Stała trzymając w dłoni klucz do mieszkania Bena. Przyszło jej do głowy, że może przyjazd tu jest błędem i ogarnął ją niepokój. Ben mógł przecież mieć jakieś towarzystwo. Uznała, że lepiej będzie zadzwonić do drzwi i nie korzystać tym razem z klucza. Chociaż Ben powtarzał jej wielokrotnie, żeby nie czuła się onieśmielona i wchodziła do domu, kiedy zechce, o każdej porze dnia i nocy. Mimo to użyła tego klucza zaledwie trzy razy.
Emily zawróciła i przez chwilę przyglądała się samochodowi, który zajmował drugie należne Benowi miejsce parkingowe. Był to jasnoczerwony sportowy wóz. Przy bliższych oględzinach uznała- że to mazda albo coś w tym rodzaju. W każdym razie model, który wybrałaby jakaś młoda osoba. Nie wiedziała, co zrobić. Zapomniała zabrać ze sobą prezenty dla Bena i Teda, a kartka walentynkowa też została w walizce. A niech to diabli! – zaklęła pod nosem.
Ruszyła w stronę samochodu Mastertonów i wsiadła do środka. Otuliła się szczelniej paltem, ale nie przekręciła kluczyka w stacyjce ani nie włączyła ogrzewania.
Pomyślała, że być może powinna raczej pójść do hotelu, by nikomu nie psuć wieczoru. Wystarczy, że jej powrót do domu nie udał się, więc po co jeszcze przerywać zabawę koleżankom? Jakiś głos podszeptywał jej, że nie ma przecież pewności, iż jej wejście zakłóciłoby wesoły nastrój przyjęcia. Usiłowała jednak wmówić sobie, że co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Goście przyjaciółek nie znali jej, więc rozmowa by się nie kleiła. A i one same też pewnie czułyby się niezręcznie. Lecz wewnętrzny głos nie dawał za wygraną i przypominał, że dom jest przecież jej własnością i chociaż trwa w nim przyjęcie urządzone bez niej, to jednak nie powód, by iść do hotelu. Odpowiedziała sobie, że myślała, a właściwie spodziewała się, iż po powrocie zastanie wszystko w takim samym stanie jak zostawiła. A było jasne, że bardzo wiele się zmieniło. Każda z jej przyjaciółek kogoś miała, a przynajmniej na to wyglądało. I to w jej własnym domu. No nie, do nich ten dom także częściowo należał, bo płaciły czynsz. Miały więc prawo przyjmować gości. Sama zresztą im na to pozwoliła. Tyle że oczekiwała, iż ona również będzie uczestniczyła w tych przyjęciach. A gdyby teraz weszła do domu, czułaby się jak piąte koło u wozu. A niech to jasna cholera! – zaklęła.
Zaczęła się zastanawiać, jak długo będzie tak siedzieć i marznąć. No i czy nie zdecyduje się jednak zadzwonić do drzwi Bena albo otworzyć je swoim kluczem. Uznała, że lepiej chyba będzie pojechać do domu i spróbować przemknąć się na górę przez kuchnię.
W końcu jednak otworzyła drzwi i wysiadła z samochodu. Przejęta, z poważną miną podeszła do domu Bena. Klucz wsunęła do kieszeni i nacisnęła dzwonek.
Kiedy drzwi się otworzyły, pierwsze, co przyszło jej do głowy, to że ona też kiedyś była taka młoda. Miała nawet warkoczyk. Chociaż nie pamiętała, żeby jej cera była kiedykolwiek taka jasna i nieskazitelna. Nagle uświadomiła sobie, że musi coś powiedzieć, jakoś się zachować. Zmuszając się do uśmiechu, odezwała się:
– Chyba pomyliłam drzwi. Szukam numeru 2112.
– Tutaj jest 2121. Ale bardzo łatwo jest pomylić te domy. Numer, którego pani szuka, znajduje się o trzy ulice dalej. Baddinger ciągnie się w obydwu kierunkach i jeszcze zakręca. Człowiekowi zdaje się, że już przejechał trzy ulice, a wciąż jest na tej samej.
– Tak, rzeczywiście, to wyjaśnia sprawę – odparła Emily wycofując się.
Z wnętrza mieszkania dobiegł ją głos Bena:
– Kto to, Melanie?
– Ktoś szukał numeru 2112 – odpowiedziała mu dziewczyna. A więc miała na imię Melanie.
Emily pobiegła w stronę samochodu Mastersonów. Chciała się wypłakać, ale łzy jakoś nie płynęły.
– I tobie też wszystkiego najlepszego z okazji walentynek – powiedziała gorzkim głosem przekręcając kluczyk w stacyjce i zapalając światła.
Gdy podjechała pod dom, u Mastersonów było już ciemno. Zaparkowała po przeciwnej stronie ulicy, wysiadła i pieszo ruszyła podjazdem w kierunku kuchennego wejścia. Otworzyła drzwi, przeszła przez kuchnię i tylnymi schodami weszła na górę do swojego pokoju. Oczy ją piekły, lecz wciąż nie mogła się rozpłakać. Zamknęła się na klucz.
Znów pomyślała, że nikt jej nie potrzebuje. Już nie. Przyjaciółki zaczęły wieść własne życie. Jednak jakiś wewnętrzny głos nie chciał się zgodzić z takim myśleniem. Przypominał, że przecież wnioski, do których doszła, wysnuła jedynie na podstawie tego, co zobaczyła przez okno oraz faktu, że drzwi Bena otworzyła młoda śliczna dziewczyna.
Ach, ci mężczyźni!
Jakże ich wszystkich nienawidziła.
To przez nich spotkały ją wszystkie nieszczęścia. I przedtem, i obecnie.
Tak, właśnie tak było.
Powoli, nie spiesząc się, Emily rozebrała się i odwiesiła do szafy swój nowy kostium. Ale po cóż jeszcze trzymać buty ze złamanym obcasem? Szybko wrzuciła je do stojącego w łazience kosza na śmieci. Umyła twarz i zęby, wyszczotkowała włosy i rozwiesiła ręcznik. Następnie włożyła nocną koszulę i położyła się do łóżka.
Czekała ją długa noc. Dobrze wiedziała, że nie zdoła zasnąć. Ilekroć się czymś martwiła, sen nigdy nie przychodził.
Nerwy miała tak napięte, że czuła się jak naelektryzowana, więc skuliła się pod kołdrą, gdy nagle z dołu dobiegł jej uszu gromki wybuch śmiechu. Gdyby tylko chciała usłyszeć o czym tam na dole mówią, wystarczyło podejść do ściany w miejscu, gdzie znajdowały się grzejniki i usiąść na podłodze. Od niej tylko zależało, czy to zrobi. Ale w żadnym wypadku nie chciała tak się zachować.
Dalej więc leżała w łóżku zamęczając się wspomnieniami i wyobrażeniami, i nasłuchując hałasów, jakie robiła jej rodzina. Chciała być tam z nimi, śmiać się z nimi, spędzić ten wieczór wspólnie. A zamiast tego leżała w łóżku ukrywając się w swoim własnym domu. I to z własnego wyboru. Pomyślała o Benie. Zaraz jednak upomniała samą siebie, żeby nie zawracać sobie nim głowy. Przesunęła się na drugą połowę łóżka. Poprawiła poduszki, wygładziła kołdrę, wydmuchała nos i otarła oczy.
Godziny mijały. Zegar na nocnym stoliku wskazywał już wpół do pierwszej, gdy Emily usłyszała na schodach odgłosy kroków. Sprzed domu dochodził hałas uruchamianych samochodów, które odjeżdżały jeden po drugim. Walentynkowe przyjęcie dobiegło końca. Wkrótce w domu zaległa cisza i wszyscy ułożyli się do snu.
Emily wciąż rozmyślała o przeszłości, o swoim obecnym życiu i o tym, co jeszcze mogło się wydarzyć. O wpół do piątej wstała, wciągnęła dres i wsunęła stopy w ciepłe kapcie. Nie widziała powodu, dla którego miałaby się dłużej trząść z zimna. A jeśli jej lokatorki spocą się pod kołdrami, to i co z tego. Gwałtownie przekręciła pokrętło termostatu ustawiając je na dwadzieścia osiem stopni.
Kiedy zeszła na dół, zatrzymała się na ostatnim stopniu i rozejrzała wokół. Stół w pokoju wciąż był zastawiony. Na jego centralnym miejscu majaczył w ciemności szkielet indyka. Kryształowe kieliszki połyskiwały, bo przenikało je wpadające zza okna srebrzyste światło księżyca.
Emily weszła do kuchni i poczuła, że aż gotuje się w niej z wściekłości. Wszędzie, gdzie tylko okiem sięgnęła, porozrzucane były garnki i patelnie. Na stole walało się tyle butelek po winie, kieliszków, resztek kanapek i przekąsek, pełnych popielniczek i brudnych sztućców, że nie miała gdzie postawić filiżanki. Dzbanek do kawy był brudny, stalowy pojemniczek wciąż pełen fusów, a czerwone światełko migało nieustannie. W całym pomieszczeniu unosił się zapach spalonej kawy. Przecież to wszystko groziło pożarem. Jak one mogły być takie głupie? Gdyby jedna czy dwie, byłaby w stanie zrozumieć, ale wszystkie siedem? I piekarnik także był włączony. Jak one śmiały zrobić jej coś takiego?
Emily nie mogła przestać o tym myśleć i wyobrażając sobie konsekwencje postępowania koleżanek, zaczęła zrzucać ze stołu to, co na nim było. Następnie wcisnęła czerwony przycisk na kontrolce systemu alarmowego i stojąc w miejscu wsłuchiwała się w piskliwe, przerażające dźwięki syreny wypełniające cały dom. Pomyślała, że alarm powinien obudzić wszystkich, nawet siostry Demster śpiące w mieszkanku nad garażem. Chwilę później rozległ się dzwonek telefonu. W słuchawce Emily usłyszała głos strażnika z firmy ochroniarskiej.
– Mówi Emily Thorn, bardzo pana przepraszam. Włączyłam alarm przez przypadek. Hasło brzmi „klinika”. Jeszcze raz przepraszam – powiedziała i odłożyła słuchawkę.
Dopiero po trzech minutach w kuchni zgromadziły się wszystkie lokatorki domu, a bliźniaczki dobijały się do kuchennych drzwi. Kobiety wpatrywały się w Emily zaspanymi oczami.
– Emily! – wykrzyknęły chórem.
– Sprzątnijcie kuchnię. I to już! Zostawiłyście włączony ekspres do kawy i piekarnik. A wasi goście zablokowali wczoraj mój samochód. Był mi potrzebny i musiałam pożyczyć wóz Mastersonów. Poprawcie mnie, jeśli się mylę, ale wydaje mi się, że to mój dom.
Emily była tak rozwścieczona, że aż zaczęła się trząść. Pomyślała, że powinna wyjść z kuchni, zanim powie coś, czego będzie potem żałować. Odwróciła się więc na pięcie i ciężkim krokiem ruszyła po schodach do swego pokoju.
Tym razem usiadła na podłodze przy kaloryferze, żeby podsłuchać rozmowy prowadzonej w kuchni i wcale się tego nie wstydziła. Okazało się jednak, że jedynymi dźwiękami, jakie słyszała, było stukanie i pobrzękiwanie naczyń i sztućców. Zaczęła ogryzać paznokieć kciuka.
Zastanawiała się, czy to znaczy, że jest drażliwa i dziecinna. I owszem, znaczyło, ale co z tego. Nie zamierzała pozwolić, by zraniono ją w taki sam sposób, jak kiedyś robił to Ian. Nigdy więcej nie mogła dopuścić do czegoś takiego. Postanowiła, że pozbędzie się lokatorek, zanim one wyrzucą ją ze swego życia. W końcu zdrada to najcięższy chyba grzech na świecie.
Chwileczkę, upomniała samą siebie, chcesz je wyrzucić, bo nie zaprosiły cię na przyjęcie? Jak niby miały cię zaprosić, skoro nie powiedziałaś im ani gdzie się wybierasz, ani kiedy wracasz? A płacą przecież czynsz i to daje im pewne prawa. Sama im powiedziałaś, że nie masz nic przeciwko temu, żeby przyjmowały gości. Czy gdyby każda z nich chciała ułożyć sobie życie z mężczyzną, to naprawdę gotowa byłabyś stanąć na drodze ich szczęścia? Bo przecież o to właśnie chodzi, prawda? Czy rzeczywiście sądziłaś, że spędzicie resztę życia razem bawiąc się w harcerki?
Owszem, tak właśnie myślałam, odpowiedziała sobie. Pragnęłam tego. Chciałam do kogoś należeć, mieć rodzinę. Chciałam, żebyśmy szły przez życie razem, zwierzały się sobie nawzajem i były sobie pomocne, kiedy-w trudnych chwilach. Tak się wszystkie zgadzałyśmy, wszystko szło znakomicie. Odniosłyśmy sukces w interesach, jesteśmy zabezpieczone na przyszłość. I…
I co? Czy tylko to się w życiu liczy – praca i spokój o jutro? A zwykłe, codzienne życie? Czy nie chodzi także o to, żeby je dzielić z kimś, kto cię kocha? Żeby przeżyć miłość? Co w tym złego? W końcu nie masz prawa, Emily, mówić innym, co mają zrobić czy czego nie robić ze swoim życiem osobistym. A twoje koleżanki miały wczoraj przyjęcie, walentynkową uroczystość. Gdyby nie to, że nie było cię w mieście, siedziałabyś przy tym stole wraz z Benem. Ale ty wyjechałaś i to była twoja własna decyzja. Opanuj się, Emily, i nie rób burzy w szklance wody. Życie toczy się dalej bez względu na to co robisz, więc staraj się robić to, czego naprawdę chcesz. Pomyśl o tym, jak wiele radości daje ci przebywanie z przyjaciółkami i jak świetnie się rozumiecie.
Ale Ben…
Słysząc delikatne pukanie do drzwi, Emily zerwała się z podłogi. Nie była pewna czy nie zamknęła się na klucz. Odetchnęła z ulgą, gdy przekonała się, że nie.
– Emily, to ja, Lena. Przyniosłam ci kawę. Proszę, otwórz drzwi. Wiem, że jesteś zdenerwowana. Mogłybyśmy porozmawiać?
Emily usiadła na łóżku, podkuliła kolana i objęła je rękami. Czuła się jak zraniony ptak, któremu ucięto skrzydła. Przypomniała sobie, że kiedyś czuła się jak stary, zmęczony pies. Sama nie wiedziała, co było gorsze. Jedyne czego była pewna, to że serce krwawi jej z bólu.
Wczoraj skradała się pod domem jak złodziej i szpiegowała własne przyjaciółki. Dzisiaj schowała się w swoim pokoju, jakby zrobiła coś złego. Pomyślała, że rzeczywiście ogromnie się zmieniła przez te ostatnie lata. I że powinna teraz zejść na dół i wszystko wyjaśnić. Nie można pozwalać, żeby rana się jątrzyła.
– Nie mogę cię wpuścić – odrzekła płaczliwym głosem. Owszem, możesz, powiedziała sobie w duchu. Jesteś w stanie zrobić co tylko trzeba. Przecież właśnie dlatego, że to potrafisz, osiągnęłaś aż tak wiele. Dasz sobie teraz radę – to nie ulega wątpliwości. Twoje przyjaciółki mają prawo, by je wysłuchano.
Emily przyczesała włosy i popatrzyła w lustro. Zdążyła już zapomnieć o swojej nowej twarzy. Ale nagle, w tej jednej chwili, nie miało dla niej znaczenia, jak wygląda. Liczyło się tylko to, kim właściwie jest ta osoba patrząca na nią z lustra.
Usiadły wszystkie wokół stołu w kuchni, każda z kubkiem kawy przed sobą. Krzesło Emily było puste, zresztą jej kubek także.
"Kochana Emily" отзывы
Отзывы читателей о книге "Kochana Emily". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Kochana Emily" друзьям в соцсетях.