– Ile chcesz, Emily?

– Dwa tysiące dolarów miesięcznie.

– Dobrze. Załatwię to. Przecież wystarczyło powiedzieć, że ci na tym zależy. Ale chyba zdajesz sobie sprawę, że źródłem tych pieniędzy jest dochód z działalności klinik.

– Co takiego? – Nagle Emily poczuła się strasznie głupio i miała ochotę schować się pod stół. Nigdy jeszcze nie widziała, żeby Ian patrzył na nią z takim politowaniem. Wiedziała, że teraz nie może ustąpić, bo mogłoby ją to kosztować kolejny głupi błąd, taki jak wtedy, gdy zrzekła się swoich praw do klinik. Była tak sfrustrowana, że łzy stanęły jej w oczach. Przegrała wszystkie trzy sprawy. W jednej chwili straciła wszelkie nadzieje, a jej wyprostowane dotąd plecy zgarbiły się. – Dlaczego po prostu się nie rozwiedziemy, żeby mieć to wszystko z głowy?

– Chcesz tego, Emily? A jaki byłby powód naszego rozwodu?

O Boże, nie, wcale tego nie chcę, pomyślała.

– Powód? – powtórzyła.

– Tak, jaki powód. Jeśli chcesz złożyć pozew o rozwód, musisz go jakoś uzasadnić. Czy masz zamiar powiedzieć, że byłem dla ciebie dobry? Że robię co mogę, żeby ulżyć ci w życiu? Przyznasz, że jestem wobec ciebie hojny i życzliwy i właśnie podarowałem ci na gwiazdkę wspaniały dom. Jakie zamierzasz postawić mi zarzuty? A, już wiem, chodzi ci o te osobne sypialnie. No cóż, gdy tylko sędzia dowie się, że muszę być do dyspozycji pacjentów dwadzieścia cztery godziny na dobę i potrzebuję dobrze się wyspać, to jak ci się zdaje, co powie? Ty nigdy nie myślisz, Emily. Powiem ci, co o tym sądzę. Nie uważam, żebyśmy musieli się rozwodzić. W każdym razie jeszcze nie teraz. Powinniśmy mieszkać pod jednym dachem. Ty będziesz żyła swoim życiem, a ja swoim. A jeśli za rok wciąż będziesz chciała rozwodu, to ci go dam.

Emily zakręciło się w głowie. Upiła spory łyk wina.

– Ale to znaczy, że nie będziemy mieć dziecka.

– Dokładnie. Jeśli ci się wydaje, że zdecyduję się na dziecko przy twoim nastawieniu do życia, to grubo się mylisz. Spodziewasz się, że wzbudzasz we mnie namiętność? Możesz sobie to wybić z głowy, Emily. A wiesz, że mam w portfelu dwa bilety na Kajmany? Popatrz – powiedział kładąc bilety na środku stołu. Po chwili położył na nich broszurkę i dodał: – A to reklamówka luksusowego hotelu z widokiem na ocean. Miała to być następna niespodzianka. Planowałem, że wyjedziemy rano w pierwszy dzień świąt. Wiem, jak bardzo lubisz Wigilię, więc pomyślałem, że wieczorem zjemy uroczystą kolację, a rano wyruszymy w podróż. Wynająłem nawet limuzynę, żeby zawiozła nas na lotnisko. Chciałem ci w ten sposób wynagrodzić tamten niedoszły wyjazd. A teraz przyjrzyj się – oznajmił Ian biorąc do ręki bilet, na którym widniało nazwisko Emily. – Obserwuj mnie uważnie. – Powiedziawszy to, przedarł bilet na dwie części i położył go na talerzyku żony. – Wesołych świąt, Emily – dodał i wyszedł z restauracji.

Przy stoliku zjawił się kelner.

– Czy doktor Thorn jeszcze wróci, czy został wezwany do chorego? – zapytał. – Chciałaby pani zabrać zamówione przez niego danie do domu, czy też mam odwołać zamówienie?

– Proszę odwołać; doktor rzeczywiście musiał iść do szpitala. Gdyby nie fakt, że nogi zupełnie odmówiły jej posłuszeństwa, Emily także by wyszła. Postanowiła więc zostać i zjeść lunch, chociaż wiedziała, że stanie jej kością w gardle. Siedziała przy stoliku, dopóki większość stałych bywalców nie opuściła restauracji, bo nie chciała, by patrzyli na nią jak na idiotkę, którą w rzeczy samej była.

Wybuchnęła płaczem, dopiero gdy doszła do domu. Kiedy się wypłakała, weszła po schodach na piętro i do pokoju Iana. Zauważyła, że zniknęła jego walizka, a wraz z nią spora ilość ubrań oraz przybory toaletowe. Najwyraźniej więc Ian nie zamierzał wrócić do domu wcześniej, jak po powrocie z wakacji. Emily ściągnęła z łóżka kapę i wtuliła twarz w poduszkę męża. Zapragnęła zasnąć i spać tak długo, aż będzie siwą staruszką i sypianie z mężem nie będzie jej już interesowało.

Zeszła do kuchni i przejrzała zawartość lodówki i spiżarni. Uznała, że musi uzupełnić zapasy, aby starczyło jej żywności na cały następny tydzień albo do powrotu Iana z wakacji. Sporządziła więc listę zakupów umieszczając na niej tylko produkty najlepszej jakości. Następnie zadzwoniła do Plainfield Market i złożyła zamówienie polecając doręczyć sprawunki najpóźniej do szóstej, a rachunek wystawić na klinikę Terrill Road.

Potem Emily spędziła kilka godzin na wpatrywaniu się w choinkę. Zastanawiała się czy ją ubrać, czy też nie. W końcu o ósmej wieczorem, kiedy zdążyła już pochować przyniesione ze sklepu produkty, a także zjeść kanapkę i wziąć prysznic, podeszła do drzewka i przeciągnęła je z salonu do holu. Następnie otworzyła drzwi i mocno wypchnęła choinkę na zewnątrz. Słyszała, jak jodełka spada ze schodków, a ciężki metalowy stojak uderza przy tym w ceglane stopnie najprawdopodobniej je wyszczerbiając. Nic ją to jednak nie obchodziło. Na podłodze pełno było jodłowych igiełek, ale tym także nie zawracała sobie głowy.

Następnym posunięciem Emily było rozpalenie ognia na kominku. Włączyła też telewizor, otworzyła butelkę wina, odszukała paczkę papierosów Iana i usadowiła się wygodnie na resztę wieczoru. Skończył się on tym, że upiła się do nieprzytomności, a cały rytuał powtarzała potem każdego dnia aż do drugiego stycznia. I tak zaczął się Nowy Rok.

Emily budziła się z tak silnym kacem, że zasypiała z powrotem i wstawała z łóżka dopiero w południe, po czym układała plan na resztę dnia nie uwzględniając w tych planach Iana. Wciąż nie spała w żółtym pokoju i nie miała najmniejszego zamiaru w nim zamieszkać. Obudziła się w niej jakaś przekora, za sprawą której zniosła wszystkie swoje rzeczy na dół do sutereny. Mieścił się tu całkowicie urządzony pokój z dywanem i obitymi boazerią ścianami, a nawet łazienką i małą letnią kuchnią, która choć nieco przestarzała, wciąż nadawała się do użytku. Przeciwległą część sutereny zajmowało pomieszczenie, które Emily nazywała swoim ogródkiem. W sumie Emily uznała, że może prowadzić w suterenie całkiem wygodne życie, dopóki nie zdobędzie się na odwagę, żeby zrobić coś ze swoim małżeństwem. Wiedziała, że postępuje bardzo głupio, lecz jakoś nie była w stanie temu zaradzić. Zdawała sobie też sprawę z tego, że potrzebuje fachowej pomocy lekarskiej. Postanowiła odszukać swoje ubezpieczenie medyczne i sprawdzić, czy obejmuje ono także leczenie psychiatryczne.

Dwudziestego piątego stycznia Emily zapisała się na zajęcia w Middlesex County College. Umówiła się też na serię dwunastu wizyt u psychiatry o nazwisku Ołiver Mendenares. Spotkała się również z prawnikiem w kwestii kliniki na Park Avenue, lecz rozmowa ta wprawiła ją tylko w złość. I to w złość na samą siebie. Była kompletną idiotką, bo sama zrzekła się wszelkich praw do decydowania w kwestii klinik. Teraz mogła jedynie poszukać sobie pracy, albo zostać zależną od Iana. W każdym razie postanowiła już, że gdy mąż wręczy jej czek na dwa tysiące dolarów, nie przyjmie go.

– Trzeba ponosić konsekwencje własnej głupoty – mruczała sobie pod nosem.


* * *

Po powrocie Iana z wakacji absolutnie nic się nie zmieniło. Pracował tak jak codziennie do tej pory, a z żoną rozmawiał jak z kimś, kogo dopiero co poznał. Ani razu nie zapytał, jak jej się wiodło, gdzie sypiała i co robiła z wolnym czasem. Do domu przychodził tylko po to, żeby się przespać, wziąć prysznic i zmienić ubranie. Stos brudnych białych koszul powiększał się z każdym dniem.

Nadeszła wiosna, a z nią jasne słoneczne dni. W domu pojawiła się nowa gosposia, Edna, a przed domem czerwona limuzyna marki Mercedes. Tydzień później dostarczono porsche. Obydwa samochody ozdobione były ogromnymi srebrzystymi kokardami zawiązanymi na dachu, a za wycieraczkę każdego zatknięta była karteczka z napisem: „Dla Emily, zgodnie z obietnicą, od kochającego Iana.”

Pierwszą rzeczą, jaką zrobiła Emily, gdy Edna zjawiła się w domu, było pokazanie jej, jak należy prasować koszule Iana. Cztery godziny później Edna odeszła. Potem przyszła kolej na drugą, trzecią i czwartą gosposię, ale każda rezygnowała z pracy, gdy tylko dowiadywała się, co robić z zawartością kosza na brudną bieliznę.

Kiedy ostatnia z nich odeszła po dwóch dniach pracy, co stanowiło rekord wytrzymałości, Ian przyszedł do domu z szerokim uśmiechem na ustach i trzema pudełeczkami od jubilera. Wspaniałomyślnie sam przygotował kolację na grillu, po czym wręczył żonie pakunki owinięte w kolorowy papier. Uśmiechnął się przy tym dobrotliwie.

– Są śliczne – przyznała Emily ostrożnie. – Czy na pewno bezpiecznie jest trzymać je w domu?

– Są ubezpieczone. Podobają ci się? Myślę, że masz tu wszystko, co umieściłaś na swojej liście. Oczko pierścionka to dwukaratowy diament, a obok są jeszcze mniejsze kamyczki – w sumie też dwa karaty. Te dwie bransoletki warte są dwadzieścia tysięcy, przynajmniej tak powiedział wyceniający je jubiler. Każda para kolczyków to kolejne dwa karaty. No i pięć sznurów pereł – każdy innej długości. Czy takie właśnie chciałaś? – zapytał niespokojnie.

– Są prześliczne – odparła Emily.

– Wpłaciłem na twoje konto trzydzieści tysięcy dolarów, żebyś mogła zrealizować swoje trzy podróże wakacyjne. Wydaje mi się, że za dziesięć tysięcy można sobie zafundować całkiem przyzwoity wypoczynek, nie sądzisz? W każdym razie w biurze podróży powiedzieli mi, że to aż za dużo. Zająłem się już kupnem domku na plaży i łódki. Chyba o niczym nie zapomniałem, Emily?

– Chyba nie – odrzekła z ponurą miną i zacisnęła usta.

– Emily, czy ty robisz ze mnie głupka? – spytał wesoło Ian. – W salonie leżą twoje futra. Powinnaś przecież trzymać je w jakimś sejfie. W Metuchen jest miejsce, które nazywa się Oscar Lowrey. Możesz oddać je tam na przechowanie, ale jeśli wolisz skorzystać z usług innej firmy, to nie widzę problemu. Co o tym sądzisz?

A cóż miała o tym sądzić? Doktor Mendenares powiedział, choć użył innych słów, że Ian ma niedobrze w głowie, ale właściwie dał jej też do zrozumienia, że i w jej głowie nie dzieje się najlepiej.

– Zastanowię się nad tym – odrzekła.

– I nie powiesz mi nawet „dziękuję”? Znam cię, Emily, myślałaś, że nie wywiążę się z naszej umowy. Teraz widzisz, że powinnaś była mi zaufać. Mnie zawsze wszystko się udaje. Dlaczego twoim zdaniem nie udaje nam się utrzymać żadnej gosposi?

– Przez twoje białe koszule, Ianie. Nikt nie chce ich prasować. Łącznie ze mną.

– Czy chcesz mi tak po prostu powiedzieć, że pomimo tego co ci ofiarowałem, nie będziesz prasowała moich koszul?

– Właśnie taki mam zamiar. I jeśli w związku z tym chcesz zabrać te śliczne prezenty, to nie krępuj się. Kolacja była… nieważne. Muszę się pouczyć.’

Powiedziawszy to wyszła z pokoju i przez kuchnię zeszła do sutereny. Tylko tutaj, w swojej podziemnej jaskini, czuła się naprawdę bezpieczna, spokojna i miała stosunkowo dobre samopoczucie. Biżuterię zostawiła na żelaznym stoliku, a do futer nawet nie zajrzała. Naczynia po kolacji wciąż tkwiły brudne w zlewie czekając na Iana. W końcu zawsze przestrzegali zasady: kto gotuje, ten zmywa.

Uznała, że Mendenaresowi prawdopodobnie spodoba się jej dzisiejsze zachowanie, zakładając oczywiście, że jeszcze do niego pójdzie. Chociaż nie, właściwie mógłby tego nie pochwalić. Powiedział jej przecież, że powinna bronić własnego zdania i wziąć życie w swoje ręce, a nie być tylko posługaczką. Właśnie kiedy to od niego usłyszała, przestała chodzić na spotkania. Zaczynając leczenie postanowiła, że zaliczy całą serię spotkań, a jeśli po trzech miesiącach nie dostrzeże żadnej poprawy, to będzie znaczyło, że potrzebna jej bardziej intensywna opieka medyczna niż czterdziestopięciominutowa sesja raz na tydzień. Przypomniała sobie, jakim pełnym politowania spojrzeniem obdarzył ją Mendenares, gdy oznajmiła, że więcej się u niego nie pojawi.

– Sama muszę to wszystko poukładać – oświadczyła wówczas. – Wciąż kocham Iana. I pewnie zawsze będę go kochała. Jeśli w tym właśnie tkwi moja słabość, to muszę nad tym popracować. Chcę spróbować ocalić moje małżeństwo.

Nic jednak w tym kierunku nie zrobiła. Wróciwszy do domu, zamknęła się w swojej suterenie i siedziała tam razem z roślinkami, książkami i wspomnieniami. No i ta dzisiejsza dziwaczna kolacja i ceremonia wręczania prezentów. Co to miało znaczyć? Cokolwiek Ian robił, było podejrzane. Dał jej wszystko, co obiecał, każdą rzecz, o którą poprosiła. Kiedy przed domem zjawiły się samochody, Emily nie była w stanie wykrzesać z siebie choćby cienia entuzjazmu. Futra będą pewnie leżały w pudłach, dopóki Ian nie powiesi ich w szafie. Mendenares mówił, że powinna zmuszać się do postrzegania rzeczy takimi, jakie one są i być szczerą wobec samej siebie. Naprawdę starała się tak postępować, Ian nie był wcale uprzejmy i hojny. W głębi ducha Emily uważała, że mąż zwyczajnie ją spłaca i gdy tylko uzna, że zwrócił dług, odejdzie od niej.