Poza tym przyjaciółki postanowiły, że po Nowym Roku Emily odwiedzi wszystkie większe firmy w okolicy proponując im prowadzenie gimnastyki dla pracowników na ich własnym terenie w czasie przerwy na lunch. Pełną odpowiedzialność za wynajęcie i konserwację sprzętu do ćwiczeń zainstalowanego na terenie poszczególnych zakładów, miały wziąć na siebie kliniki Emily. Opłata za tego typu usługę była niebotycznie wysoka, ale jak stwierdziła Emily: – Musimy zatrudnić najlepszych pracowników, a to oznacza, że będziemy musiały dużo im płacić. Firmy będą mogły wydane na ten cel pieniądze wpisać sobie w koszta, a zdjęcia szefów pojawią się w gazetach. Wystarczy, że powiedzie nam się w jednej wielkiej firmie w rodzaju „Johnson and Johnson”, a inne pójdą w jej ślady. Czuję w kościach, że tak będzie. Coś mi mówi, że odniesiemy sukces – oznajmiła radośnie.

W tym momencie przyjaciółki wzniosły toast cytrynową herbatą Zingera.

Święta Bożego Narodzenia minęły im tak szybko, że nawet tego nie zauważyły, lecz obiecały sobie, że w przyszłym roku będą świętować bardzo hucznie, a w Sylwestra bawić się na całego.


* * *

Półtora roku później nie było człowieka, który nie słyszałby o klinikach Emily. Przyjaciółki otworzyły biuro firmy w Raritan Center i zatrudniły pracowników do obsługi pierwszych ośmiu klinik, jak i następnych dziewiętnastu. Prowadziły też gimnastykę w czasie przerwy na lunch w dziewięciu korporacjach, reklamowały swoją firmę zarówno w telewizji kablowej jak i na kanale Fox Network, a także współpracowały z trzema innymi kanałami telewizyjnymi o szerokim zasięgu. Z samej tylko sprzedaży dietetycznych posiłków uzyskiwały większe dochody niż to sobie kiedykolwiek wyobrażały.

Cztery miesiące później, w listopadzie, grupa prawników zwróciła się do Emily z propozycją udzielania koncesji na działalność pod szyldem klinik Emily. Przyjaciółki naradziły się i udzieliły odpowiedzi negatywnej, choć zanotowały nazwiska i telefony prawników, po czym uczciły tę okazję toastem.

– Wiedzie nam się znakomicie, moje panie – powiedziała Emily rzucając pustym dzbankiem o ścianę. Idąc za jej przykładem kobiety rozbiły szklanki. – Wezwiemy sprzątaczkę, żeby zajęła się tym bałaganem, albo jeszcze lepiej wcale jej nie wzywajmy. Zostawimy po prostu kartkę na drzwiach. Minęły już czasy, kiedy sprzątałyśmy – powiedziała Emily przeganiając koleżanki z pokoju. – Pójdziemy teraz do domu, zdejmiemy buty i będziemy leżeć do góry brzuchami. Albo może zaczniemy już planować co zrobimy w Boże Narodzenie. Obiecałyśmy sobie, że święta będą wspaniałe, pamiętacie?

W domu rzeczywiście zrzuciły buty i usadowiły się radosne i szczęśliwe na dywanie ze szklankami soku w dłoniach.

– Ben powinien być z nami – powiedziała Lena. – Zadzwońmy do niego.

– Nie może przyjść. Wyjechał w trasę. Nasz wędrujący ambasador pracuje od rana do wieczora. Prawdę mówiąc, nie rozmawiałam z nim od prawie dwóch tygodni. On robi dla nas kawał wspaniałej roboty. Jeśli go stracimy, źle z nami będzie. Ben jest jak… jak cement, który wszystko trzyma w kupie.

Emily posmutniała.

– Chyba bardzo dobrze się między wami układa? – spytała chytrze Zoe.

– Całkiem nieźle – odparła szczerze Emily. – Ogromnie lubię Bena, ale nie sądzę, żeby to była miłość. I on także nie jest chyba we mnie zakochany. Jesteśmy po prostu jak chleb z masłem – pasujemy do siebie. Przynajmniej na razie. – Dziewczyny, musimy porozmawiać. Obdarzono nas dzisiaj najwspanialszym komplementem, czyli propozycją nadania koncesji. Wyżej już chyba wspiąć się nie można. Do wiosny odzyskamy wszystkie zainwestowane pieniądze. Po przemyśleniu sprawy doszłam do wniosku, że nasza pozycja na rynku jest pewna i stabilna. I, moim zdaniem, powinnyśmy zastanowić się nad kwestią koncesji; musimy dowiedzieć się wszystkiego na ten temat. Trudno powiedzieć dlaczego, ale nie podobali mi się ci prawnicy. Pewnie uważali, że mają do czynienia z grupką chciwych kobiet, którym zakręciło się w głowie od sukcesu i które bez chwili wahania zaakceptują ich ofertę. Jeśli rzeczywiście zdecydujemy się z niej skorzystać, musimy być do tego dobrze przygotowane i podpisać umowę na naszych warunkach. Bo pomyślcie o tym dziewczyny – każda firma posiadająca naszą koncesję będzie zmuszona kupować sprzęt, kasety wideo i żywność tylko od nas. Jeśli zakupimy wszystko w hurcie, przyniesie nam to zyski. Do tego dojdą jeszcze pieniądze z opłat. Gdybyśmy sprzedały koncesję nawet tylko ośmiu klinikom, to i tak każda z nas zdoła sobie odłożyć sporą sumkę, która odpowiednio zainwestowana może się bardzo powiększyć. Nasze coroczne wkłady staną się jedynie czymś w rodzaju lukru na torcie. Moje panie, spisałyśmy się cholernie dobrze. Jestem taka z nas dumna, że… o mało nie pęknę.

– Czy to znaczy, że czas, byśmy poszukały sobie własnego mieszkania i wyprowadziły się? – spytała Helen Demster.

Emily wytrzeszczyła oczy na bliźniaczkę.

– Jak możesz przypuszczać coś takiego, Helen? Naturalnie, że nie. Ale jeśli chcecie się przenieść, żeby mieć własne lokum albo… nie macie już ochoty należeć do… do naszej rodziny, bo dla mnie jesteście wszystkie rodziną, oczywiście zrozumiem to.

– Ależ skąd. Wcale nie chcę się wyprowadzać. Rose zresztą także nie. Po prostu przyszło mi do głowy, że skoro nam się wreszcie powiodło i mamy pieniądze, to może… ty… my wszystkie… może będziemy chciały wprowadzić jakieś zmiany w naszym życiu.

– Rodzina zazwyczaj mieszka razem. I podoba mi się tak, jak było do tej pory. Sądzę, że trzeba przeprowadzić w tej sprawie głosowanie – oznajmiła Emily drżącym głosem, z niepokojem w oczach.

– Widzicie – stwierdziła z ulgą kilka minut później – wszystkie opowiedziałyśmy się za utrzymaniem obecnego stanu rzeczy. O Boże, Helen, ależ mnie wystraszyłaś. Nie wyobrażam sobie życia bez was.

– Kto ma ochotę na drinka? – odezwała się Lena.

– Jak zrobisz, to chętnie wypiję – odparła wesoło Rose.

– Zaczynamy już regularnie sobie popijać – zauważyła radośnie Martha.

– A pewnie, dwa razy do roku – prychnęła Lena. – Toasty przecież się nie liczą. A my pijemy tylko wtedy, gdy coś świętujemy.

– Jak na przykład Boże Narodzenie, Wielkanoc, Święto Niepodległości, dzień pamięci poległych na polu chwały, urodziny i imieniny każdej z nas, rocznicę naszej przeprowadzki tutaj, dzień, w którym oficjalnie odniosłyśmy sukces – wyliczyła Nancy.

– To wszystko się nie liczy – stwierdziła Lena idąc do kuchni.

– Myślę, że nasze kostiumy gimnastyczne są wprawdzie wspaniałe, ale musimy znaleźć jakiegoś tańszego producenta. Byle nie za granicą. Wszystko, czego używamy w klinikach musi być amerykańskie. Która na ochotnika rozejrzałaby się wśród wiejskich zakładów krawieckich? Może ktoś zaproponowałby nam niższe ceny?

– My się tym zajmiemy – zgłosiły się bliźniaczki.

– Świetnie – stwierdziła Emily. – Gdzieś w tym domu leży zeszyt, w którym Ian notował nazwiska producentów oferujących mu korzystne ceny rozmaitych towarów. Coś mi się wydaje, że był tam adres dwóch pań w Perth Amboy, które szyły białe fartuchy lekarskie prawie za darmo. Myślę, że jest tam także telefon do kogoś, kto dostarczał taniego materiału. Jutro poszukam tego notatnika. Sądzę też, że gdybyśmy się postarały, to udałoby się ubić korzystny interes z firmą produkującą trampki. Czy któraś z was ma ochotę to sprawdzić?

– Ja spróbuję – zdeklarowała się Martina. – Poza tym przyszło mi do głowy, że właściwie nigdy nie zrealizowałyśmy tego pomysłu z rozdawaniem toreb na zakupy z wyszytą na nich nazwą naszych klinik. Może ten, kto będzie szył kostiumy, mógłby także robić te torby? Moim zdaniem, byłyby one niezłą reklamą. Rose, Helen, co o tym myślicie?

– Sprawdzimy, czy da się to zrobić. Byłoby fajnie móc coś rozdawać ludziom a poza tym mogłybyśmy sobie to odpisać od dochodów – zauważyła Helen.

– Gotowe – obwieściła Lena wchodząc z tacą, którą ustawiła na środku dywanu. – Jaki toast wzniesiemy tym razem?

– A czy w ogóle potrzebujemy jakiegoś toastu? Wypijmy po prostu ten słodki nektar i zastanówmy się, na co jeszcze miałybyśmy ochotę. Musimy przestawić się na bardziej wytworne trunki. Kiedyś, ilekroć byłam w restauracji, zamawiałam białe wino, bo ani trochę nie znałam się na alkoholach – oznajmiła Zoe.

– Proponuję Harvey Wallbangersa – odezwała się Kelly. – Tylko na spróbowanie, żeby Zoe zobaczyła jak smakuje.

– Może mimozę.

– To dziecinny drink w rodzaju Shirley Tempie. Pija się go tylko na śniadanie albo do lunchu – sprzeciwiła się Martha.

– No cóż, nie jemy teraz śniadania ani lunchu, więc nie będziemy tego pić. W takim razie uraczymy się Harveyem Wallbangersem – podsumowała Lena.

Kilka godzin później, kiedy przyjaciółki kończyły już kolejnego drinka, uwagę Emily przyciągnęła jakaś postać w drzwiach. Wskazała na nią palcem i powiedziała: – Patrzcie!

– Jesteście pijane. Wszystkie! Wiecie, że tylne drzwi były otwarte na oścież? A gdybym tak był mordercą? – zapytał Ben z wyrazem dezaprobaty na twarzy.

– Nie strasz nas – zachichotały siostry Demster.

– Dziewczyny mają rację – poparła je Emily, po czym beknęła. – Dlaczego nas straszysz? A my mówiłyśmy dzisiaj o tobie tyle miłych rzeczy. Wymyśliłyśmy nawet sposób, dzięki któremu możesz zarobić mnóstwo pieniędzy, żebyś mógł posłać Teda do jakiegoś superdobrego college’u.

– A jaki?

– Co jaki? – nie zrozumiała Emily.

– Jaki sposób wymyśliłyście?

– Nie pamiętam – odparła Emily zaśmiewając się.

– A co świętujecie?

– Coś. Coś niesłychanego – odrzekła Emily przewracając się na podłogę.

– Powiedz mi.

– Nie pamiętam. Jutro sobie przypomnę. Wyglądasz na mocno zdenerwowanego. Ben, jesteś wściekły? Ale zaraz, dziewczyny, czy nas to obchodzi, że on jest wściekły? – zapytała koleżanki.

– O ile nie przestanie dla nas pracować, to nie – wymamrotała Zoe.

– Czy to trafi do naszych akt? – zapytała piskliwym głosem Martha.

– Jakich akt? – nie mógł pojąć Ben. – Dziewczyny, jak długo już pijecie?

Emily zaczęła wymachiwać rękami.

– Pół godziny – odrzekła wyzywającym głosem.

– Tak wam się tylko wydaje. No, wstawajcie i do łóżek. Jutro będzie nowy dzień, ale chyba wszystkie się pochorujecie.

– Dzisiaj śpimy tutaj na dywanie. Czasem zresztą tak robimy – zwykle wtedy, gdy omawiamy jakieś bardzo ważne sprawy. Prawda, Emily? – zapytała Lena.

– Zgadza się co do joty. Panie Jackson, proszę zamknąć za sobą drzwi, jak będzie pan wychodził.

Emily czuła, że język jej się plącze, więc najwyraźniej była pijana. Denerwowało ją, że Ben ma rację. Zmrużyła oczy, żeby lepiej go widzieć. Był wściekły, lecz nie bardzo rozumiała dlaczego.

– Jesteśmy u siebie w domu – dodała. – A że wypiłyśmy kilka drinków, aby uczcić sprawę, to i co z tego? Nigdy dotąd nie piłam Bahama Mama. I muszę ci powiedzieć, że jest zdecydowanie lepsze od Lemon Zinger. O Boże, jak mi niedobrze. Powiedziawszy to, Emily ruszyła w stronę schodów, a Ben za nią. – Zostaw mnie… mogę się wyrzygać sama… po co chcesz patrzeć? – jęczała pomiędzy jedną falą nudności a drugą. Oczy jej zwilgotniały, a żołądkiem szarpały torsje. W końcu uklękła przed sedesem i spuściła głowę. – Idź do domu, Ben. Nie chcę, żebyś oglądał mnie w takiej sytuacji – prosiła. – Czy choć raz nie możesz mnie posłuchać? Wolałabym zostać teraz sama, bo okropnie się czuję.

– Nigdy nie będzie z ciebie pijaczka, Emily – stwierdził wesoło Ben.

– Dzięki Bogu – mruknęła. Usłyszała szum wody z kranu, a chwilę potem poczuła na karku coś chłodnego. – Ani razu, aż do tej pory, nie byłam pijana. To znaczy, aż tak – wymamrotała dysząc.

Ben ukląkł obok niej podtrzymując ją za ramiona.

– No, raz a dobrze i będzie po wszystkim – powiedział spokojnie, a jego łagodny głos był jak balsam dla wstrząsanej torsjami Emily.

– Skąd wiesz?

– Bo byłem kiedyś w takiej sytuacji. Gdy zostawiła mnie żona, upijałem się prawie co wieczór. I niczego nie świętowałem; raczej opłakiwałem. Lepiej byś zrobiła, gdybyś pijała tylko Lemon Zinger. A właściwie to co wy tak świętowałyście? No już, umyj teraz zęby i wypłucz usta płynem. Zrobię filiżankę miętowej herbaty; to powinno pomóc ci na żołądek. No więc, co świętowałyście? – dopytywał się wyciskając niebieską pastę na żółtą szczoteczkę.

– Koncesje – wymamrotała Emily mając buzię pełną piany. – Kilku prawników przyszło dzisiaj do naszego biura i ni mniej, ni więcej tylko zaoferowało nam… to znaczy powiedzieli nam, żebyśmy to sobie przemyślały, a już oni gotowi są zająć się tym. Brzmiało wspaniale, ale tych dwóch to były rekiny. Nienawidzę prawników równie mocno jak sprzedawców używanych samochodów i agentów ubezpieczeniowych.

Emily splunęła do umywalki, po czym tak długo płukała usta aż Ben podniósł jej głowę.

– Wystarczy, bo zedrzesz sobie język.

– Cholernie się tu rządzisz, Ben. Mówiłam, żebyś poszedł sobie do domu. Teraz, ilekroć na ciebie spojrzę, będę pamiętać, że widziałeś jak rzygałam. Rozważamy możliwość tych koncesji, bo dzięki nim miałbyś górę pieniędzy i mógłbyś wysłać Teda na najlepszy uniwersytet. Wyglądam szkaradnie, prawda?