Markus Trevithick… Beth ponownie zadrżała. Nie wyglądał na nikczemnika, ale z pewnością był niebezpieczny. Najprzystojniejszy mężczyzna wśród wszystkich jej znajomych. Jako młodziutka dziewczyna poślubiła znacznie starszego mężczyznę, więc w sprawach serca i alkowy miała nader skromne doświadczenie, lecz nawet dla niej na pierwszy rzut oka było oczywiste, że inni mężczyźni nie mogli się równać z Markusem.

Powóz stanął przed domem na Upper Grosvenor Street, który wynajęła na czas pobytu w Londynie. Kit wysiadł i okazując jedynie chłodną uprzejmość, pomógł Beth wysiąść z powozu. Bez słowa wszedł z nią po schodach i przepuścił w drzwiach prowadzących do sieni. Beth zagryzła wargi. Nie miała wątpliwości, że jest w niełasce.

Charlotte Cavendish, siostra Kita, siedziała w czerwonym salonie. Zapomniany tamborek leżał obok niej na kanapie. Czytała „Wikarego z Wakefield” 01ivera Goldsmitha, ale na widok gości z uśmiechem odłożyła książkę. Podobnie jak brat, miała bardzo jasne włosy. Oczy były niebieskie, postać wysoka i smukła. Fryzurę ozdobiła czarną koronką, żeby podkreślić wdowi stan, nie wkładając ciemnego czepka.

– Nareszcie jesteście! Już myślałam, że się was nie doczekam. Kusiło mnie, żeby pójść spać… – Spoważniała, widząc zaciętą minę brata i rumieńce Beth. – O Boże! Co się stało?

– Zapytaj naszą kuzynkę – rzucił Kit, zdejmując białe rękawiczki. – Idę do biblioteki, żeby w spokoju wypić kieliszek brandy!

Charlotte popatrzyła na Beth.

– Ojej! Coś ty znowu narobiła?

Beth podeszła do wielkiego czerwonego fotela stojącego naprzeciwko kanapy i usiadła skulona. Była coraz bardziej zirytowana; dokuczało jej również poczucie winy.

– Kit robi z siebie świętoszka, a przecież to był jego pomysł, żeby pójść na bal kokot.

Charlotte aż pisnęła z oburzenia i na moment zasłoniła usta dłonią.

– Powiedziałaś, że wybieracie się na raut wydawany przez lady Radley.

– Istotnie, lecz potem Kit wpadł na pomysł, żeby popatrzeć, jak się bawią córy Koryntu. – Beth wierciła się niespokojnie pod zgorszonym spojrzeniem kuzynki. – Byliśmy w maskach, więc moim zdaniem nikt na tym nie ucierpiał. – Przybrała buntowniczy wyraz twarzy. – Dobrze, Lottie, przyznaję, że poszłam tam z ciekawości.

– Beth, kochanie – odparła Charlotte słabnącym głosem. • – Boleję nad tym, że w mieście czuję się fatalnie i nie mogę ci towarzyszyć w twoich wyprawach, ale sądziłam, że u boku Kita nie grozi ci żadne niebezpieczeństwo.

– Myliłaś się, i to bardzo – odcięła się Beth. Nagle przyszło jej do głowy, że najprościej będzie zrzucić całą winę na kuzyna. – Narobiliśmy sobie kłopotów, bo Kitowi zachciało się nowych rozrywek.

– Jakich kłopotów? – zapytała Charlotte takim tonem, jakby nie była pewna, czy chce wiedzieć, co zaszło.

Beth ziewnęła. Była okropnie zmęczona, więc marzyła, żeby nareszcie położyć się do łóżka, ale odczuwała też silną potrzebę zwierzeń. Od roku Charlotte stała się jej bliska jak siostra. W dzieciństwie i wczesnej młodości było inaczej, bo starsza o pięć lat kuzynka była dla Beth niedościgłym wzorem.

Wszyscy troje wychowywali się razem, ale z upływem lat rozjechali się w różne strony. Charlotte poślubiła wojskowego i podążała za nim z miejsca na miejsce. Kit spędził kilka lat w Indiach, a Beth w wieku lat siedemnastu została sierotą bez grosza przy duszy. Krewni i przyjaciele sugerowali, że powinna zostać nauczycielką lub guwernantką, ale dwa dni po zakończeniu żałoby sir Frank Allerton, wdowiec i posiadacz majątku równego włościom Mostynów, wystąpił z inną propozycją. Nie należał do grona znajomych Kita, ale Beth pamiętała, że jej ojciec uważał go za uczciwego człowieka, więc przyjęła oświadczyny.

Nie żałowała nigdy tej decyzji, choć mąż nie dał jej dziecka, o którym marzyła. Gdy byli małżeństwem, sprawy domowe i problemy parafii wypełniały czas, ale gdy Frank umarł, dziewiętnastoletnia wdowa poczuła się nagle samotna. Kit odziedziczył Mostyn Hall oraz tytuł związany z majątkiem, ale rzadko bywał w rodzinnym domu, chętnie zastępowała go, sprawnie zarządzając majątkiem. W rok po niej owdowiała także Charlotte. Jej mąż zginął podczas odwrotu z Almeiry, więc i ona powróciła do Mostyn. Tak się szczęśliwie złożyło, że kuzynki szybko znalazły wspólny język, choć Charlotte była opanowana i rzeczowa, a Beth w gorącej wodzie kąpana.

– Co się właściwie zdarzyło? Jakie mieliście kłopoty? – spytała znowu Charlotte, a Beth wróciła do rzeczywistości. – Pojechaliście na ten nieszczęsny bal…

– Tak. Mieliśmy zostać tylko chwilę, ale podejrzewam, że gdyby Kit był sam, dłużej by tam zabawił. – Beth uśmiechnęła się kpiąco. – Lottie, muszę przyznać, że jestem zaskoczona tym, co zobaczyłam. Cóż za rozpasanie, jaka swoboda obyczajów… Charlotte była wyraźnie zniecierpliwiona. – A czego się spodziewałaś? Przecież to zabawa kobiet upadłych, a nie bal na królewskim dworze.

– Tak, wiem. – Beth westchnęła ciężko. – Wszyscy się na mnie gapili. Pewnie sądzili, że jestem nierządnicą – dodała, nie czekając, aż kuzynka powie to za nią.

– Zważywszy okoliczności, mieli prawo tak sądzić – przyznała Charlotte. – Poza tym masz śliczną figurę, a panowie…

– Daruj sobie – przerwała natychmiast Beth, bo przypomniały jej się natarczywe spojrzenia, którymi obrzucał ją Markus Trevithick. – Wydawało mi się, że chcesz usłyszeć, co tam zaszło.

– Tak – przyznała Charlotte pojednawczym tonem, a Beth, nie wdając się w szczegóły, opisała krótko taniec z Markusem.

– Stanęłam z nim do kadryla. To był lord Trevithick. Sama wiesz, że nie utrzymujemy z nimi żadnych kontaktów towarzyskich. Wiedział, kim jest Kit, ale daremnie próbował czegoś o mnie się dowiedzieć. Wypytywał o moje imię i nazwisko…

– Wcale mnie to nie dziwi – wtrąciła z przekąsem Charlotte. – Składał ci niemoralne propozycje?

– Lottie! – obruszyła się Beth, a potem dodała z uśmiechem: – No cóż…

– Trudno go winić z tego powodu. – Charlotte sprawiała wrażenie zdegustowanej, a zarazem nieco rozbawionej. – Ten biedak sądził, że jesteś kokotą, i bez wątpienia uznał, że wpadł mu w ręce prawdziwy skarb.

– Sprawy miały się nieco inaczej – zaczęła ostrożnie Beth. – Owszem, dał mi do zrozumienia, czego pragnie, a ja… robiłam mu nawet pewne nadzieje. – To bezsensowne, ale trudno jej było opowiadać o niedawnych wydarzeniach. Nie potrafię ująć ich w słowa, nie zdradzając przy tym, co czułam, pomyślała bezradnie. Charlotte nie była idiotką. Umiała czytać między wierszami i domyśliła się, co ukrywa Beth.

– Tak się składa, że od razu pomyślałam o Fairhaven – tłumaczyła pospiesznie. – Wiesz, że próbowałam złożyć Trevithickowi ofertę kupna wyspy. Nagle przyszło mi do głowy, że o wiele ciekawiej byłoby ją od niego wygrać. – Beth zerknęła spod rzęs na Charlotte, która spoważniała i zmarszczyła. czoło. – Zaproponowałam, żebyśmy poszli do gabinetu i rzucali kostkami. Stawką miała być Fairhaven, a…

– Beth! – zawołała błagalnie Charlotte. – Żartujesz, prawda? Trevithick postawił wyspę, tak? Jaka była twoja stawka?

Beth milczała. Spojrzenia szarych i niebieskich oczu spotkały się wreszcie. Charlotte jęknęła boleśnie i ukryła twarz w dłoniach.

– Mam posłać po twoje sole trzeźwiące? – zapytała Beth, zrywając się z fotela. Zadzwoniła na służącą i podbiegła do kanapy. – Zaraz poczujesz się lepiej.

– Dzięki, nic mi nie jest – odparła Charlotte, choć trochę pobladła. – Ty czułabyś się o wiele gorzej, gdyby Trevithick wygrał i domagał się swojej nagrody. Domyślam się, że szczęście mu nie sprzyjało.

– I masz rację! – Beth czuła, że się rumieni. – Wygrałam.

Gdyby było inaczej, odmówiłabym spełnienia obietnicy.

Przecież to tylko gra.

– Nic dziwnego, że Kit był wściekły! – odparła Charlotte słabym głosem. – Rozmawiałaś na osobności z mężczyzną, który wziął cię za kokotę, hazardowałaś się, z własnej woli byłaś stawką w grze… – Charlotte raz po raz wąchała sole trzeźwiące przyniesione przez służącą. Jej policzki z wolna się zaróżowiły.

– Wystraszyłam cię – wyznała skruszona Beth.

– Owszem – przyznała Charlotte. Spojrzała kuzynce prosto w oczy, a potem lekko pokiwała głową. – Ilekroć popełniasz kolejne głupstwo, jestem przekonana, że nie zdołasz mnie już bardziej wytrącić z równowagi, a jednak zawsze ci się udaje!

– Przepraszam! – zawołała Beth, obiecując sobie w duchu, że nie zdradzi kuzynce ze szczegółami, co dziś zaszło. – Sama wiesz, jak bardzo zależy mi na odzyskaniu Fairhaven. – Mam nadzieję, że nie jesteś gotowa na wszystko, byle postawić na swoim. – Charlotte wyprostowała się i poklepała siedzenie kanapy. – Chodź do mnie. Twoja obsesja jest po prostu śmieszna. Nasza rodzina dawno temu straciła tamtą posiadłość. Przeszłości nie zmienisz, więc daj sobie spokój. Beth milczała. Była świadoma, że Charlotte ma bardzo praktyczne podejście do świata i nie podziela jej magicznego rozumienia przeszłości oraz rodowego dziedzictwa. Beth doskonale pamiętała, że w dzieciństwie dużo czasu spędzała na klifowym wybrzeżu Devon, wpatrzona w morskie fale i widoczną na horyzoncie ciemniejszą smugę. Tam leżała utracona wyspa. Opowieści o dziadku, porywczym Charlesie Mostynie oraz jego zmaganiach z podłym i tchórzliwym wrogiem, który nazywał się George Trevithick, zawładnęły dziecięcą wyobraźnią i mimo upływu lat nie straciły nic z dawnej siły. Intrygi sprawiły, że pięćdziesiąt lat temu lord Mostyn stracił Fairhaven. Beth przysięgła sobie, że odzyska wyspę. Była święcie przekonana, że jeśli tego dokona, szczęście znów uśmiechnie się do rodziny. Odziedziczyła po mężu spory majątek i była niezależna finansowo, więc dwukrotnie zwracała się do George'a Trevithicka zwanego Wrednym Lordem z propozycją kupna wyspy za podwójną cenę, ale z irytacją odrzucił te propozycje. Mimo przeszkód nie rezygnowała, gotowa wystąpić z podobną ofertą do nowego lorda, jego wnuka i spadkobiercy. Między innymi dlatego przyjechała do Londynu. Tak się jednak złożyło, że przewrotny los podsunął jej inną możliwość, a ona pochopnie, wręcz głupio od razu z niej skorzystała.

Jednak mój dzisiejszy postępek, z pozoru szalony, może przynieść wymierne korzyści, pomyślała. Niezależnie od okoliczności wyspa była teraz jej własnością jako stawka w uczciwej grze. Beth postanowiła sobie, że odzyska wygraną.

– Jaki jest ten Markus Trevithick? – zapytała uspokojona Charlotte. – Co o nim sądzisz?

Beth wzdrygnęła się lekko. Dziękowała w duchu niebiosom, że osłonięta abażurem lampa w salonie rzuca przyćmione światło, a ogień na kominku przygasa. W jasnym blasku dnia nie zdołałaby ukryć rumieńca.

– Jest w wieku Kita, może trochę starszy – odparła z pozoru obojętnie. – Wysoki, smagły brunet. Przypomina trochę starego lorda.

– Tamtego nazywano Wrednym – powiedziała zamyślona Charlotte. – Myślisz, że wnuk odziedziczył po nim nie tylko majątek, lecz i cechy charakteru?

– Kto wie? – Beth zadrżała. – Za krótko z nim rozmawiałam, żeby wyrobić sobie opinię w tej materii.

– Jakie było twoje pierwsze wrażenie co do jego charakteru i sposobu bycia? – Charlotte nie dawała za wygraną. – Jest sympatyczny? Czy jego towarzystwo sprawiło ci przyjemność?

Owszem… Trudno zaprzeczyć. Beth nie mogła zapomnieć uścisku silnych ramion, zmysłowej natarczywości całujących ją namiętnie ust. Nigdy dotąd nie miała do czynienia z takim mężczyzną. Niestety, okazał się kłamcą. Wciąż stawała jej przed oczyma jego drwiąco uśmiechnięta twarz. Beth zarumieniła się i unikała spojrzenia Charlotte.

– Raczej nie – odparła. – Jest arogancki i zadufany w sobie. Nie polubiłam go.

Charlotte ziewnęła szeroko.

– Jestem senna. Idę spać. – Pochyliła się, cmoknęła Beth w policzek, wstała i obrzuciła ją badawczym spojrzeniem.

– Naprawdę nie zdradziłaś lordowi Trevithickowi swoje – go imienia i nazwiska?

– Oczywiście, że nie – zapewniła skwapliwie Beth. Uświadomiła sobie, że przynajmniej w tej kwestii nie mija się z prawdą.

– Towarzyszył ci Kit, ale byłaś w masce – dodała Charlotte, nie kryjąc zadowolenia. – Dzięki Bogu! To nam oszczędzi koszmarnego skandalu, który wybuchłby niezawodnie, gdyby wyszło na jaw, że zjawiłaś się na balu zorganizowanym przez tak zwane córy Koryntu. Ludzie uznaliby…

– Zawiesiła głos. – Mniejsza z tym. Na przyszłość zastanów się dwa razy, nim popełnisz kolejne głupstwo.

Gdy drzwi zamknęły się za Charlotte, Beth opadła na poduszki kanapy i wydała przeciągłe westchnienie ulgi. Kuzynka miała całkowitą rację. Dama uczestnicząca w zabawie tanecznej londyńskich kokot miałaby paskudnie zaszarganą reputację. Beth postanowiła nie przyznawać” się, że lord Trevithick widział jej twarz bez maski. Długo patrzyła w ogień dogasający w kominku. Po namyśle doszła do wniosku, że to szczegół bez znaczenia, bo skłócone rodziny obracają się w różnych kręgach towarzyskich. Miała na głowie ważniejsze sprawy. Jutro z samego rana powinna wysłać do lorda swego prawnika nazwiskiem Gough. Kiedy będzie miała w kieszeni dokument potwierdzający, że jest właścicielką Fairhaven, natychmiast wyjedzie do Devon.