W środku nocy obudził ją upał i silny blask. Jak w złym śnie ujrzała, że otaczają ją płomienie ognia. Drzwi jej komnaty płonęły, a rozrzucone przed kominkiem polana wydzielały gryzący dym. Zerwała się z łoża, podbiegła do okna i pchnąwszy okiennice, zaczerpnęła świeżego powietrza. Jednak pod wpływem przeciągu płomienie skoczyły żywiej do góry, zajmując drewniane kufry i krzesła stojące przy kominku. Ogień obejmował już tapetę za łożem, grożąc zapaleniem zasłon.
– Na pomoc! – krzyknęła z przerażeniem. – Pali się! Na pomoc! Za zasłoną ognia dały się słyszeć jakieś odgłosy, wśród których wydawało jej się, że rozpoznaje śmiech!
– Na pomoc! – krzyknęła czując, że jest u kresu sił. – Na pomoc! Wychyliła się przez okno: musiało znajdować się jakieś pięćdziesiąt stóp nad ziemią, jednak w ciemnościach nocy odległość ta wydawała się przepaścią. Ogień rozprzestrzeniał się z zawrotną szybkością. Duszący dym miał jakąś dziwną gryzącą woń. Katarzyna stojąc w oknie, na próżno starała się łyknąć trochę powietrza, gdyż gęsty, czarny dym walił prosto na nią. Nie mogąc już krzyczeć czuła, że za chwilę się udusi i że nie będzie miała siły, by wyskoczyć przez okno. Nogi ugięły się pod nią. Zaczęła kaszleć, mając wrażenie, że jej płuca również ogarnęły płomienie. Zrozumiała, że to już koniec i starała się odnaleźć w pamięci jakieś strzępy modlitwy...
Kiedy otworzyła oczy, była cała mokra, zziębnięta na kość i szczękała zębami. Czuła, że czyjeś szorstkie ręce nacierają jej ciało. Potem zawinięto ją w coś równie szorstkiego, lecz ciepłego. Wreszcie, poprzez czerwoną mgłę przesłaniającą jej oczy poznała nachyloną nad sobą twarz Jossego. Widząc, że Katarzyna odzyskuje świadomość, Josse uśmiechnął się.
– Przybyłem w samą porę! – powiedział. – Myślałem, że nie uda mi się pokonać ściany ognia. Na szczęście zawalił się kawał muru, otwierając mi drogę, dzięki czemu mogłem wyciągnąć cię z płomieni!
Uniósłszy się na łokciu, Katarzyna spostrzegła, że leży na posadzce w galerii, a na drugim jej końcu, tam gdzie były jej drzwi, szaleje jeszcze ogień, lecz nie było widać żywej duszy...
– Nie ma nikogo? Czyżby pożar nie postawił na nogi całego zamku? – spytała niepomiernie zdziwiona.
– Dlatego, że pali się także u arcybiskupa. Cała służba gasi pożar, żeby uratować don Alonsa! Zresztą drzwi tej galerii zostały zabarykadowane od zewnątrz!
– W takim razie jakim sposobem ty się tu znalazłeś?
– A takim, że w nocy przyszedłem tutaj, aby zdrzemnąć się pod kamienną ławą. Po porannym zajściu miałem złe przeczucia. Chciałem pilnować twego pokoju, a pod ławą nikt nie mógł mnie zauważyć. Zasnąłem jednak jak kamień. Ze mną tak zawsze! Kiedy jestem zmęczony, śpię jak zabity. Podpalacz nie widział mnie, gdy rozrzucał polana, a ja też nic nie słyszałem.
– Podpalacz?
– Chyba nie sądzisz, że ogień wybuchnął sam! Również u don Alonsa! Zresztą chyba wiem, czyja to sprawka...
Jakby na potwierdzenie jego słów, drzwi przy końcu galerii otworzyły się, ukazując długą, białą postać z łuczywem w ręku. Katarzyna, ku swemu przerażeniu, rozpoznała Tomasza. W stroju mnicha, z rozbieganymi oczami, zbliżał się jak zjawa w kierunku pożaru, niewrażliwy na gęstniejący w galerii dym.
– Popatrz, Katarzyno – szepnął Josse. – On nawet nas nie zauważył. W istocie, chłopiec wyglądał jak lunatyk ze swoim łuczywem, jak upadły anioł zemsty i nienawiści. Jego usta drgały spazmatycznie. Katarzynie udało się wyłowić słowo „fuego”*... [*Fuego, hiszp. – ogień.] Tomasz przeszedł obok, nie widząc jej. Zakaszlała. Nie usłyszał, kierując się w stronę ognia wśród czarnych jęzorów dymu.
– Co on mówi? – spytała.
– Że ogień jest piękny, że ogień jest święty! Że ogień oczyszcza! Że wznosi się aż do Boga. Że ten zamek, siedlisko diabła, musi spłonąć, by uwolnione dusze jego mieszkańców wróciły do Boga... Całkiem oszalał. Skorzystajmy, że nie zamknął za sobą drzwi, i uciekajmy.
Katarzyna ruszyła za Jossem, lecz odwróciwszy się jeszcze na progu spostrzegła, jak kłęby dymu wchłonęły prawie zupełnie białą sylwetkę.
– Ależ... on się spali! – powiedziała.
– Nic lepszego nie może go w życiu spotkać! – rzucił gniewnie Josse i bez ceremonii pociągnął Katarzynę na zewnątrz.
Katarzyna ledwo szła, potykając się o plączące się wokół nóg rogi koca, w który była zawinięta. Nagle potknęła się i uderzyła głową o mebel. Krzyknęła z bólu i zgięła się wpół, tracąc oddech. Josse zaklął pod nosem, lecz widząc, że kobieta ma w oczach łzy, podniósł ją i pomógł przebyć ostatnie metry, dzielące ich od wyjścia na dwór. Zastali spanikowany tłum paziów, żołnierzy, mnichów i służących, którzy biegali tam i z powrotem, lamentując i zanosząc do nieba modły. Pomiędzy wielką studnią a wejściem do apartamentów biskupa niewolnicy utworzyli szereg i podawali wiadra wody, gdyż z okien na piętrze buchały wysokie płomienie.
Panikę wywołały pogłoski, że ogień został podłożony w czterech rogach zamku. Dziedziniec, otoczony czerwonymi, błyszczącymi murami, w których odbijały się płomienie, z rozszalałym tłumem pośrodku, wyglądał jak obraz piekła, tak że Katarzyna drżąc bardziej z przejęcia niż z zimna, gdyż noc była ciepła, a pożar podniósł jeszcze temperaturę, zawinęła się szczelniej w koc, skrywając swą nagość, i schowała się pod arkadami, kierując niespokojny wzrok w stronę wieży, cichej i ciemnej, która wyglądała, jakby stała na uboczu.
– Walter! Gdzie jest Walter? – wyszeptała. – Czyżby nic nie słyszał?
– Mury tej wieży są bardzo grube – zauważył Josse – a poza tym chyba ma mocny sen...
W tej chwili łańcuch niewolników upadł na ziemię jak domek z kart. Maurowie popadali jeden na drugiego przy szczęku wiader i rozlewaniu wody, a na progu ukazał się Walter. Z zabandażowaną głową i w długiej dżellabie* [*Dżellaba, arab. – długa do ziemi szata arabska, często z kapturem.], był podobny do niewiernych, których właśnie poprzewracał, a którzy przy tym olbrzymie wyglądali jak karły. Walter prowadził przed sobą chwiejącą się, białą sylwetkę, która stanąwszy przed Katarzyną, osunęła się na ziemię...
Po chwili paź podniósł wzrok lunatyka na Katarzynę. Kiedy ją rozpoznał, w jego oczach pojawił się błysk gniewu, a twarz wykrzywił grymas nienawiści.
– Żyje! – syknął. – Chyba sam szatan cię ochrania, przeklęta! Nawet ogień się ciebie nie ima! Ale nie ujdziesz karze!
W tej chwili Josse wyrwawszy zza pasa sztylet, rzucił się z rykiem wściekłości na chłopca i chwycił go za gardło.
– Ty w każdym razie nie ujdziesz karze, i to natychmiast!
Już miał zadać cios, kiedy wielka łapa Waltera spadła na ramię paryżanina i uniosła go w powietrze.
– Zostaw go! – ryknął olbrzym. – Ja również, jeszcze przed chwilą, kiedym go zastał przed płonącymi drzwiami pani Katarzyny, chciałem złamać mu kark, lecz zrozumiałem, że jest szalony, chory... Takich ludzi nie wolno zabijać! Niech Niebo się nim zajmie. A teraz, w drogę!
Katarzyna wskazała koc, w który była owinięta, i zrobiła zakłopotaną minę.
– W takim stroju? I boso? Czy ty też oszalałeś?
Walter bez słowa rzucił jej zawiniątko, które trzymał pod pachą i oświadczył: – Oto twoje ubranie i sakiewka. Znalazłem je w twoim pokoju zamiast trupa, którego się spodziewałem! Ubierz się szybko!
Nie trzeba jej było tego powtarzać dwa razy. Schowawszy się w ciemnym zakamarku dziedzińca, pośpiesznie nałożyła strój podróżny i przytwierdziła sakiewkę do pasa, upewniwszy się najpierw, czy w środku jest sztylet i szmaragd królowej Yolandy. Kiedy wróciła do swych towarzyszy, stwierdziła, że Tomasz zniknął i że Josse też gdzieś przepadł.
– Gdzie Josse? – spytała Waltera, który skrzyżowawszy ramiona, przyglądał się ze stoickim spokojem, jak niewolnicy radzą sobie z gaszeniem pożaru.
– W stajni. Przygotowuje konie. Wczoraj wieczorem don Alonso wydał w tym względzie rozkazy.
W rzeczy samej, dawny rzezimieszek wkrótce się pojawił, prowadząc okulbaczone konie i mulicę dźwigającą worki z jedzeniem i ubraniami. Arcybiskup pomyślał o wszystkim. Toteż kiedy Walter zaczął ponaglać, by dosiadać koni, Katarzyna żachnęła się.
– Co ty sobie myślisz? Że wyjadę stąd chyłkiem, nie upewniwszy się, czy nasz gospodarz jest cały i zdrów?
– Nie będzie ci miał tego za złe. Sama zaś widzisz, że nie jesteś tu bezpieczna. Doniesiono mi, że o mały włos nie stałaś się ofiarą... – ciągnął dalej, lecz Katarzyna przerwała mu gwałtownie.
Jej fiołkowe oczy zapłonęły gniewem, przenosząc spojrzenie na zmianę z jednego mężczyzny na drugiego.
– Wy dwaj chyba uwzięliście się na mnie, żeby dyktować mi, co mam robić! A przecież tak niedawno się znacie!
– Natury takie jak nasze wyczuwają się na odległość – oznajmił Josse z wdziękiem. – Jesteśmy stworzeni, żeby wzajemnie się rozumieć!
– A jeśli chodzi o twoje bezpieczeństwo, Katarzyno, sądzę, że zawsze będziemy jednego zdania. Nie jesteś zbyt ostrożna...
W słowach Waltera zabrzmiał wyrzut, który był jeszcze bardziej widoczny w jego wzroku. Katarzyna odwróciła głowę. Nie było wątpliwości: Walter miał jej za złe, że przez nią ożyły marzenia, które nigdy nie powinny się spełnić. Teraz rzeczy przedstawiały się inaczej, choćby nie wiadomo jak chcieć je przywrócić do poprzedniego stanu. Pocałunki i miłosne uniesienia często pozostawiają w duszy bardziej bolesne i trwałe ślady niż rozpalone żelazo.
– I to właśnie ty mi to zarzucasz! – wyszeptała z gorzkim uśmiechem, po czym, zmieniając nagle ton, dodała: – Tak czy inaczej, nie wyjadę bez pożegnania z don Alonsem!
Nie przejmując się obydwoma mężczyznami, szybko oddaliła się w stronę drzwi prowadzących do pokoi arcybiskupa. Nie było już przy nich niewolników, gdyż ogień został ugaszony, jedynie w porannym powietrzu unosił się nieprzyjemny odór spalenizny.
Jak we wszystkich południowych krajach, dzień wstawał szybko. Noc zniknęła niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, niebo zaróżowiło się, a zamek lśnił od rosy jak wielki rubin. Z apartamentów dochodziły jeszcze jakieś głosy i słychać było tupot nóg. Katarzyna zatrzymała się na progu, nie wiedząc, co czynić. Jak porozumieć się ze służbą, nie znając języka?
Właśnie miała zawrócić i poprosić Jossego, by poszedł z nią do don Alonsa, kiedy nagle wyrosła przed nią jak spod ziemi długa, czarna sylwetka. Cofnęła się powodowana zabobonnym strachem, jaki zawsze ją ogarniał na widok Fray Ignacia.
Jednooki mnich spojrzał na nią bez zdziwienia, po czym skłonił się nieznacznie.
– Jestem szczęśliwy, że cię widzę, szlachetna pani! Jego wielebność wysłał mnie, abym dowiedział się o twoje zdrowie, pani, i zaopiekował się tobą.
Pod Katarzyną ugięły się nogi. W jej oczach widoczny był strach zmieszany z rozpaczą.
– Ty, panie, znasz... nasz język?
– W razie potrzeby rzeczywiście mówię twoim językiem... znam też angielski, niemiecki i włoski.
Katarzyna poczuła nagle, że jej wątpliwości i złe przeczucia wracają ze zdwojoną siłą. Przecież Garin również znał kilka języków... Znowu wróciła nieznośna niepewność, zamieniając się po chwili w wielką złość.
– Dlaczego więc tamtego dnia w skarbcu udawałeś, że mnie nie rozumiesz?
– Ponieważ to nie było konieczne. A także nie rozumiałem, co masz na myśli...
– Jesteś tego pewien?
Ileż by dała, żeby móc rozszyfrować zagadkę tej tajemniczej twarzy, tego jednego oka unikającego jej wzroku, błądzącego gdzieś daleko ponad jej głową! Wyrwać prawdę z tej czarnej zjawy! Kiedy usłyszała, że mnich mówi po francusku, próbowała przypomnieć sobie głos Garina, jego sposób mówienia... i w dalszym ciągu nie miała pewności, czy słyszy głos byłego męża, czy głos obcego człowieka...
Tymczasem mnich powiadomił ją, że arcybiskup został lekko ranny, gdyż spadła na niego cedrowa kolumienka, i teraz śpi po zaaplikowaniu mu przez medyka mocnego środka nasennego, jednak przed zaśnięciem polecił mu sprawdzić, czy Katarzynie nic się nie stało, i Fray Ignacio osobiście miał dopilnować, by jej wyjazd się nie opóźnił z powodu nocnego pożaru, tak jakby uczynił on sam.
– Don Alonso prosił, abyś zachowała w swoim sercu jego wspomnienie, szlachetna pani... i żebyś modliła się za niego, tak jak on będzie modlił się za ciebie.
Katarzyna wyprostowała się w nagłym przypływie dumy. Jeśli ten człowiek był Garinem i tylko udawał, to grał swoją rolę doskonale. Katarzyna nie chciała być gorsza.
– Powiedz, panie, jego wielebności, że nie omieszkam i że nigdy wspomnienie jego dobroci mnie nie opuści. Powiedz też, że wielce jestem mu wdzięczna za okazaną pomoc i że dziękuję za jego modły, gdyż tam, gdzie się udaję, niebezpieczeństwa czyhają na każdym kroku!
"Katarzyna Tom 5" отзывы
Отзывы читателей о книге "Katarzyna Tom 5". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Katarzyna Tom 5" друзьям в соцсетях.