– Emily! – krzyknął wściekły Ian.

– Ianie! – odkrzyknęła.

Nie zamierzała się poddać. Nie tym razem. Starała się nie zwracać uwagi na łzy, które pojawiły się w oczach męża i na jego drżące usta. I udałoby się jej, gdyby Ian nie wygłosił następującej przemowy.

– Przepraszam cię, Emily. Masz rację, jestem samolubny i chciwy. Naturalnie, że możesz rozpocząć naukę. I zaczniemy starać się o dziecko, ale muszę cię ostrzec, że dzieci kosztują. Trzeba przecież zapłacić za college i za studia medyczne. Bo nasze dziecko będzie lekarzem i nie chcę, żeby musiało męczyć się tak jak ja. Wiem, że będziesz chciała zapewnić jemu czy jej wszystko, co tylko można – najlepsze przedszkole i ekskluzywną szkołę prywatną. Okaże się też, że potrzebujemy domu z ogródkiem i gosposi, żeby ci pomagała, i przyczepy kampingowej, i rowerów, i zabawek, a to wszystko kosztuje. Nawet na twoją edukację przyjdzie nam sporo wyłożyć, ale jestem gotów zdobyć się na taki wydatek, jeśli tak bardzo tego chcesz. Tyle że wtedy te dwieście tysięcy skurczy się do, powiedzmy, jakichś trzydziestu. A przecież nie możemy zaniedbać opłaty ubezpieczenia i musimy zatrudnić dodatkową pomoc w klinice. W rezultacie nawet się nie zorientujesz, gdy zostanie nam do dyspozycji minimalna krajowa płaca. Chodźmy się przejść, Emily. To drewno, które przyniosłaś, było mokre i pokój jest zadymiony. Przewietrzymy się – dobrze nam to zrobi. No i musimy spalić tę wystawną kolację, którą przygotowałaś. Energiczny spacer wyjdzie nam na dobre. A jak wrócimy, zjemy sobie kanapki z indykiem i wypijemy gorącą czekoladę. Sam przyrządzę kolację. Powiedz, że mi wybaczasz, Emily.

Emily uklękła i położyła głowę na kolanach męża.

– Jak długo by to potrwało, Ianie?

– Najwyżej czternaście miesięcy.

– A co musiałabym robić?

– W klinice przy Front Street pracowałabyś od siódmej do jedenastej, a potem do pierwszej przy Terrill Road. I wciąż możesz pracować w „Heckling Pete’s”, tym bardziej że będziemy potrzebowali twoich zarobków na życie. Nie chcę zaciągać kredytu większego niż to konieczne. Wszystko będzie tak jak do tej pory, to znaczy umieszczę cię na liście płac, ale twoja pensja będzie przechodzić na konto korporacji. Muszę jednak być absolutnie pewien, Emily, że poradzisz sobie z tymi obowiązkami; w przeciwnym razie nie ma sensu porywać się na ten projekt.

– Przysięgałam, że nie opuszczę cię, dopóki śmierć nas nie rozłączy, że będę przy tobie w zdrowiu i chorobie. Szczerze mówiąc, Ianie, nie wyobrażam sobie, żeby mogłoby być jeszcze gorzej, więc sądzę, że możesz na mnie liczyć. Ale nie dam już rady pracować przez siedem dni w tygodniu. Potrzebuję trochę czasu dla siebie. Powiedziałeś czternaście miesięcy. Przysięgnij na nasze nie narodzone dziecko, że to nie potrwa dłużej.

– Przysięgam. Bez względu na wszystko. I nie pożałujesz tego, kochanie. Dam ci potem wszystko, czego tylko zapragniesz. Sama się przekonasz. Obiecuję ci to i dotrzymam słowa.

– Jedyne, czego chcę, to zdobyć wykształcenie i mieć dziecko.

– To także dostaniesz. No jak, masz ochotę pójść na spacer?

Emily starała się przywołać na twarz uśmiech, próbowała iść energicznym krokiem i bardzo chciała obudzić w sobie jakieś ciepłe uczucie dla męża, ale bez skutku. Ian i tak niczego nie zauważył.

3

Zaraz po Nowym Roku życie zaczęło toczyć się bardzo szybko. Zdarzało się często, że Emily ledwie miała czas i okazję zamienić z mężem kilka słów w ciągu dnia, a bywały też i takie dni, że wcale z nim nie rozmawiała. Przy zdrowych zmysłach trzymała ją tylko myśl o wyjeździe na Kajmany. Była już spakowana – właściwie to torba czekała gotowa już od drugiego stycznia. Brakowało w niej jedynie grzebienia, szczotki do włosów i szczoteczki do zębów.

Emily musiała przyznać, aczkolwiek niechętnie, że usytuowanie nowej kliniki przy Terrill Road było znakomitym pomysłem. Ze swego stanowiska, tuż przy otwartych drzwiach wejściowych, obserwowała prace remontowe i nie mogła się nadziwić, że w ciągu zaledwie dwóch tygodni można zdziałać tak wiele. Najwyraźniej Ian obiecał robotnikom płatne nadgodziny, a za szybkie dostarczenie sprzętu musiał chyba zapłacić premię. Kiedy Ian czegoś chciał, potrafił poruszyć niebo i ziemię, żeby to osiągnąć. I zazwyczaj mu się udawało. Jej jakoś nie.

Otulona w ciepły płaszcz, Emily przyglądała się, jak tragarze wyładowują z ogromnej ciężarówki stoły do przeprowadzania badań. Ciekawe, kto zajmie się ich montażem? Odpowiedź na to pytanie pojawiła się chwilę później, gdy z samochodu wyskoczyło czterech młodych silnych mężczyzn, prawdopodobnie studentów Rutgersa, którzy mieli jeszcze świąteczne ferie. Dwaj z nich nieśli puszki z farbą, trzeci skrzynkę z narzędziami, a czwarty wlókł za sobą karton z kafelkami. Emily nie miała wątpliwości, że jeszcze przed wieczorem praca będzie skończona. Gdy weszła do pomieszczenia przeznaczonego na poczekalnię, zauważyła, że we wszystkich frontowych oknach żaluzje są już zamontowane i pomalowane. Aż pokręciła głową ze zdziwienia, Ian uważał, że należy wynająć ludzi do pracy, dobrze im zapłacić, a oni zrobią co do nich należy i zabiorą się do następnej roboty. Tak więc ani jedna minuta nie była stracona. Oznaczało to jednak, że aby w ciągu dwóch tygodni nastąpił taki postęp, ludzie, których Ian zatrudnił, musieli pracować całą dobę.

Emily poczuła, jak przez jej ciało przebiegł zimny dreszcz. Pomyślała, że jeśli prace zostaną zakończone w tym tygodniu, to otwarcia kliniki można się spodziewać w poniedziałek. A przecież nie leżało w zwyczaju Iana tylko uruchamiać klinikę, a potem zostawiać ją pod nadzorem kogoś innego. Odpowiednia informacja już wisiała w oknie.

Emily wyszła na zewnątrz. Zaczął padać drobny śnieg i białe płatki wirowały w powietrzu. Porywisty wiatr sprawił, że myśl o wakacjach na Kajmanach odpłynęła w siną dal. Emily pomyślała, że równie dobrze mogłaby teraz pójść do domu i rozpakować się. Po zastanowieniu uświadomiła sobie, że Ian nigdy nie pokazał jej biletów lotniczych. Zmrużyła oczy. Przecież chyba mąż nie zrobiłby jej czegoś takiego? Ani razu nie złamał danej jej obietnicy. A przynajmniej nieumyślnie. Jeśli Ian coś obiecał, to dotrzymywał słowa. Uznała, że może jednak nie trzeba będzie się rozpakowywać.

Emily włączyła wycieraczki swego sześcioletniego auta marki Chevy i wjechała na trasę numer 22. Dotarła do pierwszego zjazdu, poczekała na zmianę świateł i zawróciła. O mały włos przegapiłaby zakręt przy Somerset Street, która prowadziła do Park Avenue, gdzie na trzecim piętrze jednego z budynków mieściło się ich mieszkanie. W ciągu dwudziestu minut znalazła się w domu. Osłupiała, gdy w kuchni zobaczyła Iana jedzącego kanapkę z serem.

– Masz ochotę na kanapkę, Emily? Otworzyłem puszkę zupy pomidorowej i zostawiłem ci trochę; jest na kuchence. Zrobiłem też dodatkową kanapkę.

– Skąd wiedziałeś, że przyjadę do domu, Ianie?

– Słyszałem, jak mówiłaś o tym Esther. No i twojego samochodu nie było na parkingu. Zadzwoniłem też na Terrill Road i powiedzieli mi, że właśnie przed chwilą wyjechałaś. Jak widzisz, niezły ze mnie detektyw. Domyśliłem się, że będziesz zmarznięta, więc podgrzałem zupę. A poza tym chciałem zmienić koszulę. Masz jeszcze czyste, prawda?

– Oczywiście. Prasowałam wczoraj do późna; wiszą na drzwiach do spiżarni. Ianie, czy ty zdajesz sobie sprawę, ile czasu pochłania mi co tydzień uprasowanie dwudziestu jeden koszul? Moim zdaniem powinniśmy zacząć odsyłać je do pralni. Ja już nie mam kiedy tego robić, a w ogóle, to czy ty naprawdę musisz zmieniać koszule trzy razy dziennie? A zdarza się przecież, że masz wezwanie do chorego w nocy i wtedy znów wkładasz świeżą, czyli czwartą. Wydaje mi się, że to lekka przesada.

– Sama mnie do tego przyzwyczaiłaś. Zwróciłaś mi uwagę, że powinienem zawsze wyglądać jak spod igiełki, jak prawdziwy profesjonalista, i miałaś rację. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak wszyscy chwalą moje koszule. Ty najlepiej wiesz, ile trzeba dodać krochmalu, żeby wyglądały perfekcyjnie. Te z pralni są albo zbyt sztywne, albo za wiotkie. Ty dbasz o nie idealnie. A może ktoś cię dzisiaj zdenerwował i teraz wyładowujesz się na mnie?

– Ależ skąd.

Kiedy zaczęła jeść zupę, zorientowała się, że powinna ją podgrzać. Natomiast kanapka na talerzu wyglądała na wyschniętą; Ian nie miał zwyczaju używać tyle majonezu i masła, ile ona.

– Zaczął padać śnieg – odezwała się, żeby coś powiedzieć. – Spakowałeś się już, Ianie?

– Jeszcze nie. Sądziłem, że zrobisz to za mnie. Ale jeśli nie masz czasu, wezmę się do tego sam. Jesteś więc zbyt zapracowana, czy tak?

Emily wzruszyła ramionami.

– Gdzie są bilety, Ianie?

– W biurze, w moim biurku. Kazałem przynieść je do pracy, bo musiałem pokwitować odbiór, a tutaj jestem rzadko. A co, czy może posłaniec z biura podróży pomylił się, czy coś w tym rodzaju?

– Nie. Po prostu byłam ciekawa. Esther pytała, czy mamy po drodze jakieś lądowania i musiałam jej odpowiedzieć, że nie wiem. A mamy jakieś?

– Przeszedłem sam siebie, bo nawet ich nie obejrzałem. Od razu wrzuciłem do szuflady. No, Emily, już widzę, co ci chodzi po głowie. Powinnaś wiedzieć, że nie potrafisz być przebiegła. Przyszło ci do głowy, że wymyśliłem tę wycieczkę i że nigdzie nie pojedziemy, bo za kilka dni otwieramy nową klinikę. – Pokiwał głową rozczarowany. Emily odwróciła wzrok i nic nie powiedziała. Wbiła tylko zęby w kanapkę z serem. – No co, czyż nie tak właśnie myślałaś?

Odwróciła się i popatrzyła na męża.

– Mniej więcej tak.

– Emily, kochanie, otóż jedziemy i będziemy się doskonale bawić. I lepiej powiem ci od razu, że nie biorę ze sobą dużo ubrań. Zamierzam cały czas włóczyć się po plaży. A ty?

– Kiedy ty będziesz się włóczył po plaży, ja będę na niej spała. Wystarczą mi tylko szorty i koszulka bez pleców.

– Na twoim miejscu nie planowałbym tego, Emily. Nie masz już płaskiego brzuszka. Żeby się tak ubrać, musiałabyś być szczupła jak modelka. Zdawało mi się, że kobiety przywiązują wagę do takich rzeczy. I jeśli nawet tobie nie będzie przeszkadzać, jak wyglądasz, to mnie tak. Kiedy się opalisz, żylaki będą mniej widoczne, a nogi lepiej się zaprezentują. Myślałem, że zamierzałaś wybrać się po poradę do doktora Metcalfa.

– A kiedy niby miałam to zrobić? Planuję zamówić sobie wizytę na wiosnę. Te pończochy przeciwżylakowe bardzo mi pomagają.

– Ale przecież nie możesz ich nosić na plaży.

– To może mam nosić majtki z długimi nogawkami? I być ubrana od stóp do głowy. Wiesz, Ianie, czasami potrafisz być naprawdę okrutny i bezmyślny. Zachowujesz się, jakby ani trochę nie obchodziło cię jak ja się czuję.

Emily zabrała się do zmywania kubków po zupie i talerzy, a łzy spływały jej po twarzy. Nie odezwała się więcej ani słowem, bo i po co.

– Do zobaczenia, kochanie – odezwał się Ian cmokając ją w policzek. – Bardzo mi się podoba ten twój nowy szampon; pachnie jak powiew letniego wiatru. – Zwichrzył jej włosy. – Nigdy nie obcinaj tej gęstej czupryny, Emily; to cała ty. Myślę, że zakochałem się w tobie między innymi z powodu twoich włosów.

Emily poczuła się onieśmielona i zmieszana; nie była przyzwyczajona do tego rodzaju komplementów.

– Gdyby tylko nie były aż tak skręcone… – Czuła, że powinna powiedzieć coś dowcipnego i może dwuznacznego, ale nic więcej nie mogła z siebie wydusić. – Pewnie zobaczymy się wieczorem – dodała.

Nie chciała teraz o niczym myśleć. Zabrała się więc do wykonywania codziennych, rutynowych czynności. Najpierw zdjęła z siebie spódnicę i bluzkę i wciągnęła grube przeciwżylakowe pończochy, które przypominały raczej elastyczne bandaże. Bardzo się tym zmęczyła. Zapragnęła wziąć godzinną kąpiel w pianie, a potem poleżeć na łóżku. Zamiast tego miała w perspektywie długą pracę w „Heckling Pete’s”. – O niczym nie myśl, Emily – mruknęła do siebie, by odpędzić wizję odpoczynku – po prostu rusz tyłek i weź się do roboty. – Najstaranniej jak mogła policzyła w myślach minuty i sekundy, które dzieliły ją od powrotu do maleńkiej łazienki, gdzie wreszcie ściągnie elastyczne pończochy i wymoczy się w gorącej kąpieli. Chociaż Ian będzie pewnie miał jakieś uwagi na temat nalewania wody do wanny o drugiej w nocy. Kiedyś powiedział, że przeszkadza mu smuga światła dobywająca się spod drzwi łazienki, więc od tej pory Emily kąpała się przy świeczce, a wodę lała przez okręcony wokół kranu ręcznik. – Jestem szalona – powiedziała do siebie. – Nikt przy zdrowych zmysłach nie zachowuje się tak, jak ja względem Iana. Chyba któregoś dnia zapakują mnie w kaftan bezpieczeństwa i zamkną w wariatkowie.


* * *

– Widziałaś, jaka jest pogoda? – spytał Ian tydzień później zatrzaskując wieko walizki. – Boże, będziemy mieć szczęście, jeśli uda nam się dojechać na lotnisko. Nie pamiętam już, kiedy ostatnio była taka śnieżyca.

– Jakieś pięć lat temu. Napadało wtedy chyba ze trzydzieści pięć centymetrów. W każdym razie wybieram się na lotnisko, nawet gdybym musiała iść tam pieszo.