– Wtedy postanowiłeś podrzucić mi swój łup – dokończyła spokojnie Katarzyna. – A gdyby mnie jednak powieszono?

– Klnę się na Boga, w którego nigdy nie przestałem wierzyć, że przyznałbym się do winy! A gdyby mi nie dano wiary, biłbym się za ciebie, pani, aż do ostatniej kropli krwi!

Katarzyna w milczeniu ważyła usłyszane przed chwilą słowa. Po chwili powiedziała: – A teraz drugie pytanie: dlaczego dołączyłeś do nas? Dlaczego teraz przyznajesz się do winy, kiedy już nie grozi mi niebezpieczeństwo? Skąd wiesz, czy cię nie wydam?

– Wiem, że ryzykuję – odparł Josse nie tracąc rezonu. – Ale nie mogłem dłużej zostać wśród tych klepiących zdrowaśki, a jednocześnie żądnych krwi fałszywców! Dosyć miałem i Gerberta Bohata, i pana Golina. No i... droga bez ciebie wydawała mi się nie do wytrzymania, a poza tym...

– A poza tym – wtrąciła Ermengarda – postanowiłeś powetować sobie stratę rubinów! Przyznaj się, trutniu jeden, że chciałeś wykraść pani Katarzynie pierścień królowej Yolandy!

Josse nie raczył odpowiedzieć Ermengardzie, natomiast zwrócił się do Katarzyny: – Jeśli takie jest i twoje zdanie, pani, możesz wydać mnie bez wahania. Chciałem tylko powiedzieć jedno: uczyniłem ci wielką krzywdę, chcąc ratować swą skórę, lecz teraz bardzo tego żałuję! Pragnę wymazać swoją winę, ofiarowując ci moje usługi. Pozwól, pani, abym mógł jechać za tobą i abym mógł cię bronić w razie potrzeby! To prawda, jestem tylko włóczęgą i zbirem, lecz nie brak mi odwagi, a szpadą umiem wymachiwać nie gorzej niż wielki pan. Na drodze, którą zmierzasz, solidne ramię może okazać się przydatne. Czy więc przebaczysz mi i weźmiesz mnie jako swego sługę? Na zbawienie duszy, klnę się, że będę ci wiernie służył!

Nastąpiła chwila ciszy, w czasie której Josse nie wstawał z klęczek, czekając ze spuszczoną głową na odpowiedź Katarzyny. Ona jednak wcale nie odczuwała gniewu, wręcz przeciwnie: ten dziwny człowiek, z jednej strony zwykły złodziejaszek, lecz z drugiej nie pozbawiony uroku młodzieniec, wzbudził w jej sercu dziwne rozczulenie. Spojrzała pytająco na Ermengardę, która zaciskając wargi, uparcie milczała, co nie wróżyło niczego dobrego.

– Co mi radzisz, droga przyjaciółko? Hrabina wzruszyła ramionami i bąknęła: – A cóż ja mogę ci doradzić! Wydawałoby się, że jesteś podobna do wróżki Kirke, która zmieniła towarzyszy Ulissesa w świnie, z tą tylko różnicą, że twoje działanie ma odwrotny skutek. Tak więc, czyń, co uważasz za stosowne, lecz ja... i tak z góry wiem, co zrobisz!

Co mówiąc, sięgnęła po kulę i opierając się na niej z wielkim trudem uniosła się z ławy, przy czym ostentacyjnie odrzuciła wyciągniętą w jej stronę pomocną dłoń Katarzyny, która zapytała z niepokojem w głosie: – Dokąd odchodzisz, Ermengardo? Proszę cię, nie weź sobie do serca tego, co ci powiem, lecz...

– A dokąd ja mogę pójść? – rozzłościła się stara dama. – Mam zamiar posłać Bérauda, żeby rozejrzał się trochę po mieście i znalazł nam jeszcze jednego konia! Twój nowy służący może i szybko biega, lecz nie do tego stopnia, żeby dorównać nam kroku w drodze do Galicji!

Po czym, podpierając się na kulach, podobna do wielkiego statku nabierającego niebezpiecznego przechyłu, Ermengarda de Châteauvillain odpłynęła majestatycznie z dziedzińca oberży.

Rozdział trzeci

POSŁANIEC Z BURGUNDII

Po piętnastu dniach wędrówki Katarzyna wraz z towarzyszami dotarła do stóp Pirenejów i przekroczyła starożytny most nad strumieniem Oloron. Wędrówka odbyła się bez przygód, gdyż na przebywanych ziemiach, należących w większości do potężnego rodu Armaniaków, nie musiano się obawiać angielskich zbirów. Ich stanowiska znajdowały się głównie w Gujennie, a nie chcąc zadzierać z hrabią Janem IV d’Armagnac, którego stosunek do najeźdźcy był od jakiegoś czasu dosyć pobłażliwy, Anglicy starali się raczej nie wdzierać na jego ziemie.

Poprzez Cahors, Moissac, Lectoure, Condom i Orthez Katarzyna, Ermengarda oraz ich ludzie dotarli wreszcie do pasma gór, oddzielającego ich od Hiszpanii. Jednak, po raz kolejny, niecierpliwość Katarzyny została wystawiona na ciężką próbę. Od chwili bowiem, kiedy oddzielili się od Gerberta Bohata i jego pielgrzymów, hrabinie jakby przestało się spieszyć. Ona, która jeszcze niedawno podsycała niecierpliwość Katarzyny, namawiając ją do porzucenia zbyt powolnej gromady pielgrzymów, teraz znajdowała szczególną przyjemność w opóźnianiu wędrówki.

Z początku Katarzyna niczego nie podejrzewała. Należało zatrzymać się w Figeac, żeby znaleźć konia dla Jossego. W Cahors znowu spędzono dwa dni: była niedziela i Ermengarda stwierdziła, że wędrowanie w dzień święty nie przyniosłoby im szczęścia. Z tym Katarzyna też się pogodziła i powstrzymała swą niecierpliwość, lecz kiedy w Condom hrabina zarządziła postój, by móc wziąć udział w miejscowym święcie, Katarzyna wybuchnęła.

– Chyba zapomniałaś, moja droga, jaki jest cel mojej wędrówki! Wiesz przecież, jak spieszno mi do Galicji, a ty zawracasz mi głowę jakimiś miejscowymi świętami!

Ermengarda, jak zwykle nie tracąc rezonu, wyjaśniła, że nadmierne napięcie umysłu jest zgubne dla ciała, więc przy zbyt dużym pośpiechu należy nieco zwolnić tempo. Katarzyna jednak nie chciała więcej o niczym słyszeć.

– Dlaczego wobec tego nie dopuściłaś, bym spełniła swoje śluby i pozostała w gromadzie Gerberta Bohata?

– Zapominasz, moja droga, że nie zależało to od twojej woli! Katarzyna spojrzała na Ermengardę ze zdziwieniem.

– Nie rozumiem cię, Ermengardo. Do tej pory sądziłam, że pragniesz mi pomóc, lecz teraz zachowujesz się tak, jakbyś zmieniła zdanie.

– To właśnie dlatego, że chcę ci pomóc, pragnę, abyś była bardziej powściągliwa. Kto wie, czy tam, dokąd zmierzasz z takim uporem, nie czeka na ciebie okrutny zawód. A na to zawsze jest czas!

Katarzyna nie odpowiedziała. Ermengarda bowiem wyraziła głośno to, czego ona w skrytości ducha obawiała się najbardziej – lękała się, że nie odnajdzie Arnolda. Ileż to razy w środku nocy, w tą ciemną i straszną godzinę, kiedy strach nie pozwala zasnąć, powodując oszalałe bicie serca, którego nic nie jest w stanie uspokoić, leżała z otwartymi oczami, starając się zagłuszyć głos rozumu podpowiadający jej, żeby zrezygnowała ze swego zamiaru, żeby powróciła do Montsalvy do syna i tam rozpoczęła nowe, inne życie całkowicie poświęcone małemu Michałowi. Czasem była już gotowa ustąpić, lecz kiedy wstawał świt przepędzając złe duchy, na powrót wracała nieodparta chęć spełnienia najskrytszego marzenia: ujrzeć Arnolda choćby przez chwilę, usłyszeć jego głos ten ostatni raz... A potem...

Tymczasem zamiast zachęty, której tak potrzebowała jej skołatana dusza, Ermengarda namawiała do ostrożności, wlewając w jej serce gorycz zwątpienia. Hrabina nigdy nie lubiła Arnolda. Wprawdzie ceniła go za waleczność i rycerskie talenta, uważała jednak, że Katarzynę czeka przy nim tylko boleść i rozczarowanie.

Tego poranka Katarzyna wsłuchana w szmer spienionego strumienia, toczącego swe czyste wody u jej stóp, wpatrywała się z zachwytem, ale i z lękiem w pokryte nieskalanym śniegiem spiczaste szczyty gór. Dla kogoś takiego jak ona, pochodzącego z nizin i znającego co najwyżej łagodne pagórki Owernii, ten masyw wydawał się przeszkodą nie do przebycia.

– Nigdy nie uda nam się przejść przez te góry... – wyszeptała sama do siebie.

– Zobaczy pani, Katarzyno, że owszem! – usłyszała głos Jossego Rallarda.

– Jak się idzie do przodu, droga pojawia się sama!

– Lecz w razie potrzeby znikąd nie doczekamy się tu pomocy... – odpowiedziała.

Pomyślała nagle o Walterze, którego te góry pochłonęły, chociaż ten olbrzym wydawał się niezniszczalny. Zanim jeszcze ujrzała przed sobą Pireneje, myślała, że tutaj go odnajdzie, lecz teraz, przytłoczona ich ogromem, zrozumiała, jak bardzo się myliła. Jak wyrwać zdobycz takiej potędze?

Josse spojrzał na Katarzynę z zaciekawieniem i niepokojem zarazem, a wyczuwając, że potrzebuje pociechy, rzucił wesoło: – Czy wiesz pani, że jesteśmy w krainie cudów?

– Co masz na myśli?

Rzuciwszy krótkie spojrzenie w kierunku hrabiny, która wraz ze swymi ludźmi jechała z tyłu i w tej chwili uiszczała opłatę za przejazd przez most, Josse wskazał na skłębione wody strumienia: – Czy widzisz, pani, tę rzekę? Wydawałoby się, że kto wpadnie w jej spieniony nurt, nie wyjdzie z niego żywy. A jednak, blisko trzy wieki temu, król Nawarry kazał wrzucić do niego swoją młodszą siostrę, Sancie de Béarn, oskarżoną o zamordowanie własnego dziecka. Biedaczce związano ręce i nogi. Gdyby udało jej się z tego wyjść żywo, miano uznać ją za niewinną.

– Sąd boży! – krzyknęła Katarzyna spoglądając z przerażeniem na spienioną wodę.

– Tak, sąd boży! Młoda hrabianka była słabego zdrowia i do tego solidnie spętana. Strącono ją z tego mostu i nikt nie dałby złamanego sola, że z tego wyjdzie. A jednak woda wyrzuciła ją całą i zdrową na brzeg. Oczywiście, ludzie uznali to za cud... a ja myślę, że cud może się powtórzyć! Wystarczy, że Bóg tak zechce, pani Katarzyno! I cóż wtedy znaczą góry, dzikie żywioły, czy nawet nieubłagany czas? Trzeba tylko wierzyć...

Przepełnione wdzięcznością spojrzenie, jakim Katarzyna obdarowała swego nowego giermka, przekonało go, że utrafił w sedno i że udało mu się spłacić przynajmniej część długu wdzięczności, jaki zaciągnął wobec tej kobiety.

Katarzyna utkwiła oczy w oślepiającej bieli lodowców rozświetlonych promieniami słońca, a jej myśli uleciały gdzieś daleko. Nagle z zamyślenia wyrwało ją kasłanie Jossego.

– Co się stało? – spytała oglądając się za siebie.

– Chyba musimy zaczekać na panią de Châteauvillain. Hrabina ciągle jest na moście.

Katarzyna zatrzymała konia i odwróciła się. W istocie, Ermengarda prowadziła jakieś pertraktacje na samym środku mostu z pilnującym go strażnikiem.

– Co ona znowu wyprawia? Jeśli tak dalej pójdzie, to nie dojedziemy do Ostabat dziś wieczorem!

– Gdyby to tylko od niej zależało – zauważył Josse – to nawet jutro byśmy tam nie dotarli!

Katarzyna spojrzała na niego ze zdumieniem i spytała: – Nie rozumiem! Co masz na myśli?

– Chcę powiedzieć, że pani hrabina czyni, co tylko w jej mocy, aby nas opóźnić. To jasne: ona na kogoś czeka!

– Na kogo? Mów, jeśli wiesz!

– Nie, tego nie wiem. Może na tego sierżanta, który tak nagle opuścił nas za klasztorem w Aubrac... Czy nie zauważyłaś, pani, jak często hrabina ogląda się za siebie?

Katarzyna przytaknęła. Rzeczywiście, już parę razy zauważyła tajemnicze zabiegi hrabiny. Ermengarda nie tylko nie miała ochoty dotrzeć do Galicji, ale na dodatek coraz częściej rzucała za siebie niespokojne spojrzenia. Katarzyna poczuła, jak krew zaczyna burzyć się w jej żyłach. Dłużej już nie pozwoli Ermengardzie wodzić się za nos, nawet gdyby powód jej manipulacji był jak najbardziej słuszny!

Hrabina ciągle jeszcze była zajęta rozmową z sierżantem. Katarzyna spięła konia i rzuciła do Jossego: – W drogę! Ona nas dogoni, a ja postanowiłam dotrzeć do Ostabat dziś wieczorem. Trudno, jeśli chce, niech zostanie w tyle! Nie zamierzam dłużej tracić czasu!

Wielkie usta Jossego rozszerzyły się aż do uszu w uśmiechu pełnym aprobaty i giermek ochoczo ruszył śladem swojej pani.

Stary zajazd w Ostabat, po części forteca, po części szpital, dużo stracił ze swej niegdysiejszej świetności. Ciężkie czasy, a zwłaszcza wojna, która od wielu lat trawiła królestwo Francji, zniechęciły poczciwych ludzi do pielgrzymowania, które stało się zbyt niebezpieczne. Tylko będący w największej potrzebie lub pozbawieni wszelkich dóbr ziemskich odważali się podjąć trud wędrówki szlakami, z których często nie było powrotu. Tłumy, dawniej przewalające się przez zajazd usytuowany na skrzyżowaniu trzech wielkich szlaków: Owernii, Burgundii i Ile-de-France, teraz skurczyły się do nielicznych grupek, wystraszonych tym, co już widziały po drodze, i tym, co ich jeszcze czeka w górach ze strony słynnych baskijskich rozbójników, nie wspominając o przewodnikach górskich, wykorzystujących naiwność podróżnych, aby lepiej ich oskubać. Najważniejsi hersztowie band mieli własne wieże forteczne na zboczach gór.

– Przy odrobinie szczęścia – powiedziała rankiem Ermengarda do Katarzyny – będziemy jedynymi gośćmi w zajeździe, dzięki czemu wygodnie się ulokujemy!

Kiedy jednak Katarzyna przekroczyła bramę zajazdu, jej oczom ukazała się wielka liczba koni i mulic, przy których uwijali się porządnie odziani giermkowie. Wokół płonącego pośrodku ogniska odpoczywało około dziesiątki rycerzy piekących wielki kawał mięsa. Przez szeroko otwarte drzwi dało się zauważyć kilku opasłych norbertanów usługujących zapewne znamienitemu biesiadnikowi. Słychać też było potężne trzaskanie ognia w kominku.