– W porządku. A więc, co wy dwoje planujecie? – spytała Rosie z szerokim uśmiechem.

– Co planujemy? Co masz na myśli? – spytał Matt także się uśmiechając.

– Wiesz przecież, masz chyba dziś wolne? Powiedz, co słychać w ośrodku. I co porabiają nasze siostry-renegatki? Ivan opowiedział mi parę zaprawionych ekstrawagancją historyjek.

– Nie wierz nawet w połowę tego co on mówi. Te zakonnice to najwspanialsze ludzkie istoty, jakie kiedykolwiek spotkałem. Co roku składają darowiznę na rzecz tego szpitala. Wiedziałaś o tym?

Rosie i Emily potrząsnęły przecząco głowami.

– Wspomagają także dom starców i sierociniec. I to nie tylko finansowo, ale własną pracą. One naprawdę wcielają w życie zasady, o których nauczają. A trzeba przyznać, że niewielu ludzi tak postępuje – stwierdził Matt.

– Ale ja wcale ich nie krytykowałam – wyjaśniła Rosie. – Moim zdaniem, te zakonnice są wspaniałe, a jednocześnie bardzo zabawne. Chciałabym mieć takie jak one usposobienie i podejście do życia. Ale nie uwierzycie, schudłam sześć kilo!

– Żartujesz! – krzyknęła Emily i roześmiała się.

– Poważnie. Łatwiej mi teraz będzie znieść ten reżim, który zamierzasz mi narzucić.

– Owszem narzucę, ale dopiero, kiedy lekarz wyrazi na to zgodę – oświadczyła stanowczo Emily.

Do pokoju weszła pielęgniarka.

– Proszę państwa, lekarz robi właśnie obchód. Możecie państwo posiedzieć przez ten czas w poczekalni albo pożegnać się z pacjentką – oznajmiła szybko i rzeczowo.

– Taki obchód trwa wieki całe, więc lepiej chyba zrobicie, jak już sobie pójdziecie – powiedziała Rosie. – Dziękuję za odwiedziny. Na pewno zobaczymy się jutro. A przynieśliście mi może coś do czytania?

Emily przytaknęła.

– „Morderstwo Drewnianym Tasakiem” i „Jad we Krwi”. Miałam jeszcze „Noce na Bagnach”, ale pożyczyłam. To o mieszkańcach pewnej religijnej osady, których pożerają aligatory.

Matt wybuchnął śmiechem, a Emily mu zawtórowała. Ruszyli do drzwi, a Rosie rzuciła w nich pudełkiem chusteczek higienicznych.

Jadąc z Mattem do jego domu, Emily uświadomiła sobie, że dzieje się z nią coś dziwnego. Zaczęła wreszcie odczuwać. W myślach porównała to wrażenie do ukłuć szpileczek, dzięki którym znów miała świadomość, że żyje. Była naprawdę prawdziwą żywą istotą w pełnym znaczeniu tego słowa. Odważyła się zerknąć z ukosa na Matta. Miał wspaniały profil. Był dojrzałym mężczyzną, a wszędzie tam, gdzie trzeba, rysowały się silne mięśnie. Poczuła, że się rumieni.

A więc rzeczywiście doświadczała uczuć. Była Emily Thorn, rozwódka i wdową. Była szefem świetnie prosperującej firmy. Odniosła sukces. Nagle doznała wstrząsu. Zrozumiała, że to, co właśnie o sobie pomyślała, to jej osiągnięcia, a nie… nie to, co stanowi o jej osobowości. Nazywa się Emily Thorn. I jest przecież sobą, jest osobą.

Coś jednak działo się w niej od chwili przyjazdu do Ustronia. Odkąd tu była, inaczej patrzyła na świat i czuła absolutnie wszystko.

– No, jesteśmy, oto moje skromne domostwo. Z zewnątrz sprawia wrażenie małego – powiedział Matt wyskakując z dżipa. Obszedł samochód i otworzył drzwiczki od strony Emily.

– Kiedyś był to jedynie letni domek, ale rozbudowałem go trochę i ociepliłem. Urodziłem się niecałe dwa kilometry stąd. Podoba ci się?

– Bardzo ładny – odparła Emily. – Uwielbiam frontowe ganki. Siadujesz czasem na nim? – spytała, bo Matt wprowadził ją właśnie na duży, wyłożony deskami ganek.

– O ile mam czas. Najczęściej późno w nocy, gdy mam coś do przemyślenia. Zdarza się, że zasypiam w fotelu, a rano budzę się ze skurczem w karku. Chodź, oprowadzę cię szybciutko.

– Pachnie cudownie – pochwaliła Emily wciągając nosem unoszącą się woń.

– To czosnek. I cebula. A to jest salon – rzucił niedbale wskazując pokój ręką.

Emily rozejrzała się dokoła. Pokój był kwadratowy, a ciemne meble obite kwiecistym perkalem harmonizowały kolorystycznie z zasłonami. Na środku podłogi leżał pleciony dywanik. Wyglądał na wyrób domowej roboty. Gdziekolwiek sięgnęła wzrokiem widziała zdjęcia uśmiechniętej młodej kobiety. Poczuła ucisk w gardle. Tych zdjęć było zdecydowanie za dużo. I za wiele było tu wspomnień. Zastanawiała się, jak wyglądałaby jej fotografia obok tej roześmianej kobiety z włosami związanymi w kucyk i iskierkami wesołości w oczach.

– A tam jest jadalnia, która właściwie jest jakby przedłużeniem salonu. Jadamy zresztą w kuchni. A tak naprawdę, to spędzamy tam niemal cały czas. Jak widzisz, kuchnia jest duża. Powiększyłem ją nieco, gdy dobudowywałem dodatkowy pokój na tyłach domu. No i łazienkę. Moje dzieciaki przesiadują w niej całymi godzinami. Gdybyśmy mieli tylko jedną, to chyba byśmy się nie pogodzili.

Kuchnia rzeczywiście była piękna, słoneczna i przytulna, z mnóstwem doniczkowych roślin w kątach i na parapecie. Na przytwierdzonych do sufitowych belek długich łańcuchach wisiały miedziane naczynia, które przydałoby się już wypolerować oraz siateczki pełne czosnku i ziół. Na solidnym dębowym stole leżały podstawki pod talerze, stare i zniszczone, ale w takim samym kolorze jak jasnoczerwone poduszki na krzesłach.

Na podłodze przed zlewozmywakiem i przy kuchence leżały plecione dywaniki. Całe drzwi lodówki oblepione były rozmaitymi karteczkami i notatkami, a na ścianach wisiały oprawione w ramki zdjęcia. Na jednym z nich widać było misę mocno czerwonych jabłek, na innym salaterkę z cytrynami i limetkami, a obok niej dzbanek z lemoniadą. Fotografie w salonie były inne, bardziej osobiste. Przedstawiały czwórkę ludzi w żaglówce, rodzinę Matta, czy dwójkę dzieci, chłopca i dziewczynkę, bawiących się na podwórku. Emily znów poczuła ucisk w gardle. Zauważyła że mieszkańcy tego domu żyją wspomnieniami, tak jak kiedyś ona.

– Sypialnie są całkiem zwyczajne. Panuje w nich lekki bałagan. No i jak ci się podoba moja przystań? Ivan pomagał mi ją zbudować.

– Dom jest prześliczny. I widok stąd masz fantastyczny. Aż zapiera dech w piersiach. Pewnie bardzo lubisz tu mieszkać.

– Owszem. Nie sądzę, żebym mógł przenieść się gdzie indziej. Emily odebrała to jako stanowcze stwierdzenie. Uznała, że Matt uprzedza ją już na wszelki wypadek, że jego miejsce jest właśnie tutaj.

– Kto to jest Al Roker? – powiedział przyciszonym głosem Matt.

– Dlaczego chcesz wiedzieć? – odrzekła zdezorientowana.

– Bo Ivan mówił, że kiedy cię odnalazł, wzięłaś go za Ala Rokera. Chciałbym wiedzieć, kto to taki.

Emily roześmiała się, ale tak nerwowo, że jej samej wydało się to niezręczne.

– Zanim Ivan zbliżył się do mnie, wydawało mi się, że chyba mam przywidzenia. Najpierw pomyślałam, że widzę Sasquatcha, a potem, że to Al Roker. W domu, o ile tylko mogłam, oglądałam dziennik o piątej. Bezpośrednio potem nadają prognozę pogody, którą prowadzi właśnie Al i zawsze mówi o jakimś radarze Dopplera. Nie mam nawet pojęcia, co to takiego. Kiedy dostrzegłam Ivana przyszło mi do głowy, że to Al Roker z radarem na plecach. Sama nie wiem, może mi się to śniło… Nie potrafię powiedzieć, o czym wówczas myślałam. W każdym razie byłam przerażona do nieprzytomności.

– Aha.

– Chwileczkę, co ma znaczyć to aha, Matt? Czy chcesz mnie o coś zapytać, lecz nie masz odwagi zrobić tego wprost? Na przykład, czy jest w moim życiu jakiś mężczyzna albo coś w tym rodzaju?

Matt pokiwał głową.

– Coś w tym rodzaju. A jest jakiś?

– I tak i nie. Mam bliskiego przyjaciela. Świetnie się dogadujemy w wielu sprawach. Obydwoje jesteśmy całkowicie niezależni, bez zobowiązań wobec siebie. Dobrze się rozumiemy. Ani on, ani ja nie mamy żadnych obciążeń. Ten człowiek był przy mnie w bardzo trudnych sytuacjach. Wspaniały z niego przyjaciel. A ty masz kogoś?

– Nie, nikogo. Sam nie wiem dlaczego – odrzekł.

– Chyba mogłabym ci pomóc znaleźć przyczynę – powiedziała cicho Emily.

– Naprawdę?

– Naprawdę. Twój salon przypomina świątynię poświęconą pamięci żony. Przecież przeszłam tylko przez pokój, a zdążyłam naliczyć w nim dwadzieścia cztery zdjęcia – dziewięć nad kominkiem, dwa czy trzy na stolikach, kilka na ścianie, że nie wspomnę już o jej robótkach ręcznych. A w kuchni jest dokładnie to samo. Mam wrażenie, że każda kobieta, którą tu przyprowadzasz, czuje się onieśmielona.

– Ty też tak się czujesz?

– I to bardzo. W tym mieszkaniu nie mogłabym cię nawet pocałować, a jeśli kiedyś zdecydujemy się pójść razem do łóżka, to na pewno nie tutaj.

– Dzieci…

– Dzieciom wystarczyłoby zdjęcie w pokoju. Ty też powinieneś sobie jakieś trzymać. Wiesz, Matt, czasem trzeba odciąć się od przeszłości, jeśli chce się żyć dalej. Chyba że te fotografie i życie wspomnieniami wystarczają ci do szczęścia – wtedy nie musisz niczego zmieniać. Zresztą, to tylko moje prywatne zdanie. Czy wciąż jestem zaproszona na kolację?

– Tak, oczywiście. Właściwie nie przyprowadzam tu kobiet. Może była jedna czy dwie, ale to zwyczajne koleżanki. Chociaż, jak się teraz nad tym zastanowię, faktycznie, były trochę podenerwowane.

– Mogę nakryć do stołu?

– Skończyliśmy już dyskusję, zgadza się?

– Tak – odparła uśmiechając się.

Matt zachowywał się niezręcznie, lecz w końcu był w swojej kuchni. Emily siedziała cały czas na krześle i z trudem tylko powstrzymywała się od pomagania mu, bo wyczuwała, że Matt chce się przed nią popisać.

– Nigdy nie zasłynę jako kucharz – odezwał się wrzucając spaghetti do gotującej się wody.

– A wyobraź sobie, że ja nigdy nie będę umiała wędrować po górach – powiedziała Emily. – Wszyscy musimy zaakceptować swoje niedoskonałości.

– Jesteś zabawna, wiesz? Podoba mi się to. Niewielu ludzi ma poczucie humoru.

– Kiedyś nie miałam go nawet za grosz, lecz od kilku już lat wytrwale je ćwiczę. Uważam, że życie jest cholernie krótkie, za krótkie na to, żeby zawracać sobie głowę przeszłością, a nawet dniem wczorajszym. Było minęło. Jest takie powiedzenie, że przeszłość to prolog, coś w tym rodzaju. Kim chcesz zostać, gdy dorośniesz? – zażartowała.

– Chcę umieć troszczyć się o innych. A założę się, że pomyślałaś, iż chcę być strażakiem. A ty?

– Ja osiągnęłam cele, jakie sobie postawiłam. Myślę, że teraz chciałabym zrobić coś… coś znaczącego. Mam nadzieję, że złe czasy mam już za sobą. Obecny okres mojego życia jest dla mnie bardzo ważny. Cokolwiek robię stanowi o tym, jakim jestem człowiekiem. Jedna z sióstr powiedziała coś, co utkwiło mi w głowie i myślę, że miała rację; jej zdaniem Bóg ma jakieś plany wobec mnie. To za Jego sprawą osiągnęłam obecny etap w życiu i muszę teraz wyczuć, czego Bóg ode mnie chce. Wierzę, że wkrótce mi się to uda.

– Jak długo zamierzasz zostać w Ustroniu?

– Nie jestem pewna. W zasadzie to otwarta sprawa. Będę tu przynajmniej do wyjazdu Rosie. Siostry zapewniły mnie, że mogę tu mieszkać tak długo jak zechcę. Kto wie, może w ogóle nie wyjadę.

– Zimy są tu bardzo chłodne.

– W New Jersey też – odparła obojętnie. – Ten twój sos jest taki wodnisty dlatego, że nie osaczasz spaghetti jak należy, a ja na przykład nigdy go nie płuczę.

– Naprawdę?

– Tak. A poza tym rozcieńcza go jeszcze ocet winny, który dodajesz do sałatki. Sądziłam, że kucharze, nawet ci dobrzy, cenią sobie krytykę.

– Trafiłaś na takiego, który krytyki nie ceni. No, ale jedz.

– Opowiedz mi o swoich dzieciach, Matt.

– Benjy ma dwanaście lat. Dobry z niego chłopak. Ma smykałkę do sportu. W szkole nieźle sobie radzi, o ile dopilnuję, żeby się uczył. Uwielbia przebywać na świeżym powietrzu, zupełnie jak ja. Zewnętrznie bardzo jest podobny do matki. I usposobienie też po niej odziedziczył, niestety. Molly bardziej przypomina mnie. Niefrasobliwa i ładna z niej dziewczynka. Ale wcale nie uważa siebie za ładną. Ma czternaście lat i chłopcy zdecydowanie robią już na niej wrażenie. Czasem wydaje mi się, że słuchawka telefonu zrosła się z jej uchem. Molly bardzo dobrze zniosła śmierć matki, ale Benjy przechodził wówczas wyjątkowo ciężki okres i potrzebował pomocy.

I obydwoje troszczą się o mnie. Wtedy… gdy tylko wychodziłem z domu, bali się, że nie wrócę. Są sobie ogromnie bliscy. Właściwie nigdy dotąd nie musiałem się zastanawiać, co się stanie, gdy w moim życiu pojawi się jakaś kobieta. Naprawdę nie mam pojęcia, jak dzieciaki by to przyjęły. W twoich uszach zabrzmiało to pewnie jak ostrzeżenie.

Emily skinęła twierdząco głową.

– Cóż, ostrzeżony znaczy przygotowany. Wyobraź sobie… nie jest to może prawdziwie hipotetyczna sytuacja, ale co będzie, jeśli… jeśli zaczniemy się spotykać, a twoje dzieci mnie nie polubią albo nie zaakceptują? Co wtedy?

– Nie wiem, Emily.

– W takim razie ja nie wiem, czy chcę narażać się na coś takiego. Lubię cię, uważam, że jesteś bardzo atrakcyjny. Podobało mi się, gdy mnie całowałeś. Ale naprawdę, Matt, nie potrzeba mi już w życiu więcej bólu. Wiele mnie kosztowało, żeby osiągnąć spokój, jaki mam. – Emily czuła, jak szybko bije jej serce i miała wrażenie, że Matt pewnie widzi na jej szyi pulsującą żyłkę. – Może lepiej zostańmy na powrót przyjaciółmi. Niczego nie planujmy, a wówczas…