Ściany w kuchni obwieszone były rozmaitymi wykresami – po jednym na odnotowywanie liczby wypalonych papierosów, spadku wagi, rekordów osiągniętych na deptaku i na rowerku, a także na wyniki w rzucaniu strzałkami i rejestrację zapłaconych rachunków. Lodówka natomiast oblepiona była żółtymi karteczkami przypominającymi Emily o sprawach do załatwienia i różnych terminach.

Obejrzała wszystkie wykresy i notatki, by móc ułożyć sobie plan dnia. Poza zwykłymi rutynowymi zajęciami nie czekały ją ani zakupy, ani żadne pilne sprawy. Podobnie jak każdego popołudnia miała więc zamiar pospacerować wokół domu, a przy okazji zdecydować się, komu chce wynająć pokoje.

Ni stąd, ni zowąd ogarnęło ją przygnębienie i bliska była wybuchnięcia płaczem. Nic nie działo się tak szybko jak tego chciała. Jej wygląd nie zmienił się ani odrobinę. Wciąż była grubą, brzydką Emily. Fakt, sama teraz decydowała o swoim życiu, ale jakież ono właściwie było? Jak długo przyjdzie jej żyć tak, jak do tej pory, i co będzie robić przez następne trzydzieści lat, zakładając że dożyje siedemdziesiątki? – Chwileczkę – upomniała samą siebie – stawiaj krok po kroczku. Nie wpakowałaś się w te problemy z dnia na dzień, więc i nie wyjdziesz z nich tak szybko.

Wieczorem wchodząc na dreptak, po raz trzeci już tego dnia, Emily miała gotową listę swoich nowych lokatorów. Każdą z pięciu sypialni wynajęła za dwieście pięćdziesiąt dolarów miesięcznie. Za suterenę zażyczyła sobie trzysta pięćdziesiąt dolarów, a za mieszkanko nad garażem sześćset. Sam garaż natomiast, w którym swobodnie mieściły się trzy samochody, udostępniła za opłatą czterystu dolarów miejscowemu sprzedawcy, który nie miał gdzie przechowywać maszyny do gier i automatu do sprzedaży gumy do żucia. Po raz setny chyba Emily podliczyła w myślach swoje miesięczne dochody z wynajmu. Okazało się, że nie tylko starczy jej na czynsz za dom, ale jeszcze zostanie sto dolarów, które będzie mogła wykorzystać na zapłacenie rachunku za wodę. Zresztą telefonicznie uprzedziła wszystkich lokatorów, iż jeśli opłaty za prąd i wodę przekroczą pewną kwotę, to będzie musiała podnieść im czynsz. Zgodzili się. Zawarła nawet taką klauzulę w przygotowanej przez siebie umowie o wynajem. Pomyślała, że obserwowanie nawiązujących się wzajemnych relacji pomiędzy tymi ludźmi może okazać się bardzo interesujące. Najważniejsze wydało jej się to, iż wszyscy oni mieli jakąś pracę, co znaczyło, że w ciągu dnia będzie sama w ciszy i spokoju. Uśmiechnęła się – po raz pierwszy odkąd otrzymała list Iana. Na koncie w banku zgromadziła już dwieście tysięcy dolarów i suma ta miała się powiększyć po sprzedaży biżuterii i futer. Jedyne, czego obecnie potrzebowała, to była praca na półetatu, z której mogłaby się utrzymać. Wiedziała, że gdyby zaszła taka potrzeba, może uszczknąć nieco ze swego konta osobistego, na którym miała dziesięć tysięcy. Tak więc była zabezpieczona przynajmniej na rok. Przez najbliższych dwanaście miesięcy nie musiała martwić się ani o dach nad głową, ani o to co włożyć do garnka, a gdyby dopisało jej szczęście, to uskładane oszczędności pozostaną nietknięte aż do emerytury. Znów się uśmiechnęła uświadamiając sobie, że jest pogodnie nastawiona i do otaczającego ją świata, i do siebie samej. W duchu pomodliła się, żeby wszystko poszło dobrze.


* * *

Upłynęły aż cztery miesiące, zanim Emily poczuła się na tyle pewna siebie, by umówić się na wizytę u prawnika zajmującego się sprawami rozwodowymi. Nie miała wprawdzie zamiaru składać pozwu, ale chciała wiedzieć na czym stoi z prawnego punktu widzenia. Uznała, że wystąpienie o rozwód to zadanie dla Iana.

Ubrała się w zwyczajne codzienne rzeczy, zadowolona że w ciągu czterech miesięcy straciła sześć kilogramów, co nie było może dużym ubytkiem, lecz bezpiecznym dla zdrowia.

Był ciepły sierpniowy dzień, a w powietrzu czuło się zapowiedź letniego deszczu. Idąc przez Park Avenue w kierunku kancelarii adwokackiej, Emily wdychała woń świeżo skoszonej trawy. Cały trotuar tonął w cieniu, bo osłaniały go ogromne korony drzew. Od czasu do czasu dochodził stamtąd leniwy świergot ptaka, który najwyraźniej chciał przypomnieć przechodniom, iż wciąż mieszka w rozciągającej się nad ich głowami zielonej chmurze. Szosą tuż obok przemykały samochody, z których przez otwarte okna dobiegały głośne dźwięki muzyki. Emily mijała właśnie cukiernię po prawej stronie. Zatrzymała się przed nią. W tej chwili bardziej niż czegokolwiek na świecie zapragnęła słodkiego puszystego pączka. I nic nie zasmakowałoby jej tak, jak ta wyjątkowa kawa, którą tu właśnie parzono z cukrem i najprawdziwszą, najlepszą śmietanką. Och, jak bardzo chciała zjeść dwa pączki, jeden z galaretką, a drugi z kremem. Tyle że gdyby kupiła je teraz, musiałaby niemal połknąć je w pośpiechu, bo nie było czasu, żeby się nimi delektować. Uznała więc, że lepiej będzie przyjść do cukierni po wizycie u prawnika. Należała jej się jakaś nagroda za surowe przestrzeganie dyscypliny, którą sobie sama nałożyła cztery miesiące temu. No i miała przed sobą przyjemne oczekiwanie na nią.

Spotkanie z prawnikiem trwało dokładnie czterdzieści pięć minut i to Emily je zakończyła. David Ostermeyer był wysokim, robiącym wrażenie mężczyzną o siwiejących włosach, ubranym w nieskazitelnie białą koszulę i doskonale skrojony ciemny garnitur. Oczy miał równie szare jak włosy na skroniach. Był profesjonalistą w każdym calu nie tracącym czasu na to co zbędne. Emily miała wrażenie, że ten człowiek nigdy się nie uśmiechał, a może nawet nie wiedział, jak się to robi. Był prawniczą wersją Iana.

– Kto prasuje panu koszule? – spytała ni stąd, ni zowąd Emily. Miała świadomość, że jest cała czerwona z zażenowania, lecz nie przejmowała się tym.

– Słucham?

– Pańska koszula prezentuje się znakomicie. Zastanawiałam się, kto je panu prasuje.

Pan Ostermeyer zamrugał powiekami.

– Moja żona – odrzekł. – A czasami gosposia. No, ale co mogę dla pani zrobić? – Emily wyjęła przygotowaną teczkę z dokumentami i przedstawiła prawnikowi swoją wersję wydarzeń. Ostermeyer patrzył na nią z pogardą i politowaniem. – Chciałbym się upewnić, że na pewno dobrze panią zrozumiałem – powiedział, gdy skończyła, postukując piórem w leżący na biurku żółty notatnik. – Utrzymywała pani męża i płaciła z & jego studia. Przez wiele lat pracowała pani po siedemnaście godzin dziennie i w klinikach, i na etacie. Zgadza się jak dotąd? – Emily potwierdziła skinieniem głowy. – Następnie zrzekła się pani wszelkich roszczeń co do prawa własności klinik, mimo iż zarówno pani mąż jak i jego prawnik odradzali to pani. Poprosili panią nawet o uzyskanie porady prawnej u niezależnego adwokata, który wytłumaczył pani, z czego pani rezygnuje i upewniał się, czy na pewno jest pani świadoma wszelkich konsekwencji swojej decyzji. Czy tak? – Emily ponownie przytaknęła. – Mój Boże, pani Thorn, jak mogła pani zrobić coś takiego?

– Chyba sama nie bardzo wiem. Wydaje mi się, że dopiero teraz zaczynam rozumieć swoje postępowanie. Ale wtedy tak nie było. Cóż, myślę że chciałam coś zademonstrować. Sobie samej. Chciałam myśleć, że Ian zawsze będzie się mną opiekował, że już przez samo to, co zrobiłam, on należy do mnie. Gdybym przyjęła przysługujące mi prawa, to by znaczyło… że łączą nas po prostu interesy. Zresztą sama nie wiem. Teraz oczywiście rozumiem, że postąpiłam głupio i żałuję tego. Ale muszę jakoś z tym żyć, bo nie mam innego wyjścia. Obydwa domy zapisane są na męża i na mnie. Obecnie sama opłacam czynsze. Czy Ian… czy jeśli będę zmuszona sprzedać domy, to Ian ma prawo dostać połowę uzyskanej sumy?

– Oczywiście. Obowiązuje państwa wspólnota majątkowa. Jeśli złoży pani pozew o rozwód, może pani ubiegać się o alimenty. Czy o to właśnie pani chodzi?

– Nie. To mąż będzie musiał wystąpić o rozwód. Ja chciałam tylko upewnić się, jak wygląda moja sytuacja. A kliniki… no cóż, to już zamknięta sprawa.

– Przykro mi, że nie mogę być pani bardziej pomocny. Wprawdzie to, co powiem, nie poprawi pani samopoczucia, lecz kwestia sprzedaży tych klinik została podniesiona na jednym z posiedzeń Izby Handlowej. Kiedy usłyszałem, jakich sum za nie zażądano, dech mi zaparło w piersiach. Szkoda, że nie miała pani do nich prawa. Byłaby pani zabezpieczona do końca życia. Czy wie pani, gdzie obecnie przebywa pani mąż?

– Nie. Ale wystarczy, że zadzwonię do związku lekarzy, o ile naturalnie będę chciała uzyskać informacje o miejscu jego pobytu, czego nie chcę. Na razie ta sprawa nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Prawdę mówiąc, panie Ostermeyer, jestem teraz całkiem nieźle zabezpieczona. Dziękuję, że poświęcił mi pan tyle czasu. Naprawdę świetnie wygląda ta pańska koszula; sama lepiej bym jej nie wyprasowała.

– Rozumiem – odparł prawnik.

Emily roześmiała się.

– Nie, wcale pan nie rozumie. Mój mąż też ciągle to powtarzał, a nie miał na ten temat zielonego pojęcia. Czy mam zapłacić w recepcji, czy przyśle mi pan rachunek?

Kiedy prawnik odprowadzał ją do drzwi, Emily pomyślała, że wygląda na zakłopotanego.

– Życzę pani szczęścia, pani Thorn – powiedział.

– Właśnie do tego wszystko się sprowadza, panie Ostermeyer – odrzekła Emily myśląc już o pączkach i kawie, od których dzieliło ją zaledwie kilka minut.

Na parkingu przed cukiernią Emily zdecydowała, że wejdzie do środka i nasyci się zapachem słodkości, ale niczego nie kupi. A jeśli absolutnie nie będzie mogła się im oprzeć, wtedy weźmie sobie tylko parę drobnych ciasteczek posypanych cukrem pudrem. Nazywały się makaroniki.

Gdy weszła do cukierni, momentalnie przeobraziła się w dziecko buszujące w sklepie ze słodyczami. Zapragnęła mieć po jednym ciastku z każdego rodzaju. – Wezmę tuzin – zapowiedziała sprzedawczyni. – Cztery z galaretką, cztery z kremem waniliowym, trzy z czekoladowym i jedno lukrowane. I dwanaście makaroników. Do tego jedną dużą kawę z dużą porcją śmietanki i trzema kostkami cukru.

Emily ciekawa była, czy oczy w tej chwili lśnią jej tak samo jak lukrowane pączki za ladą. Nie mogła się doczekać, żeby znów znaleźć się w samochodzie, by jak najszybciej dobrać się do pączków i kawy. Położyła na ladzie dokładnie odliczoną sumę pieniędzy, pozbierała swoje pakunki i opierając się plecami o szklane drzwi wyszła z cukierni.

Już jedną nogą była w samochodzie, gdy ni stąd, ni zowąd obróciła się i wrzuciła wszystkie paczki do stojącego obok pojemnika na śmieci. – O Boże – westchnęła. – Oczekiwanie na zakup pączków i kawy, a potem zapłacenie za nie okazało się niemal równie przyjemne jak ich zjedzenie. – No i co, Ianie? No i co?

To już był ogromny krok do przodu. Jakby przeskoczyła jakiś wysoki aż pod niebo płotek. Poradziła sobie i udowodniła, że ma silną wolę. I nawet trudno było jej zarzucić jakieś niepowodzenie, bo przecież nie uległa słabości. – Brawo, Emily – zachichotała jadąc do domu.


* * *

– O, jesteś już w domu, Pauleno. Czy coś się stało? – zapytała Emily swoją nową lokatorkę, wdowę, która po śmierci męża została bez żadnego zabezpieczenia finansowego na przyszłość.

– Nie, wszystko w porządku. Po prostu dzisiaj kończę wcześniej. Ale za to jutro pracuję do późna.

– A to co? – zaciekawiła się Emily wskazując palcem rząd buteleczek.

– Kiedy skończyłam pracę w „Acme”, poszłam jeszcze do sklepu ze zdrową żywnością, gdzie pracuję na ćwierć etatu, i szef zaopatrzył mnie w mnóstwo witamin i ziół. Właśnie w ten sposób okazuje mi swoja życzliwość. Chętnie dam ci trochę. Mam tu ziółka i witaminy na wszystko. A jeśli chcesz, to jutro mogę przynieść kilka książek. Przy odchudzaniu najważniejsze jest prawidłowe odżywianie. W tych buteleczkach jest pełno naprawdę dobrych środków, a z niektórych można zaparzyć herbatki na sen. Jeszcze zanim umarł mój mąż pracowałam w sklepie ze zdrową żywnością i bardzo wiele się tam nauczyłam.

Między tymi dwiema kobietami nawiązały się swobodne, niewymuszone stosunki. Zwykle Lena, bo wdowa tak właśnie lubiła być nazywana, wracała do domu akurat wtedy, gdy Emily kończyła swój popołudniowy trening. Przygotowywała sobie ziołową herbatkę, a Emily kawę, i popijając rozmawiały. Emily miała nadzieję, że obopólna sympatia przerodzi się w przyjaźń i staną się dla siebie najlepszymi przyjaciółkami i powierniczkami.

– Chętnie przejrzałabym jakieś książki. I tak zawsze czytam podczas ćwiczeń. Wprawdzie powinnam pewnie uważać na to co robię, lecz idąc, mogę bez problemu czytać. Wciąż nie schudłam tyle, ile bym chciała, a przecież trzymam się diety. O Boże, dzisiaj na przykład kupiłam pączki, a zaraz potem wyrzuciłam je do śmietnika. Możesz to sobie wyobrazić?

Lena aż zagwizdała.

– Jasne. Każdemu zdarza się zrobić coś głupiego. Ja próbuję wybielić sobie plamy wątrobowe Cloroxem. Wiem, że to idiotyczne, a jednak to robię.

– Powiedz sobie, że to nie plamy tylko piegi, a od razu poczujesz się lepiej. Zresztą pasują do twoich rudych włosów i orzechowych oczu. Leno, jeśli chcesz, możesz korzystać z mojego sprzętu do ćwiczeń. Zamówiłam jeszcze Nordic Track. Mają mi go dostarczyć w tym tygodniu.