* * *

Kiedy pilot krążył nad pustynią, miała miejsce pewna bardzo kłopotliwa sytuacja, lecz Ben się z nią uporał. Emily bała się, że gdy wysypie prochy z urny, te zostaną wciągnięte przez wirnik śmigła. Więc kiedy Ben opróżniał pudełko, pilot wykonywał maszyną bardzo zabawne manewry. A Emily wysypała z pudełek całe mnóstwo tulipanów. Gdy spadały, pomyślała że wyglądają naprawdę ładnie – jak kwiatowa tęcza nad pustynią. W oczach stanęły jej łzy, lecz Ben szybko je otarł.

– Mogę już wracać – powiedziała zdławionym głosem. Ian wreszcie odpoczywa w pokoju, pomyślała i popatrzyła ku niebu. Cały jest teraz Twój. Jeśli mogę Ci coś zasugerować, panie Boże, to powierz mu tam w niebie zajmowanie się skargami.

Żegnaj, Ianie.

Część trzecia

16

Emiły utkwiła wzrok w wiszącym w kuchni kalendarzu. Od śmierci Iana upłynął rok. Jak to możliwe, że minęło już tyle czasu? Zastanawiała się, dlaczego na myśl o Ianie nic nie czuje – ani radości, ani smutku. W ogóle czegokolwiek. Rozejrzała się po kuchni. Właściwie nie potrafiła podać powodu, dla którego została dziś w domu, chyba tylko taki, że nie miała ochoty iść do pracy. Obecnie mogła sobie pozwolić na branie wolnych dni, ilekroć przyszła jej na to ochota. Każda z jej przyjaciółek zresztą także.

Wczoraj bez żadnej szczególnej przyczyny zaczęła przeglądać kartotekę pracowników. Uznała, że powinna w jakiś sposób wyrazić swoje uznanie dla ludzi, których zatrudniała. Tylko w jakiej formie?

Zła była na siebie, bo jakoś nie miała dzisiaj humoru. Przyszło jej do głowy, że może dobrze by jej zrobiła drobna sprzeczka z Benem albo którąś z koleżanek. To przedsięwzięcie było jednak z góry skazane na niepowodzenie, bo żadne z nich nie chciałoby się z nią kłócić, a poza tym ona sama nie miała pretekstu do wszczynania sporu. Wpadła więc na pomysł, by zrobić coś, co by wszystkich oburzyło, coś dekadenckiego. Ale co?

W końcu uznała, że chętnie by z kimś porozmawiała. Tak. Tylko z kim? Musiała to być osoba, która nie ma nic wspólnego z jej życiem osobistym. Na przykład ksiądz. Nie przestając się zastanawiać, Emily wykręciła numer informacji i poprosiła o telefon do katolickiego kościoła świętego Jana. Zanotowała podany jej numer, a potem go wykręciła. Po chwili usłyszała w słuchawce czyjś głos.

– Proszę księdza, nazywam się Emily Thorn. Mam wrażenie, że Przydałaby mi się duchowa porada. Proszę mi powiedzieć, co się robi, gdy człowiek osiągnie już swoje życiowe cele? Czy powinien wyznaczyć sobie nowe? Czy też po prostu dreptać w miejscu? Ale co wtedy robić z czasem? Nie czuję się szczęśliwa, ale nie mogę też powiedzieć, że jestem nieszczęśliwa. Wydaje mi się jednak, że potrzeba mi czegoś więcej… ale nie wiem Czego. Czy jestem samolubna dlatego, że chcę… no właśnie, sam ksiądz widzi, ja nie wiem, czego chcę. Sądziłam, że pragnęłam… że musiałam sobie udowodnić… ale już wszystko to zrobiłam… ułożyłam sobie życie pod tyloma względami, lecz wciąż nie czuję się w pełni zadowolona.

– Może powinna pani cofnąć się do samego początku i spróbować zrobić wszystko to, czego wcześniej nie była pani w stanie. Poczucie spokoju i szczęścia rodzi się w nas samych. Musi pani zaakceptować siebie taką, jaka pani jest. Kiedy Bóg panią stwarzał, naprawdę dobrze wykorzystał swój czas. A gdyby mogła pani wyrazić jakieś życzenie, tylko jedno, to czego by pani sobie życzyła?

– Proszę księdza, zadał mi ksiądz bardzo poważne pytanie.

– Owszem. Odpowiedź na nie trzeba sobie dokładnie przemyśleć. I proszę pamiętać, że nie może pani zmarnować tego życzenia, bo ma pani prawo tylko do jednego.

– Kiedyś pragnęłam mieć dzieci. Niestety, nie było mi to dane. A uważam, że byłabym bardzo dobrą matką. Przez własną głupotę zmarnowałam połowę życia i to najlepsze jego lata. Może właśnie tego powinnam sobie życzyć – powrotu tych straconych lat.

– Proponuję, żeby sporządziła pani listę życzeń, zanim wyrazi pani to jedno jedyne. Czasem, kiedy ujmie się coś w słowa i zobaczy je zapisane czarno na białym, okazuje się, że to wcale nie jest to czego chcemy. A może wszystko co pani trzeba, to wyjechać gdzieś na trochę, żeby spojrzeć na swoje życie świeżym okiem. Nie wiem, czy to panią zainteresuje, ale coś pani powiem. W Great Smoky Mountains jest miejsce, które nazywa się Ustronie Czarnej Góry. Może chciałaby pani wybrać się tam kiedyś. Byłem raz i wiem, że jest cudownie. Nie trzeba wcale być religijnym, żeby móc tam pojechać. Piękno gór zapiera dech w piersiach, woda w strumieniach jest kryształowo czysta, a idąc szlakami spacerowymi wdycha się niebiańskie zapachy. Jedzenie nie jest może doskonałe, ale za to kawę dają znakomitą. Przybywają tam zupełnie obcy sobie ludzie, którzy chcą coś z siebie dać i lepiej poznać samych siebie. Ale takie duchowe nastawienie nie jest wcale konieczne. Jeśli będzie pani miała ochotę cały czas wędrować po górach, jeść i spać, nikomu nie będzie to przeszkadzało. Ludzie tam przebywający wiodą proste, skromne życie, więc jeśli zdecyduje się pani pojechać, radzę nie zabierać ze sobą eleganckich strojów.

– Bardzo księdzu dziękuję, że zechciał ze mną porozmawiać. Czy nie miałby ksiądz nic przeciw temu, gdybym zadzwoniła od czasu do czasu?

– Ależ, drogie dziecko, proszę bardzo, o każdej porze dnia i nocy. Będę tu tak długo, jak Bóg zechce. Zostań z Bogiem, drogie dziecko.

– Chwileczkę, proszę księdza, proszę jeszcze nie odkładać słuchawki. Czy wie ksiądz… to znaczy, chciałabym wiedzieć, po czym poznam, że… że już osiągnęłam wewnętrzny spokój i zadowolenie?

– Mogę jedynie podzielić się z panią własnym doświadczeniem, o ile taka odpowiedź pani wystarczy. Ja czuję spokój wewnętrzny, kiedy budzę się rano i mam ochotę śpiewać, a wieczorem niechętnie kładę się spać, bo wciąż jest mnóstwo rzeczy, które chcę zrobić. Albo kiedy zapominani o posiłku, ponieważ mam ważniejsze sprawy do załatwienia. Również wtedy, gdy widok zachodu czy wschodu słońca sprawia mi tyle radości, że nie mogę się doczekać następnego. Dostrzega się takie zwyczajne rzeczy. Takie, które towarzyszą nam codziennie, na przykład kwiatek, lecący na niebie ptak, to że ktoś wywozi sprzed domu nasze śmieci i mamy je z głowy. Uśmiechamy się bez powodu, a nawet głośno śmiejemy. Ja na przykład widząc bawiące się dzieci czuję się tak szczęśliwy, że serce o mało nie wyskoczy mi z piersi. Dzięki takim właśnie prostym rzeczom chętnie wstaję z łóżka każdego ranka i zabieram się do codziennych zajęć. Dzisiaj młodzi ludzie wyznaczają sobie w życiu rozmaite priorytety i bez przerwy się spieszą. W czasach mojej młodości staraliśmy się żyć pełnią życia, bo nigdy nie wiadomo, co przyniesie jutro. Nie można zmarnować ani minuty życia. Trzeba je wykorzystać w stu procentach i cieszyć się nim. Czy to, co powiedziałem, pomogło ci, drogie dziecko?

– Nie wiem. Czuję się, jakbym zeszła ze ścieżki i skręciła w niewłaściwym kierunku. Ale odnajdę powrotną drogę. Nie wiem tylko, czy powinnam wrócić do punktu wyjścia, czy też kroczyć dalej przed siebie. Jakie jest księdza zdanie?

– Nie mogę odpowiadać za panią. Odpowiedzi musi poszukać pani w sobie. Ale gdybym mógł jeszcze w czymś pani pomóc, proszę zadzwonić.

– Na pewno to zrobię. Dziękuję, że mnie ksiądz wysłuchał. Emily odwiesiła słuchawkę. Nie była pewna, czy czuje się lepiej, czy gorzej.

Zaczęła przechodzić z pokoju do pokoju dotykając krzeseł i bibelotów, spoglądając na wiszące na ścianie obrazy. Pomyślała, że może jej błąd, o ile oczywiście można to było nazwać błędem, polegał na tym, że wciąż mieszkała w tym domu. Teraz należał już wyłącznie do niej. Zapłaciła za niego własnymi, ciężko zarobionymi pieniędzmi.

Czego ty pragniesz, Emily? – pytała samą siebie. – Rzecz w tym, że nie wiem. Jednego jestem pewna, myślała, że muszę się stąd wyrwać, zanim naprawdę przegram życie. Muszę gdzieś wyjechać. Jadę. Zaraz się spakuję i wyjadę. I to natychmiast, nie jutro czy dziś wieczorem, ale zaraz. Mapę kupię na stacji benzynowej. Zadzwonię jeszcze tylko do dziewczyn i do Bena, i wyruszam.

W ciągu ostatnich paru lat Emily zdążyła pokochać swój dom. Był tak pełen życia, ciepły i przytulny, bo każda z jego mieszkanek dodała do jego wystroju coś od siebie – rośliny w doniczkach, miedziane naczynia w kuchni, plecione dywaniki, bibeloty na parapetach czy słoiki po majonezie wypełnione kolorowymi szkiełkami, które połyskiwały i migotały, gdy przeświecały przez nie wpadające przez kuchenne okno słoneczne promienie.

Któraś z koleżanek uszyła kraciaste zasłony do okien i tylnych drzwi w kuchni, ale Emily nie mogła sobie przypomnieć która. Pomyślała jednak, że naprawdę dobrze im się mieszka w tym domu. Wszystkie kobiety zżyły się ze sobą i tutaj było ich miejsce; razem tworzyły zespół, w którym każda pracowała na rzecz wspólnego dobra.

Wzrok Emily powędrował ku łazience, tej obok kuchni. Kiedyś zamknęła jej drzwi na klucz i powiedziała koleżankom, że nie można z niej korzystać. Minęły już całe lata, przez które nie myślała choćby o otworzeniu tych drzwi. Na podłodze za nimi wciąż leżały szczątki lustra – tysiące drobniutkich kawałeczków. Właściwie dlaczego? Powinna przecież wejść do tej łazienki, posprzątać i zamówić u szklarza nowe lustro. Tylko, gdzie jest klucz? Pewnie w szufladzie z rupieciami. Ale ten zamek dałoby się otworzyć nawet czubkiem noża. A gdyby nie, to wystarczy zdjąć drzwi z zawiasów. Zakładając oczywiście, że będzie chciała je otworzyć.

Nie spuszczając oczu z drzwi, Emily wróciła myślami do tego, co powiedział ksiądz. Usiłowała przypomnieć sobie, kiedy po raz ostatni obudziła się rano i miała ochotę śpiewać z radości. No tak, to było w dniu ślubu. A kiedy niechętnie kładła się spać, bo miała ważniejsze rzeczy do zrobienia? W noc przed ślubem. A kiedy zachwycała się wschodami i zachodami słońca? Nigdy. Kiedy ucieszyła się na widok kwiatu albo ptaka? Nigdy. No, chyba, że liczą się motyle. Bo raz, w dniu ślubu, Ian dał jej motylka, którego miała wypuścić na wolność. A co do tych śmieci, to owszem, była wdzięczna, że śmieciarze je wywożą, lecz nie czuła się z tego powodu szczęśliwa. A czy uśmiechała się i śmiała w głos? Prawie wcale. A wesoło bawiące się dzieci? Ilekroć je spotykała, serce ściskało się jej z bólu. Jak właściwie miała śmiać się i radować, i udawać że wszystko jest dobrze, skoro miała złamane serce?

Przeszukała szufladę z rupieciami i znalazłszy klucz zacisnęła go w dłoni. Sztywno wyprostowana ruszyła w stronę łazienki i wsunęła klucz do zamka. Gdy otworzyła drzwi, zapaliła światło i popatrzyła na pustą ścianę, na której kiedyś wisiało lustro. Teraz były na niej tylko czarne grudki kleju. W jednym z górnych rogów został nawet kawałek lustra. Gdyby stanęła na krześle, mogłaby zobaczyć w nim swoją twarz. O ile miałaby na to ochotę, naturalnie. Wyszła z łazienki i ruszyła do schowka po mocny kubeł na śmieci, szczotkę i śmietniczkę. Potem zmiotła z podłogi tyle szkła, ile się dało, a resztki zebrała odkurzaczem. Następnie włożyła gumowe rękawice i porządnie wyszorowała całą łazienkę, sedes i umywalkę. Powiesiła też świeże ręczniki. Gdy podłoga wyschła, przyniosła jedno z kuchennych krzeseł i weszła na nie.

Popatrzyła na swoje odbicie w lustrze. – Cześć, Emily – powiedziała przyciszonym głosem. – Tak długo wpatrywała się w twarz w zwierciadle, że aż oczy zaczęły jej łzawić. – To ja. Mam ci coś do powiedzenia, Emily Thorn, coś, co zrozumiałam dopiero po rozmowie z księdzem Michaelem, bo sama byłam za głupia, żeby to pojąć. A chodzi o to, że nie można wrócić do tego co było, nie da się odzyskać przeszłości. Tak bardzo się starałam, udało mi się nawet zmienić swój wygląd, żebym była taka, jak ta Emily, którą kiedyś byłam i którą znów chciałam się stać. Tak była pochłonięta próbą odtworzenia swojej zewnętrznej powłoki, że zapomniałam zupełnie o… że zamknęłam całkiem swoje wnętrze. Przestałam czuć. Zmarnowałam większość swego życia. A teraz chcę na powrót mieć tę cząstkę mojego ja. Pragnę umieć cieszyć się i śmiać. I chcę znów móc odczuwać. A jeśli ponownie ktoś mnie zrani, to będę wiedziała, że wciąż jestem żywa. W przeciwnym razie, skąd miałabym to wiedzieć? Wyciągnęła rękę i ostrożnie pociągnęła wiszący na ścianie kawałek lustra.

– Żegnaj, Emily Thorn. Jesteś kimś nieprawdziwym, sztucznym, jesteś fikcją.

Odniosła krzesło do kuchni, ale zostawiła w łazience zapalone światło i otwarte drzwi.

Podniosła leżącą na stole karteczkę z nazwą i numerem telefonu tego górskiego Ustronia, o którym opowiadał jej ksiądz Michael. Zadzwoniła tam, poprosiła o bliższe informacje i zanotowała parę rzeczy. – Chciałabym zarezerwować pokój od jutra – oznajmiła. – Nie jestem pewna, kiedy dokładnie przyjadę. Tak, proszę o domek jednoosobowy. Sypialnia, salon i łazienka. Tak, świetnie. Jak długo zostanę? Nie potrafię tego określić! – Zapisała jeszcze kilka wskazówek odnośnie do drogi. W pół godziny spakowała cztery walizki. Skoro nie umiała sprecyzować terminu wyjazdu, musiała zabrać ze sobą dużo ubrań. Zniosła bagaż na dół, ustawiła przy drzwiach wejściowych, po czym zadzwoniła do przyjaciółek i do Bena prosząc, by wszystko zostawili i natychmiast przyjechali do domu. – To bardzo ważne – oświadczyła. – Zanim jednak przygotowała dzbanek świeżej kawy, zatelefonowała jeszcze na lotnisko i zarezerwowała sobie miejsce w samolocie do Asheville w Północnej Karolinie oraz do agencji wynajmu samochodów z prośbą, by podstawiono dla niej auto. Planowała przenocować w Asheville i wcześnie rano wyruszyć w drogę do Ustronia.