– Tak, masz rację, Josse! Przed chwilą w tej galerii spotkałam kogoś... właściwie mnicha, wysokiego, chudego, z popielatymi włosami, o twarzy jakby wyciosanej z kamienia, z czarną przepaską na oku... Chciałabym się dowiedzieć, kim jest ten mnich. Otóż przypomina mi on do złudzenia kogoś, kogo ongiś dobrze znałam i myślałam, że dawno nie żyje.
– Zrobi się! – odparł Josse z uśmiechem. – Zaprowadzę cię do Waltera, a sam pójdę zasięgnąć języka!
I zostawiwszy ją przed pokojem w wieży, w którym ułożono Waltera, Josse zniknął za zakrętem schodów jak duch. Katarzyna wsunęła się ostrożnie do pokoju.
Był o wiele mniejszy niż zajmowany przez nią i wyposażony w łóżko, w którym potężne ciało Normandczyka z ledwością się mieściło, oraz dwa taborety... Zbliżyła się na palcach. Walter spał leżąc na plecach, z głową owiniętą bandażami. Na jednym z taboretów stał mały ogarek, rzucający skąpe światło na głowę chorego. Jego twarz była spokojna i odprężona, lecz Katarzynie wydała się niezwykle czerwona. Pomyślała, że być może miał gorączkę i pochyliła się, chcąc ująć jego dłoń, lecz czyjaś ręka powstrzymała ją. Z głębi ciemnej komnaty wyłonił się Hamza, trzymając palec na ustach.
– Dałem mu silny środek nasenny – wyszeptał. – W przeciwnym razie ból uniemożliwiłby mu wyzdrowienie. Zostaw go w spokoju. Gorączka rośnie.
– Wyzdrowieje?
– Mam taką nadzieję! Mózg nie był uszkodzony, jednak nigdy nie wiadomo, czy nie zostaną jakieś ślady.
Oboje wyszli z pokoju. Hamza doradził młodej kobiecie, by udała się na spoczynek, zapewniając, że don Alonso też już dawno śpi. Pożegnawszy się podążył do swego laboratorium, pozostawiając Katarzynę samą sobie. Przeszła przez dziedziniec, wdychając nocne zapachy uśpionej wsi.
Wszystkie dzikie rośliny, wygrzane w ciągu dnia na słońcu, wydzielały silną woń. Powietrze pachniało tymiankiem i macierzanką. Po silnych wrażeniach tego wieczoru potrzebowała spokoju i ciszy. Czerwona masa zamczyska stopiła się z ciemnościami nocy. Nie było słychać żadnych odgłosów, tylko od czasu do czasu wolne kroki strażnika albo krzyk nocnego ptaka. Przez chwilę zatrzymała się pod arkadami, gdzie kafelki błyszczały w blasku księżyca, starając się uspokoić szaleńcze bicie serca. Następnie, pomyślawszy, że Josse może już wrócił z wiadomościami, skierowała się w stronę schodów prowadzących do jej pokoju, kiedy nagle zza kolumny wyskoczył niespodziewanie Tomasz de Torquemada. Niemile zaskoczona Katarzyna wzdrygnęła się, lecz tym razem zaskoczenie było obopólne. Na widok młodej kobiety w aureoli złocistych pukli i świetlistej lekkości jedwabiu sukienki młodzieniec stanął jak wryty.
Przez chwilę stali nieruchomo naprzeciw siebie. Katarzynie zdawało się, że w lodowatym spojrzeniu dostrzega coś na kształt niedowierzania zmieszanego z zabobonnym strachem. Zaciśnięte usta pazia otworzyły się, lecz nie padły z nich żadne słowa. Tomasz oblizał się tylko, podczas gdy jego wzrok omiótł młodą kobietę od szyi, poprzez głęboki dekolt, zatrzymując się w słodkiej dolinie piersi, których kształt podkreślała złota, zaciśnięta pod nimi wstęga. Najwidoczniej chłopiec ten nigdy jeszcze nie widział czegoś takiego, ponieważ stał jak kołek, nie myśląc zejść jej z drogi. Katarzyna zasłoniła piersi i uśmiechnąwszy się ozięble zapytała: – Czy zechcesz mnie przepuścić, panie?
Na dźwięk głosu paź podskoczył jak obudzony ze snu. Na jego poczerwieniałej twarzy malował się strach. Przeżegnał się szybko kilka razy, wyciągnął ramiona przed siebie, jakby chcąc odepchnąć zbyt kuszące zjawisko, po czym krzyknąwszy gardłowym głosem „Vade retro Satanas”* [*Vade Retro Satanas!
– Idź precz, szatanie!], odwrócił się i czmychnął ile sił w nogach. Po chwili pochłonęły go ciemności nocy. Katarzyna wzruszyła ramionami i poszła swoją drogą. Przed pokojem czekał już na nią Josse, oparty o framugę drzwi.
– No i jak? Dowiedziałeś się, kim jest ten mnich?
– Zwą go Fray Ignacio, ale ludzie arcybiskupa niechętnie o nim mówią. Zdaje się, że wszyscy panicznie się go boją. Chyba nawet bardziej niż Maura i czarnego pazia o twarzy złego ducha.
– A skąd pochodzi? Skąd się tu wziął? Od kiedy mieszka w zamku?
– Pani Katarzyno – odpowiedział Josse spokojnie. – Myślę, że don Alonso, który, jak zauważyłem, bardzo ceni sobie twoje towarzystwo, poinformuje cię lepiej niż ja na temat tego dziwnego osobnika, gdyż tylko on tutaj kontaktuje się z Fray Ignacio, zajmującym się alchemią i przemianą metali. Poszukuje on, jak wielu innych, słynnego kamienia filozoficznego. Głównym jego zajęciem jest pilnowanie skarbca arcybiskupa, nadzwyczajnej kolekcji drogocennych kamieni. Pewna zaufana osoba don Alonsa powiedziała mi, że nikt tak jak Fray Ignacio nie zna się na klejnotach... ale, ale... co się z panią dzieje? Chyba nie zemdlejesz?
W istocie, Katarzyna pobladła i oparła się o mur. Czuła, że ziemia usuwa się spod jej nóg. Josse nie mógł przecież wiedzieć, że pasją Garina było gromadzenie klejnotów i że znał się na nich wybornie.
– Nie... nic mi nie jest, to tylko zmęczenie, ledwo trzymam się na nogach...
– A więc trzeba iść spać! – powiedział Josse dobrodusznie. – Zresztą, ja już więcej nic nie wiem... Chyba tylko to, że Fray Ignacio rzadko wychodzi z prywatnych komnat don Alonsa, gdzie ma swoje laboratorium alchemiczne i gdzie znajduje się skarbiec.
Co mówiąc, wepchnął delikatnie Katarzynę do pokoju oświetlonego blaskiem czerwonych świec. Katarzyna weszła doń z uczuciem prawdziwego przygnębienia. Josse zauważył, że się zgarbiła i była jakaś nieswoja. Nie mógł tylko pojąć, dlaczego ten tajemniczy Fray Ignacio tak głęboko wpływał na nią, i nagle poczuł litość dla tej kobiety, tak pięknej i zarazem tak nieszczęśliwej, której życie miast być usłane różami, było nieustanną walką na miarę silnego mężczyzny. Poczuł niejasno, że uczepiając się jej, dokonał najlepszego uczynku w życiu. Powodowany jakąś nieokreśloną mocą, zapatrzony w przygnębioną postać, stojącą bez ruchu na środku pokoju, dawny rzezimieszek wyszeptał: – Odwagi, pani Katarzyno! Pewnego dnia odnajdziesz swe szczęście... będziesz taka szczęśliwa, że zapomnisz o wszystkich czarnych godzinach!
Katarzyna powoli odwróciła się w stronę Jossego. Powiedział coś, czego bardzo potrzebowała. Spojrzawszy na twarz swego towarzysza wyczytała w jego oczach prawdziwą, szczerą przyjaźń. Taką, jaką mężczyzna może dać drugiemu mężczyźnie. Dzięki tej przyjaźni los uczynił ich prawdziwymi towarzyszami walki, co dawało poczucie bezpieczeństwa i pewności.
– Dziękuję ci, Josse! – powiedziała z uśmiechem.
Rozdział ósmy
WIOSENNA NOC
W długich i cienkich palcach don Alonsa lśnił tajemniczy szmaragd, rzucając w płomieniu łuczywa blaski, które arcybiskup podziwiał z prawdziwym upojeniem. Bez końca bawił się klejnotem, a na widok roztaczanych przez niego niebieskozielonych iskier wykrzykiwał w najwyższym zachwycie. Przemawiał do niego jak do kobiety słowami miłości, których Katarzyna słuchała ze zdziwieniem.
„Piękności mórz głębokich, cudzie dalekiej krainy, gdzie oczy bóstw błyszczą twoim tajemniczym blaskiem! O, niezrównany szmaragdzie! Czyż jest klejnot piękniejszy od ciebie, bardziej pociągający, bardziej sekretny i niebezpieczny? Gdyż mówi się, że jesteś przewrotny i złowrogi...” Nagle arcybiskup odwrócił się w stronę Katarzyny i siłą włożył jej pierścień do ręki.
– Zatrzymaj go! Schowaj! Nie wolno mnie kusić tak pięknym klejnotem, gdyż wobec niego staję się bezwolny.
– Miałam nadzieję – wyszeptała Katarzyna – że Wasza Wielebność przyjmie go w podzięce za wyleczenie mojego przyjaciela i za wszystkie dowody gościnności.
– Byłbym podły i niegodny swego nazwiska, moja droga, gdybym nie ofiarował jednego i drugiego tak szlachetnej damie. Mój honor nie zniósłby żadnej zapłaty. A ten klejnot byłby iście królewską zapłatą, gdyż nosi herb królowej...
Katarzyna z westchnieniem zawodu włożyła pierścień na palec. Zdecydowała się podarować go don Alonsowi w nadziei, że ten pokaże jej kolekcję pilnowaną przez Fray Ignacia. Mijał już bowiem dziesiąty dzień, od kiedy przybyli do Koki, a jej nie udało się ponownie ujrzeć tej niepokojącej twarzy. Fray Ignacio zniknął, jakby pochłonęły go czerwone mury twierdzy. Czuła, że z każdym dniem pożera ją coraz większa ciekawość. Musi się dowiedzieć prawdy! I to za wszelką cenę! Lecz co powiedzieć don Alonsowi? Jaki powód wymyślić?
Nagle przyszedł jej do głowy pewien pomysł i z braku lepszego, nie zastanawiając się, postanowiła zamienić go w czyn. Musiała pod jakimś pozorem dostać się do sekretnych apartamentów alchemika! Obracając pierścień wokół palca, wyszeptała utkwiwszy wzrok w kamieniu: – Oczywiście, ten kamień jest może niedoskonały... niegodny, bez wątpienia, by znaleźć się wśród pereł twej kolekcji... o której się powiada, że nie ma sobie równej!
Twarz arcybiskupa pokraśniała z dumy. Uśmiechnął się życzliwie do Katarzyny i rzucił gorączkowo: – Istotnie, moja kolekcja jest piękna! A czy nie ma sobie równej?... Nie sądzę. Są książęta ukrywający większe skarby, lecz i mój wart jest tego, żeby go zobaczyć. Mogę cię zapewnić, że nie pogardziłbym twoim klejnotem, broń mnie Panie Boże! Jeśli odmawiam przyjęcia go, to tylko z przyczyn, o których już ci wspomniałem, nie zaś z żadnych innych! Chcesz dowodu: oto on. Jeśli zechcesz mi sprzedać swój pierścień, z radością go od ciebie kupię!
– Dostałam go w prezencie – westchnęła Katarzyna, widząc, że szanse na wejście do imperium alchemika maleją – i nie mogłabym go sprzedać.
– To oczywiste. Co zaś się tyczy mojej kolekcji, z radością ci ją pokażę...
żebyś mogła porównać i przekonać się, jak bardzo twój pierścień pasowałby do niej.
Katarzyna wstrzymała okrzyk radości i pośpiesznie ruszyła za don Alonso poprzez labirynt korytarzy i komnat zamku. Arcybiskup prowadził ją schodami wiodącymi do piwnic. Małe drzwi w sali przyjęć pokryte niebieskimi kafelkami prowadziły do krętych schodów zagłębiających się we wnętrzu ziemi. Schody te musiały być często używane, gdyż oświetlały je liczne łuczywa. Były szerokie i wygodne, a jedwabny sznur przymocowany do muru pozwalał oprzeć rękę. Ściany były pokryte haftowanymi tapetami. Weszli do komnaty, której przepych zapierał dech w piersi. W oczy rzucały się drogocenne dywany, brokatowe poduchy zaścielające krzesła i pozłacany stół, na którym stały czary wysadzane drogimi kamieniami. Na posadzce z czerwonego marmuru zalegały jedwabne dywany sprowadzone z dalekiego Cathay. Sądząc po ilości złoconych świeczników, w których płonęły setki długich, białych świec, don Alonso musiał często odwiedzać to pomieszczenie, zaglądać do tego czy innego kufra z pachnącego drewna sandałowego lub cedrowego, wysadzanego złotymi ćwiekami i zaopatrzonego w mocne zamki z brązu.
W głębi komnaty Katarzyna zauważyła duży, ceglany piec, na którym stała wysoka retorta, wypełniona zieloną, bulgocącym cieczą. Była ona połączona za pomocą węża z wielkim, miedzianym zbiornikiem, z którego dobywały się jakieś opary: z pewnością było to laboratorium alchemika. Serce Katarzyny zaczęło bić jak szalone, a w ustach zrobiło jej się sucho, kiedy w cieniu wąskiej kolumny z zielonego marmuru odkryła surową sylwetkę Fray Ignacia. Tajemniczy mnich stał przed jednym z otwartych kufrów, badając wnikliwie topaz wyjątkowej wielkości i niezwykłego koloru. Był tak tym pochłonięty, że nawet nie zauważył ich wejścia do skarbca. Dopiero kiedy don Alonso położył mu dłoń na ramieniu, mnich ocknął się i odwrócił głowę w stronę przybyłych. Na jego twarz padł blask łuczywa. Nie miała już żadnych wątpliwości! To był Garin de Brazey!
Katarzyna zesztywniała, a na jej skroniach zaperliły się kropelki potu. Starając się ukryć emocje, kurczowo zacisnęła dłonie. Don Alonso, całkowicie tego nieświadom, rozmawiał z Fray Ignaciem, a po chwili odwrócił się do swojego gościa i rzekł: – Oto Fray Ignacio, pani Katarzyno. To nieoceniony człowiek, a zarazem święta dusza, chociaż przez swoje alchemiczne doświadczenia zyskał sobie u innych mnichów opinię czarownika. U mnie natomiast znalazł spokój i skupienie potrzebne do pracy, a także odpowiednie środki. Nie znam nikogo, kto znałby się na kamieniach tak jak on. Pokaż mu swój pierścień, pani.
Katarzyna, schowana dotąd za kolumną, zbliżyła się kilka kroków i stanąwszy w kręgu światła odważnie podniosła głowę, by spojrzeć mnichowi prosto w twarz. Chociaż strach ścisnął jej serce, kiedy jedyne oko Fray Ignacia spojrzało na nią, nie pokazała po sobie niczego. Przyglądała się tej twarzy wyłaniającej się z nicości z dziką zachłannością, spodziewając się zaskoczenia, może niepokoju?..
Jakież było jej zdziwienie, kiedy zamiast oczekiwanej gwałtownej reakcji Fray Ignacio z surową poprawnością schylił przed nią głowę, nie zdradzając żadnych oznak, że rozpoznał żonę.
"Katarzyna Tom 5" отзывы
Отзывы читателей о книге "Katarzyna Tom 5". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Katarzyna Tom 5" друзьям в соцсетях.