Dzbanki z mrożoną herbatą i szklanki stały na tacach przygotowane do wyniesienia na tylny ganek, który stanowił jedyne miejsce, poza sypialniami zakonnic, niedostępne dla gości. To tu właśnie, na tym zacisznym, odosobnionym tarasie należącym wyłącznie do nich, siostry zbierały się, by wspólnie wypalić zakazanego papierosa i wypić szklaneczkę mrożonej herbaty. Raz w miesiącu spowiadały się ze swego przewinienia, ale zaraz zapominały o grzechu aż do następnej spowiedzi.
Tak naprawdę, to żadna z zakonnic nie wiedziała, skąd właściwie biorą się w Ustroniu papierosy; fakt, że zawsze miały parę paczek. Te, które goście zostawiali na stołach odchodząc po posiłku, siostry wkładały do pudełka po butach i trzymały w kuchni na wypadek, gdyby ktoś się o nie upomniał. Zwykle odczekiwały trzy dni, a potem je wypalały. – Należy nam się znaleźne – chichotała Phillie. Pełne paczki pojawiały się jakby za sprawą magii, przeważnie co drugi dzień. Najczęściej zakonnice znajdowały je na schodkach tylnego ganku, gdzie siadywały w czasie rannych i popołudniowych przerw w pracy. Ich zdania w kwestii tego, kto podrzucał im te paskudztwa, były podzielone. Gilly, Cookie i Tiny uważały, że to sprawka Matta, a Phillie, Gussie i Millie posądzały o to Ivana.
Tiny rozlała do szklanek herbatę, Gussie rozdała wszystkim papierosy, a Millie zaoferowała zapalniczkę.
– Paskudny, obrzydliwy nałóg – stwierdziła Phillie odchylając głowę do tyłu i zaciągając się głęboko.
– Wstrętny – przyznały wesoło pozostałe siostry.
Następnie po kolei wypuszczały dym w kształcie idealnie okrągłych kółeczek.
– Wiem na pewno, że za to Bóg nas nie ukarze – oznajmiła radośnie Gilly. – A to dlatego, że sam nam przecież pozwala znajdować tutaj te paskudztwa. Gdyby nie chciał, żebyśmy paliły, zadbałby, żeby nie leżały na widoku.
– Głupie gadanie. To tylko trochę smoły – odrzekła wesoło najwierniejsza fanka Erica Claptona, siostra Gussie. – W każdym razie ja nie rzucę palenia.
– Ani my – zawtórowały jej pozostałe zakonnice.
– Możemy się za to smażyć w piekle – ostrzegła siostra Tiny.
– To będziemy smażyć się razem – orzekła Millie.
– No, czas już zgasić – stwierdziła Gilly pokazując wszystkim swój niedopałek papierosa Marlboro. – Widzicie, został sam filtr. Straszny grzech.
– Jak myślicie, czy Matka Teresa pali? – spytała niespokojnie Phillie.
– Pewnie tak, ma przecież tyle stresów; jak niby wytrzymałaby bez papierosów? – odparła Cookie. – Zauważyłyście, że niebo zrobiło się bardzo ciemne? Mam nadzieję, że nie rozpęta się dzisiaj burza. Chciałabym skończyć ten straszny kryminał, który czytam, a jeśli światło siądzie, nie będę wiedziała, kto zabił Darlene.
– Mogę ci powiedzieć, że zrobiła to jej siostra Marlenę, więc nie musisz się już martwić – powiedziała Gussie. – Brał w tym udział jeszcze ogrodnik, który zasztyletował strażnika przy bramie. Wszystko inne ma na celu tylko zmylenie czytelnika. W każdym razie, jeśli wyłączą światło, nie będziesz się denerwować. Na jutro mogę ci pożyczyć inną książkę; nazywa się „Gdzie zniknęła piękna kobieta”. Matt mi ją wczoraj podrzucił.
– Mam nadzieję, że Rosie i Emily nic się nie stało. Tam w górach robi się o tej porze dość ciemno, nawet jeśli słońce jeszcze świeci. A biorąc pod uwagę, że nadchodzi burza, jest tam pewnie mroczno jak w grobie – powiedziała siostra Tiny.
– Rosie szła już kiedyś tym szlakiem – przypomniała Gilly.
– Ale robiła najwyżej sześć kilometrów. Dziś planowały przejść piętnaście, a Emily w ogóle nie zna drogi.
– Poczułabym się lepiej, gdyby Ivan wyszedł im na spotkanie; poprosimy go o to, gdy tylko przyjdzie tu z pocztą. Spóźnia się jakoś. Zwykle naciska dzwonek mniej więcej wtedy, gdy kończymy nasze… grzeszne praktyki – zauważyła Millie.
– Obiecałam Emily, że zatrzymam dla nich kolację.
– Znowu złamałaś zasady, Gilly – upomniała ją Gussie.
– Zasady są po to, żeby je łamać. A Emily i Rosie nie są zaprawione w górskich wędrówkach w przeciwieństwie do niektórych – odrzekła niepewnie Gilly.
– O, właśnie odezwał się dzwonek. Ivan przyszedł z pocztą. Siostry sprzątnęły ze stołu tacę i pełną popielniczkę. Po odbiór poczty przy drzwiach wejściowych wydelegowano Gilly.
Ivan był potężnym mężczyzną – wysoki na metr dziewięćdziesiąt, ważył chyba ze sto trzydzieści kilo, ramiona miał jak konary drzewa, a dłonie niczym połcie słoniny. Mundur ani trochę nie maskował jego niedźwiedziej sylwetki.
– Nadchodzi potężna burza, siostro, ale zacznie się dopiero za jakiś czas. Może o dziesiątej. Niech siostra dopilnuje, żeby wszyscy byli wtedy w domkach – ostrzegł łagodnym spokojnym głosem.
– Skoro więc nie zacznie lać przed dziesiątą, to chyba nie mam się co martwić o Emily i Rosie. Dziś rano wyruszyły na wędrówkę i zamierzały przejść piętnaście kilometrów.
– O której wyszły? – zainteresował się Ivan.
– Po śniadaniu. Obiecałam, że zostawię im kolację. A ściśle mówiąc, że nałożę im jedzenie na talerze i wstawię do piekarnika. Wiem, że to wbrew regułom, ale nie dbam o to. Jak wrócą, będą umierać z głodu.
– To bardzo miłe, siostro. Od czasu do czasu można złamać taką czy inną zasadę. A nie wie siostra, czy Rosie naprawdę gotowa była przejść piętnaście kilometrów? Zastanawiam się, czy nie powinienem się trochę rozejrzeć. O tej porze w lesie jest bardzo ciemno. Rosie boi się polnych myszy, więc pewnie jest wystraszona.
– A skąd wiesz, że ona się boi myszy? – zaciekawiła się Gilly.
– Matt mi powiedział. Pojadę dżipem w tamtą stronę i popatrzę dokoła. Skoro wyszły o ósmej trzydzieści czy o dziewiątej, to nawet jeśli zrobiły sobie przerwę na lunch i kilka postojów, powinny być już z powrotem. Rzucę okiem na ten szlak. Gdybym się z nimi minął, niech siostra wystrzeli jedną z tych rac, które siostrze zostawiliśmy, dobrze?
– Na pewno tak zrobię. Uprzedzę wszystkich. Przestrzegałam Rosie, żeby trzymała się ścieżki i nie zbaczała z niej. Kazałam jej nawet znaczyć drogę. Zresztą mówię to każdemu, kto wybiera się w góry. A one rzeczywiście powinny być już z powrotem. Ale teraz muszę zabrać się do pracy, bo inaczej nie zdążę z kolacją.
Ivan oddał zakonnicy niewielki worek z pocztą, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył wzdłuż ściany budynku do miejsca za rogiem, gdzie zostawił swojego dżipa. Kiedy ujechał około pół kilometra, zjechał na pobocze drogi. Wziął do ręki komórkowy telefon i zadzwonił do Matta Halidaya.
– Wierz mi, że te kobiety na pewno nie zdołały przejść piętnastu kilometrów, a skoro do tej pory nie wróciły, to znaczy, że coś musiało się stać. Rosie ma bardzo bolesny odcisk na palcu. Wszyscy w ośrodku wiedzą o jej odciskach.
– Poproszę kogoś, żeby przyszedł posiedzieć z dziećmi i zaraz do ciebie przyjadę. Jadąc wystrzel od czasu do czasu racę. Wkrótce rozpęta się burza. Myślę, że dołączę do ciebie najwyżej za czterdzieści minut.
– To na razie – odrzekł Ivan kończąc rozmowę.
Ivan przypomniał sobie tych kilka wypadków, które w ciągu minionych lat wydarzyły się w ośrodku. Przeważnie jednak goście nie zapuszczali się zbyt daleko w las i nie było z nimi jakichś poważniejszych problemów. Lubił swoją pracę, bo miał w niej do czynienia z tymi wszystkimi ludźmi, którzy przybywali w góry w poszukiwaniu pociechy i dobrego samopoczucia. Sam też był kiedyś w podobnej sytuacji, bo wiele lat temu jego narzeczona zginęła w wypadku samochodowym. Teraz miał pięćdziesiąt lat, wciąż był kawalerem, kochał dzieci i zwierzęta i pracował od świtu do nocy.
Bardzo lubił Rosie Finneran, ale właściwie wszyscy darzyli ją sympatią. Raz czy dwa myślał o zaproszeniu jej do kina, ale nigdy nie zdecydował się wcielić tego pomysłu w życie. A teraz tego żałował. Rosie zawsze umiała go rozśmieszyć. Czasem, kiedy myślała, że nikt tego nie widzi, puszczała do niego oko. On sam ani razu do niej nie mrugnął i nawet nie wiedział dlaczego. Było mu żal, że tego nie robił. Zauważał, że Rosie wykazywała się nieraz brakiem rozsądku i przez to pakowała się w kłopoty, ale nie przeszkadzała mu ta jej skłonność. Jemu także zdarzało się robić głupstwa.
Potem powędrował myślami ku Emily Thorn i Mattowi Halidayowi. Wiedział, że kolega interesuje się tą wczasowiczką. Próbował wprawdzie kryć się z tym, ale nie bardzo mu się to udawało. Kiedy miał wolny dzień, zawsze pytał co działo się w ośrodku. Najpierw dopytywał się o zakonnice i niektórych gości, a na końcu o Rosie i Emily. Ilekroć Ivan opowiadał o Emily, oczy Matta zaczynały błyszczeć i Ivan cieszył się z tego. W zeszłym tygodniu Matt kupił swej ulubionej wczasowiczce loda, a potem spędził trochę czasu w towarzystwie jej i Rosie. Ivan miał ochotę dołączyć do nich, ale sprawiali wrażenie tak zadowolonych, że nie chciał im się narzucać, więc szybko zjadł swego rożka i kupiwszy sobie drugiego odszedł.
Zjechał z drogi i zaparkował dżipa. Zarzucił na ramiona ogromny plecak i ruszył w drogę przyświecając sobie silną latarką. Szedł głośno stawiając duże kroki. Dręczył go niepokój.
Emily znów upadła i leżała twarzą do ziemi; nogi w coś jej się zaplątały. Próbowała się oswobodzić i poruszyć, lecz kark i ramię przeszył tak silny ból, że aż straciła na chwilę oddech. Trwała więc w bezruchu z twarzą przyciśniętą do sosnowych igieł i ostrych grudek ziemi. Oblepiająca igły żywica sprawiała, że Emily kichała co chwila.
Pragnęła móc zasnąć choćby tylko na dziesięć minut. Jeszcze nigdy w życiu nie była tak zmęczona i tak owładnięta bólem.
– Wstawaj, Emily. Nie pora teraz na sen. Jeśli jesteś zbyt leniwa, żeby ratować siebie, to pomyśl o swojej koleżance. Ona liczy na ciebie. Posłuchaj mnie, Emily.
– Niby dlaczego miałabym cię słuchać? Chyba już raz kazałam ci zostawić mnie w spokoju. Nie chcę rozmawiać z kimś kto nie żyje. Bóg cię ukarze za to, że tak mnie dręczysz. Daj mi spokój. Wyciągając rękę w bok, żeby utrzymać równowagę, Emily spróbowała podnieść się na kolana. Upadła jednak i znów uderzyła twarzą w przykrywające ziemię sosnowe igły. – Coś sobie zrobiłam w kolano i kostka mnie boli – jęczała.
– Twoja koleżanka cierpi o wiele bardziej. Podnieś wreszcie tyłek, rusz się stąd i sprowadź pomoc, bo po to wyruszyłaś. To rozkaz, Emily.
– Niech piekło pochłonie ciebie i twoje rozkazy, Ianie. Co będzie ze mną?
– Ty się na razie nie liczysz. Najważniejsza jest twoja koleżanka. Jeśli pęknie jej wyrostek, to będzie po niej i dobrze o tym wiesz. Jestem przecież lekarzem. Chociaż raz w życiu mnie posłuchaj.
– Byłeś lekarzem. I zamknij się wreszcie. Sama wiem… nie musisz mi mówić… nie widzę… wiem, że całkiem się zgubiłam. Pomóż mi wstać.
– Sama się podnieś. Obserwuję cię.
– Przestań mówić mi co mam zrobić.
W końcu Emily stanęła na nogi i choć chwiała się jeszcze na boki, to przecież stała. Lewą stopą zaczęła badać teren w poszukiwaniu kija, który ze sobą niosła. Czuła, że gdyby się po niego schyliła, to znów by upadła. Nadepnęła na jego końcówkę i kij podskoczył do góry. Złapała go. Zupełnie jakby wygrała nagrodę pociągając za wstążeczkę w wesołym miasteczku.
Nagle rozległ się grzmot, potem drugi i trzeci, a niebo rozświetliła na moment zygzakowata błyskawica.
– Oni tam pozwalają ci robić takie rzeczy? – spytała Iana przerażona Emily. – Jak ty to robisz?
– To magiczna sztuczka. Cieszysz się, że jesteś już na szlaku?
– Tak, o tak. Daleko jeszcze?
– Gdybym ci powiedział, że daleko, poddałabyś się. A gdybym pocieszył cię, że jesteś tuż tuż, wtedy zrobiłabyś pewnie coś głupiego – na przykład rzuciłabyś się biegiem i wpadła na jakieś drzewo. Nie wiem, ile ci zostało do przejścia. Po prostu idź przed siebie.
– Rozszyfrowałam cię, ty gnido – chcesz mnie doprowadzić do obłędu. Ianie, jestem zbyt zmęczona, żeby oszaleć. Postąpiłeś wobec mnie karygodnie. Ja zrobiłam tylko to, co musiałam. Kiedy weszłam do twojego biura, nawet mnie nie poznałeś. Znów stałam się tamtą Emily.
Niebo ponownie zaczęły rozświetlać błyskawice, jedna po drugiej, i Emily miała przez chwilę wrażenie, że patrzy na pokaz sztucznych ogni. Zraniona ręka zwisała jej bezwładnie wzdłuż ciała, ale drugą wetknęła koniec kija pomiędzy dwa duże kamienie i opierając się na nim ruszyła z miejsca powłócząc stłuczoną nogą. Jakoś posuwała się do przodu, a tylko to się teraz liczyło. – To był niezły pokaz – powiedziała do Iana. – Jak to robisz – marszczysz nos czy co?
– Nie marnuj sił na próżne gadanie. Powinnaś była wziąć ze sobą jedną z latarek i racę. Ale i tak nieźle sobie radzisz, Emily.
Komplement sprawił jej tyle radości, że spróbowała nawet iść szybciej starając się nie myśleć o Rosie i o Ianie, i o jego… duchowym świecie. Zresztą wszystko to było pewnie tylko złym snem. Poprzysięgła sobie, że nigdy nikomu nie opowie o rozmowie, którą prowadziła ze swym zmarłym mężem.
Przez niebo przetoczyły się kolejne błyskawice. I właśnie wtedy cos dostrzegła, a serce o mało nie wyskoczyło jej z piersi. Na ścieżce stał Sasquatch. O Boże, tylko nie to, pomyślała. A może to Al Roker z wielkim radarem na plecach. Albo jakaś postać z nocnego koszmaru, tyle że żywa. Emily mocniej chwyciła kij w obie ręce i zaczęła krzyczeć przerażona nie ze względu na siebie, ale na Rosie. Najwyraźniej traciła już kontakt ze światem rzeczywistym i zdawała sobie z tego sprawę. No bo cóż robiłby w tych górach facet zapowiadający pogodę w NBC? A jeśli to naprawdę był Al Roker, to gdzie w takim razie podziała się ta roztargniona Sue Simmons z wiadomości o piątej?
"Kochana Emily" отзывы
Отзывы читателей о книге "Kochana Emily". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Kochana Emily" друзьям в соцсетях.