Na zakończenie przemowy Roussay zaaplikował sobie kolejną porcję wina. Kiedy opróżniał puchar, Katarzyna wyszeptała:

– Za króla René wyznaczono tak wysoki okup, że jest niczym skarb, przyjacielu Jakubie. Pilnowanie skarbu to przecież nie jest taka podła funkcja. Dowodzi przynajmniej zaufania, jakim obdarza cię książę. Sądzę też, że wywiązujesz się z zadania jak najlepiej.

– O, co do pilnowania więźnia, to dobrze jest pilnowany! – zaszydził kapitan. – Co najmniej jak jakiś złoczyńca, z tą tylko różnicą, że nie gnije w lochu, lecz ogląda słońce. Ale oprócz dobrego żołnierskiego jadła, materiałów do pisania i gryzmolenia, nie jest rozpieszczany, możesz mi wierzyć! Bo widzisz, dla mnie więzień to tylko więzień, choćby był nie wiem kim!

– Ależ to jest król! Nie możecie traktować go jak zwykłego przestępcy! – krzyknęła oburzona Katarzyna.

– Czyni się ze mnie strażnika, jestem strażnikiem! – ryknął Jakub waląc pięścią w stół. – Spełniam tylko rozkazy!

– I... nie zezwalasz mu na żadne odwiedziny?

– Żadne! Nawet żadnej służącej, choć bardzo się uskarża na swoją przymusową wstrzemięźliwość. Chociaż... w grudniu zezwoliłem na wizytę wysłannika wielkiego i potężnego pana Filippo-Maria Viscontiego, księcia Mediolanu, który przybył dowiedzieć się, co nasz więzień sądzi o tajemnych planach księcia Filipa dotyczących okupu.

– Tajemne plany? – spytała Katarzyna z niepokojem. – Czyżby ekstrawagancka suma miliona dukatów w złocie była zbyt mała?

– Gdyby Andegawenia mogła ją zapłacić, tak – odparł de Roussay z jowialnym śmiechem – ale że nigdy jej nie będzie na to stać, nasz dobry książę zadowoli się łaskawie... jego księstwem Bar... którego już nie potrzebuje, ponieważ jest królem Neapolu, Sycylii i innych miejsc...!

Katarzyna nie mogła uwierzyć własnym uszom. Ci Burgundczycy istotnie bardzo się zmienili! Znała od dawna apetyty terytorialne księcia Filipa oraz jego brak skrupułów politycznych, lecz takie praktyki, mające na celu wyrwanie uwięzionemu jego własnych ziem, były wprost skandaliczne... podobnie jak przeistoczenie się poczciwego dobrego chłopca, jakim był Jakub de Roussay, w groźnego Cerbera.

Podczas gdy gospodarz wychylał kolejną butelkę, ułożyła się z gracją na ławie wymoszczonej puszystymi, czerwonymi poduszkami, naprzeciw kominka. Ułożywszy fałdy brązowej sukni, podniosła zdecydowanie delikatną głowę, na której ciężkie, złote warkocze zwieńczone były kapturkiem z białego jedwabiu, i utkwiła spokojnie swe fioletowe źrenice w przekrwionych oczach przyjaciela.

– Jakubie – powiedziała zdecydowanym głosem – chcę się widzieć z królem!

Jej słowa z trudem przebiły się przez opary wina spowijające głowę kapitana.

– Chcesz, pani, widzieć się... z kim? Z królem?... – wybełkotał z niedowierzaniem.

– Wiem, że dobrze rozumiesz: chcę widzieć się z królem René... więźniem wieży Nowej, jeśli wolisz.

– Ależ to zupełnie niemożliwe!

– Jeśli było możliwe dla wysłannika z Mediolanu, to wystaw sobie pan, że ja też jestem wysłannikiem!

Jakub wybuchnął rubasznym głośnym śmiechem.

– Pani wysłannikiem? A czyimże to?

Katarzyna bez zmrużenia oka wyciągnęła przed siebie lewą dłoń, gdzie na palcu wskazującym błyszczał duży kwadratowy szmaragd, który nigdy jej nie opuszczał.

– Wielkiej, mądrej i szlachetnej Yolandy, z łaski niebios księżnej Andegawenii, królowej Sycylii, Neapolu, Aragonii i Jerozolimy i największej damy Zachodu... niezależnie, co o niej myśli próżny lud burgundzki! Oto jej pierścień z wygrawerowanym herbem. Co do mnie, to jestem jedną z jej dwórek, którą ona przysyła do syna, bym mu przekazała ten oto list – dodała odpinając suknię na szyi, by wyjąć ukryty na piersi list. – List, który nie zawiera żadnego planu ucieczki, na to daję ci me słowo, lecz tylko czułość niespokojnej matki.

Przykuty poważnym tonem gościa, de Roussay odstawił swój puchar nie odpowiadając. Najwyraźniej był zakłopotany i nie wiedział, jak ma postąpić.

Katarzyna nie zostawiła mu jednak wiele czasu do namysłu.

– No i jak będzie? – spytała po chwili. Jakub rozłożył bezradnie ramiona.

– Doprawdy, Katarzyno, sam nie wiem, co mam ci odpowiedzieć... Uznaję twoją misję, posłannictwo... lecz posłannik księcia Mediolanu miał specjalne pozwolenie wielkiego kanclerza Burgundii, pana Nicolasa Rolina...

– ...który ongiś zaliczał się do mych najlepszych przyjaciół i z pewnością by mi go nie odmówił. Lecz, drogi Jakubie, nie mam ani czasu, ani ochoty jechać poń aż do Flandrii. A oprócz tego ty jesteś również moim przyjacielem i znasz mnie od dawna, więc wiesz, że nie mogłabym ci zaszkodzić. W imię naszej starej przyjaźni, zaprowadź mnie do króla, błagam cię! Muszę się z nim osobiście spotkać i zobaczyć na własne oczy, czy jeszcze żyje!

– Jak to, czy jeszcze żyje? – zaperzył się Roussay. – Ależ oczywiście, że żyje! Za kogo ty mnie bierzesz, Katarzyno?

– Nie gniewaj się, przyjacielu! Źle się wyraziłam. Wierzę, że żyje... ale kto zapewni, co stanie się jutro lub jeszcze dziś wieczorem?...

– A dlaczego miałby nie żyć, do diaska? Sam widziałem go dziś rano, i to w doskonałej kondycji. Na Boga, Katarzyno, co ci przychodzi do głowy? Już mówiłem, że jest dobrze strzeżony...

– Otóż właśnie w to śmiem wątpić. Czy możesz się uspokoić, usiąść tu przy mnie i posłuchać nie przerywając historii, którą chcę ci opowiedzieć? Nie będzie długa.

– Niech i tak będzie! Słucham cię – odparł kapitan i osunął się ciężko na poduszki zaścielające ławę.

Katarzyna nakreśliła pobieżnie ostatnie wypadki w Châteauvillain, zauważając z zadowoleniem, że w miarę opowiadania de Roussay coraz bardziej natężał uwagę. Kiedy skończyła, roztargnienie i oburzenie kapitana minęły bez śladu, zamieniając się w skupienie i przejęcie.

– Czy podejrzewasz truciznę? – zapytał z niepokojem.

– Oczywiście! To pierwsza myśl, która mi się nasunęła, jako że Jaquot de la Mer ma kuzyna w kuchniach pałacowych.

– Ale to zbyt ryzykowne. A zresztą nie wszyscy kuchcikowie mają dostęp do przygotowywanych dań.

– To z pewnością łatwiejsze, niż ci się zdaje. Czy każesz kosztować dań podawanych królowi?

– N... ie... Nie wydawało mi się to konieczne. Są tu sami wierni słudzy księcia... przynajmniej tak zawsze sądziłem... Poza tym wszystkie przyrządzane dania są bardzo proste... bardzo!

– Nawet gdyby dostawał suchy chleb i wodę, łatwo mu zaszkodzić. A zresztą... oprócz trucizny są i inne sposoby. Ty, Jakubie, pewnie nie znasz Paniczyka?

– Tylko ze słyszenia i to mi zupełnie wystarczy.

– Wystaw sobie, że rzeczywistość przekracza opinię o nim: to wcielony diabeł. Chciałabym wiedzieć, co też by się stało z kapitanem Jakubem de Roussayem, gdyby przedwczesna śmierć zabrała jego cennego więźnia? Jak sądzisz, co zrobiłby książę Filip?

Roussay poczerwieniał na samą myśl.

– Zostałoby mi tylko jedno: polecić swą duszę Bogu i przebić się szpadą, by uniknąć hańby publicznej egzekucji.

– W takim razie zrób co trzeba, by uniknąć takiego losu. Ja cię uprzedzałam. To chyba dostateczny dowód przyjaźni z mojej strony... a czy ty w zamian mógłbyś dać mi dowód swojej?

– Na przykład pozwolić ci na widzenie się z więźniem? – odparł Jakub tracąc rezon.

– Zawsze byłeś aniołem, mój przyjacielu! – rzuciła Katarzyna przymilnie.

Na takie dictum kapitan nagle zerwał się z ławy, chwycił ją w ramiona i zanim mogła uczynić choćby jeden ruch, wycisnął na jej ustach gwałtowny pocałunek.

– To raczej ty, pani, jesteś aniołem... no chyba, żebyś była diabłem! Tak czy inaczej uwielbiam cię!

Katarzyna powstrzymała grymas obrzydzenia. Kontakt z Jakubem nie był miły z powodu jego oddechu zalatującego winem, lecz nie odepchnęła go.

– Nawet jeśli jestem diabłem?

– Zwłaszcza jeśli nim jesteś, bo wtedy piekło wyda mi się bardziej pociągające od nieba. Dla ciebie poszedłbym jeszcze dalej i głębiej. Zresztą sama o tym wiesz od wielu lat, czyż nie? Nigdy niczego nie zazdrościłem księciu, ani jego ziem, ani skarbów, lecz ciebie, tylko ciebie! Szaleńczo i beznadziejnie... przez jedną noc miłości...

Katarzyna zdecydowanie wydobyła się z ramion kapitana, które coraz mocniej zamykały się nad nią.

– Jakubie! Sądzę, że za daleko odszedłeś od naszego tematu! Od dawna nie masz czego zazdrościć księciu, a ja zamierzam pozostać wierną żoną. Wróćmy więc do naszego więźnia.

Westchnienie Jakuba pełne zawodu mogłoby obalić mury.

– To prawda. Czy chcesz pani, bym poszedł się upewnić, czy jeszcze żyje?

– Nie. Wolałabym sama się o tym przekonać, – To niemożliwe... a przynajmniej nie o tej porze i nie w tym stroju... Czy masz możliwość zdobycia męskiego ubrania... i konia?

– Mam konia, a ubranie zdobędę bez kłopotu.

– Doskonale! A więc idź do siebie i wróć tutaj zaraz po zgaszeniu świateł, tak jakbyś dopiero co przeszła przez bramę przed zamknięciem. Powiedz strażnikom, że nazywasz się Alain de Maillet, jesteś moim kuzynem, że musisz pilnie ze mną mówić. Ja będę u króla, gdyż... czasem ucinam z nim partyjkę szachów, by go rozerwać – dodał zawstydzony. – Każę cię przyprowadzić do siebie.

Szczera, młodzieńcza radość kazała Katarzynie rzucić się na szyję Jakubowi i ucałować go z całych sił w oba policzki.

– Jesteś najwspanialszym człowiekiem na świecie, Jakubie! Nie obawiaj się! Odegram swą rolę nie wzbudzając najmniejszych podejrzeń.

– Nie wątpię w to... nie wątpię... Ach! Byłbym zapomniał: ten strój... czy mógłby być... elegancki? Nasz ród nie wypadł sroce spod ogona!

Katarzyna wybuchnęła śmiechem i stanąwszy przed zwierciadłem poprawiła fałdy sukni oraz nieco poturbowany od tych wszystkich całunków czepek. Spostrzegła wlepiony w swą szyję i ramiona płonący wzrok kapitana.

– Jak ty to robisz, że jesteś ciągle taka piękna? – wyszeptał z zachwytem. – Kiedy stąd wyjdziesz, zabierzesz ze sobą całe światło.

– Ależ, Jakubie! Jesteśmy zbyt starymi przyjaciółmi na faszerowanie się madrygałami. A do tego, skoroś taki szczęśliwy, że mnie widzisz, dlaczego nie było cię u pani Simony, jak obiecałeś? Czyżbyś był zajęty?

Zaległa cisza, jakby to proste pytanie krępowało kapitana. Wreszcie zebrawszy się w sobie, rzucił gwałtownie:

– Tak... nie! Byłem zażenowany! Wściekły na siebie i moich ludzi!

– A dlaczegoż to, na Boga?

– Dlatego... że... Ach, muszę ci to w końcu wyznać: tego draba Filiberta wrzuciliśmy do lochu... lecz jego kobieta, Amandyna... czmychnęła na mieście. Nie udało się nam jej odszukać... i obawiałem się, że cię to rozgniewa.

Katarzyna zmarszczyła brwi. Wiadomość ta nie sprawiła jej przyjemności. Niemiło było się dowiedzieć, że ta, która skazała dobrego wuja Mateusza na powolną i straszliwą śmierć, przebywa bezkarnie na wolności. Za bardzo jednak potrzebowała Jakuba, by okazywać mu swe niezadowolenie. Starając się więc zapomnieć, że ucieczka Amandyny dodawała jej jednego wroga więcej w mieście, wzruszyła ramionami z wymuszoną obojętnością.

– Macie brata, a to już coś. To pozwoli wam odnaleźć siostrę. Zresztą nie jest już groźna dla mego wuja. Jeśli nie wyleczył się z uczucia po tym, co mu zgotowała, to należy wątpić w mądrość mężczyzn.

– Żaden mężczyzna nie jest rozsądny, gdy chodzi o kobietę, której pożąda – odparł Jakub tonem tak ponurym, że Katarzyna, w obawie, by znowu nie zebrało mu się na amory, udała, że nie słyszy, i skierowała się do schodów, a za nią podążył nie przestający wzdychać kapitan.

Rozdział czwarty


...I KRÓLEWSKIE ŁZY

Wieża nie była zbyt wysoka, jednak schody wydawały się nie mieć końca. Łuczywo niesione przez człowieka idącego przodem źle się paliło i wydzielało więcej dymu niż światła. Toteż młoda kobieta musiała pilnie uważać, by nie potknąć się na krzywych stopniach, kiedy w skąpym blasku ukazywał się kolejny zakręt.

Zapadła spokojna, jesienna noc, zimna i wilgotna, i to się czuło w wieży. Toteż Katarzyna błogosławiła swoje ciepłe odzienie i gruby płaszcz do jazdy konnej.

Zdobycie tego ubrania nie było rzeczą trudną; udawszy się wraz z Bérengerem do krawca kazała ubrać go w sposób odpowiedni, a ponieważ paź bardzo wyrósł, zakupione rzeczy wyśmienicie pasowały na nią; opończa i getry w zielonym kolorze straży książęcej, do tego czarny płaszcz i zielony kapelusz. W takim przebraniu bez trudu wzięto ją za młodego Alaina de Mailleta, kuzyna burgońskiego kapitana.

Poza odgłosem kroków kobiety i jej przewodnika w wieży panowała grobowa cisza, potęgująca niepokój Katarzyny o Waltera, który do tej pory nie wrócił do pałacu Morelów. Zbyt dobrze znała podziemia Dijon, by nie wiedzieć, że w środku dnia mógł w nich równie łatwo zginąć człowiek nie zostawiwszy najmniejszych śladów, jak na paryskich Dziedzińcach Cudów...