Beth stała przy oknie. Wyjęła kostkę do gry z pozostawionego na stole pudełka i podrzucała jedną ręką. Gdy wszedł, nie podniosła głowy. Przez moment wydawało mu się, że jest wystraszona i zdenerwowana, ale to wrażenie zaraz minęło.
– Chcesz zagrać, kochanie? – zapytał, podchodząc bliżej.
Obrzuciła go badawczym spojrzeniem i długo nie odwracała wzroku tak samo jak w sali balowej. Markus nie krył rozbawienia. Niewielu znał mężczyzn i jeszcze mniej kobiet zdolnych do wzrokowego pojedynku. Dziewczyna ukryta za srebrzystą maską patrzyła śmiało i uporczywie.
– Milordzie, czy naprawdę interesuje pana taka gra?
Rozmowa stawała się dwuznaczna. Markus docenił bystrość swej wybranki i uznał, że zdobywanie kobiety rozumnej jest niezwykle interesujące. Zastanawiał się, czy ona wie, z kim ma do czynienia. Podał tylko imię i nazwisko, nie wspominając o tytule. Całkiem prawdopodobne, że wcześniej zebrała o nim informacje. Uświadomił sobie, że od początku przyglądała mu się z ciekawością. Nie był na tyle zadufany w sobie, by sądzić, że wpadł jej w oko, więc postanowiła go uwieść. Być może znała stan jego finansów i doszła do wniosku, że wobec szlacheckiego tytułu i miłej powierzchowności ewentualnego kochanka skromne dochody nie stanowią większego problemu. A zresztą majątek, choć zaniedbany, przynosił jednak zyski, więc mogła liczyć na pewną sumkę.
Popatrzył jej w oczy i odparł z pogodnym uśmiechem:
– Tak, chętnie zagram. Co pani najbardziej odpowiada? Nieznajoma także poweselała, a dołek znów ukazał się obok kącika pięknie wykrojonych ust. Markus zapragnął nagle zrezygnować ze stopniowego podboju i natychmiast ją pocałować. Ryzykowna taktyka, która mogła skończyć się niepowodzeniem, a zarazem kuszące wyzwanie. Zrobił krok w jej stronę, ale cofnęła się natychmiast.
– Lubię hazard – oznajmiła chłodno, bawiąc się kostką. – Tylko jeden rzut. Zwycięzca bierze wszystko.
Markus wahał się. Z jej słów jasno wynikało, że sama będzie stawką w tej grze. Podobała mu się myśl, że po zwycięskim rzucie mógłby ją mieć za darmo. Później dostałaby prezenty: dom, powóz, biżuterię…
Gdyby jednak wygrała zakład…
– Odpowiadają mi pani warunki, ale nim rzucę kostką, muszę wiedzieć, czego pani zażąda, jeśli przegram – tłumaczył bez pośpiechu. – Nie jestem bogaczem. W razie wygranej czym się pani zadowoli, kochanie?
Spokojnie czekał, aż dziewczyna wymieni fant. Może będzie to brylantowy naszyjnik, znacznie cenniejszy niż sznurek niezbyt kosztownych, ale wytwornych pereł, które otaczały jej szyję.
Podeszła tak blisko, że poczuł jej perfumy. Była to subtelna, lecz uderzająca do głowy woń jaśminu i różanych płatków, a także zapach skóry jakby rozgrzanej słonecznymi promieniami. Mniejsza o stawkę. Naprawdę warto zaryzykować.
– Nie zagarnę pańskiego majątku – odparła pogodnie. – Chcę tylko małej jego cząstki. Da mi pan wyspę Fairhaven.
Markus popatrzył na nią z niedowierzaniem. Pośrednio zyskał odpowiedź na pytanie, czy dziewczyna wie, z kim ma do czynienia, ale jej prośba była osobliwa.
Nie zdążył jeszcze odwiedzić Fairhaven, ale wiedział, że smaganą falami wysepkę pośrodku Kanału Bristolskiego zamieszkuje garstka ludzi hodujących owce; i to wszystko. Nie miał pojęcia, dlaczego kurtyzana interesuje się takim pustkowiem.
Zdrowy rozsądek podpowiadał, że trzeba z nią porozmawiać i rozwikłać zagadkę, ale zmysły upojone zwodniczą wonią perfum zachęcały, aby zaniechać sprzeciwu i przyjąć jej warunki, bo zwycięstwo i tak jemu przypadnie. Gdyby został pokonany, na pewno zdołałby ją przekonać, żeby go pocieszyła. Teraz nie pora dywagować o posiadłościach, skoro największym pragnieniem Markusa było wziąć Beth w ramiona. Resztą zajmą się później jego prawnicy.
– Zgoda – powiedział, wolno kiwając głową. – Czy jest pani osobą wiarygodną?
Dopiero teraz odwróciła głowę, unikając jego wzroku.
– A czy pan dotrzymuje słowa?
Markus wybuchnął śmiechem. Mężczyźnie takie pytanie nie uszłoby płazem, ale w tym wypadku sam był sobie winien, bo pierwszy zakwestionował prawdomówność dziewczyny.
– Ja również nie unikam odpowiedzialności – zapewnił i ujął piękną dłoń, która lekko drżała. Złożył na niej pocałunek. – Ale nie odpowiedziała pani na moje pytanie.
Otworzyła szeroko oczy, jakby ogarnął ją strach, lecz po chwili odzyskała spokój i uniosła dumnie głowę.
– Ureguluję dług… jeśli przegram.
Markus kiwnął głową i przyciągnął ją bliżej. Oparła dłonie na jego torsie.
– Dostanę zadatek? – spytał zmienionym głosem.
– Lepiej nie. Jeśli pan przegra, a istnieje taka możliwość, zwiększy to ogólną wartość długu. – Spojrzała mu prosto w oczy. – Skoro jednak chce pan zaryzykować…
Markus zdecydował w mgnieniu oka, że jest na to gotowy. Pochylił głowę i pocałował ją w usta.
Wiedział z doświadczenia, że wobec kobiet zachłanność nie popłaca. Nawet kokoty lubią, żeby je adorowano. Markus nie był napalonym młokosem, który zmierza prostą drogą do celu, więc całował ją ostrożnie i czule, trzymając w objęciach, jakby dano mu pod opiekę kruchą figurkę z porcelany. Dopiero gdy zadrżała w jego ramionach i oddała pocałunek, poczuł, że traci panowanie nad sobą. Ogarnięty pożądaniem, zapomniał o skrupułach i chciał przyciągnąć ją mocniej, ale wysunęła się z jego objęć.
– Gramy, milordzie? – spytała, lekko zdyszana.
Zajęty własnymi pragnieniami, miał nadzieję, że Beth zapomni o niedawnym zakładzie. Mimo to nie zamierzał wycofać się z umowy, skoro jej tak bardzo zależało na tej grze.
– Jak pani sobie życzy. – Wzruszył ramionami. – Jakie zasady? Pani decyduje.
– Dwie kostki. Kto wyrzuci dziewięć oczek, ten wygrywa.
Pierwsza podeszła do stołu z orzechowego drewna. Markus obserwował toczące się kostki. Pięć i cztery. Nie do wiary! Ta dziewczyna miała diabelne szczęście. Westchnęła, jakby kamień spadł jej z serca. Gdy odwróciła się twarzą do światła, oczekiwał miny wyrażającej zachłanność i poczucie tryumfu, ale pomylił się, bo uradowana Beth tylko odetchnęła z ulgą.
– Dostanę Fairhaven, prawda? – powiedziała trochę niepewnie. – Dotrzyma pan słowa, milordzie?
Markus nie odpowiedział. Dopiero teraz ogarnęły go wątpliwości. Głos rozsądku, słaby, ale uporczywy, zachęcał do przemyślenia całej sprawy.
Beth znowu podeszła bliżej, a fałdy sukni musnęły jego udo. Pod wpływem jej bliskości znowu poczuł wzbierające pożądanie, ale zdusił je w zarodku, próbując się skoncentrować.
– Po co pani ta wyspa? – zapytał.
Roześmiała się i dopiero teraz przybrała tryumfalny wyraz twarzy, którego spodziewał się przed chwilą.
– Trochę za późno na takie pytania, milordzie! Nasza dyskusja jest teraz czysto akademicka. – Cofnęła się o krok, szeleszcząc jedwabną suknią. – Mój prawnik skontaktuje się jutro z pańskim adwokatem. Dobranoc, milordzie.
Odwróciła się, chcąc odejść, ale Markus chwycił ją mocno za ramię i obrócił tak, że stanęli oko w oko. Niecierpliwym gestem zerwał srebrzystą maseczkę, odsłaniając niezwykle piękną twarz o idealnym owalu. Szare oczy patrzyły spod ciemnych brwi, nos był mały i prosty. Pięknie wykrojone usta przestały się uśmiechać. Beth oddychała szybko, więc od razu poznał, że ogarnął ją strach. Uświadomił sobie również, że nie jest kurtyzaną, za którą się podawała. Z niejasnych powodów rozgniewało go to odkrycie.
– To nie jest dla pani odpowiednie miejsce – oznajmił z naciskiem.
– Owszem – przyznała. – Naprawdę uwierzył pan, że jestem kokotą, milordzie?
Markus mimo woli wybuchnął śmiechem.
– Naturalnie, ale gdy panią pocałowałem, ogarnęły mnie wątpliwości.
Te słowa dały mu pewną przewagę. Beth zarumieniła się i próbowała uwolnić ramię z mocnego uścisku. Cofnął się i opuścił ręce, z przesadną galanterią schodząc jej z drogi. Z pewnością nie była kurtyzaną, lecz nadal jej pragnął. Nie miał pojęcia, kim jest, ale obiecał sobie, że dowie się wszystkiego.
– Dotrzyma pan słowa? – spytała znowu.
– Nie ma mowy. – Uśmiechnął się i skrzyżował ramiona na piersi.
Po jej minie poznał, że jest wściekła. Srebrzyste oczy płonęły gniewem.
– Zmuszę pana! – ostrzegła.
– W jaki sposób? – Markus uśmiechnął się kpiąco. – Proszę mi nie wmawiać, że gdybym wygrał, pani dotrzymałaby obietnicy.
Zarumieniła się jeszcze bardziej i zacisnęła usta.
– Nieważne, jak bym postąpiła. Przegrał pan, jedynie to się liczy. Podobno nie ma pan zwyczaju uchylać się od płacenia długów honorowych. To pana własne słowa!
– Kłamałem!
– Oszust i łgarz! – rzuciła pogardliwym tonem. – Powtarzam, że jutro mój prawnik zgłosi się do pańskiego adwokata w sprawie przekazania Fairhaven. Proszę mu polecić, żeby przygotował stosowną umowę i wszelkie potrzebne dokumenty.
Opuściła gabinet, trzaskając drzwiami. Markus długo słyszał szybki i donośny stukot obcasów o marmurową posadzkę. Sięgnął po kostki i usiadł na krześle, uśmiechając się szyderczo. Nie do wiary, że dał się podejść. Mimo niecodziennych okoliczności nie powinien mylić damy z kokotą. Jak młokos dał się zwieść pożądaniu. Beth bez trudu wodziła go za nos… a raczej za inną, równie ważną część ciała. Po raz pierwszy w życiu dał się tak oszukać, całkowicie ulegając własnym popędom.
Machinalnie rzucił kostkami. Został oszukany, a powody, dla których Beth użyła podstępu, nadal były dla niego tajemnicą. Postanowił wyjaśnić tę sprawę i dowiedzieć się czegoś więcej o zagadkowej damie. Nadal jej pożądał. Zniecierpliwiony wstał z krzesła. Powinien się napić, i to szybko.
Justyn znalazł kuzyna w bufecie, gdy tamten wychylał jednym haustem pierwszy kieliszek brandy. Przy drugim młodszy z Trevithicków pytająco uniósł brwi.
– Zawód miłosny?
– Brak szczęścia w grze – odparł Markus z ponurą miną.
Chwycił kuzyna za ramię i pociągnął w cień kolumnady, daleko od uszu ciekawskich plotkarzy. – Lepiej ode mnie znasz się na genealogii. Czy Kit Mostyn ma siostrę? Justyn kiwnął głową.
– Tak. Jest od niego młodsza. Niedawno owdowiała. Ma na imię Charlotte. Podobno to śliczna blondynka, ale od dawna nie bywa w towarzystwie, więc trudno powiedzieć, jak jest naprawdę.
Markus zmarszczył brwi. Imiona się nie zgadzały. Beth z pewnością nie była jasnowłosa. Nie sprawiała również wrażenia domatorki. Wręcz przeciwnie, wyglądała na duszę towarzystwa. Może istotnie jest kochanką Mostyna, pomyślał, i ta hipoteza go wzburzyła.
– Co z tobą, Markusie? – zapytał Justyn. – Sądziłem, mój stary, że zamierzasz dokonać nowego podboju, a nie układać zawiłą intrygę!
– I miałeś rację – odparł pogrążony w zadumie Markus. Nagłe poweselał i niósł kieliszek. – Znajdź mi butelkę, a opowiem ci tę historię od początku do końca.
– Nie do wiary, że się na to odważyłaś, Beth. Christopher Mostyn mówił cichym, łagodnym głosem, lecz jego kuzynka doskonale wiedziała, że jest rozgniewany. Znali się tak długo, że na podstawie drobnych symptomów potrafiła bez trudu określić jego nastroje i odczucia.
– Sam uparłeś się, żeby tu ze mną przyjść.
– Wybrałem się z tobą na maskaradę dam z półświatka, ale nie sądziłem, że zachowasz się tak nierozsądnie!
Kit przemawiał karcącym tonem, więc umilkła. Jako głowa rodziny miał prawo oceniać jej postępki. Zwykle był tak uprzejmy i serdeczny, że chętnie słuchała jego rad i sugestii.
Siedziała z głową wspartą o miękkie poduszki wyściełające wnętrze powozu. Zamknęła oczy i wspominała dzisiejsze wydarzenia. Sama nie mogła uwierzyć, że zdobyła się na taką śmiałość. Kit usłyszał tylko część opowieści, tę dotyczącą zakładu. Beth zdawała sobie sprawę, że gdyby dowiedział się o pocałunku, rozwścieczony z pewnością wyzwałby Trevithicka na pojedynek, zdecydowanie pogarszając sytuację, która i tak była bardzo skomplikowana. Beth otworzyła oczy i spojrzała w okno. Jechali w milczeniu cichymi, opustoszałymi ulicami Londynu, mijając strefy przymglonego światła lamp i zalegającego między nimi cienia. Dzięki temu mogła ukryć rumieńce, które pojawiały się na policzkach, ilekroć myślała o Markusie Trevithicku. Gdyby wygrał… Na samą myśl o tym wzdrygnęła się lekko. Człowiek jego pokroju mógłby nalegać, żeby natychmiast mu się oddała na stole do gry w karty albo na podłodze… Ale szczęście mu nie dopisało. Beth wydała przeciągłe westchnienie ulgi.
Trevithick… W jej rodzinie od wczesnego dzieciństwa wpajano nienawiść do tego nazwiska. Nianie opowiadały maluchom straszliwe historie o nikczemności odwiecznych wrogów. Lordowie z Trevithick to nuworysze bez przeszłości. Mostynowie potrafili wyliczyć swych antenatów do czasów Wilhelma Zdobywcy, a nawet jego poprzedników. Trevithickowie odebrali im majątki podczas wojen domowych, a dwa pokolenia wstecz wyrwali również wyspę Fairhaven wraz z rodowym skarbem i mieczem o nazwie Saintonge. Od tamtego czasu Mostynów prześladował pech, a ich gwiazda przygasła, podczas gdy ród Trevithicków mnożył się i rósł w siłę niczym chwast.
"Kochanek Lady Allerton" отзывы
Отзывы читателей о книге "Kochanek Lady Allerton". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Kochanek Lady Allerton" друзьям в соцсетях.