Klatka – pomyślała Katarzyna, uważając, by nie wspominać o tym okropnym narzędziu tortur. Trzeba było jednak za wszelką cenę pomóc Walterowi w zupełnym odzyskaniu pamięci.
– A w jaki sposób wpadłeś w ręce bandytów z Oca? Pewien florencki minstrel* [*Minstrel – średniowieczny wędrowny śpiewak i poeta.], którego spotkałam na drodze do Roncevaux, powiedział mi, że widział, jak zginąłeś z rąk górali z Nawarry. Widział na własne oczy, jak wrzucili twoje ciało w przepaść bez dna... i, szczerze mówiąc, myślałam, że nie żyjesz!
– Ja też tak myślałem. Byłem ranny. Napadli na mnie jak stado os. Zdarli ze mnie ubranie i strącili w przepaść. Powinienem skręcić sobie kark, ale Bóg czuwał nade mną. Spadłem na krzak, który złagodził siłę upadku, a kiedy otrzeźwiałem, wisiałem nagi wśród gałęzi, trzęsąc się z zimna. Zapadała noc. Byłem słaby jak dziecko, jednak chciałem żyć.
Pomimo upływu krwi, nie straciłem głowy. Nie wiedziałem, co robić: wracać na drogę było zbyt niebezpiecznie. Mogli tam czekać moi napastnicy czyhający na następną ofiarę. Tym razem na pewno by mi nie przepuścili... Wisiałem więc tak, nie wiedząc, co czynić, kiedy pode mną, w dolinie, spostrzegłem jakieś światło. To mi dodało otuchy. Przekonany, że spotkam tam pasterzy lub drwali, zlazłem powoli na dół, czepiając się skał i korzeni. Nie wiem, jak długo to trwało i jak udało mi się zejść na dół nie skręcając karku.
– I co, pasterze przyjęli cię i zaopiekowali się tobą?
– Przyjęli i zaopiekowali się, owszem... tyle tylko, że to nie byli pasterze!
– A kto taki?
– Ludzie rozbójnika panującego nad okolicą, niejakiego Viviena d’Aigremonta.
Katarzyna zmarszczyła brwi. Już raz słyszała to nazwisko. Wymawiali je z wielkim strachem mnisi z Roncevaux i okoliczni wieśniacy.
– Jak się im wywinąłeś?
– Właśnie, że się nie wywinąłem. Ten cały Vivien d’Aigremont to dzika bestia. Przyjął mnie tylko dlatego, że przedstawiałem w jego oczach wartość handlową! Zostałem wyleczony, a gdy tylko odzyskałem siły, skuto mnie łańcuchami, zawleczono do Pampeluny i sprzedano jak niewolnika! I to bardzo drogo, wierz mi! – dodał Walter z goryczą. – Kupił mnie biskup z tego miasta do pilnowania swej psiarni. Były to prawdziwe bestie, a największą z nich był ich pan. W dniu, kiedy rzucił im młodego chłopca na pożarcie, postanowiłem uciec. Nie było to łatwe. Nie znałem ani krainy, ani tego przeklętego języka. Niestety, ponownie wpadłem w szpony rozbójników z Oca i zostałem skuty łańcuchami. Wtedy na bandytów napadli żołnierze. Może z powodu mojej pokaźnej postury zostałem wzięty za ich herszta. Zresztą, nic nie rozumiałem z tego, co mówili. Dalszy ciąg z pewnością znasz lepiej ode mnie...
– To prawda.
Katarzyna łagodnie pogładziła olbrzyma po szorstkiej twarzy.
– Okropnie cierpiałeś, Walterze, lecz ja byłam pewna, że śmierć nie da ci rady: jesteś niezniszczalny... jak nasza matka-ziemia.
– Nie, Katarzyno, jestem tylko człowiekiem, takim jak tysiące innych! – Zdjął dłoń Katarzyny ze swej twarzy i dodał: – A teraz ty...
Jeśli chcesz, żebym zrozumiał, musisz wszystko mi powiedzieć, wszystko – bez owijania w bawełnę, słyszysz?
Katarzyna przeniosła się na ławę przy oknie. Przecież nigdy nie zamierzała ukrywać przed nim prawdy. Nie dalej niż podczas ostatniej szalonej nocy obiecała mu: „Jutro wszystkiego się dowiesz!” – Wszystkiego się dowiesz! Nie zamierzałam niczego przed tobą ukrywać!
– powiedziała. – Tak więc, kiedy florencki minstrel opowiedział mi, że był świadkiem twojej śmierci...
Opowieść trwała długo. Katarzyna mówiła powoli, starając się niczego nie pominąć. Nie oszczędziła mu żadnego szczegółu. Po kolei, od ucieczki z Montsalvy, przez pielgrzymkę do Dziewicy z Puy, wędrówkę z pielgrzymami, spotkanie z Ermengardą i Jossem Rallardem, kradzież rubinów Świętej Foy, następnie powiedziała o spotkaniu z Janem Van Eyckiem i liście od księcia Burgundii, o nienawiści Fortunata i ucieczce z Roncevaux z Jossem, wreszcie o uratowaniu Waltera w Burgos i o przyjeździe do czerwonego zamku arcybiskupa de Fonseca.
Walter słuchał uważnie, nie przerywając ani razu. Nie spuszczał też oczu z Katarzyny, jakby chcąc mieć pewność, że jej słowa zgadzają się z myślami. Kiedy skończyła, westchnął głęboko, wstał i podszedłszy do okna postawił nogę na zajmującej kąt pokoju ławie.
– Tak więc, pan Arnold jest więźniem Maurów! W jednej chwili fala zazdrości ogarnęła Katarzynę.
– Więźniem z własnej woli! Przecież ci powiedziałam, że poszedł za tą kobietą nie przymuszony przez nikogo! Powtórzyłam ci słowa Fortunata: „Niewierna jest piękna jak jutrzenka, a twój mąż zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia”.
– I ty w to uwierzyłaś? Ty, inteligentna kobieta? A więc przypomnij sobie o fanatycznym przywiązaniu Fortunata do swego pana! Przypomnij sobie o jego cotygodniowych wyprawach do przytułku dla trędowatych w Calves w deszcz i niepogodę! Ty nie wiesz, bo cię tam nie było, w jaką wpadł wściekłość, kiedy pan de Brézé przyjechał do Montsalvy i wszyscy myśleli, że wyjdziesz za niego! Wrzeszczał wtedy jak opętany, że drogo każe ci zapłacić za tę zdradę. Fortunat nienawidził cię, Katarzyno! Powiedziałby cokolwiek, żeby cię zranić!
– Nie mógłby chyba kłamać do tego stopnia? Przecież przysiągł na zbawienie swej duszy, że Arnold trzyma teraz księżniczkę w ramionach!
Kto odważyłby się narażać własne zbawienie dla zaspokojenia zwykłej nienawiści?
– Więcej ludzi, niż ci się zdaje! W każdym razie, jest całkiem możliwe, że pan Arnold znalazł miłość, lecz czy możesz mieć pewność, że sam jest zakochany? A zresztą... – Walter wstał i zbliżywszy się do Katarzyny stanął przed nią. – Nie wyruszyłabyś, Katarzyno, w tę bezsensowną podróż, gdybyś nie miała nadziei. Wróciłabyś do Montsalvy, może na dwór królewski, gdzie pan de Brézé gotów jest paść ci do stóp... chyba że przypomniałabyś sobie o miłości księcia Filipa. Taka kobieta jak ty nigdy nie przyznaje się do przegranej, wiem to najlepiej! Nie uwierzę nigdy, że na zawsze straciłaś Arnolda!
– A może ja tylko mam zamiar wytknąć mu jego zdradę? Cieszyć się z jego zmieszania, rzucając mu prosto w twarz, że on, chrześcijanin i królewski kapitan, czołga się u stóp niewiernej!
Katarzyna poczerwieniała ze złości i wyglądała jak prawdziwy, nastroszony kogut.
– Nie rób ze mnie głupca, Katarzyno! Nie uwierzę, że udajesz się tam tylko po to, żeby zrobić scenę mężowi!
– A dlaczego nie?
– Bo to nie jest prawda! Ponieważ nigdy nie kochałaś innego, ponieważ usychasz z zazdrości, wyobrażając sobie Arnolda w ramionach innej i ponieważ nie ustaniesz, nawet gdyby cię przypiekano rozpalonym żelazem, dopóki go nie odnajdziesz i... ponownie nie zdobędziesz!
– Tylko po to, by zapłacił za zdradę!
– A jakim prawem? A kto zdradził pierwszy? Chcesz, żebyśmy porozmawiali o panu de Brézé? Żeby mówić z takim zapałem o twych wdziękach, musiał je dobrze znać! Gdybyś mu nie obiecywała, nie przypuszczałby, że oddasz mu rękę? A czy wtedy pomyślałaś o trędowatym nieszczęśniku z Calves i o tym, co poczuł, kiedy się o tym dowiedział. A dowiedział się od Fortunata, który niczego przed nim nie ukrywał. Gdybym to ja był na jego miejscu, chyba bym uciekł z przytułku, wyrwałbym cię z ramion twego pięknego kawalera i zabiłbym was oboje gołymi rękami, a potem sam skończyłbym ze sobą!
– Może dlatego, że mnie kochasz! – odparła gorzko Katarzyna. – Arnold nie rozumował tak jak ty...
– Bo on kochał cię jeszcze bardziej! Bardziej niż siebie samego, ponieważ zamknął się sam ze swoim cierpieniem, ażebyś ty mogła przeżyć nowe szczęście. Wierzaj mi, że płomień zazdrości, który cię spala, jest niczym w porównaniu z zazdrością, która musiała go pożerać w jego potwornej samotni.
Katarzyna zamknęła oczy i zadrżała.
– Zamilcz, na litość boską!
– Więc przestań okłamywać siebie i mnie! Dlaczego to robisz? Czy z powodu ostatniej nocy?
Otworzyła nagle oczy błyszczące od łez.
– Być może... Być może nie mam już ochoty jechać do Grenady!
– Od wielu dni walczysz sama z sobą – powiedział Walter ze zmęczeniem – raz gnana zazdrością do miasta, w którym żyje twój mąż, raz gotowa dać temu spokój, wrócić do syna i do spokojnego, bezpiecznego domu, do normalnego życia. A to, co się stało tej nocy, niczego nie zmienia...
– Dlaczego tak mówisz?
– Bo wiem... Tej nocy ofiarowałaś mi rzecz cudowną, nieoczekiwaną... lecz uczyniłaś to z dwóch powodów: pierwszy to litość.
– Walterze! – obruszyła się Katarzyna.
– Ależ tak! Z litości! Ponieważ za wszelką cenę chciałaś mnie uzdrowić. Drugi powód to zemsta i uspokojenie skołatanego serca i wyobraźni, nie dającej ci zmrużyć oczu w czasie bezsennych nocy, zaludnionych okrutnymi obrazami Arnolda i niewiernej!
– Nie, to nieprawda! – jęknęła głosem drżącym od łez. – To nie to! To... nie tylko to... – poprawiła się nagle. – Tej nocy ja także byłam szczęśliwa, przysięgam!
Normandczyk uśmiechnął się łagodnie.
– Dziękuję za te słowa! Myślę w istocie, że bardzo mnie lubisz, Katarzyno, lecz czy odważyłabyś się wyprzeć miłości do Arnolda? Twego męża i pana! Sama najlepiej wiesz, że będziesz go kochać tak długo, jak długo starczy ci życia.
Katarzyna umilkła. Spuściwszy głowę, pozwoliła łzom spływać powoli na ciemną sukienkę.
– Sama widzisz... Dlatego więcej nie wspominajmy o tej szalonej i wspaniałej nocy, której nigdy nie zapomnę, lecz ty, błagam cię, musisz zapomnieć!
– Czy już mnie nie kochasz? – spytała cienkim głosem. Nastąpiła ciążąca cisza, którą przerwał Normandczyk szepcąc ochrypłym głosem: – Bogowie moich przodków widzą, że nigdy nie kochałem cię mocniej! Ale to właśnie z powodu tej miłości błagam cię, byś zapomniała. Jeśli tego nie zrobisz, moje życie stanie się piekłem... i będę musiał cię opuścić... A ja chcę ruszyć w drogę do Grenady wraz z tobą. Pomogę ci odnaleźć pana Arnolda!
– Są jednak sprawy, o których nic jeszcze nie wiesz – nieśmiało wtrąciła Katarzyna. – Być może nie mam prawa, aby nazywać swoim... mężem Arnolda de Montsalvy...
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Że... może wcale nie miałam prawa wyjść za niego... ponieważ obawiam się... że mój pierwszy mąż jeszcze żyje...
Walter uniósłszy brwi, spojrzał na Katarzynę pytająco. Wtedy ona, bardzo szybko, jakby dla uwolnienia się od nieznośnego ciężaru, opowiedziała o swoim spotkaniu z jednookim mnichem, o dziwnej zgodności wielu faktów, wreszcie o swej wizycie w skarbcu i o okropnej niepewności. Byłaby ciągnęła dalej, żeby wyjawić swoje obawy i skrupuły, gdyby Walter nie chwycił jej nagle za ramiona i nie potrząsnął, jakby chciał ją obudzić z koszmarnego snu. Był bardzo blady.
– Zamilcz, Katarzyno! I posłuchaj mnie! Wyjedziemy, rozumiesz, wyjedziemy natychmiast z tego zamku nie oglądając się za siebie! Inaczej ty oszalejesz! To za wiele jak na kobietę! Przestań słuchać swej wyobraźni, porzuć krainę snów i złych czarów! Kontynuuj swą drogę i myśl tylko o jednym: przed Bogiem i przed ludźmi jesteś żoną Arnolda de Montsalvy, nosisz jego nazwisko, masz z nim syna! Czy można jeszcze coś dodać? Zapomnij o całej reszcie!
– A jeśli ten mnich to rzeczywiście Garin de Brazey?
– Nie musisz o tym wiedzieć! Dla całego świata i dla niego samego został powieszony. Jeśli udało mu się uciec, stworzył sobie nowy świat, zgodny z jego gustami. Nie wątp ani przez chwilę, że gdyby chciał to zmienić, już dawno wyprowadziłby cię z niepewności. Jego postępowanie dyktuje ci, co masz robić. Garin umarł, słyszysz? Umarł! Jest tylko Fray Ignacio, nie mający z nim nic wspólnego! A teraz pora przygotować się do drogi i opuścić co rychlej ten przeklęty zamek!
W tej chwili w słonecznej ciszy zabrzmiały trąbki, przywołując Katarzynę do rzeczywistości.
– Sądzę, że zawsze będziesz mieć rację, przyjacielu! A teraz muszę udać się do don Alonsa na wieczerzę. Nie chcę, żeby na mnie czekał.
– Zawiadom go o swoim wyjeździe.
– To już zrobione. Ponieważ jednak powiedziałam mu, że wyruszamy jutro, musimy poczekać do świtu. Jeszcze tylko jedna noc, Walterze! To już niedługo!
– Niedługo? Ja nie podzielam twojego zdania. Przez jedną noc tyle może się zdarzyć! Ale masz rację: zbyt wiele zawdzięczamy arcybiskupowi, żeby zachować się po grubiańsku. Tak więc, do świtu!
Katarzyna pośpiesznie zeszła ze schodów. Kiedy przechodziła przez niskie drzwi wieży, zdawało się jej, że jakiś cień schował się za filarem. I że bardzo przypominał sylwetkę Tomasza de Torquemady. Na wspomnienie pazia zadrżała bojaźliwie, lecz po chwili była już na zalanym słońcem dziedzińcu, na którym grupka żołnierzy i kilku służących próżnowała po służbie, szukając cienia przed palącymi promieniami słońca. A jej gorące słońce dawało poczucie pewności. Przepędzało złe duchy i perwersyjne cienie! Katarzyna lekkim krokiem podążyła do jadalni.
"Katarzyna Tom 5" отзывы
Отзывы читателей о книге "Katarzyna Tom 5". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Katarzyna Tom 5" друзьям в соцсетях.