– Katarzyno...! – krzyknął w chwili największej rozkoszy, a teraz, dysząc, patrzył rozwartymi oczami na słodką twarz, którą trzymał w dłoniach.
– Katarzyno – powtórzył. – Pani Katarzyno! Czy ja śnię?
Fala radości zalała Katarzynę. Hamza miał rację! Obudzona miłość uczyniła cuda... Mężczyzna, którego obejmowała, nie był już obcym człowiekiem, ciałem o nieobecnej duszy. Znowu był sobą... a ona już dawno nie czuła się taka szczęśliwa. Teraz chciał się odsunąć, lecz ona mocniej przyciągnęła go do siebie.
– Zostań!... Tak, to ja... To nie sen, ale nie opuszczaj mnie!... Później ci wyjaśnię! Zostań i kochaj mnie... Tej nocy należę do ciebie.
Walter na powrót oddał się pieszczotom. Spełniło się jego stare marzenie, by zdobyć tę uwielbianą kobietę. Upajał się nią jak mocnym winem z zachłannością człowieka, który cierpiał z pragnienia przez wiele nie kończących się dni. A Katarzyna, szczęśliwa i zaspokojona, oddawała się z niekłamanym entuzjazmem huraganowi namiętności.
W środku nocy zdarzyło się jednak coś dziwnego. W pewnej chwili zdawało się jej, że ktoś próbuje otworzyć drzwi. Wyprostowała się, nasłuchując przez chwilę i dając znak Walterowi, by nic nie mówił. Świece dogasały, ale dawały dosyć światła, by stwierdzić, że drzwi się nie ruszają. Nie było słychać żadnego dźwięku... Wreszcie Katarzyna pomyślała, że coś się jej przywidziało, i z powrotem przytuliła się do kochanka.
Walter zasnął nad ranem. Zapadł w ciężki, głęboki sen, wypełniając wieżę potężnym chrapaniem. To były istne trąby triumfalne. Katarzyna patrzyła, jak śpi spokojny i odprężony z półotwartymi, miękkimi ustami. Jego potężne, leżące bezwładnie w poprzek skotłowanego łóżka ciało miało w sobie coś dziecięcego. Poczuła głęboką czułość. Jego miłość do niej, wiedziała o tym, była wyjątkowej jakości. Walter kochał ją dla niej samej, niczego nie żądając dla siebie, i ta miłość rozgrzała jej zziębnięte serce.
Pochyliwszy się nad śpiącym, pocałowała go w zamknięte powieki, następnie szybko założyła ubranie, zamierzając wrócić do swych apartamentów przed świtem. Nie było to łatwe; rozcięte sznurówki sukienki nie dawały się związać, jednak w końcu jakoś się z tym uporała. Wyślizgnęła się na zewnątrz bez butów, żeby nikogo nie zbudzić i zeszła na palcach po kamiennych schodach. Nad zamkiem pojaśniało już niebo. W korytarzach, jedno po drugim, dogasały łuczywa, wydzielając kłęby dymu. Tu i ówdzie spali strażnicy oparci na pikach. Wreszcie dotarła do swej komnaty i z rozkoszą wsunęła się do czystej pościeli, zrzuciwszy sukienkę, którą przez całą drogę musiała przytrzymywać rękami. Czuła miłe zmęczenie po płomiennej nocy, jednocześnie pozbyła się majaków i była prawie szczęśliwa. Oczywiście, nie było to wspaniałe upajające unicestwienie, jakie tylko Arnold potrafił jej dać. W ramionach jedynego mężczyzny, jakiego kiedykolwiek kochała, Katarzyna zapominała o całym świecie, rezygnowała z własnej osobowości i własnej woli, tworząc z nim jeden umysł i jedno ciało. Jednak tej nocy jej czułość dla Waltera, jej gorące pragnienie, by wyrwać przyjaciela ze szponów niepamięci i bolesny głód własnych zmysłów zastąpiły doskonale prawdziwą pasję. Odkryła, jak wielkie uspokojenie dla ciała i ducha może dać kobiecie mężczyzna zakochany i gorący... tak że nawet niepokojący obraz Fray Ignacia rozmył się i prawie przestał się liczyć.
Katarzyna nie chciała myśleć, jakie zmiany przyniosą najbliższe dni po wypadkach ostatniej nocy. Nie teraz... Później... Jutro! Na razie była taka zmęczona, zmęczona... Tak bardzo chciało jej się spać! Jej powieki opadły i wkrótce pogrążyła się w błogim niebycie.
Kiedy już smacznie spała; zbudził ją lekki dotyk ręki przebiegający po piersiach i udach. Było jeszcze dosyć wcześnie. Za oknem zaledwie wstawał dzień. Rozchyliwszy nieco powieki ujrzała siedzącą na brzegu łóżka postać. Nie mogła jej rozpoznać. Jednak świeżość poranka i coraz bardziej natarczywy dotyk dłoni brutalnie przywróciły jej świadomość. Zerwana z łóżka pościel i nakrycia leżały na podłodze, odkrywając jej nagie, drżące ciało. Równocześnie postać poruszyła się, pochylając się nad nią. Z przerażeniem ujrzała twarz Tomasza de Torquemady, choć z trudem można było go rozpoznać, gdyż w tej chwili przypominał demona. Z wytrzeszczonymi oczami i pianą na wargach zgrzytał zębami. Chciała krzyknąć, lecz brutalna ręka zatkała jej usta. Chciała ją zerwać. Na próżno. Gwałtowny cios kolana zmusił jej nogi, by się rozwarły, a nagie, pokryte zimnym i lepkim potem ciało zwaliło się na nią.
Nieprzytomna z obrzydzenia, starała się odepchnąć pazia, lecz ten wymierzył jej taki policzek, że aż jęknęła.
– Po co to udawanie, nierządnico!... – syknął tuż nad jej uchem. – Widziałem cię tej nocy w wieży z twoim sługą! Z jakąż rozkoszą mu się oddawałaś! Lubisz mężczyzn, nieprawdaż? No, dalejże, pokaż mi, co potrafisz!... Teraz moja kolej... Pocałuj mnie, mała ladacznico!
Swoje obelgi przerywał wilgotnymi pocałunkami, od których zrobiło się Katarzynie niedobrze. Stękał przy tym i sapał, co było równie odrażające. Trzymając Katarzynę w żelaznym uścisku, starał się gorączkowo posiąść swoją ofiarę, ale nie udawało mu się. To gryzł jej usta, to przyciskał je kościstą ręką. Katarzyna wytężyła wszystkie siły, by odepchnąć to wilgotne obrzydlistwo, ten koszmar wywołujący mdłości. Demon rozpusty, jaki opanował chłopca, był gorszy i bardziej odpychający niż sam Gilles de Rais.
Kiedy jego ręka znów ciężko opadła na jej usta, Katarzyna z wściekłością wbiła weń zęby; Tomasz krzyknął i odruchowo wyszarpnął rękę. To wystarczyło, by krzyknęła z całych sił, by zawyła jak ranne zwierzę... Tomasz zaczął okładać ją na oślep, lecz nie potrafił jej uciszyć i sam teraz krzyczał głośniej niż ona, opanowany gorączką nienawiści. Na wpół ogłuszona Katarzyna usłyszała walenie do drzwi, a potem trzask łamanego drewna i pękanie zamków, które z hukiem potoczyły się po posadzce. Zobaczyła Jossego odrzucającego precz potężny pal, którym wyważył zamknięte przez Tomasza na klucz drzwi. Stary włóczykij rzucił się na łoże, chwycił Tomasza i zaczął go okładać bez opamiętania. Schowana za zasłonami łoża Katarzyna zamknęła oczy, słysząc tylko głuche dudnienie pięści Jossego i stek najoryginalniejszych paryskich obelg.
Jeszcze ostatni cios pięści, ostatni kopniak wymierzony w chudy tyłek młodego satyra i Tomasz, nagi jak go pan Bóg stworzył, wyleciał z hukiem na korytarz. Zaledwie dotknął posadzki, zerwał się jak oparzony i uciekł w popłochu. Tymczasem Josse wskazał Katarzynę służącym, które przybiegły usłyszawszy krzyki.
– Zajmijcie się panią Katarzyną. Ja tymczasem udam się do don Alonsa, żeby mu powiedzieć, co myślę o jego cennym paziu! Czy kto kiedy widział podobne śmierdzące ścierwo? Nic ci się nie stało, pani? Walił na oślep, kiedy przybiegłem.
Spokojny głos Jossego dodał Katarzynie odwagi.
– Muszę mieć spore siniaki – odparła, siląc się na uśmiech. – Ale to nic... Dziękuję ci, Josse! Nie wiem, co by się stało, gdyby nie ty... Co za koszmar! Taki młody chłopiec! Nieprędko uda mi się to zapomnieć... – dodała tłumiąc łzy.
– Młodość nie ma tu nic do rzeczy! – odparł Josse. – Myślę, że ten Tomasz jest opętany przez szatana. Wystarczy na niego spojrzeć, aby domyślić się, że ma okrucieństwo we krwi... i niezłe zadatki na zboczeńca. Współczuję klasztorowi, do którego chce wstąpić... współczuję samemu Panu Bogu! Co za przeraźliwy sługa!
Josse zamyślił się, zmarszczył brwi i dodał: – Spuściłem paziowi porządne lanie, pani Katarzyno, lecz myślę, że co rychlej musimy stąd wyjeżdżać. Jak tylko Walter dojdzie do siebie...
– Sądzę, że już doszedł do siebie – przerwała Katarzyna. – Odzyskał pamięć.
Josse uniósł brwi, rzucając na nią spojrzenie pełne szczerego zdziwienia.
– Wyzdrowiał?... A jeszcze wczoraj, kiedy poszedłem do niego przed gaszeniem świateł, był ciągle w takim samym stanie.
– Tej nocy zdarzył się cud – powiedziała Katarzyna i czując, że się czerwieni, odwróciła głowę.
Nastąpiła chwila ciszy, która spotęgowała zmieszanie Katarzyny.
– Chyba że tak! – powiedział w końcu Josse. – Więc będziemy mogli ruszyć wkrótce w dalszą podróż.
Po czym spokojnie opuścił komnatę, pozostawiając Katarzynę w rękach służących.
Godzinę później don Alonso kazał zaanonsować się u Katarzyny. Był niezwykle wzburzony. Jego piękne ręce drżały, a głęboki głos co chwilę przechodził w pisk. Przeprosiny gospodarza były wylewne, lecz mało zrozumiałe, Katarzyna domyśliła się jednak, że arcybiskup zamierza pozbyć się Tomasza.
– Ten przykry incydent każe mi się zdecydować, przyjaciółko. Jutro odeślę tego nicponia do klasztoru dominikanów w Segowii, ponieważ tak mu do tego pilno! I niechaj pobożni ojcowie mają się na baczności!
– Ja także, Wasza Wielebność, chciałabym jutro odjechać, jeśli pozwolisz.
– Jakże to? Tak szybko? A twój sługa?
– Jest w stanie podjąć trud podróży wraz z nami. Będę ci dozgonnie wdzięczna za twoją dobroć, za szczodrość...
– No, no... moja droga. Nie trzeba...
Przez chwilę przyglądał się młodej niewieście. Ubrana w czarną sukienkę zakrywającą jej szyję aż do podbródka i dłonie aż po same palce, siedziała w wysokim, prostym krześle, wydając się wcieleniem godności i wdzięku. Arcybiskup uśmiechnął się do niej po ojcowsku.
– A więc, odtruwasz, piękna ptaszyno! Będę za tobą tęsknić! Twoja obecność była jak promień słoneczny w tym ponurym zamku... Cóż... Takie jest życie. Dopilnuję przygotowań do podróży.
– Wasza Wielebność, dziękuję za tyle dobroci... – powiedziała Katarzyna, chcąc ukryć wzruszenie.
– Dobroć nie ma tu nic do rzeczy – odparł don Alonso z uśmiechem. – Wiesz przecież, że jestem starym estetą, zakochanym jedynie w pięknie i harmonii. Kiedy pomyślę, że taka dama jak ty podróżowała w zwykłym wozie wypełnionym sianem, dostaję gęsiej skórki! Chyba nie chcesz, by do końca życia dręczyły mnie wyrzuty sumienia i koszmarne sny?
Zamiast odpowiedzieć, Katarzyna osunęła się na kolana i ucałowała z szacunkiem pierścień arcybiskupa. Jego dumną twarz przeszył dreszcz emocji. Uczynił nad głową klęczącej szybki znak błogosławieństwa, po czym położywszy na niej swą dłoń, rzekł: – Nie wiem dokładnie, w jakie strony się udajesz, moje dziecko, i nie pytam o to. Jednak... intuicja podpowiada mi, że idziesz na spotkanie niebezpieczeństwu. Pamiętaj w ciężkich chwilach, że masz tutaj dom i przyjaciela i że jeden i drugi zawsze przyjmą cię z otwartymi ramionami – dodał, wycierając głośno nos, by ukryć wzruszenie, po czym z głośnym szelestem purpurowych szat Jego Wielebność arcybiskup Sewilli oddalił się, uprzedzając, że idzie wydać rozkazy, i zakazując Katarzynie mieszać się do przygotowań... Oznajmił tylko, że za dwie godziny pragnie spotkać się z nią przy posiłku.
Kiedy zniknął, Katarzyna ruszyła żwawo ku wieży. Śpieszno jej było ujrzeć Waltera, a jednocześnie czuła się zawiedziona, że ten do tej pory nie starał się z nią spotkać. A może jeszcze spał? Unosząc suknię obiema rękami, szybko wspięła się po stromych schodach, popchnęła nie domknięte drzwi i stanęła naprzeciw przyjaciela. Siedział na brzegu łóżka z głową schowaną w dłoniach i nie było widać, czy myśli, czy śpi, czy może płacze. Z jego wyglądu przebijało straszne przygnębienie, co Katarzynę zbiło z tropu. Spodziewała się zastać go szczęśliwego i radosnego. A tymczasem było na odwrót.
Katarzyna przywarła do olbrzyma i objęła swymi dłońmi jego ręce. Były wilgotne.
– Walterze! – jęknęła z przejęciem. – Co ci jest?
Walter podniósł głowę, a na jego zalanej łzami twarzy malowało się niedowierzanie i rozpacz. Spojrzał na Katarzynę, jakby była zjawą.
– Mój Boże! – wybuchnęła gotowa do płaczu. – Nie strasz mnie!
– A więc to nie był sen... – wybełkotał powoli. – To byłaś ty... Dziś w nocy to byłaś ty! Tyle dziwnych rzeczy działo się w mojej głowie od tak dawna... Dziwnych rzeczy... Nie wiedziałem, kiedy kończy się sen, a zaczyna jawa.
Katarzyna odetchnęła z ulgą. Już bowiem myślała, że jego choroba wróciła.
– Nie. Tej nocy – powiedziała łagodnie – stałeś się na powrót sobą. I... zostałeś też moim kochankiem – dodała szczerze.
Walter chwycił ją za ramiona, wpatrując się badawczo w śliczną buzię.
– Ale dlaczego? Dlaczego nagle wpadłaś w moje ramiona? Co się stało? Jak do tego doszło? Zostawiłem cię w Montsalvy i odnalazłem w... prawda, przecież nie wiem nawet, gdzie jesteśmy.
– W Koce w Kastylii. Na zamku arcybiskupa Sewilli, don Alonsa de Fonseci.
Walter powtarzał jak we śnie: – W Koce... w Kastylii. Skąd się tu wzięliśmy? Tracę głowę! Nic nie rozumiem.
– A co dokładnie pamiętasz?
– Przypominam sobie jakąś bitwę. Rozbójnicy z lasu Oca, którzy mnie więzili, zostali zaatakowani przez żołnierzy. Zostałem wzięty za jednego z bandytów. Broniłem się. Zostałem ranny. Dostałem cios w głowę. Myślałem, że pęknie mi czaszka. A potem... nic nie pamiętam. Chociaż nie... Było mi zimno i chciało mi się pić... Pamiętam też silny, przenikliwy wiatr...
"Katarzyna Tom 5" отзывы
Отзывы читателей о книге "Katarzyna Tom 5". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Katarzyna Tom 5" друзьям в соцсетях.