Następny dzień wlókł się w nieskończoność. Katarzyna postanowiła uczestniczyć w obowiązkowych nabożeństwach, ale zamiast skupić się na modlitwie, myślała, by jak najszybciej wyruszyć w dalszą drogę.
W czasie nie kończących się modłów wlepiała oczy w błyszczącą wśród dymu kadzideł złotą figurę świętej Foy, kapiącą wprost od drogocennych kamieni. Dziwna to była figura, która swoimi nieruchomymi oczami wzbudzała strach. Katarzyna patrzyła na nią z lękiem, nie mogąc doszukać się w niej obrazu małej, trzynastoletniej świętej, torturowanej za wiarę. Mówiono, że posąg ten posiada moc wyzwalania więźniów, toteż za statuą piętrzyły się liczne dowody wdzięczności: łańcuchy, kajdany i żelazne obręcze.
Katarzynie od klęczenia ścierpły nogi, wstała więc i odwróciwszy głowę napotkała utkwione w niej spojrzenie Gerberta Bohata. Ta krótka chwila wystarczyła, by dostrzec wyraz zaciętości i bojaźni w jego twarzy. Westchnęła ciężko.
– Nie możesz mieć mu tego za złe – szepnęła stojąca tuż obok Gillette. – Gerbert to nieszczęśliwy człowiek.
– Skąd wiesz?
– Nie wiem... czuję to... Musi bardzo cierpieć, dlatego jest taki oschły. Katarzyna, pomimo dobrych chęci, nie czuła się na siłach, by wziąć udział w procesji, która miała zanieść posąg świętej na pola od wielu dni pozbawione deszczu. Wróciła więc do oberży, gdzie Ermengarda przywitała ją kwaśnym uśmiechem.
– Czy nie dość ci jeszcze zdrowasiek? Kiedy wreszcie okażesz rozsądek i przyjmiesz moje rady wraz z moim koniem? Czy naprawdę masz zamiar wlec się z tą gromadą, podczas gdy mogłybyśmy odbyć podróż o wiele szybciej?
Katarzyna zacisnęła wargi i, zdejmując płaszcz, spojrzała na hrabinę z ukosa.
– Nie nalegaj, Ermengardo. Wyjaśniłam ci już swoje powody. Droga jest niebezpieczna i trzeba być w gromadzie, by nie wpaść w ręce rozbójników.
Stara dama przeciągnęła się i ziewnąwszy potężnie, odparła: – A ja utrzymuję, że lepszy szybki koń, by uciec przed bandytami, niż sto kijów żebraczych! Uprzedzam cię, że jeśli tak dalej pójdzie, to szybko zwariujesz i ja razem z tobą!
W głębi duszy Katarzyna przyznawała jej rację, nie chciała jednak głośno się do tego przyznać. Bała się gniewu Pana Boga, który widząc, że ustała w marszu, mógłby nie dopuścić do odnalezienia Arnolda. Hrabina, potrafiąca jak nikt czytać w myślach przyjaciółki, szepnęła: – Wiedz, Katarzyno, że Bóg jest wielki i miłosierny i z łatwością ci przebaczy, jeśli nie dotrzymasz danego mu słowa.
– Wiem, Ermengardo, lecz... wytrwamy razem z innymi!
Jej zdecydowany ton i głębokie przekonanie obaliły ostatni argument hrabiny.
Procesja świętej Foy przyniosła oczekiwane rezultaty, gdyż następnego dnia, kiedy o świcie pielgrzymi wyruszali w dalszą drogę, lało jak z cebra. Katarzyna zajęła swoje stałe miejsce u boku Jossego Rallarda i Colina des Epinettesa. Szła odważnie, nie oglądając się ani na Ermengardę, ani na jej świtę. Hrabinie udało się, nie wiadomo jakim sposobem, dostać dwa nowe konie w czasie ostatniego postoju. Na jednym z nich jechała teraz pokojówka, zaś drugi szedł wolno trzymany za uzdę przez sierżanta Bérauda. Katarzyna domyśliła się, że ten drugi koń jest przeznaczony dla niej, udawała jednak, że nic jej to nie obchodzi.
Droga wiła się wśród wzgórz i opadając do doliny rzeki Lot, prowadziła do Figeac. Ulewny deszcz dawał się coraz bardziej we znaki. Zaciemniał okolicę i zgasił delikatne pączki wrzosów; dokuczliwe krople kapały z każdego, najmniejszego nawet, liścia, wsiąkając w wełniane okrycia pielgrzymów i czyniąc je jeszcze cięższymi. Chwilami spokojny, chwilami niemiłosiernie siekący, pogłębiał wrażenie surowości tej okolicy, napełniając serce Katarzyny niezgłębionym smutkiem. Nikt tego ranka nie miał ochoty na śpiewy. Gerbert zgarbiwszy się i schowawszy głowę w ramionach szedł na przedzie, nie odwracając się za siebie.
Nagle, kiedy wędrowcy docierali do szczytu wzgórza, dały się słyszeć jakieś krzyki.
– Zatrzymajcie się!... Na miłość boską, zatrzymajcie się!
Tym razem Gerbert odwrócił głowę, a wraz z nim wszyscy inni. W stronę pielgrzymów pędziło trzech zdyszanych mnichów, pokonując w pocie czoła strome wzgórze. Co chwilę potykali się o kamienie i wpadali w dziury, lecz nie przestawali krzyczeć, wymachując przy tym rękami.
– Co się dzieje? – wymamrotał Colin z niezadowoleniem. – Czyżbyśmy zapomnieli czegoś, a może te święte dusze chcą się do nas przyłączyć?
– Nie sądzę – odpowiedział Josse Rallard zmarszczywszy brew. – Nie mają niczego, nawet kosturów pielgrzymich.
– Zapewne chcą nas prosić, żebyśmy się za nich modlili u grobu świętego!
– wyjaśnił Colin z namaszczeniem.
W tej chwili jego towarzysz popatrzył na niego tak krzywo, że ten siłą rzeczy zamilkł, nie mając odwagi snuć dalej swoich przypuszczeń. Tymczasem Gerbert Bohat wyszedł na spotkanie przybyszy i stanął przed nimi w pobliżu Katarzyny, dzięki czemu mogła przysłuchać się ich rozmowie. Trudno byłoby ich zresztą nie słyszeć, gdyż mnisi, prawie tracąc oddech, wydzierali się tak, że aż pękały bębenki.
– Zostaliśmy okradzeni! Pięć wielkich rubinów zniknęło z figury świętej Foy!
Nowina ta została przywitana pomrukiem oburzenia i gniewu.
– To ohydna zbrodnia! – odpowiedział Gerbert Bohat i przybierając agresywny ton dodał: – Nie pojmuję jednak, dlaczego biegliście jak opętani, żeby nam to powiedzieć! Chyba nie podejrzewacie nikogo z nas! Wy jesteście sługami bożymi, lecz zważcie, że my jesteśmy pielgrzymami!
Najwyższy z mnichów otarł ociekającą kroplami deszczu różową twarz i rozłożywszy bezradnie ręce powiedział: – Zdarza się często, że sługi szatana ukrywają się wśród najlepszych z nas. A uczestnictwo w pielgrzymce nie jest od razu świadectwem moralności. Znam przykłady...
– Nie tylko my byliśmy wczoraj w Conques, wczoraj... czy kiedy tam dokonana została kradzież. Ładne mi chrześcijańskie miłosierdzie, które najpierw atakuje biednych pielgrzymów, zamiast zająć się tym nędznym pospólstwem, oddającym się swym rozpasanym uciechom przed bramą waszego kościoła!
Katarzyna uśmiechnęła się w duchu; Gerbertowi najwyraźniej leżała na wątrobie przedwczorajsza przygoda. Jednak mnich, przybrawszy nieszczęśliwą minę, odpowiedział: – Komedianci odeszli wczoraj rano, a później podczas procesji statua była jeszcze nie naruszona. Nie brakowało ani jednego rubinu!
– Czy jesteś tego pewien, mnichu?
– Jak najbardziej. To ja, wraz z przybyłymi tu ze mną braćmi, zostałem upoważniony przez przewielebnego przeora do sprawdzenia przed włożeniem do schowka, czy statua jest nie naruszona. Mogę cię zapewnić, panie, że wtedy nie brakowało ani jednego rubinu. A dzisiaj rano... brakuje ich pięć, i to największych... a wy byliście jedynymi obcymi w miasteczku ostatniej nocy!
Po wyjaśnieniach mnicha zapadła grobowa cisza. Wszyscy wstrzymali oddechy czując, że rozumowanie mnicha jest logiczne. Jednakże Gerbert postanowił nie dawać za wygraną, wprawiając Katarzynę w podziw mocą i uporem, z jakimi przystąpił do obrony swojej gromady.
– To wcale nie dowodzi naszej winy. Conques jest świętym miastem, lecz tylko miastem, w którym mieszkają zwykli ludzie, a wśród nich zapewne znajdzie się niejedna czarna owca!
– Znamy dobrze nasze owieczki, bracie, więc znacznie prościej byłoby udowodnić, że żadne z was nie ma przy sobie skradzionych rubinów!
– Co masz na myśli, mnichu?
– Że jest nas trzech i jeśli pozwolicie się przeszukać, uwiniemy się szybko.
– W tym deszczu? – spytał pogardliwie Gerbert. – I ośmielicie się przeszukiwać niewiasty?
– Zaraz dołączą do nas dwie siostry. A oto i one! Niedaleko stąd, za zakrętem, znajduje się kapliczka, gdzie moglibyśmy dokonać dzieła. Proszę cię o to, bracie! Tu chodzi o świętą sprawę!
Katarzyna, wspiąwszy się na czubkach palców, ujrzała nadciągające, wielce zadyszane i przemoczone do suchej nitki dwie siostry. Gerbert nie odpowiadał, lecz można było wyczuć, że gotuje się ze świętego oburzenia. Po dłuższej chwili rozejrzał się po swojej gromadzie i spytał: – Co myślicie o tym, bracia? Czy zgadzacie się poddać tej nieprzyjemnej formalności?
– Pielgrzymowanie nakłada na nas obowiązek pokory – powiedział Colin z namaszczeniem. – Pokora będzie naszą bronią i święty Jakub policzy nam ją jako zasługę!
– Oczywiście! – przerwała Katarzyna, płonąc z niecierpliwości.
– Błagam tylko, pośpieszmy się! Już dosyć czasu strawiliśmy po próżnicy! Gromada skierowała się do małej, kamiennej kapliczki stojącej przy drodze na niewielkim wzniesieniu. Z tego miejsca rozciągał się widok na całe miasteczko, lecz nikomu nie było w głowie podziwianie pięknych widoków.
– Podróże w wielkiej gromadzie są rzeczą niezmiernie czarującą!
– powiedziała z rozdrażnieniem w głosie Ermengarda, podchodząc do Katarzyny. – Ci dzielni mnisi pilnują nas jak jakichś złoczyńców! Jeśli jednak sądzą, że pozwolę się przeszukiwać, to się mylą!
– Obawiam się, że będziesz musiała się zgodzić, droga przyjaciółko! Inaczej podejrzenia padną na ciebie i cały zły humor naszych towarzyszy skrupi się na tobie! Och!... cóżeś taki niezgrabny, mój panie!
Ostatnie zdanie było skierowane do Jossego, który, potknąwszy się na kamieniu, wpadł na Katarzynę i w jednej chwili oboje upadli na ziemię.
– O, jakże mi przykro! – powiedział paryżanin. – Ta przeklęta droga jest bardziej podziurawiona niż habit żebrzącego mnicha. Czy uczyniłem ci krzywdę, pani?
Pełen współczucia, rzucił się, by pomóc wstać Katarzynie, otrzepywał błoto z jej sukni i pelerynki. Miał przy tym tak nieszczęśliwą minę, że nie mogła się na niego gniewać.
– Ależ nic się nie stało! – powiedziała, uśmiechając się miło. – Jeszcze wszystko przed nami!
Następnie, wraz z Ermengardą, usiadła na głazie pod dachem kapliczki, do której weszły siostry zakonne. Zdecydowano, że niewiasty pójdą na pierwszy ogień po to, aby święte dziewice mogły szybko powrócić do klasztoru. Kilku mężczyzn na ochotnika poddało się nieprzyjemnemu zabiegowi na polu. Na szczęście, deszcz ustał na chwilę.
– Jak tu pięknie – westchnęła Katarzyna spoglądając na rozpościerające się u jej stóp zielone pola.
– Być może – odparła Ermengarda – lecz co do mnie, to wolałabym być już daleko stąd! O! Wychodzą już moje służące! Kolej więc na nas! Pomóż mi wstać, moja droga!
Podpierając się nawzajem, przyjaciółki weszły do kapliczki. Wewnątrz panowały przenikliwy ziąb, wilgoć i nieprzyjemny odór stęchlizny.
– Pośpieszcie się! – rzuciła Ermengarda w stronę zakonnic. – Tylko się tak nie bójcie, jeszcze nigdy nikogo nie zjadłam! – dodała widząc ich zatrwożone miny.
Obie były młode i najwyraźniej ta zwalista i głośna kobieta wywarła na nich wielkie wrażenie, co nie przeszkodziło im jednak obszukać ją z największą dokładnością. W czasie całej operacji hrabina sapała i prychała z niecierpliwości. Następnie starsza z nich zwróciła się do Katarzyny czekającej na swą kolej.
– Teraz ty, siostro! – rzuciła, zbliżając się do niej. – Najpierw pokaż mi, co masz w sakiewce wiszącej u twego paska.
Katarzyna bez słowa odczepiła wielką, skórzaną kieszeń, w której trzymała różaniec, trochę złota, sztylet z krogulcem, z którym nigdy się nie rozstawała i grawerowany szmaragd królowej Yolandy, mający ją chronić na drogach Hiszpanii.
Zakonnica wysypała zawartość sakiewki na wąski, kamienny ołtarzyk i ujrzawszy sztylet, rzuciła na Katarzynę zdziwione spojrzenie.
– Jedyną obroną niewiasty powinna być modlitwa! – rzekła z obrzydzeniem wskazując na sztylet.
– To sztylet mego męża! – odparła oschle Katarzyna. – Nigdy się z nim nie rozstaję i dzięki niemu wiele razy uszłam cało przed rzezimieszkami!
– Którym bardzo by się to spodobało! – rzuciła siostra wskazując na szmaragdowy pierścień.
Katarzyna zatrzęsła się z gniewu. Ta kobieta działała jej na nerwy. Nie mogła opanować chęci, żeby zamknąć jej usta.
– Dostałam go od królowej Yolandy, księżnej Andegawenii i matki naszej królowej! Czy siostra widzi w tym coś złego? Jestem...
– Wielką panią, nieprawdaż? – przerwała tamta ze złośliwym uśmiechem.
– Od razu można było zgadnąć widząc te rzeczy! A co powiesz na to... pani?
Ku zdziwieniu Katarzyny, siostra sięgnęła po małe zawiniątko, które do tej pory uszło jej uwagi, i wyjęła zeń pięć wspaniałych, czerwonych rubinów świętej Foy...
– Co to ma znaczyć? – krzyknęła Katarzyna. – Pierwszy raz je widzę!
– To jakieś diabelskie sztuczki! – zawtórowała jej Ermengarda. – W jaki sposób te klejnoty znalazły się w sakiewce?
– Sztuczki albo nie, mamy je! – krzyknęła siostra. – A ty, pani, odpowiesz za kradzież! – Chwyciła Katarzynę za ramię i wyciągnęła ją z kapliczki wołając: – Bracia! Rubiny się znalazły! A oto złodziejka!
"Katarzyna Tom 5" отзывы
Отзывы читателей о книге "Katarzyna Tom 5". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Katarzyna Tom 5" друзьям в соцсетях.