Zamknąwszy się w pralni, Emily ściągnęła z siebie szlafrok, szybko się ubrała i wsunęła botki na nogi. Dyszała ciężko, a w jej oczach malował się ból. O Boże, nie mogła znaleźć płaszcza. Przypomniała sobie w końcu, że powiesiła go na oparciu krzesła przed kominkiem. Gdyby chciała go zabrać, musiałaby wrócić do salonu, przejść obok Bena, a może i spojrzeć na niego czy coś powiedzieć. Gdy wzrok jej padł na drzwi prowadzące na małe patio przed domem, poczuła że zawładnął nią upór. Otwierając te drzwi wiedziała, że postępuje głupio. Krople deszczu zaczęły wpadać do pralni. Zastanawiała się, czy naprawdę będzie w stanie przejść siedem kilometrów, jakie dzieliły ją od kliniki, pod którą zostawiła samochód. – Najpierw załatw tę sprawę, Emily – powiedziała sobie – a potem możesz zrobić, co uznasz za stosowne. Paskudną przeszłość masz już za sobą. Wróć do salonu i zadzwoń sama po taksówkę; możesz przecież zaczekać na nią na ganku.

Emily weszła do salonu. Zastanawiała się, w jaki sposób ukryć wstyd. Czy powinna iść z wysoko uniesioną głową, może patrzeć Benowi prosto w oczy albo coś powiedzieć? Uznała, że chyba wszystko naraz. Powinna zachowywać się tak, jakby w ogóle nic się nie stało, włożyć płaszcz i zadzwonić po taksówkę. Tylko że jednak coś się stało. Coś, co mogło wywołać w niej poważne zahamowania emocjonalne. O ile na to pozwoli. Uznała, że najważniejsze jest poczucie własnej godności. Tak, tego było jej teraz potrzeba. Podeszła do wiszącego na ścianie aparatu, wykręciła numer radio taxi, podała adres, a w odpowiedzi usłyszała, że taksówka przyjedzie za siedem minut.

– Dziękuję za kolację. Przykro mi, że zostawiam cię z kupą brudnych naczyń. Zamówiłam już taksówkę. Przyjedzie za chwilę, więc zaczekam na zewnątrz.

– Emily…

– Chyba będzie lepiej, jeśli wycofam się z tej oferty dotyczącej pracy w klinikach. Sądzę też, że nie potrzebuję już osobistego trenera. Jeśli jestem ci coś winna, to proszę, przyślij mi rachunek. Do widzenia, Ben.

– Emily…

Wyszła na ganek zamykając za sobą drzwi, zanim zdążyła się zorientować, że nie ma tam żadnego daszku. Właściwie to nawet nie był ganek, a jedynie betonowa płyta ogrodzona balustradą bez zadaszenia. Wystarczyło kilka sekund na deszczu, żeby przemokła do suchej nitki. I to już drugi raz tej nocy. – I co z tego, do jasnej cholery – mruknęła pod nosem.

Taksówka przyjechała akurat w tej samej chwili, kiedy Ben otworzył drzwi.

– Emily, do diabła ciężkiego, wejdź do domu. Musimy porozmawiać.

– Powiedziałeś mi już, co myślisz – odrzekła Emily próbując przekrzyczeć szum deszczu i biegnąc jednocześnie do samochodu. Trzęsąc się jak galareta na widelcu, usadowiła się na tylnym siedzeniu. Kiedy podawała kierowcy adres kliniki, zęby jej szczękały. Na ile mogła, wcisnęła się w róg siedzenia. Czuła, że policzki płoną jej ze wstydu. Miała ochotę się rozpłakać i właściwie potrzebowała tego. – Ty zawsze lejesz łzy – powiedziała do siebie – a przecież płaczem nie rozwiążesz żadnego problemu. Powinnaś była wysłuchać tego, co Ben miał ci do powiedzenia. Ale ty nigdy nie słuchasz; robisz coś, a potem tego żałujesz. Pozwalasz, żeby rządził tobą ten sam upór, przez który zrzekłaś się praw do klinik Iana. Ty idiotko, ty kompletna idiotko.

Wysiadając pospiesznie z taksówki, Emily rzuciła kierowcy pięciodolarowy banknot; klucze miała już przygotowane. W ciągu kilku zaledwie sekund zdołała otworzyć drzwi, podnieść żaluzje i zamknąć zamek. Po ciemku przebiegła przez salę ćwiczeń omijając maszyny i wpadła do łazienki. Zatrzasnęła za sobą drzwi i dopiero wtedy zapaliła światło. Po raz drugi tego wieczoru ściągnęła z siebie mokre ubranie, odkręciła prysznic i weszła pod strumień wody. Miała nadzieję, że uda jej się zmyć słowa Bena i swój wstyd, i poczucie odrzucenia. Namydliła się i wyszorowała, Potem znów namydliła, i jeszcze raz. Łazienka była tak zaparowana, że Emily nie mogła dostrzec w lustrze swego odbicia. Ale to dobrze. Nie miała najmniejszej ochoty oglądać Emily Thorn. Patrzenie na nią, a bycie nią, to dwie różne rzeczy. – Polubiłam go. Naprawdę go polubiłam – wymamrotała pod nosem.

Wciągała właśnie spodnie od dresów, gdy usłyszała, że ktoś dobija się do frontowych drzwi. To był Ben! Zgasiła w łazience światło i po cichutku przeszła do małego holu. Mogła stąd dostrzec sylwetkę Bena rysującą się na żaluzjach obok frontowych drzwi. Słyszała też jego głos – mówił, że będzie tak stał aż do rana, chyba że otworzy mu i porozmawia z nim. – No to sobie stój jak ten głupek; nic mnie to nie obchodzi – mruknęła. Powoli przeszła do pokoju wypoczynkowego i stamtąd zadzwoniła do domu.

– Leno, to ja. Po prostu wysłuchaj mnie i zrób o co proszę. Przyjedź po mnie do kliniki, ale podjedź od tyłu. Proszę cię. Ben cały czas wali do frontowych drzwi i zarzeka się, że nie odejdzie. Opowiem ci wszystko w domu. I przepraszam, że wyciągam cię z domu w taką noc. Dziękuję ci, Leno – powiedziała łamiącym się głosem.

Kiedy usłyszawszy odgłos nadjeżdżającego samochodu Emily uchyliła nieco tylne drzwi, Ben wciąż dobijał się do frontowych. Na podwórko wjechała furgonetka sióstr Demster, w której siedziały wszystkie mieszkanki domu przy Sleepy Hollow Road. Emily poczuła taką ulgę, że bezwładnie opadła na siedzenie obok Martiny, która przytuliła ją do siebie i zaczęła szeptać słowa pociechy.

– Nie włączaj świateł – poprosiła Emily skrzekliwym głosem. – Przejedź przez podwórko i wyjedź tylną bramą.

– Mam tu coś dla ciebie; łyknij sobie – powiedziała Lena podając koleżance butelkę brandy.

Emily posłusznie pociągnęła spory łyk aż się zachłysnęła, a z oczu zaczęły jej płynąć łzy.

– Mam ruszyć z kopyta, Emily? – spytała Rose pochylona nad kierownicą, którą dzierżyła w mocnym uścisku.

– Jasne – poleciła jej siostra.

Szesnaście minut później furgonetka zajechała przed dom. Nancy pobiegła przodem, żeby otworzyć tylne drzwi. Stanęła nieco z boku nie mogąc się już doczekać ciepła i światła. Lena zamknęła drzwi i wybiła na tablicy kontrolnej kod alarmowy.

– Jesteśmy bezpieczne!

– Jeśli sądźcie, że pan Jackson tu przyjdzie, to proponuję przenieść się do mojego pokoju w suterenie – odezwała się Martha. – Możemy sobie tam zrobić kawę lub herbatę. I weźmy ze sobą tę brandy, albo może jeszcze jedną, o ile mamy.

– Teraz brakuje nam już tylko ogniska i mogłybyśmy bawić się w harcerki – orzekła Lena uroczyście sadowiąc się na podłodze w kręgu koleżanek. – Jest tu ciepło i przytulnie. Naprawdę cieplutko. Wiecie, uwielbiam to chlupanie czy jak tam się zwą te odgłosy, jakie wydaje ekspres, kiedy kawa się parzy. I podoba mi się ta taca na środku. Nadaje naszemu spotkaniu oficjalny ton, jakby było bardzo ważne… niczym konferencja.

Lena puściła w obieg butelkę brandy. Każda z kobiet pociągała z niej spory łyk i podawała dalej.

– Czy on chciał cię zgwałcić? – zapytała Martina z morderczym spojrzeniem.

– Nie. Skąd, nic z tych rzeczy. Przepraszam, jeśli sprawiłam wrażenie… najlepiej wszystko wam opowiem. Tylko z zakończeniem nie dam sobie rady… po prostu mnie wysłuchajcie.

Emily powiodła wzrokiem po twarzach koleżanek. W końcu były jej przyjaciółkami, więc powinny zrozumieć. Była pewna, że zrozumieją i spojrzą na sprawę obiektywnie. A może dostrzegą coś, co ona sama przeoczyła i pomogą jej pojąć to, co się stało. Początkowo mówiła urywanymi zdaniami, lecz po chwili słowa zaczęły płynąć potokiem tak szybko, że nawet nie myślała, iż to możliwe.

– Czuję się strasznie zawstydzona. Nigdy nie kochałam się z kimś innym poza Ianem. Myślałam… skąd miałam wiedzieć… mam już czterdziestkę na karku i nie jestem na bieżąco z… po prostu uciekłam. Wpadłam w panikę i zwiałam. Ben chciał ze mną porozmawiać, ale ja czułam się taka zawstydzona, chociaż właściwie nie wiem dlaczego. Przecież robiliśmy to, co się robi w takiej sytuacji, i nagle ni stąd, ni zowąd, trach… Spójrzcie na to obiektywnie – co ja zrobiłam nie tak? I jak powinnam się była zachować?

Na wszystkich wpatrzonych w nią twarzach widać było zakłopotanie. Jedna po drugiej, kobiety zaczęły wyrażać swoje opinie – rzeczowe i pomocne.

– A czy dużo daliście sobie czasu na pieszczoty wstępne? – zapytała Martina.

– Właściwie to w ogóle ich nie było. Powiedziałam tylko coś o braku zobowiązań, że to, co się stanie, nie ma znaczenia, w każdym razie coś w tym rodzaju.

– Chcesz powiedzieć, że po prostu… zabrałaś się do tego z kopyta? – spytała Martha.

– No cóż, na początek Ben mnie pocałował. Podobało mi się to. On naprawdę świetnie całuje. Powiedziałam mu, że było mi bardzo przyjemnie, a on, że może to zrobić jeszcze raz i pocałował mnie. Jeszcze bardziej mi się spodobało. Wzięłam to za… pomyślałam, że będziemy się kochać, więc zrobiłam to co zawsze… to, co zwykle robiliśmy z Ianem…

– Tylko, że teraz byłaś z Benem, a nie z Ianem. To dwie różne rzeczy

– osądziła Kelly.

– Kto w tej sytuacji był agresorem? – zainteresowała się Zoe.

– Ja. O mój Boże, rzuciłam się na niego. Zaatakowałam go; wierzcie mi, naprawdę to zrobiłam. A on… o Boże… wydawało mi się, że on nie reaguje, więc… więc jeszcze silnej na niego natarłam, Ian lubił… A niech to jasna cholera!

– A jakich dokładnie Ben użył słów? – zapytały jednogłośnie bliźniaczki.

– W pierwszej chwili powiedział nie. Ale nie tak po prostu nie, tylko „nie!”. A ja na to: – Tego właśnie chcesz, a ja zamierzam ci to dać. – To właśnie wtedy krzyknął „nie!”. A potem dodał, że nie chce mnie gwałcić ani żebym ja gwałciła jego, czy coś w tym stylu. Mówił też coś jeszcze, ale ostatnią rzeczą, jaką powiedział było to, że w pokoju jest o jedną osobę za dużo i jeśli ta osoba nie odejdzie, to nie mamy żadnych szans. Jedyne co wówczas czułam to ogromny wstyd, bo mężczyzna, z którym gotowa byłam się kochać oznajmił mi, że wszystko robię źle. Potraktowałam to jak odrzucenie. Wstyd i wina to obrzydliwe uczucia. Doświadczałam ich przez całe długie lata. Dlatego właśnie tak dobrze potrafię je teraz rozpoznać. Jest tak samo, jak było z Ianem. Każde jego „nie” było jak poniżający policzek w twarz. Zawsze wtedy uciekałam i chowałam się. Czasami unikałam go przez wiele dni i starałam się do niego nie odzywać. Coś takiego właśnie oznaczało dla mnie słowo „nie”. A usłyszeć je z ust innego mężczyzny było…

Lena otoczyła przyjaciółkę ramieniem.

– Wypłacz się, Emily. Doskonale to rozumiemy. Sama popatrz. Czy masz wrażenie, że któraś z nas cię ocenia? Czy dostrzegasz coś innego niż współczucie? No, powiedz.

– Jasne. Masz rację. Kiedyś w ogóle nie byłam w stanie przed kimkolwiek się otworzyć. Wszystko dusiłam w sobie. Wam mogę przyznać się do tego, że zachowuję się jak idiotka. Nie jestem ideałem. Sama mam uczucia, ale potrafię też ranić innych, tak jak każdy. Co powinnam teraz zrobić?

– A co chcesz zrobić? – zapytała Lena.

– Schować się w kąciku i ssać palec. Bo tu wcale nie Ben zawinił, tylko ja, prawda?

Wszystkie skinęły głowami.

– Wydaje mi się, że wciąż jeszcze nie odsunęłaś Iana od siebie – stwierdziła Lena.

– Ależ zrobiłam to. Rzadko kiedy o nim sobie przypominam.

– Ale on ciągle jest częścią twojego życia. Nie rozwiodłaś się z nim; jesteś jego żoną. Emily, złóż pozew o rozwód i skończ z tym raz na zawsze.

– Ale to on mnie zostawił. On powinien wystąpić do sądu. Pewnie żyje teraz z jakąś… jakąś dzierlatką i nie chce się z nią żenić wymawiając się mną.

– Wiadomo, że mężczyźni tak postępują, ale i kobietom takie zachowanie nie jest obce. Tak czy owak musisz go wykluczyć ze swojego życia. Dopóki tego nie zrobisz, on będzie cię nawiedzał niczym duch. Dziś wieczorem miałaś najlepszy przykład – wróciłaś do swoich starych zachowań. Emily, bardzo się zmieniłaś w ostatnich latach, a możesz jeszcze bardziej, jeśli sama tego zechcesz. No jak, dziewczyny, mam rację?

– Stuprocentową – odparły chórem.

– Co o tym myślisz, Emily?

– No dobrze, umówię się z prawnikiem i złożę pozew o rozwód. Myślę, że szybko pójdzie, bo Ian i ja już od dawna ze sobą nie żyjemy. Chyba kilka lat. Uważacie, że powinnam zarzucić mu opuszczenie mnie?

– Wszystko, co tylko możesz. I wystąp o alimenty. Chcesz je dostawać, Emily?

– Jeśli miałyby pochodzić z jego dochodów z klinik aborcyjnych, to nie. Właściwie w ogóle ich nie chcę. Wolę sama na siebie zarobić. Poradzę sobie. Wiem, że tak. Razem damy sobie radę. Dopóki będziemy się siebie trzymać, na pewno nam się uda. Widzicie? Dzisiaj też – przyszłam do domu czując się jak zbity pies, a wystarczyło, że się przed wami wygadałam i sytuacja już nie wydaje mi się taka straszna.

Butelka brandy znów zrobiła pełne okrążenie. Emily podnosiła ją akurat do ust, gdy nagle drgnęła.

– Słyszałyście coś?

– Ktoś puka do tylnych drzwi – stwierdziła Lena. – I coś mi mówi, że to Ben Jackson.

– Nieważne, nie wpuścimy go – oświadczyła stanowczo Emily.

– Ale dlaczego nie? – spytały bliźniaczki.