Po chwili Katarzyna, Tristan i Bérenger zasiedli przy stole naprzeciw wielkiego kominka pod girlandami młodej cebuli i wędzonymi szynkami wiszącymi z belek stropowych. Przed nimi cynowe kubki i miski sąsiadowały z bochnem chleba, solonymi śledziami, pieczoną gęsią i talerzem pełnym andrutów, a wszystko to w doborowym towarzystwie dwóch dzbanów wina z Romanee i Aunis.

Podczas gdy Bérenger rzucił się na posiłek jak wilk, Katarzyna, choć równie głodna jak on, nie tknęła jedzenia, przyjęła tylko kubek wina czekając z niecierpliwością na wyjaśnienia Tristana.

Ten zdziwił się niepomiernie, że Katarzyna nic nie je, gdyż zawsze uważał jej apetyt za godny podziwu.

– Czyżbyś nie była głodna? Jedz, moja droga, porozmawiamy później.

– Mój żołądek może poczekać, mój niepokój nie! Wiesz o tym dobrze. Dręczysz mnie, pozwalając snuć domysły... najgorsze oczywiście... To nie jest godne przyjaciela...

W jej głosie zabrzmiała zapowiedź gniewu. Tristan wyczuł to i na jego twarzy pojawiło się dawne ciepło. Wyciągnął ręce i chwycił dłonie Katarzyny leżące na stole, zdając się nie zauważyć, że były zaciśnięte w pięści.

– Jestem nadal twoim przyjacielem – oświadczył gorąco.

– Czy aby na pewno?

– Nie masz prawa w to wątpić! Zabraniam ci! Wzruszyła ramionami z przygnębieniem.

– A czyż możliwa jest przyjaźń pomiędzy dowódcą oficerów... a żoną zabójcy? Gdyż, jeśli się nie mylę, to właśnie dałeś mi do zrozumienia?

Tristan, który być może dla dodania sobie pewności zabrał się do krojenia pieczonej gęsi, której Beranger od dłuższej już chwili słał pożądliwe spojrzenia, podniósł nagle głowę oraz nóż i spojrzawszy na Katarzynę wybuchnął śmiechem. – Na świętego Quintina, świętego Omera i wszystkich świętych Flandrii! Ty nigdy się nie zmienisz, Katarzyno! Twoja wyobraźnia nadal cię nie opuszcza, jak wtedy gdy w przebraniu Cyganki rzuciłaś się na podbój tego grubasa La Tremoille’a i doprowadziłaś go do zguby. Czy kiedykolwiek jednak dałem ci powody, byś mogła zwątpić w mą przyjaźń?

– Powody nie... ale próby tak! Znasz mnie przecie, a wygląda mi na to, że chcesz zyskać na czasie, bym nie dowiedziała się, co takiego zrobił mój mąż.

– Mówiłem już! Zabił człowieka! Lecz ja wcale nie uważam go za zabójcę, gdyż działał raczej jako ręka sprawiedliwości.

– To dlaczego wsadziłeś go do Bastylii?

– Dlatego, że to zabójstwo było przede wszystkim poważnym aktem nieposłuszeństwa, jawnym pogwałceniem dyscypliny i otrzymanych rozkazów. Jeśli zwlekałem z wyjaśnieniem, to dlatego, byś dobrze mnie zrozumiała... a także byś zrozumiała konetabla, gdyż działałem z jego rozkazu.

– Konetabl – szepnęła Katarzyna. – On także mienił się naszym przyjacielem. Jest chrzestnym naszej córki... Jak on mógł...

– Na Boga, zrozum, że przede wszystkim jest najwyższą władzą w armii królewskiej. Jest dowódcą i nawet książęta krwi winni mu są całkowite posłuszeństwo! Po czym, widząc, że oczy Katarzyny wypełniły się łzami, jej palce zaś zaciskały kurczowo kulkę z chleba, dodał:

– A teraz przestań się boczyć na jedzenie! Pozwól, bym ci nałożył kawałek tej soczystej gąski! A potem wysłuchasz mej opowieści.

Katarzyna poczuła się zwyciężona i pozwoliła napełnić sobie miskę. Tristan rozpoczął swoją opowieść o tym, co zdarzyło się rankiem 17 kwietnia, nie opodal Bastylii.

– Kiedyśmy zdobyli miasto, a jego poprzedni właściciele stracili wszelką nadzieję, postanowili drogo sprzedać swą skórę i zamknęli się w Bastylii, która wydawała im się najsolidniejszym budynkiem w całym Paryżu. Było ich około pięciuset, Anglików jak i zwolenników poprzednich rządów. Był wśród nich Pierre Cauchon, a także Wilhelm Legoix, przywódca Wielkiej Rzeźni...

Katarzyna aż podskoczyła i krzyknęła z niedowierzaniem:

– Cauchon i Wilhelm Legoix? Jesteś pewien?

– Jak najbardziej! A co, czyżbyś ich znała?

– Czy ich znam? O tak! Jak zły szeląg!

– Jak to możliwe? Nie dziwię się co do Cauchona, którego zbrodniczy udział w straceniu Dziewicy Orleańskiej zna cała Francja, ale ten Legoix...

– Otóż w noc po spaleniu Joanny d’Arc, którą na próżno staraliśmy się uratować, ja i Arnold z garstką dzielnych ludzi, Cauchon kazał nas oboje zaszyć w skórzanym worku i wrzucić do Sekwany! Wyszliśmy z tego dzięki opatrzności boskiej i pomocy jednego z towarzyszy. Co zaś się tyczy tego Legoix... jest moim kuzynem!

Twarz Tristana zastygła ze zdziwienia.

– Twoim kuzynem? Jak to?

– A tak, że zanim przyjęłam nazwisko de Brazey, a potem de Montsalvy, nazywałam się po prostu Katarzyna Legoix. Mój ojciec i Wilhelm Legoix byli kuzynami. Kuzyn ten w kwietniu 1413 roku, w czasie wielkich zamieszek wznieconych przez Caboche’a, zmasakrował starszego brata mojego męża:

Michała de Montsalvy, koniuszego księżniczki Gujenny...

– Która jest teraz małżonką konetabla...

– Właśnie! Michał umarł na progu naszego domu, tłum rozerwał go na strzępy, a Legoix... dokończył go toporem... Powiedz mi, przyjacielu, to jego... Wilhelma Legoix zabił mój mąż?...

– W istocie! I ledwo zdążyliśmy na czas, by przeszkodzić mu w zabiciu również Cauchona. Najpierw zasztyletował Wilhelma, po czym powaliwszy biskupa na ziemię przygwoździł go nogą i chwycił za gardło.

Katarzyna słuchając tych słów, nagle wybuchła:

– Więc to tak! Przybyliście w porę! I jesteś z tego dumny! Dumny, że ocaliłeś życie tej świni, tego potwora, który spalił Joannę d’Arc! Zamiast mu przeszkadzać, sami powinniście powiesić potwora na pierwszej lepszej szubienicy! Co do mego męża, to wiedz, że nie tylko nie mam mu za złe tego, co zrobił, lecz sama postąpiłabym podobnie... a nawet gorzej, gdyż ten złoczyńca w pełni na to zasłużył. Który mężczyzna przyglądałby się bezczynnie zabójcy własnego brata?

– W takim razie dlaczego twój mąż nie powiedział, co łączyło was z tym Legoix i o krzywdzie, jaką wam wyrządził, kiedyśmy go zatrzymali? Wykrzykiwał tylko, że Legoix to ścierwo i że dokonał aktu sprawiedliwości.

– A gdyby powiedział, czy to by coś zmieniło? Czy sądzisz, że w tym kuzynostwie jest powód do dumy? Musisz wiedzieć, Tristanie, że mój mąż nie lubi przypominać, że jego żona pochodzi z rodziny zwykłego złotnika, który co prawda miał wielką duszę... lecz nie był szlacheckiego pochodzenia.

– To błąd – burknął Tristan – chociaż teraz rozumiem jego postępek i kocham was jeszcze bardziej. Jednak muszę przyznać, że wielcy panowie feudalni są niesamowicie zarozumiali. Zapominają bowiem, że ich przodkowie w czasach Merowingów byli często na wpół dzikimi, zwykłymi prostakami. Lecz jaśniepaństwo było zaraźliwe jak ospa! I nie tylko nie wyleczyli się z niego, lecz na dodatek przekazali je w spadku swoim potomnym, i to w jeszcze poważniejszej postaci. Prawo wymierzania samemu sprawiedliwości! Oto przywilej, na którym najbardziej im zależy... i który pchnął pana Arnolda do zbrodni, pomimo rozkazów konetabla. Po aresztowaniu go jego rycerze wycofali się na swoje kwatery, odmawiają wszelkich usług i pokazują kły gotowi do ataku. A zwłaszcza dwóch jasnowłosych olbrzymów, którzy grożą, że rozwalą Bastylię kamień po kamieniu. Nazywają się Renaud i Amaury de...

– ...de Roquemaurel! – dokończył Bérenger z dumą. – To moi bracia, panie namiestniku, i jeśli grożą zburzeniem Bastylii, musicie mieć na nich baczenie, gdyż są zdolni to zrobić!

Katarzyna opróżniła kubek i skrzywiła się, jakby wino było zbyt kwaśne.

– Dziwi mnie, że nie odesłano ich do domu. To niebezpieczne poniewierać ich kapitana na ich oczach!

– Mieliśmy taki zamiar – odparł Tristan – ale oni nie chcą się stąd ruszyć ani na krok. A poza tym muszę dodać, że armia nie ma pieniędzy i żołnierze od dłuższego czasu nie dostali żołdu. To stanowi dla nich pretekst...

– Kiedy się potrzebuje ludzi, którym nie ma czym zapłacić, trzeba ich bardziej szanować. W celu uniknięcia kłopotów lepiej byłoby zapomnieć o czynie mego męża i oddać naszym przyjaciołom ich kapitana. Czyż przyczyna, która pchnęła go do nieposłuszeństwa, nie wydaje ci się dosyć szlachetna? Czego więcej ci potrzeba? On pomścił tylko swego brata... i mego ojca!

– Myślisz, pani, że konetabl nie zdaje sobie z tego sprawy? Lecz jest armia trudna do utrzymania w ryzach i Paryż, na którym trzeba wywrzeć wrażenie... Wreszcie, jest i wdowa po Wilhelmie Legoix, która – opierając się na słowie konetabla – domaga się głowy zabójcy męża!

– Co takiego?

Katarzyna tak pobladła, że w swoim czarnym stroju stała się podobna do zjawy. Była tak straszna z zaciśniętymi zębami, ściągniętymi rysami twarzy i szeroko otwartymi oczami, że Tristan podbiegł do niej bojąc się, iż upadnie na kamienną posadzkę. Chwycił ją całą, zbyt zesztywniałą, by mu w tym przeszkodzić, tylko jej oczy ciskały błyskawice.

– Głowa Arnolda! – krzyknęła. – Głowa kapitana królewskiego za głowę rzeźnika mordercy! Czy wszyscy poszaleli? A może to ja postradałam zmysły?... Boże, pozwól, bym obudziła się z tego koszmarnego snu. Wszyscy poszaleli... To was trzeba skuć łańcuchami!

Chwyciła głowę rękami i potrząsała nią, jakby chciała wyrzucić z niej przyczynę cierpienia. Z jej oczu trysnęły łzy, spływając strugami wśród kurzu pokrywającego twarz. Krzycząc i płacząc wyrywała się przytrzymującemu ją Tristanowi.

Przerażony Bérenger rzucił się na pomoc Tristanowi, nie wiedząc zbyt dobrze, co należy robić w podobnym przypadku. Jego ruchy były niezgrabne i bardziej przeszkadzał namiestnikowi, niż pomagał.

Odgłosy szamotaniny sprowadziły imć Renaudota, który nadciągnął z łyżką ociekającą sosem. Wprawnym okiem oceniwszy sytuację rzucił:

– Wodą, panie namiestniku! Trzeba jej chlusnąć wiadrem zimnej wody w twarz! To najlepszy sposób!

Bérenger chwycił pusty dzbanek i napełniwszy go u stojącej w kącie beczki, z rozmachem wylał jego zawartość na twarz swojej pani, jednocześnie błagając w myślach, by mu wybaczyła taki brak szacunku.

Krzyki i szlochy ustały jak ręką odjął. Katarzyna spojrzała na trzech pochylonych nad nią mężczyzn, otworzyła usta, by coś powiedzieć, lecz nie mogąc wydobyć ani słowa, bezsilnie opadła na ramię Tristana.

Rycerz podniósł ją w ramionach.

– Czy jej pokój jest gotowy? – spytał.

– Oczywiście! Tędy, panie – nadskakiwał oberżysta. – Ja wskażę drogę!

Po chwili Katarzyna leżała już na miękkim posłaniu. Miała zamknięte oczy, lecz nie była zemdlona. Słyszała wszystko, co się wokół działo, lecz nie miała siły, by dać choćby najmniejszy znak życia. Nawet jej myśli rozpłynęły się i miała wrażenie, że unosi się w miłosiernej mgle.

Tristan i Bérenger przyglądali się jej zmieszani, nie wiedząc, co czynić. Wreszcie po długiej ciszy Tristan powiedział:

– Musi się wyspać, wypocząć... Zaraz wezwę tu małżonkę oberżysty, żeby ją rozebrała, umyła, położyła do łóżka i czuwała nad nią. A ty, mój chłopcze, dobrze byś zrobił czyniąc to samo: oczy same ci się zamykają. Ja zaś udam się do konetabla i opowiem mu o wszystkim. Żywi on przyjaźń dla pani Katarzyny i z pewnością zechce się z nią widzieć i wysłuchać. Tylko ona może coś uczynić dla swego męża.

– Czy konetabl... bardzo jest rozgniewany na pana Arnolda? – spytał paź nieśmiało.

Twarz Tristana spoważniała, a między jego jasnymi brwiami pojawiła się głęboka zmarszczka.

– Bardzo... Nikt bowiem nie byłby w stanie tolerować takiej niesubordynacji, a pan konetabl nie na próżno jest Bretończykiem. Pani de Montsalvy będzie trudno uzyskać przebaczenie dla nieostrożnego męża...

– Do licha! – krzyknął paź, chociaż zbierało mu się na płacz – chyba nie każe stracić swego kapitana za taką błahostkę?

Tristan ogarnął pazia spojrzeniem, starając się wysondować siłę jego charakteru i odporność, wreszcie oznajmił:

– Błahostka, powiadasz? Słowo księcia to dla ciebie błahostka? Nie zdziwiłbym się, gdyby pan de Montsalvy pomimo swoich zasług stracił życie!

– W takim razie – krzyknął z ogniem paź – miejcie się na baczności! W całej Owernii nie znajdziesz takiego, który nie chwyci za broń i nie stanie przeciwko konetablowi, jeśli ten ośmieli się strącić głowę człowiekowi, którego oni wszyscy kochają i poważają!

– A więc bunt?

– Bunt, a nawet rewolucja, dlatego że nawet maluczcy się doń dołączą! Powiedz konetablowi, żeby się zastanowił, zanim skaże hrabiego! Dlatego że tym samym skaże całą Owernię! Sądzę, że nie powinien pozwolić jazgotać wdowie po mordercy, upasionej na złocie zdrady.

Zapał pazia wywołał uśmiech na twarzy namiestnika. Uniósłszy kułak walnął go przyjacielsko w plecy, aż paź zachwiał się na nogach.

– Do diaska, wyborny z ciebie adwokat, panie de Roquemaurel! Niepodobnyś co prawda do braci, lecz za toś równie co oni skuteczny! Wszystko to przekażę wiernie konetablowi... tym bardziej że sam kocham te szalone głowy, tak Katarzynę jak i pana Arnolda. Ty pozostań tutaj, mój chłopcze, wyśpij się, nabierz sił i pilnuj swojej pani. Wrócę wieczorem, by zdać sprawę z tego, jak się rzeczy mają!