– „Brat”... Jehan?...

Twarz żebraka, pomimo pokrywającej ją warstwy brudu, pokraśniała z ukontentowania.

– Twoja pamięć, pani, jest tak doskonała, jak wielka jest twoja uroda! O jakem szczęśliw...

– Ja również jestem szczęśliwa, że ciągle dobrze się miewasz, Jehanie. Boże, jak to dawno było...

Istotnie, dawno temu, jeszcze przed swoim pierwszym zamążpójściem, poznała Jehana Pieniążka, fałszywego mnicha i obieżyświata wyspecjalizowanego w żebraninie i przebierankach. Pojawił się także w ciemnym okresie jej życia, kiedy to wraz ze swoim przyjacielem Barnabą Muszelką próbował oddać jej wielką przysługę, tak wielką, że Barnaba zapłacił życiem za swoje poświęcenie.

– Chciałaś rzec – podjął Jehan z gorzkim uśmiechem – że moja zaskorupiała powłoka cielesna dawno już powinna zgnić w fosach Morimont po odczepieniu jej z szubienicy czy wyjęciu z kotła z wrzącym olejem? W moim fachu nie jest łatwo przeżyć, lecz ja trzymam się życia, błękitnego nieba, dobrego wina i pięknych dziewcząt. Toteż robię wszystko, co należy: pilnuję się starannie. Ale, ale, nie odpowiedziałaś na moje pytanie, piękna pani: czyżbyś do nas wróciła?

Katarzyna pokręciła przecząco głową.

– Nie, przyjacielu. Nie jestem już dawno panią de Brazey. Moje życie toczy się teraz daleko stąd, w górach Owernii, i przyjechałam tu tylko na dwa dni. Zresztą książę Filip zapewne nie pamięta już o mnie...

– Książę Filip zapomniał o czasach młodości – wycedził fałszywy mnich przez zęby. – Zapomniał o tobie, jak zapomniał o swoim mieście. Mieszka we Flandrii, daleko od nas, a Dijon straciło dawno swoją świetność. Na twój widok, pani, pomyślałem, że wracają dawne, dobre czasy... ale widzę, że nic z tego... Jedyne zadanie naszego miasta to służyć za więzienie dla króla...

Katarzyna wyjęła z sakiewki złotą monetę i wcisnęła ją do brudnej dłoni żebraka.

– Co wiesz o uwięzionym królu, Jehanie? Co się o nim powiada na mieście?

– Nikt nic nie wie... albo bardzo niewiele! Powiada się, że jest lepiej strzeżony niż skarbiec Sainte-Chapelle, ot i wszystko! – Jehan zamilkł nagle. Przenikliwe oczy żebraka łypnęły badawczo na Katarzynę spod zakurzonego kaptura. – Interesujesz się nim? – wyszeptał. – Dlaczego?...

Katarzyna nie zastanawiała się wiele. Od dawna wiedziała bowiem, że można zaufać temu człekowi pomimo jego czarnej duszy i pokrętnych ścieżek, jakimi zwykł chadzać.

– Jestem damą dworu królowej Yolandy, jego matki, która przysyła mnie, bym się z nim zobaczyła, gdyż martwi się o niego. A ty, Jehanie, który zawsze wszystko wiesz, powiedz mi, czy żyje?

– Och! Co do tego nie ma wątpliwości! – odparł szyderczo Jehan – i jeśli przytrafi mu się jakieś nieszczęście, to nie z winy pana de Roussaya, który dobrze go strzeże, gdyż wart jest krocie, istne krocie, jak się powiada. Nasz książę Filip spodziewa się uzyskać za niego królewski okup! A jednak w najbliższych dniach może przydarzyć mu się nieszczęśliwy wypadek...

– Mów jaśniej – nalegała Katarzyna.

W tym momencie drzwi kruchty otworzyły się i do środka wparowały trzy zażywne jejmości w plisowanych sukniach, bluzkach z cienkiego płótna i z modlitewnikami z pięknej skóry. Na ich widok fałszywy mnich powrócił do swych lamentów, lecz one przemaszerowały krokiem wojennym nawet nie zwróciwszy na niego uwagi. Jehan splunął na posadzkę z pogardą i podjął:

– Ano, że od trzech czy czterech dni w gospodzie Jaquota de la Mer przebywają dziwni goście.

– To on jeszcze się jakoś trzyma?

– Donoszenie od czasu do czasu szpiegom wicehrabiego pomaga żyć. Jaquot nie jest już taki biedny jak dawniej, gdyż dla niego każdy interes jest dobry, jeśli kryje się za nim złoto.

– Co wiesz o tych dziwnych gościach?

– Że szastają pieniędzmi, że namawiają się z Jaquotem, a jedna z jego dziewek, która dobrze mi życzy, powiedziała mi w zaufaniu, że często powtarza się w ich rozmowach nazwa wieży Nowej... i że Jaquot ma krewniaka, który posługuje w kuchniach pałacowych...

– A ilu ich jest?

– Trzech. Jeden z nich musiał chyba urodzić się z drugiej strony Pirenejów... A teraz lepiej, żebyś stąd odeszła, pani. Ktoś mógłby zauważyć, że rozmawiasz ze mną. Powiedz mi tylko, gdzie stanęłaś w Dijon?

– U pani Morel-Sauvegrain...

– U mamki następcy? Świetnie... Jak tylko coś wyniucham, dam ci znać.

Niech Bóg ma cię w swej opiece, piękna pani!

– I ciebie także... bracie!

Nad głową Katarzyny rozdzwoniły się dzwony, przepędzając zgromadzone na rzygaczach gołębie. Do kościoła zbliżały się grupki ludzi i pojedynczy wierni, a kościelny otworzył szeroko bramy. Odchodząc słyszała jeszcze głos Jehana Pieniążka, który podjął swoje żebracze zawodzenia. Głos jego brzmiał jak zachęta do działania i dodał jej otuchy. Spotkanie tego starego, zapomnianego co prawda przyjaciela było istnym zrządzeniem losu, gdyż dostarczyło jej cennych informacji. Tajemniczy goście podejrzanej gospody, którą dobrze znała, nie mogli być nikim innym, jak tylko ludźmi Villandrado i Paniczyka, a większość ich ludzi musiała obozować gdzieś w pobliżu miasta. Jednak fakt, że mieli wspólników w Dijon, był więcej niż niepokojący...


Przyśpieszywszy kroku, ruszyła wzdłuż obwałowania Księżnej, rzucając pełne niepokoju spojrzenia na wieżę Nową, której kwadratowy zarys wznosił się ponad drzewami wyzłoconymi przez jesień. Z wieżą tą w konkury stawała wyższa jeszcze i smukła Sainte-Chapelle, dosięgająca złoconym szpicem blednącego nieba. Obszedłszy wokół niemą masę wieży, dotarła do wejścia pałacu, przy którym stróżowali uzbrojeni po zęby żołnierze książęcej straży z hełmami na głowach i halabardami w dłoniach.

Po długich rozmowach jeden ze strażników zgodził się zawiadomić kapitana Jakuba de Roussaya o przyjściu gościa. Nie było nawet mowy, żeby przeszła za linię straży. Jehan Pieniążek miał rację: pałac i więzień byli dobrze strzeżeni!

Przedłużające się godziny oczekiwania wypełniła badaniem okolicy. Wejście łączyło dziedziniec Sainte-Chapelle z wewnętrznym dziedzińcem pałacu otoczonym wysokimi murami. Wieża Nowa była tuż, tuż i łączyła się z rozległymi książęcymi apartamentami długą galerią, stanowiąc niesamowity z nimi kontrast. Wysokie, wysmukłe okna pałacu z lekkimi łukami i połyskliwymi szybami czyniły jeszcze bardziej tragicznymi kraty, za którymi kryły się nieliczne otwory okienne kwadratowej wieży.

Chyba nie uda mi się tam wejść bez zezwolenia, pomyślała Katarzyna starając się policzyć strażników stojących na straży królewskiego więzienia. Nieszczęśnik musi się tam czuć jak szczur w pułapce...

Miało to swoje złe i... dobre strony. Choćby nie wiem jak przebiegły był Paniczyk, to jego złe zamiary miały tak samo małe szanse dosięgnąć króla jak ona z listem od Yolandy. Jednak to, że był w zmowie z Jaquotem de la Mer, nie na żarty niepokoiło młodą kobietę. Przecież właściciel gospody miał jakiegoś kuzyna w pałacu... A tam gdzie człowiek się nie prześliźnie, trucizna nie natrafi na żadne przeszkody...

Pogrążona w rozmyślaniach nie zauważyła, że wreszcie ktoś po nią przyszedł.

– Kapitan oczekuje na panią de Montsalvy – powiedział jej rozmówca z odcieniem szacunku, którego do tej pory nie raczył okazać. – Pozwolisz, pani za mną...

Strażnik zaprowadził ją do mieszkania kapitana, które zajmował, gdy miał służbę w pałacu. Katarzyna dobrze je znała. W czasach kiedy była damą dworu księżnej Małgorzaty, przyszła tu pewnego letniego, upalnego dnia i o mały włos nie wpadła w ramiona i do łóżka młodego wtedy kapitana.

Komnata, do której ją wprowadzono, niewiele zmieniła się od tamtego czasu: piękne meble, cenne tapety wokół łóżka, broń i części zbroi wystające z kufra, a na kredensie puchary i wiele butelek, z czego niektóre były puste.

Butelki musiano opróżnić niedawno, gdyż de Roussay miał czerwone policzki i wzrok raczej mętny. Mokre zaś włosy oznaczały, że niedawno obficie zmoczył sobie głowę w wodzie. Kiedy Katarzyna weszła do środka, kapitan pośpiesznie zapinał zielony żupan. Posłał jej radosny, lecz zarazem skrępowany uśmiech.

– Och! pani, zadałaś sobie trud, żeby przyjść aż tutaj! – Jakże mi wstyd!...

– Zupełnie niepotrzebnie, przyjacielu. A ponieważ bez skutku oczekiwałam pańskiej wizyty przedwczoraj cały wieczór i cały wczorajszy dzień, pomyślałam, że lepiej będzie, jeśli sama przyjdę. Dlaczego nie zaszczyciłeś nas, panie? Czyżbyś nie lubił pani Simony?

– Wprost przeciwnie! Oprócz księżnej to chyba jedyna kobieta piękna i zarazem pełna cnót w tym eleganckim burdelu, jakim jest dwór naszego dobrego księcia!

– O! Cóż za surowy osąd!

– Skądże znowu! Prawdę mówiąc uważam, że rzeczywistość wygląda znacznie gorzej... Książę zmienia kochanki jak koszule, płodzi bękarty na lewo i prawo i zachowuje się jak zwierz w swoim parku w Hesdin, gdzie, wystaw sobie, moja droga, kazał zainstalować ukryte fontanny, które zraszają niespodziewanie... pośladki dam pod ich spódnicami, kiedy przechadzają się alejkami... Ach! Wszystko się zmieniło, od kiedy nas opuściłaś, pani!...

– No, no, Jakubie, nie zrzędźże i nie bądź taki niesprawiedliwy! – odparła Katarzyna ze śmiechem. – To, o czym mi mówisz, jest co prawda nieco zaskakujące, lecz kiedy ja byłam u boku księcia, również nie pielęgnowaliśmy cnoty, jak mi się zdaje?

– Ponieważ byłaś jego kochanką? Ależ to nie to samo! Był wdowcem i uwielbiał cię! W waszej historii było coś wielkiego! Dzięki tobie piękno i urok wzniosły się na wysokość tronu, a wraz z nimi skromność i dyskrecja. Nie było nikogo takiego na dworze, kto potępiłby pasję księcia! Jak można było ci się oprzeć? Nawet malarze czynili z ciebie Notre Dame Zachodu!... Ale teraz...

– Ale teraz?

Jakub wzruszył ramionami ze zdenerwowaniem.

– A teraz?... Czy wiesz, pani, że wiele razy widziano naszego wielkiego księcia parzącego się ze służącymi na kufrach lub po ciemnych kątach? Wystarczy mu widok cycuszka czy ładnej krągłej dupki, a traci rozum! Co za upadek!

– A cóż na to wszystko księżna? – spytała Katarzyna.

– Księżna? Jest zbyt wielką damą, by poniżyć się robieniem scen czy choćby wymówek. Wychowuje syna, młodego księcia Karola, któremu stara się wpoić umiarkowanie... i modli się. Niestety, bez wielkiej nadziei na to, że zostanie wysłuchana. Kiedy się ma za męża kozła w rui, trudno jest żyć.

Zaległa cisza przerwana westchnieniem kapitana i kolejną jego wizytą w kredensie, gdzie nalał sobie pełny puchar wina, który opróżnił jednym haustem śledzony uważnym zamyślonym spojrzeniem gościa.

– Kiedyś go kochałeś, panie... Dlaczego więc teraz?... – zarzuciła łagodnie. Kapitan odwrócił się do niej gwałtownie, jakby go ucięła osa.

– Dlaczego mówię ci o tym wszystkim? Wnioskujesz, że go nienawidzę, czy tak? Otóż nie, to nie to. Wręcz przeciwnie, nadal jestem gotów oddać życie za niego dzisiaj, jutro, natychmiast! Lecz, na rany Chrystusa, niechże mi wreszcie da ku temu okazję! My Burgundczycy i cała nasza stara Burgundia pragniemy walczyć u jego boku, a nie gnić w zamkach jak stare, bezużyteczne przedmioty! Tymczasem on woli otaczać się tymi rozlazłymi, tłustymi i zarozumiałymi Flamandczykami! W Calais mieliśmy najlepszy dowód na to, jaki skutek przynoszą takie preferencje!

– W Calais? – spytała Katarzyna, której własne sprawy nie pozwoliły na zajmowanie się wewnętrzną polityką Burgundii. – Co tam się stało?

Jakub spojrzał na nią z rozjątrzeniem.

– Góry w tej waszej Owernii muszą być bardzo wysokie, pani de Montsalvy, skoro nie wiesz nic o naszym wstydzie. Książę Filip chciał odebrać Anglikom Calais, popychany przez handlarzy z Gandawy i Brugii, których handel wełną ucierpiał od czasu zawarcia pokoju w Arras. I książę ruszył na spotkanie przygody ze swymi Gandawczykami i Brugijczykami, którzy przemyśliwali w swojej przebiegłości, by skorzystać z angielskiej siły. Za żadną cenę ludzie z Pikardii i Burgundii nie mieli być dopuszczeni do udziału w sprawie. Tylko sami „jaśniepanowie” z Gandawy i Brugii, jak ci zarozumialcy ośmielają siebie nazywać. Powód tego był prosty: liczyli na cenne łupy i nie zamierzali z nikim się dzielić. Ale skutek był godny pożałowania, gdyż widząc, że nie dadzą rady nieprzyjacielowi, „jaśniepanowie” dali dyla, nie słuchając próśb, słuchaj mnie dobrze, Katarzyno, tak... próśb – krzyknął nagle Jakub w porywie gniewu – swego władcy i wrócili do siebie wlokąc za sobą zrozpaczonego księcia, nie pozwoliwszy mu nawet poczekać na przyjazd księcia de Gloucestera! Oto, jak się mają rzeczy! Oto, dokąd prowadzą nas nierozważne preferencje Filipa Dobrego! Nie ma w Burgundii ani jednego rycerza, który nie zagryzałby zębów aż do krwi na myśl o Calais. A w tym czasie ja, Jakub de Roussay, dowódca stu lancy nie mam nic lepszego do roboty jak pilnować małego króla, który całymi dniami pisze wiersze, maluje obrazki albo przypatruje się ptakom. Ach, żyć się odechciewa!