Idąc za Żydówką, Katarzyna minęła kilka łaźni, gorących i zimnych, i doszła do pokoju ze smukłymi arkadami, zdobionymi ornamentem z kwiatów i liści w kolorze niebieskim, różowym i złotym. Wokół pierwszego piętra biegła galeria, zasłonięta złoconymi żaluzjami. W głębi alków, urządzonych między kolumnami, widać było łóżka zarzucone stertami barwnych poduszek, na których leżało pięć czy sześć pięknych, nagich dziewcząt w rozkosznych pozach i bez najmniejszego skrępowania. Morayma wskazała na jedyne puste łóżko i powiedziała: – Połóż się tutaj!

– Po co?

– Sama za chwilę zobaczysz...

Morayma, zmusiwszy Katarzynę do położenia się w pociągającej pozie, udała się na środek sali, gdzie szemrała woda w marmurowej fontannie. Uniosła głowę w kierunku zamkniętej galerii, jakby na coś czekając. Katarzyna z zaciekawieniem również spojrzała w tę stronę.

Zdawało jej się, że za cienką żaluzją stoi jakaś postać, lecz tak nieruchoma, że nie była pewna czy to nie złudzenie. Wszystkie te przygotowania, ten powolny rytm życia podsycały jej niecierpliwość. Kiedy wreszcie ujrzy Arnolda? Co robi wśród tych nagich, jak ona sama, kobiet?

Odpowiedź nie dała na siebie długo czekać. Czyjaś ręka uniosła żaluzję i rzuciła jakiś przedmiot na jej łóżko. Zaintrygowana, pochyliła się i widząc, że to zwykłe jabłko, chciała je podnieść. Szybsza jednak okazała się Morayma. Katarzyna zauważyła, że jest czerwona z podniecenia, a jej oczy błyszczą z radości.

– Pan wybrał ciebie! – rzuciła w jej stronę strażniczka haremu. – Ledwo się zjawiłaś! Jeszcze tej nocy dostąpisz zaszczytu i staniesz się królewską nałożnicą. A teraz chodź szybko, nie mamy wiele czasu na przygotowania. Panu się śpieszy!

I nie pozwoliwszy nawet Katarzynie zabrać swojego ubrania, pociągnęła ją za sobą i ruszyła biegiem przez sale i galerie do skromnego pawilonu, jednego z najskromniejszych w całym haremie, w którym ulokowała swój nowy nabytek.

Katarzyna nie miała czasu na stawianie pytań. Pożądanie kalifa wywołało istną gotowość bojową w całym haremie. Oddana w ręce całej armii masażystek, pedikiurzystek, fryzjerek, perfumiarek i garderobianych, uznała, że należy biernie poddać się ich zabiegom. Zresztą... ujrzeć z bliska kalifa, to mogło wkrótce się przydać... Może uda jej się uzyskać na niego jakiś wpływ? Co zaś do spraw związanych z intymnym kontaktem z królem Grenady, to nie potrafiła się nawet przeciw temu buntować. Trudno, nie miała wyboru. Wszelki opór mógł nie tylko zniweczyć jej plan, lecz także wystawić Arnolda na śmiertelne niebezpieczeństwo. W końcu jeśli się podjęło walkę, to należało doprowadzić ją do końca, nie kręcąc nosem przy wyborze środków.

Kalif Muhammad VIII, siedząc ze skrzyżowanymi nogami na kanapie pokrytej miękkimi dywanami, przypatrywał się stojącej przed nim Katarzynie spowitej w przezroczyste, różowe muśliny. We wzroku władcy widać było najwyższy zachwyt, w oczach Katarzyny zaś nieufność zabarwioną ciekawością. Bóg wie dlaczego – może z powodu niepokojącego portretu Zobeidy, jaki przed nią nakreślono – młoda kobieta spodziewała się, że jej starszy brat okaże się człowiekiem aroganckim, brutalnym i cynicznym, kimś w rodzaju Gillesa de Rais’go skrzyżowanego z panem de la Trémoille’em...

Otóż książę, którego miała przed oczami, nie przypominał tego, kogo spodziewała się zastać. Mógł mieć od trzydziestu pięciu do czterdziestu lat, lecz, co dziwne w przypadku Maura, jego głowę pokrywała ciemnoblond czupryna, a krótka broda w podobnym odcieniu zdobiła śniadą twarz. Na jego ciemnej twarzy wybijały się jasne, szaroniebieskie oczy i białe, lśniące zęby. Zobaczywszy Moraymę z nową kobietą odłożył na bok zwój papieru, na którym pisał za pomocą stylu*. [*Styl – rylec do pisania na tabliczkach powleczonych woskiem, używany w starożytności.].

Schowany w podcieniu, patrzył, jak zbliżają się alejką otoczoną cyprysami i basenami z wodą. Był to Ogród Architekta, ulubione miejsce kalifa, w którym chętnie latem przebywał. Było w nim jeszcze więcej róż i jaśminów niż w seraju. Róż ciemnych, purpurowych lub białych z różowym środkiem, podobnych do śniegu w blasku jutrzenki, róż, które królowały na wzgórzu, nachylały się nad lustrami wody, owijały się wokół białych kolumn podcieni, upajając nocą swymi zapachami. Miejsce to – stworzone dla miłości – miało w sobie coś oszałamiającego, coś, co powodowało, że powieki stawały się ciężkie, zaczynało pulsować w skroniach, a krew w żyłach zwalniała bieg.

Kalif nie odpowiedział, kiedy Morayma z wielką uniżonością wyraziła radość nowej odaliski* [*Odaliska – niewolnica usługująca w haremie lub nałożnica haremowa.] z tego, że została wybrana już w pierwszym dniu, ani wtedy, kiedy zachwalała urodę i łagodność Jutrzenki, perły z kraju Franków, ani gdy podkreślała blask jej głębokich i ciemnych jak ametysty oczu, ani gdy chwaliła giętkość jej ciała... Gdy zaś umilkła i chciała zdjąć z Katarzyny okrywające ją muśliny, kalif powstrzymał ją władczym gestem, po czym rozkazał: – Odejdź, Moraymo! Wezwę cię później!

Kiedy zostali sami, kalif wstał. Był niższy niż sądziła, a jego nogi wydawały się za krótkie przy potężnym torsie odzianym w jedwabną, zieloną gandurę, przeciętą na piersiach aż do pasa, wysadzanego wielkimi, kwadratowymi szmaragdami. Zbliżył się do Katarzyny z uśmiechem.

– Nie trzęś się! Nie zrobię ci krzywdy!

Przemówił po francusku, co wprawiło Katarzynę w szczere zdziwienie.

– Ja wcale się nie trzęsę... Dlaczego miałabym się trząść? Ale... skąd znasz, panie, mój język?

Kalif był już całkiem blisko, tak że Katarzyna poczuła zapach werbeny wydzielający się z jego ubrania.

– Zawsze lubiłem się uczyć, a wędrowcy z twego kraju byli mile widziani na mym dworze. Władca powinien w miarę możliwości rozumieć język wysłanych do niego ambasadorów. Tłumacze są często niewierni... lub przekupieni! Pewien jeniec, święty człowiek z twojego kraju, nauczył mnie twego języka jeszcze gdy byłem dzieckiem. Oprócz tego... nie jesteś pierwszą kobietą zza wielkich gór, która pojawiła się w mym pałacu.

Katarzyna pomyślała o Marii i uznała, że to wyjaśnienie jest prawdziwe.

Tymczasem Muhammad swoimi długimi palcami zaczął zdejmować z głowy woal zasłaniający twarz Katarzyny. Jego ruchy były powolne i delikatne niczym ruchy miłośnika sztuki zdejmującego opakowanie z długo pożądanego dzieła. Ukazał się piękny profil okolony złotą masą lśniących włosów przytrzymanych wiankiem z drobnych pereł oraz drobna, wdzięczna szyja. Następnie, jeden za drugim, opadły kolejne woale zasłaniające jej ciało. Morayma, znająca jak nikt męskie upodobania, założyła ich kilka na Katarzynę, wiedząc, jaką przyjemność sprawi kalifowi zdejmowanie ich jeden po drugim. Katarzyna została w samych spodniach, ściśniętych w kostkach i przytrzymywanych na biodrach sznurkami pereł. Nie poruszała się, pozwalając działać miękkim dłoniom, które w miarę opadania kolejnych warstw stroju stawały się coraz bardziej pieszczotliwe. Miała ochotę podobać się temu pociągającemu mężczyźnie, najwyraźniej urzeczonemu jej urodą, który był łagodny i nie prosił o nic więcej, tylko o godzinę rozkoszy... rozkoszy, którą Gilles de Rais zdobył siłą, którą Cygan Fero wydarł jej dzięki zastosowaniu eliksiru, którą nieomalże ofiarowała Piotrowi de Brézé, a którą tak spontanicznie dała Walterowi. Już tylu mężczyzn przewinęło się przez jej życie, a kalif nie był znowu taki zły.

Wkrótce zwiewne muśliny zaległy na posadzce jak olbrzymie płatki wielkiej róży. Ręce sułtana pieściły teraz nagą skórę, lecz on sam nie zbliżał się jeszcze. Patrzył... cofając się nawet o parę kroków, by lepiej móc podziwiać to ciało w przyćmionym świetle padającym ze złotych lamp, zawieszonych w arkadach. Trwali tak przez długie minuty, ona ofiarując bez wstydu wspaniałość swojej urody, on kilka kroków od niej, tkwiący w niemym zachwycie. Spośród ciemnych zakamarków wysokich cyprysów dobiegł dźwięczny śpiew słowika, przypominający tego, który zaśpiewał, gdy przekraczała bramy Alhambry. Być może był to nawet ten sam mały śpiewak?...

Jakby wtórując ptakowi, w ciszy nocnej zabrzmiał głos Muhammada: Gdym zrywał w ogrodzie różę jutrzenki Głos słowika chwycił mnie za serce. Cierpiał tak jak ja, bo też kochał różę I wypełniał świt swoim cichym szlochem. Przemierzam bez końca smętne alejki Więzień tamtej róży, tamtego słowika...

Strofki były piękne, a ciepły głos kalifa nadawał im jeszcze więcej uroku, lecz poeta urwał nagle. Wypowiadając ostatnie słowa, zbliżył się do Katarzyny. Złożył ostatnie słowo na jej ustach, po czym wziął ją na ręce i uniósł w głąb ogrodu...

– Miejsce róży jest wśród jej sióstr... – wyszeptał. – Dlatego zamierzam zerwać cię w ogrodzie...

Nad lustrem wody, w której odbijały się gwiazdy, w zacisznym otoczeniu krzewów jaśminowych leżały jedwabne materace i aksamitne poduszki. Sułtan położył nań Katarzynę, po czym niecierpliwie zerwał z siebie gandurę i cisnął precz. Ciężki, wysadzany szmaragdami pas, ciśnięty do basenu, wkrótce zniknął z powierzchni wody. Wreszcie sam osunął się na poduszki i przyciągnął ją do siebie drżącą, niezdolną do obrony i oczarowaną urokiem tego mężczyzny i tego bajkowego miejsca przesyconego zapachami nocy, cykaniem cykad i czułym śpiewem słowika. Kalif biegły był w sztuce miłości i Katarzyna bez oporów oddała się wyrafinowanej grze, odbierając w momentach jego rozkoszy swoją porcję przyjemności.

A wielkie lustro wody, nad którym wznosił się srebrzysty sierp księżyca, w milczeniu odbijało obraz dwóch złączonych ciał.

Wydajesz się ulepiona z wszystkich kwiatów rosnących w tym ogrodzie, Jutrzenko, a twoje spojrzenie jest czyste, jak kryształowe wody górskich potoków. Kto, o najwonniejsza z róż, nauczył cię sztuki kochania?...

– szeptał sułtan do ucha Katarzyny.

Słysząc te słowa, zaczerwieniła się, błogosławiąc cień rzucany przez jaśminy, który ukrył jej zmieszanie. To prawda, lubiła się kochać i jeśli jej serce należało tylko do jednego, jej ciało potrafiło docenić wyrafinowane pieszczoty mistrza rozkoszy. Odpowiedziała z nutą hipokryzji: – Któraż uczennica nie nabrałaby wprawy przy takim mistrzu jak ty, panie? Jestem twoją niewolnicą, panie, i muszę cię słuchać.

– Czyżby? Sądziłem, że... ale dla kobiety takiej jak ty potrafię okazać cierpliwość. Nauczę cię kochać mnie nie tylko ciałem, ale i sercem. Nie będziesz tutaj miała nic innego do roboty, jak dać mi każdej kolejnej nocy rozkosz większą od poprzedniej.

– Każdej nocy, panie? A pozostałe kobiety?...

– Kto raz zakosztował boskiej ambrozji, już nigdy nie zadowoli się mdłym, baranim sadłem!

Katarzyna uśmiechnęła się, lecz wkrótce jej uśmiech zniknął na wspomnienie dzikich, kocich oczu Egipcjanki Zory. Oczu, przypominających oczy tej strasznej i nieszczęśliwej Marii de Comborn, która chciała ją zabić i którą Arnold zasztyletował... Było oczywiste, że sułtan chciał uczynić z niej swoją faworytę i Katarzyna obawiała się, że przestrogi Moraymy nie powstrzymają Egipcjanki przed zbrodnią, jeśli ta zostanie odrzucona przez kalifa...

– Czynisz mi wielki zaszczyt, panie... – zaczęła, lecz natychmiast przerwała, gdyż w tej chwili w podcieniach pojawili się jacyś ludzie z łuczywami, rzucającymi na pogrążony w mroku ogród czerwonawe blaski.

Muhammad podparł się na łokciu i zmarszczył brwi z niezadowoleniem.

– Kto ośmiela się przeszkadzać mi o tej porze?

Ludzie sułtana prowadzili młodego, wysokiego, chudego mężczyznę z krótką, czarną brodą i w purpurowym turbanie na głowie. Sądząc po jego aroganckiej minie i bogatym stroju, musiał to być jakiś wysoki dostojnik. Katarzyna nagle rozpoznała w nim jednego z myśliwych, którzy tamtego ranka towarzyszyli Arnoldowi.

– Kto to? – spytała.

– To Aben-Ahmed Banu Saradj... nasz wielki wezyr – odparł kalif.

– Musiało stać się coś ważnego, jeśli ośmielił się przyjść aż tutaj.

W jednej chwili mężczyzna, który wydał się Katarzynie taki ludzki, stał się ponownie wszechmocnym kalifem, komandorem wiernych, przed którego obliczem każdy człowiek, bez względu na pozycję, powinien chylić czoła. Pośpiesznie zakryła swą nagość wśród poduszek w najciemniejszym miejscu pod jaśminami, Muhammad zaś przywdział gandurę i wyłonił się z gniazdka. Na jego widok niosący pochodnie padli na twarz, a wielki wezyr giął w pokłonach swoją dumną postać odzianą w brokaty. W blasku płomieni wyglądał jak wielki rubin, lecz błyski, jakie można było dostrzec w jego oczach, nie spodobały się Katarzynie. Wydał jej się człowiekiem fałszywym, okrutnym i niebezpiecznym.

– Czego chcesz, Aben-Ahmedzie? Czego szukasz o tej nocnej godzinie?

– Jedynie niebezpieczeństwo mogło skierować moje kroki do ciebie, komandorze wiernych, i zmusić mnie do przerwania rzadkich godzin odpoczynku. Twój ojciec, waleczny Yusuf, opuścił Gibraltar na czele swych berberyjskich jeźdźców i kieruje się na Grenadę. Pomyślałem, że należy uprzedzić cię o tym bez zwłoki...