– Idź wreszcie, Emily. Zaczynam liczyć – skrzywiła się Rosie. Odchodząc Emily obejrzała się przez ramię. Rosie leżała z zamkniętymi oczami, a na jej twarzy malował się ból. – Sprowadzę pomoc – powiedziała sobie Emily. – Wiem, że dam radę. Musi mi się udać, bo w przeciwnym razie Rosie może spotkać coś złego. Klnę się na Boga, że mi się uda.

Pomyślała o niedźwiedziach, wilkach i innych leśnych zwierzętach. I o wężach. Rozejrzała się dokoła w poszukiwaniu dużego kija. Nie była pewna, czy powinna zachowywać się cicho czy raczej robić jak najwięcej hałasu. Zupełnie nie miała pojęcia. Tak czy owak miała iść do przodu i mieć się na baczności. I nie zgubić kija. Pomachała nim wojowniczo, żeby się podnieść na duchu.

Szła bardzo długo trzymając się ścieżki z krzewami, którą wcześniej pokonała z koleżanką. Miała nadzieję i modliła się, żeby rozpoznać miejsce, w którym zatrzymały się na lunch. Spojrzała na zegarek. Minęło dwie godziny odkąd zostawiła Rosie, więc lada chwila powinna się na nie natknąć.

Pot spływał jej po twarzy, szyi i wsiąkał w koszulkę. Gruby materiał, z którego uszyte były spodnie, ocierał uda. Rozejrzała się wokół przerażonym wzrokiem, gdy ni stąd, ni zowąd poczuła na policzku powiew wiatru szeleszczącego gęstym listowiem. Cóż się u diabła stało, pomyślała. Czyżby spadła temperatura? Miała wrażenie, że mroczny las napiera na nią i straszy. Ciągle jeszcze nie odnalazła miejsca, w którym jadły lunch. Nie pamiętała już, czy szły potem pod górkę, czy z górki. Jedyna jasna myśl w głowie dotyczyła Rosie i polanki, na której ją zostawiła. Oderwała kolejny pasek sterylnej gazy i przywiązała go do ciernistego krzaka. Rozwijając rolkę czuła, jak wali jej serce. Zorientowała się, że bandaża nie zostało zbyt wiele.

Zatrzymała się na chwilę w nadziei, że rozpozna jakieś drzewo, krzak, coś co przypomniałoby jej, że szła tędy z Rosie. Dróżka była stroma i śliska od żywicy ściekającej z sosnowych igiełek. Dwukrotnie poślizgnęła się i upadła na kolana, ale szybko się podniosła. Próbowała biec, ale brakowało jej tchu w płucach. Chwileczkę – powinna przecież schodzić w dół, a nie iść w górę – olśniło ją nagle. Stanęła uświadamiając sobie, że huczy jej w uszach. Zdała sobie sprawę, że nie widzi słońca, a wyraźnie pamiętała, że przedtem przeświecało przez listowie rzucając przed nią cienie w postaci koronkowego wzoru. No i zaczęło robić się coraz ciemniej. – A niech to diabli – zaklęła pod nosem po raz setny chyba.

Nigdy dotąd nie poznała zapachu własnego strachu, ale teraz wiedziała już jaki on jest. Oczy zaczynały ją piec od spływających do nich słonych kropelek potu. Zabłądziła i zdawała sobie z tego sprawę.

– Nie powinnaś była mi zaufać, Rosie – jęczała cicho.

Nagle usłyszała głos Iana.

– Tak, użalaj się dalej, Emily, nikt nie potrafi tego lepiej niż ty. Żalisz się, ryczysz i skamlesz. W tym jesteś najlepsza.

– Zamknij się, Ianie. Ty nie żyjesz. Twoje prochy rozsiane są po pustyni. Nie możesz ze mną rozmawiać ani rozkazywać mi, co mam zrobić. Ciekawe, czy ty umiałbyś znaleźć drogę w tym lesie. A ja sobie poradzę, zobaczysz, ty sukinsynu! Tak naprawdę wcale nie słyszę twojego głosu. Jest wytworem mojej wyobraźni – powiedziała wściekła.

Zastanawiała się, w którym powinna iść kierunku – na zachód, wschód, północ czy południe. Nie miała najmniejszego pojęcia. Niebo zasnute było chmurami i trudno jej było się rozeznać. Rozpościerające się nad nią korony drzew były tak gęste i takim przejmowały ją chłodem, że poczuła, jak żółć podchodzi jej do gardła. Energicznie machnęła kijem, zamknęła oczy i ruszyła w lewo, bo tam właśnie skierowało ją przeczucie. Nagle ciężkie górskie buty straciły przyczepność do podłoża i Emily poślizgnęła się. Upadła na siedzenie i zaczęła zsuwać się w dół po kamieniach, krzakach i kleistych, wilgotnych igłach sosen. Poczuła, że coś zadrapało ją w policzek, a potem dał o sobie znać ból i ranka zwilgotniała.

Emily aż zaparło dech w piersiach, ale nie poruszyła się. Po chwili podniosła drżącą rękę i dotknęła twarzy. Wyczuła krew. Podciągnęła szybko koszulkę, żeby obetrzeć policzek. Wiedziała, że rany głowy i twarzy zawsze obficie krwawią, co niekoniecznie znaczy, że są poważne. Popatrzyła w górę, bo jej uwagę zwróciła jakaś szarość na niebie. No tak, każdy głupi domyśliłby się, że zbiera się na deszcz. Chłodny wiaterek, który odczuła już wcześniej, przybrał na sile. Z wiaterku zrobił się wiatr.

Emily podniosła się najpierw na kolana, potrząsnęła głową, po czym wstała i ruszyła w dalszą drogę. Wydawało jej się, że zmierza w tym samym kierunku co poprzednio, ale drogą położoną niżej i mniej zarośniętą. Wciąż wprawdzie szła po terenie położonym wysoko, ale oddychanie stało się łatwiejsze. Przywiązała do krzaka kawałek bandaża krzywiąc się na widok własnej krwi.

Wciąż parła do przodu, co chwila zerkając na zegarek. Była za piętnaście piąta. Pomyślała, że jeśli nie będzie burzy, to ma przed sobą jeszcze kilka godzin dziennego światła. Zadyszana oparła się o drzewo i wrzasnęła ile tchu w piersiach. Wołała o pomoc tak długo aż ochrypła, po czym ruszyła w dalszą drogę. – Uda mi się, mówiła sobie. – Muszę dojść do Ustronia. Jeśli ma się wystarczająco dużo silnej woli, to można osiągnąć wyznaczony cel. – Przyszło jej do głowy, że silnej woli miała pod dostatkiem. Tylko las i cała przyroda wokół, jakoś jej nie sprzyjały. Brnęła jednak do przodu ocierając co jakiś czas ręką ściekającą po policzku krew.

Ni stąd, ni zowąd przypomniała sobie „godzinę natchnienia”, w której brała udział wraz z Rosie w zeszłym tygodniu. Na początku spotkania nastrój był bardzo poważny, ale pod koniec zrobił się wręcz swawolny, a Emily czuła się potem cudownie. Częściowo przyczyniła się do tego siostra Cookie i jej żarty opowiadane z poważną miną. W rezultacie wyszła z zebrania z listą rzeczy do zrobienia, czy raczej pomysłów na uatrakcyjnienie codzienności.

Gdyby teraz mogła sobie przypomnieć choć niektóre z nich, może byłoby jej łatwiej. Szła cały czas przed siebie, chociaż zaczynało jej się kręcić w głowie. Ściemniło się trochę, a drzewa i krzewy wydawały się jakby gęstsze. Pomyślała, że wkrótce w lesie zapadnie zupełny mrok. „Otwórz książkę na chybił trafił, wybierz sobie jakiś paragraf i niech on będzie twoją inspiracją” – tak brzmiał jeden z pomysłów, jakie zanotowała na spotkaniu. No tak, a jeśli pod ręką będę miała akurat jakiś romans pełen opisów scen erotycznych czy gwałtów? – rozmyślała Emily szarpiąc palcami krzaki rosnące gęsto wzdłuż ścieżki. Siostra Cookie mówiła, żeby ani przez chwilę nie myśleć negatywnie, żeby nawet nie tolerować negatywnego myślenia. I żeby nie słuchać ludzi, którzy patrzą na świat pesymistycznie. Tylko że łatwiej to powiedzieć niż wykonać. No, bo jakie, do jasnej cholery, plusy można znaleźć w sytuacji, w której się teraz znajdowała? Siostra uczyła też, aby nie tracić poczucia humoru, a jeśli już do tego dojdzie, należy natychmiast starać się je odzyskać. Wyjaśniała, że aby się skrzywić, trzeba zmusić do pracy więcej mięśni niż, aby się roześmiać. I kazała często się śmiać. – Ha ha – prychnęła Emily.

Zatrzymała się, żeby wziąć głębszy oddech. Była kompletnie wyczerpana i bardzo zadyszana. Oparła się o pień, rozstawiła szeroko nogi i położyła dłonie na kolanach. Raz za razem głęboko wciągała powietrze. Mogłaby przysiąc, że gdzieś z koron drzew dobiegł ją wówczas głos Iana. Trudno było go nie rozpoznać. Nie powinna mieć wątpliwości, bo przecież słuchała go całymi latami.

– Najpierw schrzaniłaś sprawę, Emily, a teraz dajesz za wygraną. Ty nigdy nie myślisz; ty po prostu brniesz na oślep. Chociaż raz w życiu weź coś w swoje ręce.

– Zamknij się, Ianie, przecież umarłeś. Nie jesteś nawet pochowany, więc nie możesz powstać z martwych. Twoje prochy poniewierają się po całej pustyni razem z tymi idiotycznymi tulipanami. A ja robię wszystko co w mojej mocy. Zrobiło się ciemno jak w grobie. Nic już nie widzę. Może nawet mam wstrząs, a Rosie czeka tam w nadziei, że sprowadzę pomoc. Nie odzywaj się do mnie, Ianie. Nie będę słuchała trupa. Spadaj.

„Otwórz swój umysł i duszę na przyjęcie cudu”, mówiła siostra Cookie. – Oto jestem gotowa, Panie, ześlij mi cud teraz, w tej chwili – błagała Emily. – Chociaż nie, nie mnie, a Rosie. Och, siostra Cookie jest taka mądra. Bardzo mi się podobało to, co mówiła o wycofaniu się – że mądry człowiek wie, kiedy należy zrezygnować. Zupełnie jakby powiedziane z myślą o mnie. A druga odnosząca się do mnie rada siostry Cookie to ta, by wypatrywać bożych posłańców. Chryste, już prawie nic nie widzę. A jeśli jest tu gdzieś, Boże, jakiś Twój posłaniec, ale nie może mnie dojrzeć? Jezu, ależ głupoty plotę!

Nagle Emily upadła na ziemię i zaczęła się toczyć, zatrzymując się dopiero na wystającym z ziemi korzeniu jakiegoś drzewa. Uderzyła się o niego tak mocno, że z gardła wyrwał się jej gromki krzyk, ale ból w ramieniu był tak silny, że zagryzła wargi i skuliła się. Poczuła w bolącej ręce przypływ gorąca. Zastanawiała się, czy nie rozcięła sobie skóry.

Tu gdzie teraz leżała było widniej, bo na polance nie rosły sosny i nie zasłaniały nieba. Zezując Emily zerknęła w stronę zegarka i zdołała dostrzec wskazówki. A co więcej, zauważyła też wetkniętą między kamienie drewnianą strzałkę z napisem „Szlak Appalachian”. Była już piąta. Nie wiedziała, czy iść w stronę Ustronia, czy raczej Maine. Zakładając oczywiście, że będzie w stanie ruszyć się i pójść dalej. Przekręciła się na lewy bok i odczekała chwilę, aż ból osłabnie, po czym podniosła się i uklękła na jedno kolano. Z prawego ramienia na całe ciało zaczął promieniować nieznośny ból. Złamałam rękę albo obojczyk, przemknęło jej przez głowę. A prawdopodobnie jedno i drugie. Krzywiąc się i stękając z wysiłku zdołała jakoś stanąć na nogi.

– Emily, do jasnej cholery, ruszaj się! – Czyżby to Ian tak ją zachęcał do dalszej drogi? Nie, to niemożliwe, rozmyślała. Przecież on nie żyje, odszedł na zawsze. – Przestań użalać się nad sobą – krzyczał głos. – Idziesz w złym kierunku. Zawsze ci mówiłem, że jesteś głupia. Odwróć się i pójdź w przeciwną stronę. No już, Emily.

– Zamknij się, Ianie. Nie możesz już mi rozkazywać.

– Nie chcę mieć na sumieniu twojej śmierci.

Naprawdę nie wiedziała, czy to głos jej byłego męża. A może miała halucynacje i bredziła? Jednakże pod wpływem długoletniego nawyku, zrobiła w tył zwrot i zaczęła iść, czując jak przy każdym kroku przez jej ciało przelewa się fala bólu.

– Jeśli rzeczywiście rozmawiam z tobą, Ianie, to powiedz, jaką mam szansę, że uda mi się sprowadzić pomoc dla Rosie? Czy daleko jeszcze jest do Ustronia? – Emily znów upadła na ziemię; czuła się tak, jakby wszystkie nerwy jej ciała były na wierzchu, narażone na ciągłe podrażnianie. Nie miała wątpliwości, że jeszcze chwila, a straci przytomność. – Popchnąłeś mnie, ty sukinsynu! – krzyknęła.

– I o to chodzi, Emily, wściekaj się. Niech cię aż rozsadza z wściekłości. Wstawaj i ruszaj w drogę!

– Pomóż mi, Ianie. Proszę. Mnie możesz nienawidzieć, ale pomóż mi sprowadzić pomoc dla Rosie. Ona nie zrobiła ci przecież nic złego. Proszę cię. Ja już nie dam rady. Nie jestem w stanie iść dalej. Muszę tu poleżeć. Wcześniej czy później ktoś nas znajdzie. Daj mi spokój, Ianie. Złamałam sobie rękę. Jesteś lekarzem, więc wiesz, jaki to straszny ból. Ty kładłeś się do łóżka, kiedy wyskakiwał ci pryszcz.

– Ależ z ciebie słabeusz! Pozwolisz, żeby twoja koleżanka umarła, bo ty jesteś zbyt leniwa, żeby ruszyć tyłek. Emily, wydałem ci polecenie i, do jasnej cholery, masz mnie słuchać. Tę rękę po prostu sobie zwichnęłaś. Żadna kość nie jest złamana. Masz tylko rozciętą skórę na ramieniu. Zaufaj mi.

– Nie jestem słabeuszem ani leniem. Ty draniu, jak tylko wrócę do domu, podam cię do sądu za to, że praktykujesz medycynę, mimo iż już nie żyjesz. I co ty na to?

Emily zaczęła się podnosić. Pomyślała, że chyba zwariowała, skoro rozmawia z kimś, kto umarł. Ale z drugiej strony siostra Cookie mówiła, że zawsze trzeba być gotowym na przyjęcie bożych wysłanników, a być może był nim właśnie Ian. Ale Ian wysłannikiem Boga? To brzmiało zbyt idiotycznie. Chociaż, czy aby na pewno?

Zaraz, która jest teraz godzina, zastanawiała się Emily. Nie miała pewności, od jak dawna leży już na ziemi. Rozmowa z bożym wysłannikiem, nawet jeśli był nim Ian, zajęła jej trochę czasu. Może było wpół do szóstej albo szósta? A najprawdopodobniej za kwadrans szósta.

– Ruszaj w drogę, Emily.

Tym razem przynaglający ją głos Iana był łagodniejszy. Może naprawdę zależało mu, żeby jej się udało. Oczywiście ze względu na Rosie. Dam sobie radę, pomyślała Emily. Muszę sobie poradzić. Sprowadzę pomoc.


* * *

Siostra Cookie spojrzała na zegarek. Zupełnie straciła poczucie czasu. Rozejrzała się po kuchni, sprawdziła piekarniki, po czym wsunęła do tego pustego blachę z obranymi ziemniakami. Mięso piekło się jeszcze i wyglądało na to, że będzie znakomite. Sałatka była już gotowa, stoły nakryte, a obrane warzywa leżały w garnku do gotowania na parze. Domowe rurki czekały w ciepłym piekarniku, a napój z brzoskwiń chłodził się na tylnym ganku.