– Gdzie się podziewałaś, pani? – krzyczał. – Szukam cię i szukam! Dzieją się straszne rzeczy!
– Nieprzyjaciel znowu ruszył do ataku?
– Żeby tylko to! Tak... Bérault znowu przystąpił do ataku i odpieramy go, lecz ci, którzy nie bronią murów, rzucili się do zdobywania wieży w zamku!
– Wieża! Chcą głowy Gerwazego! – domyślił się przeor.
– Krzyczą, że to niegodziwe, by ten złoczyńca ciągle pozostawał przy życiu. Prowadzi ich Marcin... Chcą wyważyć bramę palem...
Katarzyna i przeor nie czekając na dalszy ciąg opowieści Jossego, ruszyli biegiem w stronę zamku, skąd dobiegało rytmiczne: „I raz... I dwa! I raz.... I dwa....!” oraz potężne walenie o grubą, wzmocnioną żelaznymi okuciami bramę.
Przeor gnał tak szybko, jakby wszyscy diabli deptali mu po piętach, toteż Katarzyna wkrótce została w tyle, przyjmując pomocne ramię Jossego.
To, co się działo pod wieżą, przypominało piekło. Rozwścieczony, ryczący tłum atakował nowe mury wieży jak nawałnica, lecz zanim Katarzyna z Jossem tam dotarli, przeor już zdołał przedrzeć się w sam środek zawieruchy i zasłoniwszy bramę czarną sutanną, stanął jak tarcza pomiędzy bramą a palem, wprawianym w ruch ośmioma parami muskularnych ramion.
– Zejdź nam z drogi, ojcze! – krzyknął wielkim głosem Marcin Cairou. – To nie twoja sprawa!
– A właśnie że moja, synu! Bowiem w tej chwili wystawiasz swą duszę na potworne niebezpieczeństwo! Czego chcesz?
– Sprawiedliwości! Chcemy głowy Gerwazego! Zejdź nam z drogi! Przy wydatnej pomocy Jossego, który torował sobie i swej pani drogę wśród tłumu bez najmniejszej delikatności, Katarzynie udało się dotrzeć do bramy i stanąć obok przeora. Jedno spojrzenie wystarczyło, by stwierdzić, że niebezpieczeństwo jest prawdziwe: Marcina otaczali bowiem najbrutalniejsi z chłopców stajennych, pasterze bydła, rzeźnicy, a z drugiej strony wszelkiego rodzaju nieroby i hultaje, których nigdy nie brak w żadnym mieście. Katarzyna mogłaby przysiąc, że oczy ich błyszczały nie tylko żądzą sprawiedliwości, lecz głównie żądzą łupienia!
– Ja tutaj wydaję wyroki, Marcinie Cairou! – krzyknęła. – Każ twoim ludziom odejść, inaczej moja sprawiedliwość może dotknąć i ciebie... gdyż ośmielasz się podnieść rękę na dom twego pana, i to w czasie jego nieobecności oraz zagrożenia miasta! To zbrodnia i najgorsza zdrada, za którą zasłużyłeś na stryczek! Zrozumiałeś?
Płóciennik wypuścił pal, stanął przed kasztelanką w rozkroku i zatknąwszy dumnie ręce za skórzany pas ściskający jego czarną koszulę spojrzał na nią hardo.
– Powieś mnie, pani! – zagrzmiał – lecz oddaj mi to, czego żądam! Umrę z radością, jeśli przedtem moje oczy będą mogły się napawać trupem tego, który zabił moją córkę i sprzedał nasze miasto!
W głosie Marcina brzmiała nienawiść, ale i ból, a także prawdziwa rozpacz. Pani de Montsalvy podeszła do tego człowieka, którego znała z jak najlepszej strony jako sprawiedliwego, lojalnego i oddanego jej poddanego. Łagodnie położyła dłoń na wypiętej piersi, do której przyczepiły się źdźbła konopi.
– Przecież obiecałam ci, Marcinie, że sprawiedliwości stanie się zadość! Po co więc to wszystko?
– Wyjdź, pani, na mury i popatrz, co się święci! Nieprzyjacielowi również znudziło się czekanie! Właśnie ścina nasze drzewa i buduje machiny oblężnicze! Niebezpieczeństwo rośnie z godziny na godzinę i może już jutro zostaniemy zmieceni z powierzchni ziemi! Nasi ludzie giną, trzech tego ranka, nie licząc pana Donata, którego wieczorem złożymy do ziemi, ani tych, którzy w tej chwili padają na murach! W tym czasie Gerwazy Malfrat żyje nadal, osłonięty od ciosów, prosząc diabła, z którym jest za pan brat, by jego kompani nadciągnęli w porę go uwolnić! Czeka! I ty pani też czekasz! Na co, pytam się?
Zapadła cisza pełna wyczekiwania i wstrzymywanych oddechów.
Katarzynie trudno było się przyznać, że ustępuje przed silniejszymi. Odwróciła twarz w stronę przeora, lecz ten spuścił głowę i złożywszy ręce poruszał wargami w modlitwie. Zrozumiała, że nie chciał niczego jej narzucać, pozwalając samej podjąć decyzję, której jako sługa boży nie mógłby wziąć na swe barki.
Spojrzała na udręczoną twarz Marcina i pomyślawszy, że musi opuścić tych ludzi, zostawić ich samych z niebezpieczeństwem, co prawda żeby ich uratować, lecz zostawić ich samych jak sieroty, poczuła, że życie niegodziwca było niczym w porównaniu z ich rozpaczą i rozczarowaniem. Zdobyli niepisane prawo do tej surowej sprawiedliwości, której tak się domagali.
Uniósłszy głowę, utkwiła wzrok w spojrzeniu Marcina, który ani drgnął.
– Gerwazy Malfrat – powiedziała dobitnie – zostanie powieszony dzisiaj o zachodzie słońca!
Słowa kasztelanki przywitała burza entuzjazmu, lecz ona ująwszy rąbek sukni ruszyła w środek tłumu, który rozstąpił się przed nią, i pomknęła do swoich apartamentów. Rzuciwszy się na łoże, wybuchnęła gorzkim szlochem spowodowanym własną słabością i nieudolnością. Nie, nie była stworzona do tej strasznej roli szefa wojny, pani olbrzymiego lenna z ogromem bezlitosnej odpowiedzialności za wszystko i za wszystkich! I jeśli potrafiła w razie potrzeby zabić, to jednak wydanie wyroku śmierci było okropnym przeżyciem.
Długo płakała, znajdując ulgę dla skołatanych nerwów w wylanych łzach. Kiedy wreszcie podniosła spuchnięte oczy, ujrzała przy sobie Sarę i Jossego, patrzących na nią bez słowa. Wstydząc się, że ktoś był świadkiem jej słabości, wyprostowała się i odrzucając włosy w tył głowy rzuciła:
– No i co się tak patrzycie?
Sara, nie zrażona, usiadła obok swej pani i przecierała jej oczy płócienkiem z zimną wodą.
– Musiałaś się wypłakać, potrzebowałaś tego. Inaczej mówiąc, przeor Bernard chce, by ruszyć tej nocy. Sądzi, że o północy będzie to możliwe, i kazał ci powiedzieć, abyś była gotowa. Zresztą przyjdzie tu, tak jak ci obiecał, po pogrzebie. O świcie musimy być już daleko, gdyż możliwe, że będzie musiał rozpocząć negocjacje wcześniej, niż przewidywał.
– To on o wszystkim wam powiedział?...
– Tak, i przyznaliśmy mu całkowitą rację – odparł Josse.
– Przyznaliście mu rację, ponieważ jesteście mymi przyjaciółmi – powiedziała Katarzyna z goryczą. – Lecz co powiedzą inni? Że uciekłam... żem ich zostawiła...
– O uparta głowo! Nie tylko zrozumieją, ale będą się za ciebie modlić i czekać na pomoc! – protestowała Sara.
– Niech się pani nie martwi, wszystko dobrze pójdzie! – zapewniał Josse. – Chociaż...
– Chociaż?
Widać było, że intendentowi trudno się zdecydować, wreszcie wziął się na odwagę i rzekł:
– Chciałbym prosić – rzekł wreszcie, miętosząc nerwowo złocony sznur podtrzymujący zasłony łoża – chciałbym, żebyś zabrała ze sobą Marię! Mam oczywiście zaufanie do przeora, lecz... nigdy nic nie wiadomo... A ona jest taka ładna. Dosyć już w swoim życiu wycierpiała...
– Zabiorę Marię ze sobą – odparła Katarzyna i podchodząc do Jossego uścisnęła go jak brata. – Chociaż... wiedząc, jak cię kocha, nie jestem pewna, czy się zgodzi.
– Tym razem – powiedział zmieszany – użyję mężowskiej władzy... Mam nadzieję, że będzie mi posłuszna... zwłaszcza gdy ty pani jej rozkażesz...
Ta sugestia w formie prośby rozbawiła Katarzynę.
– Uczynię to, o co mnie prosisz, Josse. Maria pojedzie ze mną, możesz być spokojny!
Kiedy zapadła noc, rozdzwonił się dzwon klasztorny za duszę pana Donata de Galauba i trzech innych, którzy zginęli w obronie Montsalvy.
Następnie, kiedy krypta zamkowa zamknęła się nad starym mistrzem fechtunku, który ongiś włożył małą, drewnianą szpadkę w ręce Arnoldka, Katarzyna wraz ze swoimi zaczęła przygotowania do wyprawy.
Zgodnie z obietnicą przeor odwiedził kasztelankę po pogrzebie. Zasiedli przy kominku w sali honorowej, jak to zwykle bywało, kiedy pan de Montsalvy przebywał w swoich włościach. Odgłosy miasta i echa walki dawno umilkły. Słychać było tylko krzyki strażników odpowiadających sobie na murach, a z daleka dobiegały odgłosy uczty u nieprzyjaciela po widocznie udanej napaści na pobliskie Junhac. Dla Katarzyny była to narada wojenna...
– Obiecałeś mi pewną historię, ojcze. A więc słucham... Sądzę, że nadeszła pora...
– Przed nami jeszcze dwie godziny, ale masz, pani, rację: nadeszła odpowiednia pora... Jesteśmy, jak wiesz, pani, ziemią azylu, Montsalvat, i zawsze przeciwstawialiśmy dzikiej, brutalnej sile zaporę dobrotliwości i miłosierdzia. U nas znajdowały zawsze schronienie ofiary wojen, biedni, wagabundy, złodzieje i wszyscy doświadczeni przez los. Niestety, od dawna już nie jesteśmy ostoją uciekinierów ani miejscem schronienia, dokąd uciekali ludzie ścigani przez innowiercę, Normandczyka czy Saracena. Dawniej było w Owernii wiele klasztorów, lecz ze wszystkich nasz był najbardziej święty... i najlepiej ukryty, gdyż strzegliśmy pilnie świętych relikwii.
Wszystko zaczęło się dawno temu, jeszcze zanim szacowny Gausbert założył klasztor...
Pewnego wieczoru, pod koniec 999 roku, podczas gdy cały kraj i cała Europa czekała w strachu, aż wybije wróżebna godzina roku tysięcznego, w którym to roku miał nastąpić koniec świata, przybył na te prawie pustynne ziemie pewien podróżny. Zwał się Mandulf i przybywał z Rzymu...
Przeor zamilkł na widok Sary, która wniosła na tacy wino ziołowe i dymiące placki miodowe.
– Czy wszystko przygotowane do drogi? – spytała Katarzyna.
– Tak. Maria i Bérenger prawie skończyli, a i ja też już jestem gotowa. Dzieci śpią i nie obudzą się, gdy je zabierzemy. Wrócę tu później...
Po czym zniknęła, niezadowolona, że ani Katarzyna, ani przeor nie starali się jej zatrzymać. Kasztelanka jednak zbyt była ciekawa dalszego ciągu opowieści przeora.
– No i co było dalej?
– Otóż w Rzymie jeden z naszych synów wstąpił na tron Piotrowy. Przyjął on imię Sylwester II, a był to słynny mnich Gerbert, o którego barwnym życiu nasłuchałaś się wielu opowieści. Z pewnością nie był on prostym pastuszkiem, kiedy wstąpił do klasztoru w Aurillac. Ten dziwny chłopiec znał niejedną tajemnicę przyrody, które odkrył w bardzo młodym wieku dzięki wrodzonej ciekawości i samotniczemu życiu.
W klasztorze rzucił się do zdobywania wiedzy z niebywałą zachłannością. Wkrótce przewyższał już umiejętnościami swoich preceptorów i zaczął tak brylować, że mnisi spoglądali na niego z ukosa, a nawet podejrzewali go o układy z kusym.
Wtedy Gerbert opuścił klasztor, by udać się w daleki świat, który jawił mu się jako jedyna szkoła na miarę jego uniwersalnego umysłu. Dotarł do Katalonii, i to nie przez przypadek. Otóż chciał tam zgłębić tajemnice starych wizygockich, aryjskich i heretyckich królów, którzy – w określonym celu – przechowywali starożytne sekrety. W jego rodzinnej Owernii starzy opowiadali o wielkim strachu, jaki ogarnął kraj na wieść o tym, że nadciąga Euryk, wizygocki Klodwig, człowiek, który podbił Portugalię, Górną Hiszpanię, Nawarrę, Galię południową i pobił Bretończyków pod Bourges.
Zagorzały Aryjczyk, lecz bez wrogości wobec chrześcijaństwa, skoro uczynił świętego Leona najbardziej zaufanym doradcą, Euryk nigdy nie rozstawał się ze swoim skarbem, którego strzegł jak oka w głowie. Jego obecność zdawała się jedyną rękojmią jego własnego życia. Legenda głosi, że potworny wrzód, który wyrósł mu na boku, powiększał się, gdy tylko Euryk zmuszony był oddalić się od swego skarbu.
Kiedy umarł w 484 roku, na tron wstąpił jego syn Alaryk. Był to zwykły heretyk i skarbem zajął się jego teść, Teodoryk, król Italii, który porwał go i zawiózł do stolicy, Rawenny. Skarb zniknął wraz ze śmiercią Teodoryka, który kazał go zamurować w swoim grobowcu wybudowanym w Rawennie... – gdzie nasz Gerbert, kiedy został arcybiskupem w tym mieście, miał go odnaleźć. Niedługo potem został obrany na tron papieski, a przed śmiercią postanowił darować go swojej ukochanej Owernii. Wtedy powierzył skarb owemu zrodzonemu na ziemi wulkanów Mandulfowi, który od dawna był jego przyjacielem. Mandulf postanowił wybudować dla skarbu pewne schronienie i wykuł podziemną kaplicę, którą ci pokazałem, a Gausbert, kontynuując jego dzieło, wzniósł nad podziemną kaplicą klasztor...
Przeor zamilkł na chwilę, by zaczerpnąć powietrza i uspokoić emocje, które poczuł opowiadając o początkach klasztoru.
Katarzyna, która słuchała nie przerywając, skorzystała z okazji, by zadać gnębiące ją pytanie.
– Ojcze Bernardzie, powiedz, co to za skarb, co to za relikwia? Musi być niezwykle cenna!
– Bardziej niż myślisz, moja córko! Chociaż był to zwykły, prosty srebrny kielich, pokryty patyną czasu... lecz wiedz, córko, że z tego kielicha w czasie Ostatniej Wieczerzy Jezus Chrystus...
Katarzyna drgnęła.
"Katarzyna Tom 6" отзывы
Отзывы читателей о книге "Katarzyna Tom 6". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Katarzyna Tom 6" друзьям в соцсетях.