– Miałam zły sen i ty też w nim byłeś. Ciągle śni mi się to samo, tylko drobne szczegóły się zmieniają.
– Opowiedz mi ten sen – poprosił przytulając ją do siebie. – Emily spełniła jego prośbę. Potem przez chwilę leżeli w milczeniu. W końcu Ben się odezwał: – Myślę, że musisz zerwać z przeszłością, Emily. Sądziłem, że udało ci się to, kiedy dostałaś rozwód.
– Mnie też się tak wydawało. Te sny nie powtarzają się wprawdzie zbyt często, lecz jednak je miewam. Zwłaszcza wtedy, gdy jestem zmęczona albo zestresowana.
– Część tego snu jest prawdziwa, ta mianowicie o mnie. Bo ja naprawdę cię kocham, Emily. Myślę, że zawsze chyba będę cię kochał. Takie rzeczy się wyczuwa – w sercu, w podświadomości. Jeśli ty mnie nie kochasz, to jakoś to zniosę. Ale moim zdaniem… nigdy nie będziesz mogła związać się z kimś uczuciowo, dopóki nie odsuniesz od siebie Iana. Powiedziałaś, że już to zrobiłaś, ale właściwie to nie, w każdym razie niezupełnie. Wiem, że może cię zaskoczyć to, co powiem, ale mogłabyś, gdybyś tylko chciała, odszukać jakoś Iana, może przez związek lekarzy, i pojechać do niego. Myślę, że potrzebna ci taka konformacja. Miałabyś okazję powiedzieć mu coś i zakończyć sprawę. Chociaż prawdę mówiąc nie wiem, co by to miało być. Ted ma takie swoje powiedzenie, którym mnie raczy, ilekroć się w czymś nie zgadzamy. Mówi wtedy: „Tato, jeszcze nie chwyciłem kija”, a znaczy to, że nie mogę go cały czas pouczać i wydawać mu poleceń. On także ma swoje zdanie i chce być wysłuchany. A kiedy już przedstawi mi własną opinię, wówczas mogę wykorzystać swą władzę rodzicielską. To naprawdę działa, Emily.
– Radzisz mi, żebym zobaczyła się z Ianem? – spytała chrapliwym szeptem.
– Myślę, że czas już to zrobić.
– O Boże, ale co ja mu powiem?
– Co chcesz. Myślę, że możesz mu spokojnie oznajmić, że zasłużył sobie na to, żebyś mu rozkwasiła nos, o ile oczywiście miałabyś ochotę to zrobić. Możliwe, naturalnie, że wezwałby wówczas gliny i musiałabyś wyjaśniać, że to małżeńska awantura albo coś w tym rodzaju. Ale jak już zdecydujesz się złożyć mu wizytę, będziesz wiedziała co powiedzieć, gdy przyjdzie ta chwila.
– Naprawdę sądzisz, że powinnam to zrobić?
Ben dosłyszał w jej głosie rodzące się podekscytowanie podsuniętym przez niego pomysłem. Przymknął oczy.
– Tak, Emily.
– Ben, kochaj się ze mną.
– Nie.
– Nie? Dlaczego?
– Bo w tej chwili jest w tym pokoju o jedną osobę za dużo. Proponuję, żebyśmy się teraz przespali, a jutro rano dokończymy rozmowę. Dobranoc, Emily.
Emily posłusznie zamknęła oczy, lecz wiedziała, że i tak nie zaśnie. Nagle ni stąd, ni zowąd zapragnęła znów znaleźć się w swoim domu, w pokoju, który dzieliła z Ianem. Czuła potrzebę przemyślenia sobie tego, co powiedział Ben. Odczekała chwilę, a gdy miała pewność, że przyjaciel śpi, wysunęła się ostrożnie z łóżka i wyszła z domu. Zanim jednak wsiadła do samochodu, popatrzyła na okno sypialni Bena. Zdawało jej się, że dostrzegła tam zarys jego sylwetki w świetle księżyca. Pomachała temu cieniowi.
Było za piętnaście piąta, gdy Emily weszła do swego pokoju z filiżanką kawy i papierosami w ręce. Zamknęła za sobą drzwi i sama nie wiedząc dlaczego to robi, przekręciła klucz w zamku. Głowę jej wprawdzie rozsadzało, ale nastawiona była optymistycznie. W końcu otrzymała od Bena pozwolenie odszukania Iana. Stwierdził, że powinna to zrobić, że musi stanąć ze swym byłym mężem twarzą w twarz. Zaraz, zaraz, czyż potrzebne jej było czyjekolwiek pozwolenie? Ależ tak, odpowiedziała sobie po chwili.
Bo przecież mogła spróbować skontaktować się z Ianem kiedykolwiek przez te ostatnie lata, a jednak tego nie zrobiła. Czekała, aż ktoś powie jej, że nie ma w tym nic złego, choć to specjalnie wiele jej nie mówiło. W końcu czas przyznać przed samą sobą, że tak bardzo chce zobaczyć Iana, iż czuje niemal przedsmak tego spotkania. – No, przyznaj się do tego – przynaglała się. – Powiedz sobie, że ogromnie ci na tym zależy i zrealizuj to pragnienie. Zaraz zaczęła planować.
14
Rok później, wkrótce po Nowym Roku, Emily zameldowała się w hotelu Plaza w Nowym Jorku. Rozpakowała bagaże, a następnie sprawdziła zawartość portfela i zamknęła go w walizce. W kieszeni płaszcza zostawiła sobie plik czeków podróżnych i czterdzieści dolarów w gotówce. Tyle powinno wystarczyć na opłacenie przejazdu taksówką do Centrum Medycznego Columbia Presbyterian i z powrotem.
Trzy dni przed Bożym Narodzeniem Emily zatelefonowała do Centrum, żeby umówić się na konsultacje u chirurga plastycznego w sprawie liftingu i tak się dla niej szczęśliwie złożyło, że jakaś kobieta odwołała swoją, a Emily została zapisana na jej miejsce na drugiego stycznia. Recepcjonistka oznajmiła, że tamta pacjentka zachorowała na grypę i termin jej operacji musiał ulec przesunięciu. Zaraz po świętach Emily pojechała pociągiem do Nowego Jorku, aby przeprowadzić wszelkie niezbędne badania, i zdążyła wrócić do domu przed szóstą wieczorem.
No, a teraz znów tu była. Kiedy wkładała płaszcz, serce zamarło jej na chwilę. Zamierzała poddać się dwóm operacjom; jedną miał być lifting twarzy, a drugą podniesienie biustu. W szpitalu miała spędzić pełne trzy dni, a potem jedynie pojawiać się tam co drugi dzień na wizyty kontrolne i tak przez dwa tygodnie aż do usunięcia wszelkich szwów i klamer. Sińce i opuchlizna miały schodzić przez kolejne trzy tygodnie i dopiero po tym okresie Emily zamierzała wrócić do New Jersey i spróbować wyjaśnić kłamstwa, które wszystkim naopowiadała. Spojrzała na ułożoną na toaletce stertę książek, które naszykowała do czytania na czas ukrywania się w hotelu. Oczy piekły ją nieznośnie, gdy szła do windy. Powiedziała sobie, że zdarzają się w życiu takie rzeczy, o których nikomu się nie mówi, a ta operacja była właśnie jedną z nich.
Emily nie była religijna, lecz przekraczając próg szpitala przeżegnała się. Operację miała wyznaczoną na dwunastą w południe, a była dopiero siódma trzydzieści.
O dziwo, ból nie dokuczał jej zanadto. Emily dużo spała, piła tylko przez słomkę i ani razu nie chciała spojrzeć w lustro. Kiedy po trzech dniach opuszczała szpital, owinęła głowę barwnym szalikiem firmy Hermes, który zakrywał sporą część twarzy. Bandaże zostały już zdjęte i Emily czuła jedynie zapach własnej skrzepłej krwi. Włosy miała splątane i przylizane. Klamry na twarzy wydawały się jej tak ogromne, jakby przeznaczone były raczej do drewnianych desek niż do skóry. Ciągle jeszcze nie odważyła się spojrzeć w lustro.
Ostatniego dnia przed wyjściem ze szpitala lekarze usunęli jej szwy z powiek. Miała wrażenie, że w oczach ma piasek i nie wiadomo dlaczego czuła się straszliwie brudna. Kąpała się przecież, tyle że nie mogła myć twarzy ani włosów.
Siódmego dnia po operacji zdjęto jej klamry i Emily wolno już było umyć głowę. Wciąż unikała patrzenia w lustro i siedziała cały czas w pokoju zleciwszy obsłudze hotelowej, by posiłki zostawiano jej przed drzwiami.
Dziesiątego dnia Emily wyszła z hotelu na spacer po Central Parku. Usiadła na ławce zajadając hot doga, który wydał jej się najsmaczniejszym posiłkiem, jaki kiedykolwiek jadła. Część bułki pokruszyła gołębiom, które tłumnie się wokół niej zgromadziły.
Pod koniec trzeciego tygodnia Emily poczuła się już na tyle pewnie, że odważyła się pójść na Manhattan na zakupy i sprawiła sobie sześć koronkowych biustonoszy z fiszbinami, majteczki typu bikini i dwa kostiumy firmy Donna Karan.
Kiedy dobiegał końca czwarty tydzień i po sińcach nie było już śladu, a i opuchlizna niemal całkiem zeszła, Emily umówiła się na wizytę w salonie Elizabeth Arden i zażyczyła sobie strzyżenie w pokoju bez luster.
Czterdziestego drugiego dnia lekarz uznał, że dalsze wizyty kontrolne są zbędne. Emily miała ochotę śpiewać z radości. W ciągu zaledwie pięciu tygodni przeobraziła się w zupełnie nową osobę. A za dwa dni miała wracać do domu przy Sleepy Hollow Road.
Dumna z modnej fryzury, Emily ubrała się w jeden z nowych kostiumów, włożyła buty od Louisa Jourdana i zapięła dyplomatkę, w której miała przygotowaną listę korporacji, jakie zamierzała odwiedzić tego dnia.
Przyszedł wreszcie czas na spojrzenie w lustro. Powolutku, krok za kroczkiem, z zamkniętymi oczami weszła do łazienki. W końcu nadeszła ta podniosła chwila. Emily otworzyła oczy, spojrzała w lustro i wybuchnęła śmiechem. Jakimś cudem chirurg zdołał odjąć jej dziesięć lat. Pomyślała, że umiejętnym makijażem uda jej się odmłodzić o kolejne pięć. – Emily, z ciebie jest wcielony diabeł! – powiedziała sobie chichocząc. Następnie umalowała się, pewnie i zręcznie posługując się pędzelkami i kredkami. Pamiętała, by nie nakładać na twarz zbyt wiele kosmetyków; zawsze lepiej było ich użyć za mało. Gdy skończyła, uśmiechnęła się. A Emily w lustrze odpowiedziała jej tym samym.
Teraz przyszła kolej na kolczyki, które stanowiły ostatni element dopełniający jej nowego wyglądu. Emily przywiozła je ze sobą, a pochodziły jeszcze z czasów małżeństwa z Ianem, bo kiedyś sama kupiła je sobie na gwiazdkę. Były to duże grube kółka z litego złota. Nigdy do tej pory ich nie nosiła, bo jakoś nie pasowały do jej ubrań, a w dodatku miała wówczas długie włosy, które skutecznie zakrywały eleganckie kolczyki. – Masz klasę i wyglądasz naprawdę szykownie – powiedziała sobie. Okręciła się na pięcie, żeby obejrzeć się w lustrze, i roześmiała się. Czuła się tak szczęśliwa, że chciało jej się płakać z radości. – Jestem znów sobą. Naprawdę jestem sobą.
Przysiadła na brzegu wanny. W jednej chwili zapomniała o wszystkich przykrościach i niepowodzeniach. Czuła się lżejsza, a jej twarz promieniała. Pomyślała, że zasłużyła sobie na ten poranek.
Jadąc windą, a zwłaszcza idąc potem przez hotelowy pasaż, czuła na sobie pożądliwe spojrzenia. Przed budynkiem czekała już na nią limuzyna, którą wynajęła na cały dzień, by odwiedzić zanotowane na liście firmy. Nie przestając się uśmiechać, wsiadła do samochodu.
Kiedy o czwartej wysiadła z limuzyny i szła w stronę mieszczącego się między Madison a Park Avenue biura firmy produkującej światłowody, jej uśmiech był, o ile to możliwe, jeszcze bardziej promienny.
Wręczyła recepcjoniście swoją wizytówkę i od razu została wprowadzona do gabinetu Keitha Mangrove’a.
– Mogę pani poświęcić dokładnie dziesięć minut, pani Thorn. Powiedziała pani, że tyle właśnie potrzebuje, czy tak?
– Tak, panie Mangrove, rzeczywiście wystarczy mi to. Proszę mnie teraz oprowadzić. Chciałabym wykorzystać pięć minut na obejrzenie pańskiej firmy. – W jednej chwili zrobiła w tył zwrot i ruszyła w dół korytarza mijając bardzo duży otwarty pokój i mniejsze pokoje, w których pracowały kobiety, z wyglądu czterdziestokilkuletnie. – Moim zdaniem, to naprawdę godne pochwały, że zatrudnia pan kobiety w średnim wieku. Dzieci mają już odchowane i wróciły do pracy, żeby dorobić do pokrycia kosztów ich kształcenia i rodzinnych wakacji. Proszę mi powiedzieć, co pan tu widzi, panie Mangrove?
– Pracujące kobiety.
– A co jeszcze?
– Nic. A czy czegoś nie dostrzegam?
– Owszem. – Emily zerknęła na zegarek. – Wydajność pracy bardzo spada o tej porze dnia. Te panie zrobiły się już dosyć ospałe. Niech pan zerknie na biurka; ile widzi pan tam batoników i puszek z napojami? I proszę spojrzeć na pańskie pracownice. Nie sądzi pan, że niektóre z nich mogłyby swobodnie zrzucić po pięć lub siedem kilo? Ma pan tu całkiem sporo tuczników, panie Mangrove. Mogę sobie pozwolić na użycie tego słowa, bo kiedyś odnosiło się ono także do mnie. Proponuję, aby po moim wyjściu jeszcze raz obszedł pan biuro powoli i spokojnie, i żeby zastanowił się pan nad tym, co pan widzi. A tak przy okazji, znam pewne ćwiczenie, które pozwoliłoby panu zredukować obwód w pasie o jakieś osiem centymetrów.
Emily ponownie spojrzała na zegarek i obróciwszy się na pięcie, ruszyła z powrotem w stronę gabinetu.
– Moja firma prowadzi program pod nazwą „Gimnastyka w Czasie Lunchu”. Sami instalujemy urządzenia do ćwiczeń i prowadzimy serwis. Pan płaci za ich wynajem. Nasze stawki nie są konkurencyjne, bo też nie mamy konkurentów. Mimo to, są całkiem rozsądne. Gwarantujemy panu wzrost wydajności pańskich pracownic już przed upływem pierwszych sześciu miesięcy funkcjonowania programu. Moi ludzie mogą zjawić się u pana za tydzień. Za dziesięć dni rozpoczną się pierwsze zajęcia. Jeśli zdecyduje się pan wprowadzić w swojej firmie „Gimnastykę w Czasie Lunchu”, to proponuję, żeby pracownicy uczestniczyli w nim obowiązkowo. No, ale czas już minął.
Emily wręczyła panu Mangrove cienką kopertę i ruszyła w stronę drzwi.
– Do jutra rana może się pan ze mną kontaktować w hotelu Plaża. Albo proszę zadzwonić do siedziby firny w New Jersey. Ewentualnie, jeśli będzie pan chciał pozbyć się tych paru centymetrów, wystarczy jeden telefon. – Emily była już w recepcji. Przechyliła głowę doskonale zdając sobie sprawę z tego, że Mangrove wciąż za nią stoi. – Niech pan zapyta tę panią, ile ma nadwagi – szepnęła mu.
"Kochana Emily" отзывы
Отзывы читателей о книге "Kochana Emily". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Kochana Emily" друзьям в соцсетях.