Ale jeśli ta kobieta w lustrze nie była Emily Thorn, to kim była? Emily podeszła bliżej szklanej tafli. Tak, kiedyś ta nieznajoma była Emily Thorn, lecz długie lata przepracowywania się przeobraziły ją w tę właśnie kreaturę z dwudziestokilogramową nadwagą, workami pod oczami i trzema podbródkami. Kiedy i w jaki sposób tak jej się zniszczyła cera? Fakt, tłuste jedzenie i słodycze zrobiły swoje. Emily wyszczerzyła zęby, żeby móc je dokładnie obejrzeć. Były zupełnie w porządku. Mogły służyć za wzór. Czyż hodowcy nie oglądają psom właśnie zębów, żeby upewnić się, że są zdrowe? Zaraz, chwileczkę, pomyślała, przecież nie jestem rasowym zwierzęciem. Ale za to jestem opuszczoną brzydulą, której mąż już nie potrzebuje.

Kobieta w lustrze zaczęła płakać. A jednak to była Emily Thorn. Bo ona zawsze płakała, kiedy coś szło nie tak. A skoro miała teraz coś do powiedzenia, to należało jej wysłuchać.

– Zmarnowałam swoje życie. Można je spisać na straty. Niczego nie osiągnęłam, a jedynym rezultatem minionych lat jest to… to czym się stałam. Roztrwoniłam cały czas, moje najlepsze lata i to jedynie za uśmiech, za pogłaskanie mnie po głowie i za sto dwadzieścia białych koszul. Po prostu zmarnowałam życie. I w żaden sposób nie mogę odzyskać tych straconych lat. A mam ich na karku czterdzieści. Co mam teraz zrobić, gdzie pójść?

Emily zgasiła światło i usiadła na sedesie. Postać z lustra zniknęła. Emily zacisnęła pięści i zaczęła nimi uderzać w tłuste kolana aż chciało jej się krzyczeć z bólu. Wiedziała, że jeśli dalej nie będzie się szanować, tak jak do tej pory, to zrobi z siebie kalekę.

Nie lubiła ciemności, nigdy nie czuła się w nich dobrze, ale czyż nie żyła po ciemku i to już od bardzo dawna? W kuchni nie było ani jednego lustra, więc mogła tam pójść i smucić się tak samo, jak w tej pozbawionej okien łazience.

Kiedy znalazła się z powrotem w kuchni zalanej wpadającym przez okna słonecznym światłem, zapaliła papierosa, potem następnego i paliła jednego za drugim przez godzinę, zanim wreszcie sięgnęła po list Iana. Ta kartka była ostatnią rzeczą, jaką od niego dostała, bo nic więcej nie miała już otrzymać. Po policzku spłynęła jej łza. List adresowany był do tej Emily Thorn, którą widziała w łazienkowym lustrze i która zmarnowała swoje życie. Szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w kartkę. Zastanawiała się, ile jeszcze razy ją przeczyta. Znała jej treść na pamięć, ale czytając po raz kolejny głośno wymawiała każdy wyraz. Nawet teraz, chociaż były to ostatnie słowa, jakie miała od niego usłyszeć, Ian ją właśnie za wszystko obwiniał. Twierdził, że to ona jest odpowiedzialna za to, iż ją opuścił, bo zwróciła mu uwagę na kilka spraw, których istnienia sam nigdy by nie dostrzegł.

– Ty kłamco! – krzyknęła Emily. – Ty wstrętny, obrzydliwy kłamco! Wszystko to jeden stek łgarstw! – Kochana Emily, zaczynał się list. – Ty łobuzie, nazywałeś mnie kochaną Emily tylko wtedy, gdy czegoś ode mnie chciałeś – krzyczała.


Wolałbym zrobić to w jakiś inny sposób, ale nie ma takiego. Uwierz, że jest mi naprawdę przykro. Nie wrócę do Ciebie, Emily. W naszym małżeństwie nie układało się już od dawna i obydwoje o tym wiemy. Znam Cię dobrze, więc wiem, że sama nigdy nie zdobyłabyś się na zrobienie pierwszego kroku. Jeśli chcesz, możesz w każdej chwili wystąpić o rozwód. Sprzedałem wszystkie kliniki, a ściśle mówiąc aktywa korporacji. Wyprowadzam się z miasta. Jestem zmęczony pracą i mam dość tych klinik. Skończyłem czterdzieści lat, tak jak Ty, i chcę trochę użyć życia.

Nie, Emily, nie czuję się ani trochę winny. Sama sporządziłaś listę swoich życzeń, a ja spełniłem wszystkie z wyjątkiem dania ci dziecka. Dziecko też bym Ci dał, ale nie mogłem. Dopiero niedawno dowiedziałem się, że jestem bezpłodny. Pewnie dlatego, że w dzieciństwie chorowałem na świnkę. Sama więc widzisz, że zrobiłem wszystko o co prosiłaś. I nie zostawiam Cię bez środków do życia. Czegoś takiego nigdy bym nie zrobił. Masz samochody, biżuterię, domek na plaży, łódź i dom na Sleepy Hollow Road. Obydwa domy mają sporą hipotekę, więc może będziesz chciała je sprzedać. Po spłacie należności zostanie niewielka kwota. Z pieniędzy, które odłożyłem na Twoje wakacje, uzbierała się spora sumka i należy ona w całości do Ciebie, podobnie jak dziesięć tysięcy dolarów na Twoim osobistym koncie. Bardzo starannie podliczyłem sumy, które zarobiłaś pracując przez te wszystkie lata i myślę, że dając Ci to wszystko jestem naprawdę hojny. Jesteśmy teraz kwita.

Uważaj na siebie. Na zawsze zostaniesz w moim sercu, moja kochana Emily.

Z wyrazami szczerego przywiązania, Ian.


– A niech cię jasna cholera, Ianie – łkała Emily. – Idąc z powrotem do ciemnej łazienki, ściągała z siebie ubranie. W końcu zapaliła światło, żeby przyjrzeć się Emily Thorn w lustrze. – Jesteś gruba – powiedziała do siebie. – Nie, jesteś tłusta. Popatrz na te zwały tłuszczu. Po talii nie zostało już nawet ani śladu. Cycki sięgają ci prawie do pępka. Jesteś ociężała. Spójrz na swoje ramiona i na szyję, na te obwisłe fałdy zwiotczałej skóry. Patrząc w dół nie możesz nawet dojrzeć własnych włosów łonowych, bo zasłaniają je wałki tłuszczu. Obrzydliwość. – Emily Thorn w lustrze powiedziała: – To jest właśnie kobieta, którą Ian oglądał każdego dnia. To z nią nie chciał dłużej mieszkać. Czy możesz go za to winić? – Nie, jasne, że nie mogę go za to winić – szepnęła Emily. – Ale gdyby coś powiedział, gdyby ze mną rozmawiał, tak naprawdę szczerze, gdyby traktował mnie jak człowieka, to na pewno bym się starała.

A teraz miała czterdzieści lat, była gruba i brzydka. I niekochana. I porzucona. Została oficjalnie opuszczona. Gruba, brzydka kobieta, która w imię miłości zmarnowała najlepsze lata swojego życia.

– O Boże! – jęknęła.

Emily rzuciła się w kierunku schodów i wbiegła na górę, a tak się przy tym zasapała, że musiała usiąść na stołku w łazience i odpocząć, żeby znów normalnie oddychać. Wyglądała okropnie, a czuła się jeszcze gorzej. Na myśl o grubym podtrzymującym jej biust staniku, w który się wciskała, aż się skrzywiła. Kiedyś dawno temu nosiła koronkowe biustonosze z fiszbinami. A obecnie miała taką nadwagę, że musiała wkładać brzydkie bawełniane staniki na szerokich ramiączkach, które wrzynały jej się w ramiona i zakrywały niemal całe plecy. Kiedyś nosiła głęboko wycięte majteczki rozmiar pięć. Teraz wciągała na siebie bawełniane reformy numer dziewięć. Pomiędzy dolnym brzegiem stanika a majtkami wisiały dwa wałki tłuszczu. Emily sfrustrowana oparła ręce na toaletce tak gwałtownie, że kostka mydła zsunęła się i poszybowała przez łazienkę.

Z wieszaczka na drzwiach łazienki Emily zdjęła prostą workowatą sukienkę bez żadnych ozdób, bez paska, pozbawioną czegokolwiek, co odróżniałoby ją od innych tego typu sukienek, jakie nosiła w ostatnich latach. Stopy wsunęła w trampki i nachyliła się, żeby zawiązać sznurówki. Tak się przy tym zmęczyła, że ledwie mogła złapać oddech.

Następnie zeszła powoli, po jednym stopniu, bo oczy miała pełne łez. Jeszcze tego brakowało, żeby się teraz przewróciła. Gdy już znalazła się w holu, otworzyła szafę i wyjęła z niej stary płaszcz przeciwdeszczowy Iana. Włożyła go na siebie, lecz nie mogła dopiąć. Chwilę później sadowiła się za kierownicą mercedesa. Kupno tego samochodu to też był żart. Było jej w nim tak niewygodnie, że nie wiedziała, czy zdoła go prowadzić.

Nieważne, miała zamiar dojechać na miejsce. Chciała zobaczyć na własne oczy, czy kliniki rzeczywiście zostały sprzedane; musiała się przekonać. Potrzebowała dowodu na to, że list od Iana nie jest tylko jakimś okrutnym żartem czy sennym koszmarem, który się skończy, gdy tylko ona się obudzi.

W oknie kliniki na Terrill Road zauważyła szyld z napisem: „Zmiana właściciela”. Przy Mountain Avenue sytuacja była taka sama. Wywieszka w klinice Watchung głosiła: „Zamknięta na dziesięć dni – zmiana właściciela”. Z ponurą twarzą Emily przejechała do końca Watchung Avenue i skręciła w Park Avenue. Nie chciała nawet spojrzeć na dom, w którym mieszkała z Ianem przez tyle lat. Gdy dojechała do kliniki, zaparkowała samochód i wyłączyła silnik. Z trudem wygramoliła się z auta, tym bardziej że zawadzała jej torebka, gdy przeciskała się obok kierownicy.

– Podaj nam tę torebkę, paniusiu, a będzie ci od razu łatwiej wyjść – dobiegł ją czyjś głos zza samochodu.

Emily rozejrzała się, żeby zorientować się, kto i do kogo mówi. Osłupiała, gdy zobaczyła czterech brudnych wyrostków podchodzących do niej od tyłu.

– Daj nam portfel, a nic złego ci nie zrobimy – powiedzieli. Emily mocniej ścisnęła torebkę.

– Zabierajcie się stąd albo zacznę krzyczeć – zagroziła.

– Nikt cię tu nie usłyszy. No, dawaj – odezwał się bezczelnie jeden z chłopaków. – No dawaj, bo jak nie, to i samochód ci zabierzemy.

Nagle Emily dostrzegła nóż – połyskujące złowieszcze ostrze. Teraz już za późno było na podnoszenie wrzasku. Nie pamiętała, co ma w torebce, ale pieniędzy na pewno było niewiele. Karty kredytowe Ian niewątpliwie zastrzegł. Już miała oddać torebkę jednemu z napastników, gdy ten gwałtownie wyrwał ją z jej ręki.

– I nawet niech ci się nie śni nas ścigać – ostrzegł. – Masz tutaj odczekać dziesięć minut, bo jak nie, to już my cię znajdziemy. W portfelu na pewno jest twój adres, paniusiu. Zrozumiałaś?

Emily skinęła głową.

– Przecież ta beczka smalcu nie da rady nas ścigać – powiedział śmiejąc się okrutnie drugi chłopak. – Ale uważaj, paniusiu, żebyś przypadkiem nie doniosła na nas policji, bo dopadniemy cię, gdy nie będziesz się tego spodziewać. Mamy mnóstwo kumpli. Rozumiesz, tłusta dupo?

Emily przytaknęła.

– No to wsiadaj do samochodu i nie ruszaj się przez dziesięć minut. No już!

Emily wykonała polecenie napastników, a twarz płonęła jej z gniewu i upokorzenia nie dlatego, że ją okradli i grozili, ale ponieważ obrzucili ją strasznymi wyzwiskami i śmiali się z niej, gdy z trudem siadała za kierownicą sportowego samochodu. Odczekała całe dziesięć minut, zanim ruszyła z powrotem do domu.

Gdy tylko przekroczyła próg, zamknęła drzwi na wszystkie zamki i włączyła alarm. Zastanawiała się, czy rabusie wrócą. Możliwe że tak, gdy zobaczą jak mało gotówki było w portfelu. Kiedy wieszała płaszcz Iana w szafie, wzrok jej padł na górną półkę, gdzie leżała wideokamera. Sama ją kupiła, żeby sfilmować swój ogródek i wysłać kasetę do „Klubu Ogrodników”. Sięgając teraz po nią poczuła, że zaczęła jej drgać powieka. Poszła do salonu i ustawiła kamerę na szerokoekranowym telewizorze. Następnie włączyła ją na nagrywanie i usiadła na stojącej naprzeciwko leżance, której brokatowe obicie kłóciło się z zielenią jej sukienki. Patrząc w obiektyw, Emily opowiedziała na głos wydarzenia ostatnich czterdziestu pięciu minut. Gdy powtarzała wyzwiska, jakimi obrzucili ją napastnicy, głos jej się załamał. Wstała z leżanki, rozpięła guziki sukienki i ściągnęła ją przez głowę. Zamknęła oczy i ciężko wciągnęła powietrze w płuca. Następnie powoli obróciła się wokół własnej osi, żeby kamera mogła ją dokładnie sfilmować. Po twarzy spływały jej wielkie łzy.

– Nazywam się Emily Thorn – mówiła. – Do tego właśnie się doprowadziłam. Ja… nieważne, jak do tego doszło. Liczy się fakt, że sama zrobiłam z siebie taką, jaka jestem. Ja, Emily Wyatt Thorn, jestem gruba i brzydka. Kiepską mam wymówkę na to, że nie jestem już taką kobietą jak kiedyś. Właśnie zostawił mnie mąż. I to dokładnie tę Emily Thorn oglądał każdego ranka po przebudzeniu i co wieczór przed zaśnięciem.

Skończywszy, Emily, wciąż tylko w bieliźnie, podeszła do kamery i wyłączyła ją. Następnie odniosła sprzęt do szafy i położyła na półce. Postanowiła, że któregoś dnia obejrzy sobie ten film.

Przyjdzie na to właściwy dzień.

Część druga

8

Dzień pierwszy. Po każdej katastrofie życie toczy się dalej i zawsze przychodzi nowy dzień. Przez żaluzje w kuchennym oknie Emily popatrzyła na otaczający ją świat. Było jeszcze rano, a już wspaniale świeciło słońce. Ciemna noc odeszła. Emily zastanawiała się, czy ją całą przespała. W jaki sposób dotrwała do poranka nowego dnia? Rozejrzała się dokoła w poszukiwaniu butelki wina, lecz nigdzie jej nie dostrzegła. Zauważyła za to trzy popielniczki, z których aż wysypywały się niedopałki, mnóstwo ziarenek kawy rozsypanych na blacie i podłodze, i całą masę chlebowych okruszyn rozniesionych po całej kuchni. Na sobie miała to samo ubranie, które nosiła poprzedniego dnia, a przynajmniej tak jej się wydawało. Na stole wciąż leżała koperta ze znaczkiem Federal Expressu, a obok niej list od Iana. Patrząc na nie Emily miała wrażenie, że wpatruje się w nią dwoje kwadratowych, pełnych nienawiści oczu.

Emily czuła się zupełnie odrętwiała, oczy miała spuchnięte i czerwone, a od ciągłego płaczu i wstrząsających nią szlochów bolała ją cała klatka piersiowa. Podobnie zresztą stopy i ręce. Musiała chyba w coś uderzyć albo kopnąć. Wszystko to w imię chorej, obsesyjnej miłości i sterty białych koszul.