Wczoraj myślała, że wylała już wszystkie łzy. Och, jak bardzo się myliła. Bo teraz słone krople znów spływały jej po policzkach. Wiedziała, że już nigdy więcej nie zobaczy Iana. Aż do tej pory ani przez chwilę nie była w życiu tak naprawdę sama. Wyprowadziwszy się z rodzinnego domu zaczęła od razu wspólne życie z Ianem. Jak więc miała teraz żyć? Kiedy człowiek dobiega czterdziestki, czas zatrzymuje się na ułamek sekundy, akurat na tyle, żeby móc podsumować dotychczasowe osiągnięcia, po czym znów zaczyna pędzić do przodu spiesząc do tego celu, do którego nikt nie chce dojść. – Rodzimy się po to, żeby umrzeć – mruknęła pod nosem Emily.

Prawda, jest przecież Mendenares. Emily postanowiła, że zadzwoni do niego jeszcze dzisiaj i umówi się na wizytę. A potem, gdy tylko wejdzie do jego gabinetu i położy się na leżance, zacznie jęczeć i użalać się, i tak będzie pewnie przez trzy kolejne spotkania, zanim zdoła powiedzieć coś sensownego. Więc właściwie po cóż mi on potrzebny? – pomyślała. A może ten prawnik, z którym kiedyś rozmawiała mógłby jej jakoś sensownie wszystko wyjaśnić. Po chwili jednak prychnęła z niechęcią. Przecież trzeba być głuchym, niemym i jeszcze ślepym, żeby nie dostrzec co się stało. – Po cóż mi więc i on? – powiedziała sobie. – Ian naprawdę sądził, że ona złoży pozew o rozwód. – No to myśl sobie tak dalej, ty sukinsynu – rzuciła na głos. – Jeśli chcesz rozwodu, to sam musisz o niego wystąpić!

Gdzieś w głębi duszy, w najtajniejszych zakamarkach swego serca Emily wiedziała, że to ona i tylko ona może uporać się z sytuacją, w jakiej się znalazła. Musi to zrobić sama. Przez wszystkie dni, aż do tej pory, staczała się powoli w dół przy pomocy Iana. Teraz Ian odszedł, więc sama musi stanąć na nogi i wygrzebać się z dołka.

Ale dlaczego w ciągu ostatniego roku nie zauważyła żadnych zapowiedzi tego, co miało się stać? Może gdyby wprowadziła się do żółtego pokoju, albo gdyby została w suterenie, nigdy by do tego nie doszło.

Emily pobiegła do łazienki, tej bez okien, i zapaliła światło. Czuła potrzebę zobaczenia drugiej Emily Thorn, prawdziwej Emily Thorn. Dźgnęła palcem w lustro, po czym zmrużywszy oczy tyłem wyszła z łazienki. Dotarła tak do kuchni i stanęła dotykając plecami kuchenki gazowej. Sięgnęła ręką za siebie, namacała czajnik, mocno chwyciła jego uchwyt i ruszyła z powrotem do łazienki.

– Nienawidzę cię, ty suko! – krzyknęła.

– Nie chcę cię nigdy więcej widzieć! – I w tej chwili czajnik poszybował w powietrzu. Lustro rozsypało się w tysiące maleńkich połyskujących kawałeczków. Emily ledwie zdążyła odskoczyć. Spoglądając na błyszczące odłamki szkła, oparła się nosem o gołą betonową ścianę i wrzasnęła: – Umarłaś, Emily Thorn! – Następnie wyszła i zatrzasnęła drzwi łazienki.


* * *

– I cóż ci dał ten krótki wybuch wściekłości? – zapytała. Zaraz jednak pomyślała, że zdecydowanie musi przestać mówić do siebie. Chociaż może nie było w tym nic złego, dopóki człowiek nie zaczyna sam sobie odpowiadać? Tak czy owak nie przejmowała się tym. Dawna Emily Thorn umarła, bo ona obróciła ją w nicość. Przyszedł czas, żeby stworzyć nową, ulepszoną wersję Emily. Chociaż może właśnie ją traciła? Może dawała jedynie upust emocjom, jakie targały nią w tej chwili? To jednak tylko czas mógł pokazać. Gwałtownie chwyciła szpatułkę. – Właśnie się narodziłaś, Emily Thorn! – krzyknęła i trzykrotnie klepnęła się szpatułką w głowę. – Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin! Żyjesz. Zdrowie właściwie ci dopisuje. Masz nadwagę. Zostałaś sama, co znaczy, że jesteś wolna jak ptak, a ptaki nie muszą się nikomu opowiadać. Możesz robić co tylko zechcesz i kiedy zechcesz.

Nagle Emily poczuła się wyczerpana. Zastanawiała się, co ma w planie na dzisiejszy dzień. Rano miała popracować w ogródku, a po południu czekały ją dwa wykłady, zrobienie zakupów, ugotowanie obiadu, no i nauka. – O Boże – powiedziała znów do siebie – przecież to robiłam wczoraj. Od dzisiaj nie będę układać żadnych planów zajęć, nie będę więcej zapracowana, nie będę robić niczego, co w jakikolwiek sposób wiązało się z Ianem.

Poszła na górę i weszła do sypialni, w której ani razu nie spała z mężem. Było w niej ciemno i ponuro. Gwałtownym ruchem ściągnęła zieloną kołdrę i dopasowaną do niej kolorystycznie narzutę. Wyniosła je na podest schodów i zrzuciła na dół przez poręcz. Kursowała jeszcze cztery razy pomiędzy pokojem a schodami wynosząc wszystkie prześcieradła, które zostały po Ianie. Kosz na brudną bieliznę schowany w stojącej na piętrze szafce pełen był białych koszul. One również poszybowały w dół. Emily zastanawiała się, bo jakoś nie mogła odepchnąć od siebie tej myśli, ile czasu zajęło Ianowi złożenie w kostkę tych koszul, które wisiały w szafie. Musiał się pakować wtedy, gdy ona była na zajęciach.

Nie zawracaj sobie głowy Ianem, upomniała samą siebie. Doprowadź ten pokój do takiego stanu, żebyś mogła w nim spać. Bo musisz w nim spać. Łączy się on ściśle z tym, co cię spotkało, a musisz się z tym pogodzić. Sprzątnij łazienkę, pościel łóżko, zrób z tego pomieszczenia swoją sypialnię.

Emily wypełniła własne polecenia. Włożyła workowaty dres, przyczesała rozczochrane włosy i zeszła na dół zrobić sobie kawę. Postanowiła nie jeść dziś śniadania. Zaczęła właśnie pierwszy dzień nowego życia pani Emily Thorn.

Popijając czarną kawę, sporządziła listę rzeczy, które chciała załatwić przez resztę dnia. Miała więc pójść do biblioteki, wpaść do księgarni, zrobić zakupy na targu warzywnym i w sklepie spożywczym. Poza tym zamierzała opróżnić lodówkę pozbywając się z niej wszelkich tuczących produktów i odwiedzić sklep Hermana z artykułami sportowymi. Ale najpierw musiała zajrzeć do banku. Chciała też zarezerwować sobie trochę czasu na przejrzenie ksiąg rachunkowych, zakładając oczywiście, że Ian jakieś zostawił. Rozważała, czy nie oprawić w ramki listu od męża. Albo jeszcze lepiej przypiąć go do ściany i rzucać w niego strzałkami.

Była czwarta po południu, gdy Emily wróciła do domu z mnóstwem zakupów w samochodzie, których wnoszenie zajęło jej całe pół godziny. Czuła się całkiem zadowolona z siebie, dopóki nie weszła do kuchni i nie przypomniała sobie wszystkiego, co się stało, a to podziałało na nią jak silne uderzenie w twarz. Zawsze do tej pory wiedziała, że wcześniej czy później Ian wróci do domu. A teraz musiała pogodzić się z faktem, że on już nigdy nie przekroczy progu mieszkania. – Patrz optymistycznie, Emily – upominała samą siebie – pomyśl o tym, że już nie będziesz musiała prasować tych cholernych białych koszul.

Zaparzyła sobie kawę i posprzątała porozrzucane ziarnka, bo bałaganiarstwo nie leżało w jej naturze. Następnie zaznaczyła na kolorowo dzisiejszą datę w kalendarzu, ponieważ był to pierwszy dzień jej nowej diety, którą zamierzała stosować wytrwale aż do skutku, albo umrzeć. W swoim planie przewidziała również czas na ćwiczenia gimnastyczne. Zakupiła u Hermana mechaniczny deptak i rowerek, które jeden z pracowników sklepu miał jej dostarczyć do domu. Tak, dzisiaj był zupełnie nowy dzień. Pierwszy dzień nowego życia Emily Thorn.

– Dam sobie radę. Osiągnę swój cel – powiedziała na głos.

Powiodła wzrokiem po licznych torbach z produktami spożywczymi, które kupiła. Było w nich co najmniej pięćdziesiąt puszek tuńczyka, siedem paczek chusteczek higienicznych, kilogramy jabłek, pomarańcz, selerów i marchewek. Dwie torby zawierały puszki z napojami niskokalorycznymi, a kolejne dwie butelki z wodą mineralną Evian. Poza tym miała też pięć kilo kawy i pięć paczek ziołowej herbaty. Do tego cztery pudełka słodzika. No i nowa waga pokazująca ciężar ciała dużymi wyrazistymi cyframi, które teraz kłuły ją niemal w oczy. W torbach znalazło się też miejsce na dwie buteleczki jakichś fantastycznych witamin, które miały sprawić, że przybędzie jej energii. Czując, że przepełnia ją wiara w samą siebie, Emily przykleiła list Iana taśmą klejącą do korkowej tablicy wiszącej tuż obok telefonu. Następnie stąpając między torbami zaczęła nerwowo przeglądać zakupy w poszukiwaniu strzałek, które tego dnia kupiła. Było ich osiem. Stanęła na wprost korkowej tablicy w pewnej odległości, wycelowała i zaczęła rzucać, lecz nie trafiła ani razu. No cóż, pomyślała, następnym razem pójdzie lepiej. A zresztą schylanie się, by podnieść leżące na ziemi strzałki, okazało się całkiem niezłym ćwiczeniem. Czuła się z siebie zadowolona.

Najtrudniej poszło jej z lodówką. Wszystko co w niej było wrzuciła do dużych, zielonych worków ogrodowych i wyciągnęła przed dom. Zastanawiała się przy tym, jaki człowiek przy zdrowych zmysłach trzyma w zamrażarce trzydzieści litrów lodów? I kto normalnie myślący przechowuje dziesiątki mrożonych pasztecików i ciastek? Albo zapycha całą szafkę niezliczonymi torebkami chipsów, cukierków i herbatników? No cóż, nie dało się ukryć, iż to ona była tym kimś. Powiedziawszy to sobie, Emily uznała, że już od dłuższego czasu musiała nie być przy zdrowych zmysłach. Ale teraz postanowiła, że wytrzyma, że naprawdę zrealizuje swój plan. W chwili, gdy to sobie obiecała, poczuła lekki zawrót głowy.

Zabrała się do mycia pustej lodówki, a kiedy skończyła, zapełniła ją. Wyglądała rzeczywiście nieźle. Wszystkie produkty Emily umyła, a potem poporcjowała warzywa i zawinęła je w foliowe torebki. Owoce ułożyła w ogromnej misie, którą ustawiła na kuchennym stole.

Gotowe.

Czas teraz pomyśleć, gdzie ustawić urządzenia do ćwiczeń. Ależ naturalnie w gabinecie Iana. – Ponieważ – powiedziała sobie – jest tam telewizor i magnetowid, a w związku z tym ćwicząc będę mogła oglądać filmy. Emily pchała i ciągnęła, sapiąc i dysząc, lecz w końcu oparłszy swoje duże siedzenie o biurko Iana zdołała przesunąć je po grubym dywanie na tył pokoju pod samą ścianę.

Gotowe.

Wróciła do kuchni, zrobiła sobie trzecią filiżankę kawy i zapaliła kolejnego papierosa. Palenie także zamierzała rzucić, ale jeszcze nie teraz. Gdyby odmówiła sobie naraz zbyt wiele, pewnie by się wykończyła. Obiecała jednak, że na pewno kiedyś skończy z nałogiem. Zaczęła znów rzucać strzałkami w list, ale wszystkie osiem upadło na podłogę i tylko jedna musnęła kartkę. Emily schyliła się, pozbierała strzałki i ułożyła je w rogu.

Była tak głodna, że ssało ją w żołądku. To właśnie stanowiło dla niej największą trudność. Zabrała się do jedzenia i pochłonęła całą torebkę pokrojonych w kostkę warzyw oraz dwie puszki tuńczyka. Przegryzła to dwoma jabłkami, ale wciąż nie czuła się syta. Zaparzyła sobie kubek ziołowej herbaty i wrzuciła do niego potrójną porcję słodzika. O Boże, herbata była taka słodka, taka pyszna, taka smakowita, że zrobiła sobie jeszcze jedną. Normalnie zjadłaby do herbaty paczkę ciasteczek albo połówkę mrożonej tarty. I teraz miała na to ogromną ochotę, lecz nie zamierzała sobie pofolgować. Silna wola to przecież połowa drogi do zwycięstwa.

– Nienawidzę cię, Ianie Thorn, że przez ciebie tak wyglądam. Nienawidzę cię – powiedziała.

To nie przez niego tak wyglądasz, sprostowała w myśli. Sama się tak urządziłaś. Fakt, odszedł od ciebie. Bo patrzył na tę Emily Thorn, którą widziałaś w lustrze. Ale to nie on zrobił z ciebie tego strasznego grubasa, którym jesteś, i męczennicę na dodatek. Sama to zrobiłaś, ponieważ brak ci charakteru. I uświadom sobie to, gdyż w przeciwnym razie niczego nie osiągniesz. – No dobrze – powiedziała Emily uderzając dłońmi o blat stołu. – Sama doprowadziłam się do takiego stanu, ale to dlatego, że… dlatego, że… on mnie nie kochał. Ma więc w tym swój udział. On też ponosi winę za mój wygląd. Wyssał ze mnie wszystkie soki. Wykorzystał najlepsze lata mojego życia, a potem wszystko zdeptał i odrzucił mnie jak zużyty przedmiot.

Ogarnęła ją wściekłość tak silna, jakiej nigdy dotąd nie doświadczyła. Nagle przyszło jej do głowy, że gdzieś w tym domu leży dyplom lekarski Iana, chyba że zabrał go ze sobą. Nie pamiętała, gdzie go schowała wprowadzając się tutaj. Przeszukała wszystkie szafki na dole. Kiedy wreszcie znalazła dyplom, jednym uderzeniem o klamkę rozbiła przykrywające go szkło i z triumfującą miną wyjęła kartonik z ramek. Następnie pomaszerowała do kuchni i przykleiła go na tablicy tuż obok listu. Sięgnęła po strzałki i rzuciła w dyplom wszystkimi ośmioma, jedną po drugiej, zebrała je z podłogi i znów rzucała, i tak bez przerwy aż nie mogła już ruszyć ręką.

Było wpół do dziesiątej, kiedy Emily usłyszała dzwonek do drzwi. Okazało się, że przyszedł chłopak ze sklepu. Emily pokazała, gdzie ma ustawić urządzenia do ćwiczeń, po czym dała mu napiwek i zamknęła się już na noc.

Potem poszła do gabinetu i przez chwilę wpatrywała się w sprzęt sportowy. Dziś wprowadziła do swojego życia nowy reżim. Było już późno, więc nie miała pewności czy powinna poćwiczyć, czy też nie. W końcu uznała, że lepiej zaczekać z tym do jutra. Pamiętała, że czytała gdzieś, iż nie powinno się gimnastykować tuż przed snem. Wydawało się to całkiem logiczne. Czuła się zresztą bardzo zmęczona, oczy same jej się zamykały. Zdecydowała, że weźmie jeszcze tylko ciepłą kąpiel i położy się spać. Jutro także czekał ją nowy dzień.