Katarzyna tego wieczoru miała ochotę na odrobinę samotności. Nie uśmiechał jej się odpoczynek we wspólnej sali. Ta dziwna wędrówka napełniła ją mieszanymi uczuciami. Czuła się obco wśród tych ludzi, obce też były dla niej ich cele i śluby. Oni wszyscy pragnęli duchowej przemiany zbliżając się do grobowca świętego Jakuba, jakby już za życia chcieli zapewnić sobie wstęp do raju. Lecz ona? To prawda, że pragnęła, by Bóg pozwolił jej dojść do końca tej drogi krzyżowej i uzdrowił ukochanego męża. Jednak nie chodziło jej o żadne wzloty duchowe, lecz o odzyskanie mężowskiej miłości, jak najbardziej ziemskiej i cielesnej. Pragnęła jego pocałunków i jego ciała, słowem – Arnolda z krwi i kości, bez którego nie miała ochoty żyć...
– Rozdzielmy się teraz! – rzucił krótko Bohat. – Niewiasty niech pójdą z zakonnicami, a mężczyźni ze mną!
W tej chwili z jednego z budynków wyszły cztery siostry miłosierdzia odziane w czarne habity jak mnisi, z tą tylko różnicą, że każda z nich nosiła do tego biały barbet* [*Barbet – biała bluzka noszona przez zakonnice.], dzięki któremu habit zyskiwał na lekkości.
– Moja towarzyszka jest wyczerpana – wyjaśniła Katarzyna. – Potrzebuje spokoju i odpoczynku. Czy nie macie jakiegoś osobnego pokoju, gdzie mogłabym się nią zająć?
Siostra Leonarda, jedna z tych silnych, wiejskich dziewczyn, nie czujących strachu ani przed człowiekiem, ani przed zwierzęciem, spojrzała na Katarzynę ze zniecierpliwieniem. Następnie spokojnie ułożyła Gillette na noszach i dopiero podniósłszy je wspólnie z drugą siostrą, raczyła odpowiedzieć: – Mamy tu tylko dwie pojedynki, obie zajęte w tej chwili przez pewną damę i jej dworki. Dama ta dziesięć dni temu przybyła do nas ze złamaną nogą i z tego powodu przebywa nadal pod naszym dachem.
– Rozumiem, lecz czy dama ta nie mogłaby odesłać swoich służących do wspólnej sali i odstąpić nam jeden z pokoi?
Siostra Leonarda uśmiechnęła się z powątpiewaniem i wzruszywszy szerokimi ramionami odparła: – Co do mnie, nie odważyłabym się ją o to prosić... Ma ona... mówiąc delikatnie... paskudny charakter!
– Siostra jest osobą, którą trudno zbić z pantałyku – zauważyła Katarzyna.
– Lecz jeśli siostra się boi, to sama podejmę się pertraktacji.
– Nie żebym się bała – zaprotestowała siostra Leonarda. – Ja tylko nie znoszę wrzasków, a niestety nasz Stwórca obdarzył tę damę przeraźliwym głosem!
Tak rozprawiając, siostry z noszami, a za nimi Katarzyna, doszły do niskich drzwi prowadzących do domu zakonnic. Za nimi nadeszły pozostałe, nieliczne niewiasty biorące udział w pielgrzymce. Wszystkie weszły do obszernej kuchni, w której zapach płonących na palenisku polan mieszał się z wonią kwaśnego mleka. U niskiej, osmolonej powały zwisały wianki cebuli i połcie wędzonek. W wiklinowych koszach suszyły się sery, a przed olbrzymim paleniskiem krzątały się dwie siostry. Obie z podwiniętymi rękawami mieszały żwawo gęsty kapuśniak bulgocący w dużym, czarnym kotle.
Siostry postawiły nosze przed paleniskiem, a Leonarda pochyliła się nad chorą.
– Jest bardzo blada. Dam jej czegoś na wzmocnienie, a tymczasem siostry przygotują jej łóżko.
– Powiedz, siostro, gdzie mogę znaleźć tę damę? – nie dawała za wygraną Katarzyna. – Muszę z nią mówić!
Siostra Leonarda wybuchnęła szczerym śmiechem.
– Ależ jesteś uparta, pani! Widzę, że sama muszę do niej pójść... Z góry jednak znam odpowiedź... Ty tymczasem zajmij się chorą.
I Leonarda zniknęła w czeluściach kuchni. Katarzyna pochyliła się nad Gillette, po chwili jednak rozmyśliła się i zrobiła kilka kroków w kierunku, w którym udała się Leonarda. Nie wiedząc jednak, czy może pozostawić Gillette bez opieki, zawahała się nieco, a wówczas jedna z kobiet zbliżyła się do niej.
– Ja będę czuwać nad twoją towarzyszką – powiedziała. – Możesz iść... Katarzyna uśmiechnąwszy się z wdzięcznością rzuciła się w ślad za siostrą Leonardą. Ujrzała, jak ta szybkim krokiem przemierza długi, zimny korytarz i jak znika za niskimi drzwiami. Ruszyła za nią.
Po chwili potwierdziło się, że dama ze złamaną nogą ma istotnie potężny głos, gdyż już po chwili, zza drzwi, za którymi zniknęła Leonarda, doszedł do jej uszu istny ryk.
– Potrzebuję moich służących! Do diabła! Chyba nie chcesz, żebym odesłała je do wspólnej sali na drugi koniec budynku?
Ten głos ciskający przekleństwa bez żadnego skrępowania wydał się Katarzynie dziwnie znajomy...
– Do diaska! To jasne jak słońce: nie oddam pokoju! Katarzyna instynktownie rzuciła się do drzwi i jak pocisk wpadła do środka. Pokój był mały, niski i prawie cały zajęty przez wielkie łoże z wyblakłymi zasłonami. Zaledwie przekroczyła próg, stanęła jak wryta.
W łożu, oparta na stercie poduszek, siedziała niewiasta potężnej postury, cała opatulona kołdrami. Stojąca naprzeciwko Leonarda wydawała się przy niej mamą kruszyną. W masie siwych włosów starszej pani przeświecały rude pasemka, a złość zabarwiła jej policzki na ceglasty kolor. Ramiona damy przykrywała czerwona tunika podbita lisim futrem, z szerokiego rękawa zaś wystawała skierowana w stronę siostry śnieżnobiała dłoń grożąca jej palcem.
Skrzypienie drzwi odwróciło uwagę damy od zakonnicy, a ujrzawszy w progu nieznajomą, przeciw niej skierowała swą złość.
– Ha! A więc to tak? Wszystkim wam się wydaje, że można do mnie wchodzić jak do stodoły?
Nie było wątpliwości! Katarzyna, dławiąc się ze wzruszenia, nie wiedząc czy ma śmiać się, czy płakać, zbliżyła się do kręgu światła rzucanego przez płomienie z kominka.
– Ależ to ja, droga Ermengardo! Nie poznajesz mnie?
Stara dama zesztywniała z wrażenia, a jej oczy stały się okrągłe jak szklanki. Otworzyła usta, lecz żaden dźwięk nie dobył się z jej gardła. Twarz starszej pani pobladła, a na skroniach pojawiły się krople zimnego potu.
– Ermengardo, to ja! To ja, Kata...
– Katarzyna!!! – zawyła wreszcie hrabina z taką siłą, że nieszczęsna Leonarda aż podskoczyła. Nie minęła chwila, a siostra miłosierdzia musiała rzucić się na niesforną hrabinę, gdyż ta, zapominając o złamanej nodze, chciała wyskoczyć z łóżka, by przywitać się z przyjaciółką.
– Pani noga, hrabino!
– Do diabła z moją nogą! Zostaw mnie, siostro! Katarzyno, nie wierzę własnym oczom!
Hrabina wyrywała się z krzepkich rąk Leonardy, lecz Katarzyna już była przy niej, już obejmowała ją czule. Uściskom i pocałunkom nie było końca. Z oczu Katarzyny trysnęły łzy radości.
– Masz rację, Ermengardo! To zbyt piękne, by mogło być prawdziwe!... To prawdziwy cud! Och, moja droga, co za szczęście ujrzeć cię znowu... Ale, ale co ty tutaj robisz?
– A ty, moje dziecko?
Tu hrabina odsunęła delikatnie Katarzynę od siebie i przyjrzała się jej badawczo.
– Prawie nic się nie zmieniłaś!... No, może trochę... Jesteś ciągle taka piękna! Lecz jednak jakaś inna... Powiedziałabym, jakaś uduchowiona! Na Belzebuba! Nikt by nie uwierzył, że przyszłaś na świat w kupieckiej rodzinie!
– Pani hrabino, pani pozwoli! – odważnie przerwała ten wywód siostra Leonarda. – Usilnie proszę, żeby pani wreszcie przestała wzywać imienia szatana w naszym świętym przybytku!
Ermengarda spojrzała na siostrę z nie udawanym zdziwieniem.
– To siostra jeszcze tu? Ach! Prawda... sprawa pokoju. Możesz przeprowadzić te moje leniwe stworzenia do wspólnej sali, a na ich miejscu zainstalować chorą. Teraz, kiedy jest przy mnie pani de Brazey, nie potrzebuję nikogo! Mamy sobie tyle do powiedzenia!
Siostra Leonarda, odprawiona w tak szarmancki sposób, zagryzła wargi, skłoniła się bez słowa i wyszła. Trzaskając drzwiami, dała upust swemu niezadowoleniu.
Hrabina wzruszyła na to ramionami i chcąc zrobić miejsce przyjaciółce, z trudem przesunęła się na łóżku, które jęknęło pod jej ciężarem.
– Siadaj przy mnie, moje dziecko, i opowiadaj! De to już czasu minęło, od kiedy opuściłaś mnie, by zdobyć Orlean?
– Pięć lat! – odparła Katarzyna. – Czas tak szybko leci...
– Więc ja od pięciu lat – podjęła Ermengarda – głowię się na próżno, co się stało z niejaką panią de Brazey! Ostatnie wiadomości o tobie miałam z Loches, gdzie zostałaś dwórką królowej Yolandy. Nie wstyd ci?
– Wstyd... – przyznała Katarzyna – lecz dni płynęły i nawet nie spostrzegłam się, jak... A przy okazji, droga Ermengardo, musisz odwyknąć od nazywania mnie „de Brazey”. Już dawno tak się nie nazywam...
– A jak brzmi teraz twoje nazwisko?
– Najpiękniej na świecie: Montsalvy!... – odparła Katarzyna z taką dumą, że hrabina nie mogła powstrzymać uśmiechu.
– Tak więc wygrałaś? Ty chyba zawsze będziesz mnie zaskakiwać, Katarzyno! A jaką to sztuczką posłużyłaś się, aby doprowadzić do zgody z nieustępliwym Arnoldem?
Na dźwięk imienia małżonka uśmiech Katarzyny zgasł, a w kącikach jej ust pojawiła się zmarszczka boleści.
– To bardzo długa historia... – wyszeptała. – I bardzo okrutna... Pani de Châteauvillain umilkła. Przez chwilę przyglądała się przyjaciółce, wzruszona ogromem cierpienia malującego się na jej twarzy. Wpadła w zakłopotanie i bała się zranić ją niepotrzebnymi słowami. W końcu, z niezwykłą jak dla siebie łagodnością, rzekła: – Wezwij którąś z moich służących. Pomoże ci zdjąć te przemoczone fatałaszki, wysuszy je, a ty ubierzesz moje... trochę za duże po prawdzie, lecz za to suche. Podczas wieczerzy opowiesz mi o wszystkim. Wyglądasz na bardzo zmęczoną.
– Bo jestem... – przyznała Katarzyna, uśmiechnąwszy się blado. – Najpierw jednak muszę zająć się moją towarzyszką: tą, dla której potrzebowałam oddzielnego pokoju.
– Wydam odpowiednie rozkazy!
– Nie! Proszę! Ja sama muszę do niej pójść! Lecz obiecuję, że zaraz do ciebie wrócę!
Katarzyna wyszła na korytarz w chwili, kiedy do sąsiedniego pokoju, opuszczonego przez dwie pokojówki Ermengardy, przyniesiono Gillette. Niewiasta, która obiecała Katarzynie, że zajmie się chorą, również tam była.
– Podobno spotkałaś przyjaciółkę, pani? – spytała z uśmiechem. – Jeśli więc pozwolisz, ja zajmę się chorą tej nocy. Nie jest wymagająca ani zrzędliwa.
– Ale nie chciałabym, żebyś... Ty także potrzebujesz snu! Nieznajoma wybuchnęła szczerym śmiechem.
– Może nie wyglądam na taką, lecz jestem silna jak koń! Mogę spać nawet na stojąco!
Katarzyna przyjrzała się jej z zainteresowaniem. Była młodą, może trzydziestoletnią drobną brunetką, a jej opalona od wiatru i słońca twarz oraz białe zęby lśniły zdrowiem. Lekko zadarty nos i szerokie, skore do śmiechu usta spodobały się Katarzynie.
– Jak się nazywasz? – spytała łagodnie.
– Margotka! Lecz zwą mnie Margotka Wywłoka... Nie jestem kimś bardzo godnym – dodała z prostotą, która wzruszyła Katarzynę.
– Pst! Zamilcz, dziewczę hoże! My pielgrzymi jesteśmy wszyscy jedną wielką rodziną! A ty jesteś nie mniej warta niż ktokolwiek z nas! Z ochotą przyjmuję więc twą pomoc. Sama będę w pokoju obok. Gdybyś czegoś potrzebowała, nie wahaj się mnie zawołać!
– Możesz być spokojna, pani! – odparła Margotka. – Poradzę sobie sama! Zresztą, pani Gillette nie potrzebuje niczego oprócz miski gorącej strawy i porządnego snu... Nasz przewodnik chce się jej pozbyć, ale niech sobie mówi, co chce!
– A co on powiedział na jej temat?
– Że nie pozwoli jej jutro ruszyć z nami w dalszą drogę, gdyż nie zamierza wlec chorej aż do samej Composteli!
Katarzyna zmarszczyła brew: Ten cały Gerbert chciał wszystkim narzucić swoją wolę! Najwyższy czas, żeby się temu ostro przeciwstawić!
– To się jeszcze okaże! – rzuciła gniewnie. – Jutro załatwię z nim tę sprawę! Obiecuję ci, Margotko, że nie ruszymy bez pani Gillette, chyba że sama postanowi zostać w schronisku!
I uśmiechnąwszy się do Margotki, która przysłuchiwała się jej słowom z podziwem, zniknęła w pokoju Ermengardy.
Była już głęboka noc, kiedy Katarzyna zakończyła swoją opowieść. Na romańskim dziedzińcu schroniska przez cały czas rozlegał się dzwon zabłąkanych, którego dźwięki podkreślały tragizm jej słów. Ermengarda słuchała nie przerywając, a kiedy Katarzyna zamilkła, stara dama westchnęła i pokręciła głową.
– Myślę, że gdyby ktoś inny opowiedział mi tę historię, nie uwierzyłabym ani jednemu słowu – rzekła. – Niezwykłe są koleje twego losu... Wierzę jednak, że uda ci się pokonać największe przeciwności. A czyż to, że spotkałyśmy się w tym miejscu, nie graniczy z cudem?... Mówisz więc, dziecino, że zamierzasz dotrzeć do Composteli? A co będzie, jeśli nie odnajdziesz tam swego Arnolda?
– Wtedy pójdę jeszcze dalej! Aż na koniec świata! Zrozum, Ermengardo, że nie spocznę, dopóki go nie odnajdę!
– A jeśli, zamiast oczekiwanego uzdrowienia, trąd poczynił na jego ciele dalsze spustoszenia?
"Katarzyna Tom 5" отзывы
Отзывы читателей о книге "Katarzyna Tom 5". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Katarzyna Tom 5" друзьям в соцсетях.