Piątego dnia ich zbrojnego rozejmu, bo tak nazywała Emily to, co ostatnio między nimi się działo, Ian podszedł do niej i powiedział:

– Dość tych bzdur, Emily. Jesteśmy jak dwaj zmęczeni walką wojownicy i ja przynajmniej mam już tego dosyć.

– Ja także – zgodziła się chowając dość dużą książkę w miękkiej oprawie. Dochodziła pierwsza i czas już był najwyższy pojechać do domu, przebrać się i pójść do „Heckling Pete’s”.

– No to daj mi całusa i niech od tej pory będzie tak jak zawsze.

Emily posłusznie podsunęła mu policzek, a Ian ją pocałował.

– Czego chcesz, Ianie?

– Cóż, skoro pytasz, to warto by zapełnić lodówkę. W całym mieszkaniu nie znalazłem też, ani ziarnka cukru czy w ogóle czegokolwiek słodkiego. No i przykro mi, że muszę o tym przypominać, ale z kosza na brudną bieliznę już się wysypuje.

– Wiem – odparła Emily.

– Co to znaczy „wiem”? Czy chcesz powiedzieć, że masz zamiar zająć się tym, czy też że nic cię to nie obchodzi? A może nie zdajesz sobie sprawy, jaka jest sytuacja w kwestii prania? Wolałbym myśleć, że tak właśnie jest, bo ostatnio obydwoje mamy napięte nerwy.

– Odnoszą się do mnie wszystkie wymienione przez ciebie ewentualności – odrzekła Emily ruszając w stronę wyjścia. Ian poszedł za nią aż do drzwi.

– No, więc jak? – spytał uśmiechając się przez wzgląd na pacjenta, który akurat ich mijał wchodząc do kliniki.

– No, więc jak, z czym, Ianie?

– Ostatnio naprawdę jesteś bardzo irytująca. Nie podoba mi się takie zachowanie. Wcale a wcale.

– Wiem – odrzekła Emily idąc w stronę parkingu.

Próbowała sobie przypomnieć przysłowie, które matka często jej powtarzała – nie rób na złość sobie, po to tylko, żeby dokuczyć drugiemu – chyba to było to? W każdym razie coś w tym sensie. A teraz Emily zachowywała się właśnie w taki sposób. Wiedziała, że czas najwyższy wyegzekwować, by Ian zaczął się z nią liczyć. W tej chwili największą kością niezgody było pranie. W następnej kolejności plasowały się zakupy żywności. No i jeszcze ich wzajemny stosunek do siebie. Pete mówił, że układ „pan i niewolnik” przestał istnieć wraz ze schyłkiem średniowiecza.

Kto wie, może sama doprowadziła do tego, że nie układało się jak należy. Nie wiedziała już, co o tym myśleć. Żyła jak robot, który wszystkie czynności wykonuje automatycznie. Zupełnie przestała ćwiczyć swoje szare komórki. Na całe jej życie składała się praca, jedzenie, spanie i płacz.

Wkładając klucz do zamka w drzwiach mieszkania, Emily powiedziała sobie, że wszystko to musi ulec zmianie. I to bardzo szybko.

Przyjdzie przecież taki dzień, kiedy zamieszka w prawdziwym domu i będzie mogła zapomnieć o tym obskurnym mieszkanku i wszystkich swoich problemach. – Emily – powiedziała sobie chwilę potem – jeśli rzeczywiście w to wierzysz, to jesteś idiotką. – Usiadła na twardym, drewnianym krześle i popatrzyła przed siebie. Przyjdzie kiedyś taki dzień…

5

Emily spojrzała na kosz z brudną bielizną. Przypominał niemożliwą do zdobycia górę. Rosła przecież z każdym upływającym dniem. Emily uniosła nogę i zaczęła nią deptać leżące w koszu koszule Iana. Nie przyniosło jej to jednak żadnej satysfakcji. Nagle, ni stąd, ni zowąd zapragnęła policzyć te koszule; koniecznie chciała wiedzieć, ile ich tam jest, żeby na tej podstawie wywnioskować, jak długo trwała wojna z mężem. Najpierw opróżniła kosz, po czym zaczęła wrzucać wszystko z powrotem licząc przy tym każdą sztukę. Gdy skończyła, weszła do kosza i obiema nogami ugniatała jego zawartość. Było tam czterdzieści koszul, co przy zużyciu trzech dziennie dawało trzynaście i pół dnia. Chociaż to nie był dokładny rachunek, bo w czasie śnieżycy Iana nie było w domu przez parę dni. W każdym razie Emily deptała teraz dwutygodniową porcję koszul, a może nawet trochę więcej.

Lodówka wciąż była pusta, a w kredensie nie leżał ani jeden herbatnik czy ciasteczko. Ciągle też Emily ścieliła tylko swoją połowę łóżka.

Wojna między Thornami trwała.

Emily była już tak wyczerpana nerwowo, że sama nie wiedziała, czy postępuje słusznie, czy nie. Gdyby Ian coś powiedział albo zrobił, okazał jakiś miły gest, odpowiedziałaby tym samym. Na pewno. Nie za długo już mogła żyć tak jak teraz. Popatrzyła na zegar. Brakowało pięć minut do północy. Wcześniej wróciła dziś do domu, bo Pete chciał już zamknąć lokal.

Pobiegła do łazienki i odkręciła kurek. Kiedy Iana nie było w domu, mogła sobie hałasować do woli. I nic nie stało na przeszkodzie, żeby moczyła się pod prysznicem całymi godzinami, albo dopóki nie zabraknie ciepłej wody. Tego wieczoru chciała umyć włosy nowym kokosowym szamponem i to dwukrotnie, w nadziei, że uda jej się usunąć ten okropny zapach spalonego tłuszczu z kuchni Pete’a. Smrodu papierosowego dymu, który się od niej rozchodził, mogła się łatwo pozbyć wynosząc ubranie do kuchni i wrzucając je do kosza na swoją własną brudną bieliznę.

– Emily, jesteś jak skołowany, zdezorientowany szczeniak – powiedziała do siebie mydląc włosy. Wytłumaczyła sobie, choć nie bardzo w to wierzyła, że dopóki zdaje sobie sprawę z tego, że jest bliska obłędu, nie przekroczy tej niewidzialnej granicy, która ją od niego dzieli.

Godzinę później, ubrana w flanelową nocną koszulę, nakremowana i z wysuszonymi włosami, Emily leżała w łóżku. Już niemal zasypiała, gdy jej uszu dobiegł odgłos kroków wchodzącego Iana. Poczuła jak przez jej ciało przebiegł dreszcz. Boże, tak bardzo go pragnęła. Bardziej niż kiedykolwiek. Ale jeszcze silniejsza była w niej chęć wstania z łóżka i krzyknięcia na całe gardło: – Przepraszam cię, Ianie! Kochaj mnie, proszę cię, – kochaj mnie. Zrobię dla ciebie wszystko, cokolwiek zechcesz. Powiedz, że mnie kochasz i że coś takiego zdarza się każdej parze. Powiedz mi to, powiedz, nawet jeśli to kłamstwo i nie mówiłbyś tego szczerze. – Emily walczyła z sobą, bo jednak nie chciała się poddać. Wtuliła głowę w poduszkę i zacisnęła zęby.

W końcu jutro zacznie się nowy dzień. A w koszu będą już czterdzieści trzy koszule.

– Emily – powiedział szeptem Ian.

Zabrzmiało to jak najwspanialsza, najsłodsza muzyka. Tak bardzo pragnęła to usłyszeć. Wypowiedział jej imię. A więc chciał się z nią pogodzić. Dzięki ci Boże, och dziękuję, powtarzała w myślach.

– Tak, Ianie.

– Nie chcę dłużej takiego życia, Emily. Czuję się, jakbym był na wojnie.

– Ja także nie chcę tak żyć.

Emily nie poruszyła się jednak; czekała, aż Ian dotknie ją, tak jak zwykle robił. Kiedy poczuła jego dłoń na swoim ciele, odwróciła się i przylgnęła do niego, a z jej piersi wyrwało się długie, pełne ulgi westchnienie.

– To były najgorsze dwa tygodnie w moim życiu – powiedział Ian.

– W moim też. Nie zachowujmy się w taki sposób już nigdy więcej, dobrze?

– Dobrze. Ładnie pachniesz. Czy to nowy szampon?

– Hmmmm.

Ian wcale nie pachniał ładnie. Najwyraźniej palił cygaro i nie umył potem zębów.

– Ostatnio źle sypiam. Próbowałem cię wczoraj obudzić, ale spałaś jak zabita.

– No wiesz, Ianie!

– No wiem, Emily. Chodźmy gdzieś na kolację. Tylko we dwójkę. Zadzwoń do pracy i powiedz, że jesteś chora, albo zamień się z kimś, co ty na to?

– Mamy coś uczcić, czy tylko chcesz mi zrobić przyjemność?

– I jedno, i drugie. Jutro będę wiedział. Ja się wystroję, ty zrobisz się na bóstwo i wyrwiemy się. Gdzie chciałabyś pójść?

– A mogę się nad tym zastanowić?

– Jasne, kochanie. Zawrzyjmy umowę, dobrze? Jeśli zrobisz listę zakupów, to wstanę jutro wcześniej i pójdę do tego całodobowego supermarketu, a ty upierzesz i uprasujesz moje koszule.

– Umowa stoi.

W tej chwili Emily wiedziała, że gdyby mąż chciał, żeby sięgnęła nieba, to natychmiast zaczęłaby szukać w sklepach odpowiedniej drabiny.

Chwilę później w sypialni rozlegało się głośne chrapanie Iana. Emily odczekała dziesięć minut, po czym wstała z łóżka i poszła do kuchni. Tam włożyła na siebie płaszcz, wzięła mydło i kosz z rzeczami do prania. Następnie po cichu wymknęła się z mieszkania i zeszła do sutereny, gdzie stała pralka i wirówka. W czasie, gdy koszule były w pralce, ona ustawiła deskę do prasowania i włączyła żelazko. Już nie raz zdarzały jej się nie przespane noce. Tę zamierzała poświęcić na uprasowanie wszystkich koszul Iana, by go zaskoczyć, gdy wybierze się na zakupy do supermarketu.

Kiedy pranie się suszyło, Emily pobiegła na górę przygotować sobie dzbanek kawy. Zeszła z nim do sutereny i włączyła radio, które należało do gospodarza i stało teraz na półce tuż nad zlewem. Od razu całe pomieszczenie wypełniły łagodne dźwięki muzyki zespołu „Golden Oldies”. Było jej ciepło i robiła właśnie coś, w czym była dobra, i co Ian sobie cenił. Pomyślała, że skoro jutro i tak ma nie iść do pracy, to będzie mogła zdrzemnąć się po południu. Tak czy owak koszule były ważniejsze niż sen.

Każdą wyprasowaną sztukę wieszała na sznurze przeciągniętym wzdłuż całej sutereny. Koszule były jeszcze wilgotne przy kołnierzykach i mankietach, ale rozchodzące się od pieca ciepło miało je szybko wysuszyć.

Tuż po piątej nad ranem Emily odbyła cztery wspinaczki po schodach z sutereny do mieszkania, by przenieść do szafy wszystkie koszule męża. Zadowolona z efektów całonocnej pracy, Emily zaparzyła dzbanek świeżej kawy i usiadła przy stole próbując wyobrazić sobie minę Iana, gdy zobaczy szafę pełną koszul i obwieszone nimi wszystkie drzwi w mieszkaniu. Miała właśnie upić łyk świeżutkiej kawy, gdy nagle wpadła w panikę i zerwawszy się z krzesła pobiegła do łazienki, by upewnić się, w jakim stanie są te koszule, które prasowała jako ostatnie i które nie wisiały przy piecu, gdzie mogłyby doschnąć. Niestety, spóźniła się.

– A niech to jasna cholera, one są jeszcze mokre. Mogłem sobie odmrozić kark. Na zewnątrz jest minus dziesięć.

Emily kompletnie oszołomiona cofnęła się o krok i wstrzymała oddech.

– Popełniłam błąd, Ianie. Suche koszule wiszą w szafie. Sądziłam, że właśnie stamtąd weźmiesz sobie czystą. Łazienka jest zaparowana i wilgotne powietrze wydostaje się z niej na korytarz. Przepraszam cię. Zaraz przyniosę ci suchą koszulę – powiedziała, patrząc jak mąż ściąga z siebie tę mokrą i rzuca ją na podłogę. Emily skuliła się ze strachu, jakby została spoliczkowana. Ian wiązał właśnie krawat, gdy zadzwonił telefon. Słuchawkę podniosła Emily i po chwili przekazała ją mężowi.

– Właśnie wychodzę z domu – powiedział. – Emily, nie będę mógł zrobić zakupów. Joshua Oliver ma znowu atak. Niech to cholera, myślałem że stan jego zdrowia jest w pełni pod naszą kontrolą.

– Kupię wszystko co trzeba, Ianie. Idź już – powiedziała podając mu zimową marynarkę.

– Jesteś kochana. Przykro mi, że nie wyszły mi te zakupy i przepraszam, że tak naskoczyłem na ciebie za tę koszulę. Mam chyba zły dzień. Zobaczymy się około piątej, tak?

– Naturalnie, Ianie – odrzekła Emily przechylając głowę i nadstawiając policzek do pocałowania.

Gdyby tak pokusić się o określenie nastrojów, jakie oboje mieli tego dnia, a Emily zwykle to robiła, można by stwierdzić, że Ian reprezentuje postawę numer jeden, a Emily tę pełną wigoru.

6

Emily siedziała właśnie przy swoim biurku w klinice Watchung – ich trzeciej już z kolei – i podparłszy podbródek rękami wpatrywała się w kalendarz oparty o koszyk na dokumenty oznakowany „ad acta”. Wreszcie na końcu tunelu pojawiło się światełko. Postawiła duży krzyżyk przy dacie, gdzie je widziała. Czując przytłaczające ją zmęczenie pomyślała, że tak wiele lat musiała czekać na ten dzień.

Po raz pierwszy od długiego już czasu w klinice panował spokój. Jedna z pielęgniarek trzymała w sali radio i teraz dobiegały stamtąd dźwięki kolęd. Emily bardzo lubiła kolędy i zamarzyło jej się, że znów jest młodą dziewczyną i dopiero wkracza w dorosłe życie, ale zupełnie inne od tego, które sobie wybrała.

Głos męża, który nagle przerwał jej zadumę, przestraszył ją.

– Dam grosik za twoje myśli, pani Thorn.

– Akurat w tej chwili nie są więcej warte. Myślałam o tym, że nareszcie dojrzałam światełko na końcu tunelu i z przyjemnością słuchałam kolęd. Boże Narodzenie to taki cudowny okres w roku, nie uważasz?

– Włóż płaszcz, Emily, wynosimy się stąd. Pojedziemy do „Rickelsa”, kupimy sobie hot dogi od jednego z tych facetów pod parasolami i ani przez chwilę nie będziemy się martwić poziomem cholesterolu. Może nawet zafundujemy sobie po dwa razem ze wszystkimi dodatkami. I piwo korzenne. Mój Boże, Emily, kiedy myśmy robili coś takiego po raz ostatni?

– Jakieś dwanaście lat temu.

– Niemożliwe!

– Ależ tak.

– O Boże! W takim razie może uda nam się zjeść po trzy. Dasz radę?

– A chcesz się założyć? – odparła Emily wkładając płaszcz.

– Przygotowałem dla ciebie niespodziankę, kochanie, i wypad na hot dogi jest do niej wstępem. Będziemy się objadać w samochodzie przy włączonym ogrzewaniu i zaparowanych oknach, co ty na to?