– Nie umiem go dokonać. Do tej pory pracowałam po szesnaście, a nawet siedemnaście godzin na dobę i starałam się jak mogłam. A teraz zamiast uciec czym prędzej od tego kieratu, czuję się nagle zostawiona na lodzie. Przynajmniej tak to odbieram. Chyba w ogóle nie umiem się znaleźć w takiej sytuacji. Nie spodziewałam się tego wszystkiego, nie byłam na to przygotowana. Bardzo sobie cenię, to co mi dałeś. Ale jedyne, co miałam w życiu do tej pory, to praca, praca i jeszcze raz praca.

– Ale teraz nie musisz już pracować. Możesz zacząć dbać o swoje nogi. Możesz zająć się tym, na co nie miałaś czasu wcześniej, możesz robić to, co zawsze mówiłaś, że chciałabyś zrobić. Chyba będzie lepiej, jak sama dokończysz tego szampana i wszystko sobie przemyślisz. Ja idę już spać. A tak przy okazji, zająłem ten zielony pokój na wprost schodów. Twój jest żółty. Dzięki takiemu rozwiązaniu, nie będziesz się budzić, gdy w środku nocy zadzwoni telefon albo będę musiał wstać do chorego.

– Ale, Ianie, myślałam że… – Nie błagaj, Emily, proszę cię, nie błagaj – powiedziała do siebie, a na głos dodała cichutko: – Dobranoc, Ianie.

A więc mieli oddzielne sypialnie. O mój Boże, to do tego już doszło, myślała. Zastanawiała się, czy starania o dziecko ograniczą się do jednorazowej próby i czy mąż na stałe usunął ją ze swego łóżka. Rozejrzała się po swym nowym domu. W żaden sposób nie potrafiła się zmusić do wejścia po schodach i ułożenia do snu w pokoju, który urządził za nią ktoś inny.

O Boże, czy działo się z nią coś złego? Może przydałaby się jej wizyta u psychiatry. Cóż, teraz przynajmniej miałaby na nią czas. W tajemnicy przed mężem, oczywiście, Ian wpadłby we wściekłość, gdyby się dowiedział, że jakiś kolega po fachu słucha o problemach jego żony. Ale mogłaby przecież pojechać do Nowego Jorku, zapisać się na wizytę pod fałszywym nazwiskiem i zapłacić gotówką. A może wkrótce uda jej się zajść w ciążę i opieka nad dzieckiem pochłonie całą jej uwagę. Wtedy czułaby się naprawdę niebiańsko szczęśliwa.

Emily dopiła szampana, po czym zwinęła się w kłębek na twardej nowej sofie, która pachniała jeszcze pakułami, i tak spędziła noc.


* * *

Kiedy się obudziła, w domu panowała taka cisza, że musiała potrząsnąć głową, by rozjaśnić myśli. W pierwszej chwili poczuła się zdezorientowana i ospała, ale zaraz ogarnął ją strach. Środek pokoju rozświetlał nieco blady bursztynowy promień światła ulicznej lampy. W końcu Emily przypomniała sobie, gdzie jest i dlaczego zasnęła na szorstkiej sofie. Gdzieś w głębi domu rozległo się bicie zegara. Naliczyła pięć uderzeń. Była więc piąta rano.

Emily przekręciła się na plecy i zapadła w pachnące pakułami poduszki.

Nie mogła się nadziwić, że coś tak pięknego i wspaniałego mogło się skończyć tak paskudnie. Chyba że Ian zaplanował takie właśnie zakończenie wieczoru. Wymyślił osobne sypialnie. Jej przydzielił żółtą. Zaczęła się cała trząść i nie była w stanie nad tym zapanować, a w pobliżu nie było ani kołdry, ani żadnego pledu, którym mogłaby się przykryć. Nie wiedziała nawet, gdzie tu włącza się ogrzewanie. Zapragnęła obudzić w sobie złość, pójść na górę i zażądać, by Ian powiedział jej wyraźnie, co właściwie dzieje się z ich małżeństwem.

Zdecydowanie chciała się tego dowiedzieć i to już. W końcu dreszcze ustąpiły, ale pojawiło się odrętwienie, toteż sztywna jak kij, zaczęła wchodzić po schodach. Pchnęła drzwi do sypialni męża i zajrzała w ciemność. Jasne było, że w łóżku ktoś spał, lecz w tej chwili świeciło pustką. Najwyraźniej w nocy wezwano Iana do którejś z klinik. Emily zapaliła światło i podniósłszy jedną z poduszek Iana, przytuliła ją do piersi. Unosił się z niej słaby zapach dość mocnej wody po goleniu, którą Ian dostał w prezencie od wdzięcznego pacjenta. Teraz na poduszkę zaczęły kapać łzy. Emily otarła oczy. Płacz nigdy jej nie pomagał. Wręcz przeciwnie, przyprawiał ją o ból głowy. – A niech cię jasna cholera, Ianie – mruknęła pod nosem. – Nagle zapragnęła, bardziej niż czegokolwiek, kontaktu z przyjacielem. Chciała móc do kogoś zadzwonić i porozmawiać. Ciekawe, co działo się z jej dawną przyjaciółką, Aggie? Przez całe lata przesyłały sobie kartki z życzeniami bożonarodzeniowymi, ale któregoś roku kartka od Aggie nie nadeszła, więc Emily, nie wiedząc, gdzie ma wysyłać swoje, przestała to robić. No, ale teraz zanosiło się na to, że będzie miała mnóstwo wolnego czasu. Może więc udałoby się jej odszukać przyjaciółkę. Ian miał własną łazienkę. Emily dokładnie ją sobie obejrzała. O ile dobrze zapamiętała rozkład domu, ta właśnie sypialnia była największa ze wszystkich pięciu, a tym samym małżeńska. Pokój żółty, należący do niej, był niewiele mniejszy, Ian miał u siebie wielką podwójną szafę. U Emily stała duża szafa z lustrem na drzwiach. Właściwie, dlaczego by nie – żeby ulokować wszystkie swoje koszule i garnitury, Ian potrzebował więcej miejsca na półkach niż trzy kobiety. W porównaniu z tym, co.miał mąż, garderoba Emily prezentowała się niezwykle skromnie.

Ciekawe, kto będzie sprzątał ten olbrzymi dom, rozmyślała. Kiedy niby ma się tutaj pojawić ta pomoc domowa? Emily wiedziała, że dopóki nie zatrudnią sprzątaczki, sama będzie musiała wszystkim się zająć. A odkurzenie pomieszczeń, wypolerowanie podłóg i dopilnowanie, by wszystko było tak, jak Ian lubił, zabrałoby jej cały dzień. Potrzebowałaby zresztą dwóch odkurzaczy – jednego na dole i drugiego na górze. A środki czystości niezbędne na piętrze musiałaby trzymać w szafce na pościel. Chyba że Ian spodziewa się, iż będzie nosić wszystko z góry na dół i z powrotem.

Siłą długoletniego przyzwyczajenia, Emily pościeliła łóżko, chociaż zrobiła to ze złością w oczach i jadem w sercu. Stojąca na korytarzu szafka na bieliznę pełna była ręczników i prześcieradeł. Nigdzie nie było widać ani odkurzacza, ani środków czystości.

Emily otworzyła drzwi do żółtego pokoju. Był bogato zdobiony, ale całkiem ładny. Zatkało ją, gdy otworzywszy szafę zobaczyła równiutki rząd wieszaków z jej własnymi ubraniami. Wyciągnęła szuflady i znalazła w nich swoją bieliznę, pończochy i nocne koszule, wszystko starannie poukładane. Położyła na nich dłoń i podniosła kilka rzeczy. Jakże Ian śmiał zrobić jej coś takiego! Nikt nie miał prawa dotykać jej rzeczy osobistych. Gdy na samym dole równo ułożonego stosiku zobaczyła swoje majtki, te, w których popękana gumka odrywała się już od materiału, rozpłakała się. Jakiś wynajęty przez Iana obcy człowiek oglądał i dotykał jej bieliznę. Emily poczuła się zawstydzona i zażenowana, bo przecież nie posiadała seksownych, koronkowych fatałaszków, jakie kupowało się w sklepie „Sekret Victorii”. Nie miała czasu wybierać tego typu rzeczy, a zresztą co komu do tego – lubiła bawełnianą bieliznę. Nosiła rozmiar osiem. Nagle przeszedł ją dreszcz i gwałtownie zamknęła szufladę.

Zauważyła, że żółty pokój również miał swoją łazienkę. Nie była jednak tak duża, jak ta należąca do Iana i nie było w niej bidetu, a toaletka stała tylko jedna. Dotknęła ręczników w kolorze zielonego jabłka – były dwukrotnie grubsze niż plażowe i większe od nich. W katalogu Searsa Roebucka nazywano je kąpielowymi prześcieradłami.

Schodząc do kuchni, Emily czuła pustkę w żołądku. Kiedy mijała włącznik ogrzewania, nastawiła termostat na dwadzieścia siedem stopni.

Kuchnia okazała się bardzo ładna i nowocześnie wyposażona we wszystkie sprzęty, łącznie ze zmywarką, pojemnikami na śmieci i odpadki. Na środku stał blat, pod którym mieściły się szafki, i w ogóle w całej kuchni pełno było wspaniałych dębowych szafek pełnych nowiutkich talerzy oraz garnków i patelni z miedzianymi denkami. Z jednej z belek zwisał warkocz spleciony z czosnku, do którego ktoś przyczepił karteczkę z napisem: „Wszystkiego dobrego w nowym domu”. – I tobie też dużo szczęścia – mruknęła Emily do tego kogoś.

W kuchni znalazła dokładnie wszystko, co w niej być powinno, ustawione tak, jak zrobiłaby to ona sama, gdyby ją urządzała. Włączyła ekspres do kawy i czekając, aż napar będzie gotowy, rozmyślała o tysiącu rzeczy naraz. Wiedziała, że w głębi holu za schodami mieści się gabinet Iana, całkowicie zresztą wyposażony. Nagle bardzo ważne stało się dla niej obejrzenie tego pokoju i sprawdzenie, co w nim właściwie jest.

Gabinet urządzono po męsku i profesjonalnie. Typowe biuro Iana, jeśli można było tak to ująć. Były tu pokryte drewnianą boazerią ściany, głębokie skórzane fotele, dywan w kolorze czekolady i mahoniowe biurko tak wypolerowane, że można się było w nim przejrzeć. Wszystko aż pachniało nowością. W gabinecie znalazło się nawet miejsce na kominek, na którym równiutko ułożony stosik drewna czekał na zapalenie. Wzdłuż ścian stały półki – wykonane na zamówienie, bo tego Emily była pewna – a na nich książki medyczne.

Odkąd zostali małżeństwem, Emily ani razu nie zdobyła się na przejrzenie rzeczy męża. Nawet w klinice nie zdarzyło jej się otworzyć szuflady Iana czy w ogóle dotknąć czegokolwiek. Teraz wyciągnęła najpierw jedną szufladę, a potem następną. Leżały w nich jakieś teczki, foldery i księgi. W środkowej szufladzie, tam gdzie ludzie zazwyczaj wrzucają różności, bo mają ją akurat pod ręką, Emily dostrzegła tylko jedną broszurę na temat kliniki Park Avenue. Przeczytała wszystkie zawarte w niej informacje, czując że włos jeży jej się na głowie. Kiedy skończyła, odłożyła folder dokładnie na to samo miejsce, zamknęła szufladę, wstała, klepnęła w fotel, żeby zatrzeć wgniecenie, wsunęła go pod biurko i wyszła z gabinetu.

Gdy nalewała sobie kawę do pomalowanego w wesołe kolory kubka, wciąż przepełniała ją wściekłość. Zauważyła, że w kuchni jest cały komplet kubków, a każdy z nich ozdobiony jakimś kwiatkiem. Ten, z którego akurat zamierzała pić, oznaczony był bratkiem w przepięknych odcieniach purpury. W pierwszej chwili myślała, że to kalkomania, ale po bliższych oględzinach uznała, że kwiatki są malowane ręcznie. Musiała ująć kubek w obie ręce, żeby swobodnie go trzymać i podnieść do ust. Dopiero, kiedy upiła odrobinę bardzo gorącej kawy, uświadomiła sobie, że jej nie osłodziła i nie dodała śmietanki.

W broszurze wyczytała, iż w klinice Park Avenue miały być dokonywane zabiegi aborcyjne. Po moim trupie, pomyślała Emily. Miała przecież coś do powiedzenia w tej sprawie, Ian wiedział, że będzie przeciwna temu pomysłowi i dlatego trzymał go w tajemnicy. A to znaczyło, że ten nowiutki dom, który sprezentował jej poprzedniego wieczoru, był niczym innym, jak tylko łapówką mającą zapewnić mu życzliwość żony, gdy przedstawi jej sprawę kliniki.

W tej chwili zaczęła się zastanawiać, czy miała dziś pracować w klinikach? Nie mogła sobie tego przypomnieć. Najwyraźniej jednak nie miało to żadnego znaczenia, bo w przeciwnym razie ktoś już by do niej zadzwonił, by sprawdzić co się dzieje albo przynajmniej zapytać czy przyjdzie później.

– Czyżbyś planowała konfrontację, Emily? – spytał jej głos wewnętrzny. – I to w miejscu pracy Iana? Zastanów się nad tym jeszcze raz, Emily, upomniała samą siebie. W gruncie rzeczy nie masz nic do powiedzenia w kwestii sposobu prowadzenia klinik. Sama przecież odmówiłaś wejścia w skład zarządu korporacji. Zrezygnowałaś ze swoich praw i pierwsze co Ian zrobi, to właśnie o tym ci przypomni. A jego prawnik udzieli mu poparcia. Jesteś tylko pracownikiem, którego pensja zostaje w kasie firmy. Mąż wypłaca ci kieszonkowe i sam troszczy się o ciebie i dom. A obecnie chcąc zapewnić ci wszystko, czego w życiu pragniesz, zaczął już realizować twoje marzenia z listy, którą mu dałaś.

Kiedy tak do siebie mówiła, kubek z bratkiem wypadł jej z rąk i roztrzaskał się na terakotowej podłodze. Jednego już nie ma, czyli zostało jeszcze pięć, pomyślała Emily obrzucając wzrokiem kolorowe kubki wiszące na wieszaczku tak oryginalnym, że trudno go było opisać. Wyciągnęła rękę i jednym zamachem zrzuciła na podłogę stojak z kubkami rozbijając je. Cóż, teraz czekało ją posprzątanie tego bałaganu, a nawet ze swego miejsca przy stole widziała, że na nowej terakocie porobiły się rysy. Co za idiotyczna podłoga, osądziła. Terakotę kładzie się zwykle na zewnątrz, na przykład na tarasie albo na ganku.

A może to właśnie ją tak dręczyło. Ta dzika gorączka, jaka ogarnęła Iana, żeby dawać jej różne rzeczy bez pytania o upodobania. Bo dlaczego niby nie wolno jej było urządzić własnego domu? Czy naprawdę miała aż tak straszny gust? Wprawdzie obecny wystrój był ładny, ale niezupełnie po jej myśli, a na tyle na ile się orientowała, gustom Iana także nie najlepiej odpowiadał. Prawdopodobnie była to robota jakiejś cholernej dwudziestopięciolatki, z którą Ian flirtował. – Wypłacz się, Emily – powiedziała sobie. Zawsze to robisz, kiedy coś się nie układa. Zamiast się postawić i powiedzieć, co myślisz, ty ryczysz i poddajesz się. Zupełnie jak wtedy, gdy wyprasowałaś tych czterdzieści koszul. Potem wystarczy, że Ian się do ciebie uśmiechnie, a ty gotowa jesteś całować ślady jego stóp.

Tak rozmyślając, Emily weszła do salonu. Chciała wziąć prysznic i przebrać się. Później zamierzała pójść do kliniki i pomówić z Ianem.