– Proszę zaczekać; mam jeszcze kilka minut – powiedział Mangrove.
– Panno Devers, jaką ma pani nadwagę? – rzucił prosto z mostu.
– Bardzo przepraszam, panie Mangrove, ale czy nie sądzi pan, że to raczej moja osobista sprawa?
– Nie, nie sądzę. Proszę zwyczajnie odpowiedzieć na moje pytanie. I nie chcę więcej widzieć, jak pani pogryza ten batonik.
– Sam mi go pan dał, panie Mangrove – odparła podenerwowana.
– A jeśli chodzi o nadwagę, to mam osiem kilo – dodała szeptem.
Emily wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
– Proszę zaczekać jeszcze chwilkę, pani Thorn, mam trochę więcej czasu.
– Ale ja nie mam, panie Mangrove. Powiedziałam, że potrzebuję dziesięciu minut i zawsze dotrzymuję słowa.
Kiedy wychodziła z budynku dobiegł ją głos Mangrove’a:
– Ten batonik był przeznaczony dla klientów.
Usadowiwszy się w samochodzie, Emily zrzuciła buty i nalała sobie lampkę wina z wyjętej z barku butelki. Była tak pewna, że tych sześć korporacji, które odwiedziła, stanie się jej klientami, że postanowiła toastem uczcić swój sukces. A jeszcze jak powie o wszystkim koleżankom i Benowi, będą się cieszyć równie szaleńczo jak ona sama. Gdyby wszystkie sześć firm wykupiło program „Gimnastyka w Czasie Lunchu”, ona i jej przyjaciółki zarobiłyby dodatkowo czterysta tysięcy dolarów w ciągu roku. A sprzedając jeszcze dietetyczną żywność, mogłyby podwoić ten dochód.
Emily nalała sobie drugi kieliszek. Gdy go wypiła, zapytała kierowcę, jak daleko znajdują się od hotelu.
– Jakieś osiem, dziesięć minut jazdy, zależnie od natężenia ruchu – odparł.
– Dobrze, proszę się tu zatrzymać. Resztę drogi przejdę pieszo. Stanąwszy na chodniku, Emily miała ochotę wyrzucić ramiona do góry i krzyknąć, ale się opanowała. Udała tylko, że poprawia spódnicę, po czym obciągnęła żakiet i zaczęła iść. Pomyślała, że może kroczyć dumna jak paw. W końcu miała do tego prawo. Gdy doszła do hotelu, na jej twarzy widniał szeroki uśmiech. Szybko obrzuciła portiera wzrokiem, po czym obróciła się na pięcie tak, że aż zakręciło się jej w głowie i uderzyła dłońmi w kolana wprawiając tym portiera w rozbawienie.
– Lepiej już chyba być nie może – powiedziała śmiejąc się radośnie. Ludzie wokół uśmiechali się do niej ciesząc się jej szczęściem.
– Teraz moja kolej rzucać piłką – zawołała przez ramię. Roześmiała się, gdy ktoś odkrzyknął:
– Tylko niech pani trafi do bramki.
Zostało jej zaledwie kilka godzin do powrotu do domu. Wyobrażając sobie miny przyjaciółek i reakcję Bena, nie mogła się już doczekać tej chwili. Straszliwie za nimi wszystkimi tęskniła. Żałowała trochę, że choć raz do nich nie zadzwoniła, ale w ten sposób wszystko by zepsuła. Z przeżyciami ostatnich sześciu tygodni musiała uporać się sama, bez niczyjej pomocy. Nawet teraz jeszcze pakując swoje rzeczy, te stare i te nowo kupione, nie była pewna, czy postąpiła słusznie, ale było już po fakcie.
Celowo zaplanowała podróż tak, by zjawić się w domu w porze kolacji, bo chciała pokazać się wszystkim naraz. Wprawdzie pierwotnie miała zamiar wyjechać wcześnie rano i zdążyć do domu, zanim koleżanki z niego wyjdą, ale postanowiła tego ostatniego dnia kupić prezenty dla przyjaciółek i Bena.
Zerknęła na leżącą na łóżku listę rzeczy, które miała do zrobienia. Przede wszystkim czekał ją telefon do pana Mangrove’a z firmy produkującej światłowody w sprawie spotkania z Benem, potem miała odebrać z sejfu w recepcji kosztowności i czeki podróżne, wymeldować się z hotelu, sprawdzić, czy limuzyna na pewno przyjedzie na czas i zlecić portierowi zniesienie bagaży na dół. Obliczyła, biorąc pod uwagę uliczne korki, że dojedzie do domu na wpół do siódmej. Wszystkie przyjaciółki powinny być akurat w kuchni szykując kolację. O Boże, ależ przeżycie. Oczami wyobraźni widziała jak siada na środku kuchni, a koleżanki jedna przez drugą wypytują o szczegóły i zachwycają się jej nową twarzą i fryzurą. O podniesieniu piersi postanowiła na razie nie wspominać. Potem przy deserze wręczy im prezenty – torebki od Chanel – i znów nasłucha się okrzyków radości. A później, gdy posprzątają po kolacji, wypiją kawę i podzielą się wszelkimi nowinkami, ona pojedzie do Bena, by zobaczyć jego reakcję.
Pomyślała, że Ben pewnie przyjrzy jej się, uśmiechnie radośnie i weźmie w ramiona mówiąc: – Czyż to na pewno ta sama Emily Thorn, którą znam i kocham? – A ona piśnie ze szczęścia i powie – Tak, tak, to ja we własnej osobie. – Wtedy obydwoje zaczną się nawzajem rozbierać i przejdą do sypialni, gdzie będą się kochać długo i powoli. W ogóle wszystko będzie cudownie. Tym bardziej że był przecież właśnie dzień świętego Walentego.
– Znakomicie! – zachichotała Emily. – W takich okolicznościach mogłabym nawet przyjąć oświadczyny Bena.
Spojrzała na leżące na łóżku pudełeczko, w którym znajdował się walentynkowy upominek dla przyjaciela oraz drobiazg dla jego syna, Teda.
– Jest pani pewna, że chce pani tutaj wysiąść? – zapytał kierowca limuzyny.
– Absolutnie. Pójdę pieszo podjazdem. Proszę zostawić bagaże i pudełka przy skrzynce na listy. Później je zabiorę. Teraz chcę zrobić domownikom niespodziankę. Gdyby usłyszeli, jak pan podjeżdża pod dom albo zobaczyli światła, nie udałoby mi się ich zaskoczyć.
Wysiadła wręczając kierowcy hojny napiwek, mimo iż wiedziała, że był on już uwzględniony w rachunku zapłaconym za wypożyczenie samochodu. Nieważne.
Wreszcie była w domu. Naprawdę w domu. Po raz pierwszy od wielu lat poczuła, że ten budynek przy Sleepy Hollow Road jest rzeczywiście jej domem, jej własnym. I w dodatku w jego ciepłym wnętrzu czekała na nią rodzina, a niecałe trzy kilometry stąd mieszkał zawsze gotów na jej przyjęcie przyjaciel. – Cierpliwi dostają wszystko to, co najlepsze – powiedziała sobie cicho.
Wciągnęła głęboko powietrze i powoli je wypuściła. Teraz jej oddech stał się przyspieszony, a z nosa wydobywały się małe, lecz gęste chmurki pary. Do tej pory nie zauważyła nawet, jak bardzo jest zimno. Zimno i ciemno. Nagle uświadomiła sobie również, że na ulicy przed domem i na podjeździe stoi kilka nieznajomych samochodów. Naliczyła ich sześć. – Co to mogło oznaczać? – zastanawiała się nie mogąc ruszyć się z miejsca. Trzęsła się cała, choć miała na sobie nowe kaszmirowe palto. Żołądek skurczył jej się ze strachu.
W górze na niebie błyszczały gwiazdy, a światło księżycowego rogalika spływało wprost na podjazd. W blasku sodowych lamp wszystko wokół, nawet mocno oszronione krzewy, wydawało się zrobione z błękitnawej stali. Było pozbawione życia i zimne. I Emily też się tak czuła. Ruszyła podjazdem w stronę domu wymijając zaparkowane samochody; żadnego z nich nigdy do tej pory nie widziała.
W pewnej chwili potknęła się, co wzbudziło w niej ogromną wściekłość, bo nie miała wątpliwości, że złamała sobie obcas. Poczuła, jak jej dłonie zaciskają się w pięści. Przecież dom, przed którym stała, należał do niej. Cóż więc u diabła tu się działo? Rozejrzała się w poszukiwaniu własnego auta i dostrzegła je za trzema innymi samochodami; było zupełnie zablokowane. Nie miała pojęcia, jak teraz dostanie się do Bena. Z aut koleżanek też nie mogła skorzystać, bo zastawiały je te obce samochody.
– Cholera! – zaklęła pod nosem.
Doszła do wniosku, że coś jest nie tak albo z nią samą, albo wewnątrz rozświetlonego domu. Tak wściekła nie była od dnia, w którym dostała pożegnalny list od Iana. I obecnie także czuła się tak, jakby coś odeszło od niej na zawsze, a ona straciła swoje miejsce w życiu.
Okrążyła dom i podeszła do kuchennych drzwi. Przez szybkę zajrzała do środka. Stół nie był nakryty, lecz w całej kuchni panował niesamowity bałagan. Pomyślała, że koleżanki jedzą kolację w pokoju stołowym. Tyle że nigdy tam nie jadały. Nawet w czasie świąt. Zamiast wejść przez kuchnię, Emily znów obeszła dom, by zajrzeć przez okno do pokoju. Wciągnęła głęboki oddech i stanęła w takiej odległości od domu, by móc dobrze widzieć jego wnętrze. Aż zamrugała ze zdziwienia, gdy wokół swego własnego stołu zobaczyła obcych ludzi. I to mężczyzn! Było ich siedmiu! Siedzieli razem z jej przyjaciółkami zajmując miejsca na przemian – kobieta, mężczyzna. Jedli kolację śmiejąc się i żartując. Na półmisku leżał indyk prawie zupełnie okrojony już z mięsa. Wyglądało na to, że trwało przyjęcie walentynkowe. I to w jej własnym domu. Wszystkie panie były wystrojone, a nieznajomi panowie mieli na sobie garnitury i białe koszule. Ich twarze wyglądały całkiem sympatycznie. Emily poczuła, że zakręciło się jej w głowie. Potrząsnęła nią, żeby rozjaśnić myśli. Gdy otworzyła oczy zauważyła, że siedzący obok Helen Demster okrąglutki mężczyzna nachylił się ku niej i pocałował ją w policzek. Emily aż dech zaparło. Helen, która twierdziła, że jest dziewicą, uśmiechnęła się nieśmiało. Jej bliźniacza siostra wybuchnęła śmiechem, a pozostałe panie uśmiechnęły się z sympatią. Brat bliźniak okrąglutkiego mężczyzny szepnął coś do ucha Rose. – Chryste Panie – mruknęła i znów jej dech zaparło.
Z oczami utkwionymi w oknie Emily zaczęła się wycofywać wprost na poskręcane gałęzie jaworowego drzewka. W końcu zrozumiała, co ją zaniepokoiło – siedzący przy stole mężczyźni byli bliźniakami. Pewnie należeli do tego samego klubu bliźniaków co Rose i Helen. A więc tak jak one tworzyli pary – byli jak solniczka i pieprzniczka, jak buty i skarpetki. Siódmy mężczyzna nie miał swego bliźniaka, ale on siedział razem z Zoe, która nigdy jeszcze nie była tak pełna życia. Emily pomyślała, że gdyby teraz weszła do domu, zepsułaby koleżankom zabawę. Chociaż one zniweczyły tym przyjęciem jej wielkie wejście. I w dodatku w jej własnym domu.
Poczuła, jak ogarnia ją straszliwa zazdrość. A do tego jeszcze zupełnie przemarzła. Pokój wyglądał ciepło i przytulnie, a resztki kolacji tak zachęcająco. Uświadomiła sobie, że jest bardzo głodna. Koleżanki najwyraźniej nie traciły czasu i samodzielnie organizowały sobie życie, i trudno było nie zauważyć, że chyba nieźle sobie radzą. Sprawiały wrażenie szczęśliwych, w pełni zadowolonych.
Emily poczuła się zdradzona. Przyszło jej do głowy, że przyjaciółki już jej nie potrzebują. Nagle zapragnęła wejść do domu gwałtownie otwierając drzwi i wyrzucić wszystkich na mróz. Ledwie jednak to pomyślała, a już zawstydziła się tej myśli.
Przeszła do końca podjazdu i popatrzyła na stojące tam walizki i pudła z prezentami. Upchnęła je pod rozłożystymi cisami, które rosły po obu stronach ścieżki. Aż zaklęła pod nosem, gdy uświadomiła sobie, że nie może nawet wejść do swego samochodu, bo kluczyki zostały w domu.
Ruszyła więc w kierunku domostwa sąsiadów, czując jak wrze w niej gniew. Państwo Mastersonowie byli ludźmi starszymi i nigdy nie wychodzili na zewnątrz po zmroku. Pomyślała, że może pożyczą jej samochód, aby mogła pojechać do Bena. W końcu od wielu lat dawała im kwiaty i warzywa ze swego ogródka. Na pewno wyświadczą jej przysługę i pozwolą skorzystać z auta.
Obeszła dom i delikatnie zapukała do kuchennych drzwi. Sąsiedzi jedli akurat kolację. Harvey ciężko podniósł się z krzesła, podszedł do drzwi i wyglądając przez szybkę zapytał:
– Kto tam?
– To ja, Emily Thorn. Harveyu, czy mogę zamienić z tobą słówko?
– Aaa, Emily. Miło cię widzieć. Może zjesz z nami kolację? – zaproponował staruszek.
– Nie, dziękuję. Ale potrzebuję twojej pomocy. Nie mogę uruchomić samochodu i zastanawiałam się, czy nie pożyczyłbyś mi swojego na parę godzin. Obiecuję, że będę bardzo ostrożna.
– Pod warunkiem, że zatankujesz – odparł chytrze.
– Emily, czy coś się stało? – zapytała Evelyn wolno wymawiając każde słowo. Ta kobieta zawsze wszystko robiła powoli, gdyż jak twierdził Harvey, pochodziła z południa, a tam wszyscy tacy byli.
– Nie, Evelyn, wszystko w porządku. Pewnie wysiadł akumulator. Jutro dam go do sprawdzenia.
– Czy ten twój przystojny mąż podarował ci coś z okazji walentynek? – spytała z uśmiechem Evelyn. – Bo Harvey dał mi prezent. Ani razu przez te wszystkie lata, odkąd jesteśmy małżeństwem, nie zapomniał o walentynkach.
Na moment Emily ogłupiała.
– Owszem i to bardzo ładny drobiazg – skłamała szybko. Uznała, że nie ma sensu wyjaśniać Mastersonom, że Ian odszedł od niej już dawno temu. Obydwoje mieli skłonność do zapominania i żyli raczej chwilą obecną.
– Proszę kluczyki, Emily. Tylko bądź ostrożna. Czasami sprzęgło się zacina. I odstaw nam samochód jutro. Zamierzamy z Evelyn trochę się poprzytulać, a potem pójdziemy do łóżka i powspominamy stare dobre czasy. Gdybyś podjechała tu samochodem dzisiaj, słyszelibyśmy cię i czar wieczoru by prysnął.
Harvey wykrzywił usta w uśmiechu, który miał być zapewne figlarny, po czym mrugnął do Emily. Ona odpowiedziała tym samym i odeszła.
Dwadzieścia minut później zatrzymała się na jednym z miejsc parkingowych należących do mieszkańców osiedla, na którym mieszkał Ben. Zamknęła samochód i podeszła do auta Bena. Skoro tu stało, to najwyraźniej był w domu. Na drugim przysługującym Benowi miejscu stał jakiś samochód, ale Emily go nie rozpoznała. Pomyślała, że ktoś po prostu skorzystał z wolnego miejsca, podobnie jak ona przed chwilą.
"Kochana Emily" отзывы
Отзывы читателей о книге "Kochana Emily". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Kochana Emily" друзьям в соцсетях.