier, jego sine wargi poruszały się już bez słów. Katarzyna poczuła, że ciało Gerberta sztywnieje w skurczu agonii. Z ust nieszczęśnika dobyło się jeszcze jedno słowo: – Boże...

Było to ostatnie westchnienie Gerberta i po chwili jego oczy zamknęły się na wieki. Katarzyna ostrożnie położyła jego głowę na kamieniach i ocierając wilgotne oczy, spojrzała na Hansa, który stał obok jak skamieniały.

– Gdzie możemy go pogrzebać?

– Mnisi z Hospital del Rey powinni się tym zająć. Ułóżmy go na wózku. Hans i Josse zawinęli ciało pielgrzyma w jego podarty płaszcz i położyli na stercie kamieni, pod którymi ukryty był Walter. Ten tymczasem nie ruszał się, powalony solidną dawką wina z makiem, które wlał w niego Hans. Strzelił bicz i wózek potoczył się drogą, która wedle zapewnień Hansa nie była już długa.

W istocie, po kilku chwilach ukazały się białe mury i kwadratowa wieża potężnego klasztoru cystersów, otoczonego solidnym murem, w którym widoczne były tylko dwie bramy.

– Las Huelgas! – wyjaśnił Hans. – Najsłynniejszy klasztor w Hiszpanii. Założony przez króla Alfonsa VIII i królową Anglii, Alienor, dla szlacheckich panien i jako miejsce wiecznego spoczynku dla ludzi ich pokroju. Ale jak wieść niesie, klasztor podupadł w ostatnich czasach.

Jakby na potwierdzenie tych słów z romańskich okien klasztoru doszły ich dźwięki muzyki, nie mające w sobie nic religijnego. Dające się rozróżnić wiole, lutnie i harfy towarzyszyły młodemu kobiecemu głosowi śpiewającemu pieśń miłości wśród wesołych śmiechów. Błękitne niebo i blask słońca przydawały temu niezwykłemu klasztorowi nastroju wesołości.

– Co to wszystko znaczy? – spytała ze zdumieniem Katarzyna.

– A to, że zakonnice z Las Huelgas wybierane są teraz nie pod względem cnót czy pobożności, lecz pod względem urody i zręczności w sztuce kochania – odparł zgryźliwie Hans. – Król Jan, miłujący sztuki piękne, a w szczególności muzykę, oraz konetabl, miłośnik pięknych dam... często tu zajeżdżają, spędzając wiele miłych chwil. Dlatego nie tutaj zostawimy naszego zmarłego, lecz udamy się do starych mnichów w Hospital del Rey, którzy zresztą nie znoszą tego perfumowanego sąsiedztwa.

Stary przytułek znajdował się nie opodal i sprawiał o wiele skromniejsze wrażenie, a reperacje, których miał w nim dokonać Hans, były mu bardzo potrzebne. Pielgrzymi z Composteli już dawno przestali się tutaj zatrzymywać, wybierając schronisko Santo Lesmes w centrum Burgos. Hospital del Rey popadł w niepamięć.