– Jak leci, Ben? – zaczęła.

– Powolutku. Ale u ciebie najwyraźniej wszystko jest w najlepszym porządku. Chyba nigdy nie słyszałem cię takiej szczęśliwej. A może upiłaś się zapachem sosen? Chociaż nie, to nie to. Pewnie zaprzyjaźniłaś się z jakimiś czteronożnymi stworzonkami kręcącymi się wokół twego domku. Co tam robisz całymi dniami, Emily?

– To i owo. Czas płynie niesamowicie szybko. Zaprzyjaźniłam się z kilkoma osobami. Jedna z nich została właśnie wypisana ze szpitala i wkrótce tu będzie.

Emily opowiedziała Benowi o tym, jak zabłądziła z Rosie na szlaku.

– Powinieneś zobaczyć moją twarz, Ben. Wygląda jak kanapka posmarowana masłem orzechowym i dżemem. Przez parę dni byłam tak zesztywniała, że ledwie mogłam chodzić. Ale teraz czuję się już świetnie.

– Na miłość Boską, Emily, co cię opętało, że wybrałaś się na taką wyprawę? Przecież nigdy specjalnie nie gustowałaś w pieszych wycieczkach? Mogło ci się przydarzyć coś złego.

W głosie Bena było tyle troski i niepokoju, że Emily poczuła się winna.

– Ale nic mi się nie stało. A teraz naprawdę lubię przebywać na świeżym powietrzu. Uwielbiam to, Ben. Nawet nie wyobrażasz sobie, ile mam tu różnych zajęć; cały czas mam co robić.

– Emily, kiedy wracasz? Zbliża się już koniec sierpnia. Brakuje mi ciebie. I dziewczyny też za tobą tęsknią. Martha odwołała swoje… no, cokolwiek tam ustaliła z tym starowiną. Okazało się, że on po prostu szukał pielęgniarki, która by się o niego troszczyła, mimo iż Martha nie jest żadną pielęgniarką. W każdym razie czeka go jakaś poważna operacja. Zresztą chyba wiesz już o tym, bo Martha mówiła, że napisała do ciebie długi list.

– Taaaak – odrzekła Emily, bo nic innego nie przychodziło jej do głowy.

– Emily, czy jesteś aż tak zajęta, że nie mogłaś do nas napisać ani zadzwonić?

Opanowana poczuciem winy Emily uświadomiła sobie, że głos Bena jest strasznie smutny i zmęczony.

– Nie aż tak, Ben, musiałam tylko… to znaczy chyba chciałam na jakiś czas odciąć się od wszelkich obowiązków i odpowiedzialności. Pragnęłam nie czuć się uzależniona, o ile rozumiesz, co mam na myśli. No i nie mam tu własnego telefonu. Muszę korzystać z aparatu w budynku rekreacyjnym. A w dodatku zakonnice nie bardzo lubią, kiedy ktoś dzwoni do wczasowiczów. Po prostu nie ma komu biegać z wiadomościami w tę i z powrotem.

Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jej głos brzmi bardzo nieprzekonująco:

– Czy przynajmniej tęsknisz za nami choć troszkę? A w szczególności za mną?

– I tak i nie – odrzekła zgodnie z prawdą. – Myślę o was wszystkich, naprawdę. Bo jesteście zdrowi i wszystko jest w porządku, tak?

– Oczywiście.

– No widzisz, doskonale możecie się beze mnie obejść. Poważnie rozważam możliwość zostania tu jeszcze przez jakiś czas. Pogoda utrzymuje się w tej okolicy świetna, nawet jeszcze w październiku. A we wrześniu jest tu podobno ślicznie.

– Mówiłaś już dziewczynom, że nie wracasz na Dzień Pracy? One szykują huczne przyjęcie. Chcą zaprosić mnóstwo klientów, przyjaciół i tak dalej. Kiedy rozmawiałem z nimi wczoraj, wciąż były przekonane, że przyjedziesz wkrótce, tak jak zapowiadałaś.

– Ben, czy chcesz wzbudzić we mnie poczucie winy?

– Tak.

– No to daj sobie spokój, bo i tak nic z tego nie będzie. Gdybyście mnie potrzebowali, na pewno bym to wyczuła, ale jasne jest dla mnie, że dacie sobie beze mnie radę. I nie mów mi, że zaniedbuję pracę.

– Strasznie się stawiasz – zauważył chłodno Ben.

– Sam mnie do tego zmuszasz. Owszem, istnieje między nami pewne porozumienie, ale nigdy ci niczego nie obiecywałam. Przykro mi, jeśli cię zdenerwowałam. Zadzwonię teraz do dziewczyn i wyjaśnię im, dlaczego chcę tu jeszcze zostać jakiś czas. Do widzenia, Ben, miło było z tobą porozmawiać. I uważaj na siebie. Napiszę do ciebie jeszcze w tym tygodniu.

Ledwie to powiedziała, przerwała połączenie wciskając widełki palcem. Całe jej szczęście gdzieś się ulotniło, a zastąpiło je poczucie winy. Powłócząc nogami i wpatrując się w ziemię ruszyła ścieżką w stronę swego domku. Nagle słyszała ostry gwizd. Odwróciła się.

– Matt! – krzyknęła.

Zobaczywszy go pomyślała, że wygląda na zażenowanego.

– Co masz w tej torbie?

– Lunch. Przyniosłem z domu parę kanapek z mięsem. Masz ochotę posiedzieć na ganku i skosztować?

– Jasne. W pokoju jest coś do picia. Uwielbiam pikniki.

– Ja też. Mam pomysł, Emily, dziś wieczorem będzie smażenie ryb. Siostra Tiny pytała, czy Molly mogłaby jej pomóc. Powiedziałem, że najprawdopodobniej przyjdzie. Umówiłem się z dzieciakami o trzeciej w mieście, żeby je przywieźć. Przyszło mi do głowy, że moglibyśmy zjeść kolację wszyscy razem. To znaczy Ivan i Rosie, moje dzieciaki i my dwoje. Chciałbym, żebyś poznała Molly i Benjy’ego. No jak, co ty na to?

– Ależ z największą ochotą. Bardzo chcę, żeby Rosie z powrotem weszła w naszą codzienność. Sama odebrałabym ją ze szpitala, lecz gdy tam zadzwoniłam, powiedziano mi, że została wypisana godzinę temu i Ivan zabrał ją do domu. Już nie mogę się doczekać tej kolacji. A te kanapki są… smakowite – oznajmiła nadgryzając przełożone mięsem kromki.

– Powiedz prawdę, że smakują jak twarda guma posypana pietruszką.

– To też. Brakowało mi ciebie, gdy się obudziłam.

– Nie chciałem wychodzić, ale musiałem. Miło się z tobą śpi.

– Iz tobą także. Postanowiłam zostać tu nieco dłużej, przynajmniej do końca września. Myślę, że Rosie też jeszcze nie wyjeżdża.

– A więc będziesz tu prawie sama. Większość gości wyjeżdża albo dzień przed, albo dzień po Dniu Pracy. W październiku natomiast nie wiadomo dlaczego robi się tu bardzo tłoczno. Rolnicy kończą zbiory z pól, z miasta przywozi się dynie, liście na drzewach zmieniają barwy. No i jest chłodniej. Siostry mogą sobie nieco odpocząć. One bardzo ciężko pracują, lecz pewnie sama to zauważyłaś. A właśnie, siostra Tiny skręciła sobie wczoraj nogę w kostce. Wdepnęła w norę susła. Lekarz, który ją zbadał, powiedział, że nie powinna chodzić przez jakiś tydzień. Dlatego zakonnice potrzebują pomocy Molly. Ładnie pachniesz – dodał.

– Kiedy się obudziłam, czułam jeszcze zapach twojego ciała w łóżku – powiedziała spoglądając mu w oczy. – Czy najbliższy weekend masz wolny?

Matt skinął twierdząco głową.

– Obiecałem Benjy’emu, że przyjdę popatrzeć jak ćwiczy grę w piłkę, a Molly chce, żebym ją zabrał na wrotki. W weekendy jestem dość zajęty. Nieczęsto zdarza mi się w te dni nie pracować, ale jak już mam wolne, muszę zaplanować wszystko co do godziny.

– Rozumiem – odrzekła Emily.

– A ty jakie masz plany? – spytał zgniatając śliski papier i serwetkę. Wyjął papier z rąk Emily i wcisnął wszystko do torebki po kanapkach.

– Trochę poczytam, pogadam z Rosie. I zadzwonię do domu. Może pomogę zakonnicom, jeśli będą czegoś potrzebować. Nie mam problemów z zapełnieniem sobie czasu. Być może wybiorę się z Rosie do miasta, żeby obejrzeć jakiś film.

– Będziesz za mną tęsknić?

Pomyślała, że oczywiście będzie. Zapragnęła posiąść jakąś czarodziejską moc, by móc zmieścić się w kieszeni Matta i w ten sposób spędzić cały dzień razem z nim.

– Chyba raczej nie – skłamała. – A ty za mną?

– Pewnie też nie.

– Kłamca! – powiedziała śmiejąc się. Matt wyglądał na zasmuconego.

– Ty także skłamałaś? – spytał.

– Nie – odparła. – No, wstawaj, odprowadzę cię do samochodu, a potem pójdę zobaczyć się z Rosie.

Gdy doszli do dżipa, Emily uśmiechnęła się, pomachała mu ręką i pobiegła ścieżką. Matt miał wprawdzie zamiar ją pocałować, ale obawiając się, iż źle odczytała jego intencje, Emily uciekła.

– Cześć, Rosie! Kiedy wróciłaś?

– Jakieś pół godziny temu. Cudownie jest znów być w domu. Postanowiłam przez cały dzień nie ruszać się z tego miejsca ani na krok, żeby wszyscy mi nadskakiwali.

– Jacy wszyscy? – spytała Emily rozglądając się. – A gdzie jest Ivan?

– Poszedł na ryby. Zostawił mnie. No, prawdę mówiąc przyniósł mnie na rękach aż na ganek. Tylko nie wyobrażaj sobie za wiele. On nie jest mną ani odrobinę zainteresowany. Chociaż odwiedzał mnie w szpitalu codziennie, ale myślę, że czuł się w pewnym sensie odpowiedzialny. Jest straaaaasznie nuuudny. Cały czas chciał rozmawiać tylko o drzewach, zwierzętach i rybach. A także o Matcie i jego dzieciach. W końcu musiałam udawać, że zasnęłam, żeby wreszcie sobie poszedł.

– A ja myślałam…

– Siostra Philli przyniosła mi dzbanek lemoniady i trochę ciasteczek. Są w domu. Powiedziała, że lunch i kolację też dostanę tutaj.

– Mogę ci je przynieść. Matt mówił mi, że siostra Tiny skręciła sobie nogę w kostce i dlatego jego córka będzie dziś pomagać zakonnicom przy smażeniu ryb. Jeśli w ośrodku znajdzie się jakiś wózek, to chętnie cię zawiozę, bo jednak nie możesz jeszcze iść tak daleko. Trzeba będzie im pomóc. No, a jak się czujesz, Rosie?

– Dobrze. Mam czasem taki rwący ból, ale lekarz twierdzi, że to z powodu zaparcia. Wiesz, jestem chyba największą idiotką pod słońcem. Bo jak można pomylić zaparcie z zapaleniem wyrostka?

– Nie jestem pewna, czy ja też bym tego nie pomyliła. Tak czy owak było, minęło, jesteś zdrowa i mnie też nic się nie stało. Nie ma co zawracać sobie głowy przeszłością. Zmarnowałam już na to ładnych parę lat życia. Posłuchaj mnie teraz, Rosie, bo mam ci coś do powiedzenia. Nie uwierzysz. Zresztą mnie też jeszcze trudno przyzwyczaić się do tej myśli. Co chwila się szczypię, żeby sprawdzić, czy to nie sen. Bo wiesz…

– O mój Boże! – wykrzyknęła Rosie, gdy Emily zrelacjonowała jej wydarzenia poprzedniego wieczoru. – Ależ to cudownie. Bo to cudowne, prawda?

– Tak mi się wydaje. Matt chce, żebym spotkała się dzisiaj z jego dziećmi. Wprawdzie już je poznałam kiedyś przy okazji, ale teraz to zupełnie co innego. Ciekawa jestem, co sobie o mnie pomyślą.

– Dziewczynka to słodkie stworzonko. Zakonnice ją uwielbiają. Chłopiec jest raczej ponurego usposobienia i dość nerwowy, jeśli rozumiesz o co mi chodzi. Cztery czy pięć lat temu Matt… no cóż, Matt bardzo się zaprzyjaźnił z pewną tutejszą wczasowiczką; miała na imię Angela. Naprawdę szczerze lubiła Matta, a i on zdawał się odwzajemniać to uczucie. Cokolwiek jednak między nimi było, skończyło się szybciej niż zaczęło.

Prawdopodobnie ona się komuś zwierzyła, a ten ktoś powtórzył to komuś innemu, kto z kolei powiedział mnie – to mianowicie, że Benjy jej nie lubił i nie chciał zdobyć się wobec niej chociażby na uprzejmość. No i tak to się skończyło. W każdym razie taka chodziła pogłoska i pewnie nie powinnam ci jej powtarzać. Bardzo bym jednak nie chciała, Emily, żeby ktoś cię zranił. Matt naprawdę ogromnie przejmuje się rolą ojca i zresztą powinien.

Emily zmarszczyła czoło.

– Chcesz powiedzieć, że mam się podlizywać jakiemuś dziewięciolatkowi?

– Cóż, chyba to właśnie chciałam ci poradzić. Z tego co słyszałam, to właśnie dzieci, a zwłaszcza chłopiec, kształtują prywatne życie Matta.

– Ależ to okropne. – Do serca Emily zakradł się strach. – Zdaje się, że mocno mnie przestraszyłaś, Rosie. Lubię Matta. Prawdę mówiąc, to właściwie więcej niż lubię. Co powinnam zrobić twoim zdaniem?

– Nic – odrzekła Rosie bez wahania. – Po prostu bądź sobą. Jeśli Matt odwzajemnia twoje uczucia, a mimo to pozwoli, żeby chłopiec was poróżnił – nie twierdzę oczywiście, że dzieciak to zrobi, ale załóżmy, że tak – to Matt nie jest wiele wart, nie sądzisz? Jeśli Benjy… bo tak on ma na imię, prawda? – Emily potwierdziła skinieniem. – Jeśli Benjy ma jakieś problemy, to wywodzą się one jeszcze z czasów tuż po śmierci matki, a to było dawno temu. Matt powinien był zabrać go do psychologa czy coś w tym rodzaju. W szkołach u mnie w mieście wręcz wyłapuje się takich uczniów, lecz może Matt woli nic w tej kwestii nie robić, bo tak mu łatwiej. Możliwe także, że z Benjym wszystko jest w porządku i niepotrzebnie zawracamy sobie głowę – oświadczyła, chociaż ton jej głosu przeczył słowom.

– Bagaż.

– Przepraszam, nie rozumiem.

– Mówię o bagażu, Rosie. W mowie potocznej tak określa się coś, na przykład żonę czy dzieci, które stoją na drodze rodzącemu się związkowi. Są właśnie bagażem. Przyznaję, że to brzmi paskudnie, ale taka jest prawda. A co będzie… co będzie, jeśli chłopiec zapała do mnie nienawiścią? Dziewięcioletnie dzieci są dość inteligentne, prawda?

– Raczej tak. I potrafią manipulować ludźmi. Osobiście spodziewałabym się zwykle kłopotów ze strony dziewczynek, bo chcą ochraniać rodzica. Ale z Molly może uda ci się lepiej porozumieć, a poza tym całkiem prawdopodobne, że ona chciałaby mieć macochę.

– Czy ja mówiłam coś o małżeństwie? – jęknęła Emily.

– O ile dwoje ludzi traktuje swój związek poważnie, to zazwyczaj kończy się on małżeństwem. Nie udawaj takiej nieśmiałej, Emily. Jestem pewna, że brałaś pod uwagę taką ewentualność. Że przynajmniej fantazjowałaś na ten temat – powiedziała z uśmiechem do czerwieniącej się koleżanki.