Choć Markus Trevithick zapowiedział, że nie odda jej wyspy, postanowiła się tym nie przejmować. Wartość rynkowa Fairhaven była znikoma. Trevithick miał wiele innych, znacznie wyżej szacowanych domów i majątków. Z wyspą nie łączyły go więzy uczuciowe. Skalista posiadłość była mizernym dodatkiem do zasobniejszych włości. Gdyby trwał w uporze i nie chciał się jej pozbyć, Beth mogła ponowić ofertę kupna Z zadowoleniem pomyślała, że ma dość pieniędzy, żeby podbijać cenę tak długo, aż postawi na swoim. Chodziły słuchy, że lordowi brakuje gotówki, więc sądziła, że zdoła go przekonać do korzystnej transakcji.

Przegarnęła żar w kominku, zgasiła lampę i poszła na górę do swojej sypialni. Rozważyła całą sprawę, więc powinna na pewien czas oderwać się od natrętnych myśli, lecz daremnie próbowała zająć umysł innymi kwestiami. Nie wiedzieć czemu nieustannie powracało do niej wspomnienie o spotkaniu z Markusem Trevithickiem. Stawał jej przed oczyma nawet wówczas, gdy położyła się do łóżka. Wmawiała sobie, że zetknęli się po raz pierwszy i ostatni, ale miała przeczucie, że będzie inaczej. Powtarzała w duchu, że nie chce go więcej widzieć, ale wewnętrzny głos, natrętny i dokuczliwy, raz po raz zarzucał jej, że okłamuje samą siebie.

ROZDZIAŁ DRUGI

– Hazardzista, nicpoń, włóczykij! – perorowała tryumfalnie wicehrabina Trevithick, pstrykając rytmicznie palcami. Dystyngowana wdowa była w złym humorze.

Domownicy spotkali się przy śniadaniu. Promienie jesiennego słońca wpadały przez wydłużone okna i lśniły na stołowych srebrach. Tylko trzy z licznych krzeseł otaczających duży stół były zajęte. Jedna z sióstr Markusa zamierzała przyjechać do Londynu na jesienny sezon, ale była jeszcze w drodze; druga bawiła z wizytą u przyjaciół. Miała u nich pozostać przez kilka tygodni. W londyńskim Trevithick House, gdzie się zatrzymał, przebywała tylko Eleonora, najmłodsza z rodzeństwa, no i rzecz jasna sama wicehrabina.

– Włóczykij, mamo? – zapytał uprzejmie Markus. – Skąd ten zarzut?

Zdawało mu się, że słyszy stłumiony chichot, więc zerknął na Eleonorę, która pochyliła się nad talerzem z grzankami. Z pozoru sprawiała wrażenie przeciętnej debiutantki, ale wiedział, że nie brak jej inteligencji i poczucia humoru. Na szczęście wicehrabinie nie udało się zabić w córce owych przymiotów w czasie wieloletniego pobytu Markusa za granicą.

– Włóczysz się po wszystkich europejskich dworach! – oznajmiła wicehrabina. Zimne, szare oczy spojrzały drwiąco na wyrodnego syna. – Jak uciekinier jeździsz z kraju do kraju.

Zirytowany Markus złożył gazetę i zmiął ją nerwowym gestem. Od rana bolała go głowa, zapewne dlatego, że wczoraj wieczorem wypił z Justynem za dużo brandy. Kąśliwe uwagi matki nie poprawiły mu nastroju. Dziwne, że do listy jego wad nie dodała pijaństwa.

– Nie wydaje mi się, żeby podróż do Austrii z misją dyplomatyczną u boku lorda Easterhouse'a można było nazwać włóczęgostwem – odparł lodowato. – Jeśli chodzi o pozostałe zarzuty, masz trochę racji.

– Markusie, z pewnością trudno cię uznać za nicponia – zapewniła pojednawczo Eleonora. Piwne oczy lśniły radośnie. – Sama słyszałam, że odkąd wróciłeś do Anglii, nasze majątki są znacznie sprawniej zarządzane.

– Dosyć, moja panno! – wtrąciła opryskliwie wicehrabina, żując nerwowo kęs chleba. – Nie wyrywaj się ze swoim zdaniem. Jeśli będziesz się odzywać niepytana, jak znajdziemy ci odpowiedniego męża? Trudno będzie również o żonę dla twojego brata. Lady Hutton wspomniała niedawno, że chętnie wydałaby za Markusa swoją Marię, gdyby zechciał się wreszcie ustatkować, w co wątpi. Z tego wniosek, że nie dostanie nam się posag tej małej, a jest warta przynajmniej pięćdziesiąt tysięcy funtów!

Markus westchnął. Nie dość, że matka bez cienia skrupułów wyrażała krytyczne opinie na każdy temat, to jeszcze traktowała go jak uczniaka. Nie był w stanie pojąć, jak to znosi Eleonora. Wcale by się nie zdziwił, gdyby przyjęła oświadczyny pierwszego lepszego adoratora, byle tylko wyrwać się spod skrzydeł matki. Zdawał sobie sprawę, że jego przyjaźń z Justynem stanowi dla lady Trevithick kolejny powód do niezadowolenia, jako że nie pogodziła się nigdy z faktem istnienia młodego kuzyna, a w towarzystwie ledwie odpowiadała na jego ukłony. Markus westchnął ciężko i doszedł do wniosku, że rodzina jest źródłem nieustannej zgryzoty.

Jakby w odpowiedzi na jego dywagacje do jadalni wszedł kamerdyner Penn.

– Pan Justyn czeka przed drzwiami i pyta o pana, milordzie. Mam go wprowadzić?

Markus uśmiechnął się kpiąco.

– Naturalnie, Penn! Każ przynieść dodatkowe nakrycie. Mój kuzyn zapewne nie jadł śniadania.

Wicehrabina mruknęła coś niewyraźnie i ciężko podniosła się z fotela.

– Idę do biblioteki. Mam do napisania kilka listów. Nie wykluczam, że córka Dextera okaże się dla ciebie właściwą kandydatką na żonę, ale żeby to stwierdzić, muszę szybko przeprowadzić małe dochodzenie.

– Jeśli chodzi o mnie, pośpiech nie jest wskazany, mamo – odparł Markus. Rodzicielka obrzuciła go karcącym spojrzeniem, a siostra obdarzyła ukradkowym uśmiechem. – Byłoby lepiej dla panny Dexter, żeby opływała we wszelkie dostatki, bo inaczej nie dam się skusić.

– Markusie, nie drocz się z nią – szepnęła Eleonora, gdy matka wyszła z jadalni. – Spróbuj nie zwracać uwagi na docinki.

– Trudne zadanie – rzucił oschle. – Przeklinam dzień, w którym uznała za stosowne zostać moją swatką. – Twarz mu złagodniała, kiedy spojrzał na siostrę. – Nie mam pojęcia, kochanie, jak znosisz jej tyrady.

Eleonora bez słowa pokręciła głową. Do jadalni wszedł Justyn. Podał rękę Markusowi, a kuzynkę pocałował w policzek.

– Eleonoro, cieszę się, że lady Trevithick nie zabrała cię ze sobą.

W tej samej chwili drzwi się otworzyły.

– Jej lordowska mość nalega, żeby panna Eleonora udała się do biblioteki – oznajmił donośnym głosem Penn. – Jest tam lord Prideaux. Przyszedł z wizytą.

Eleonora wymieniła z bratem i kuzynem znaczące spojrzenia, lecz posłusznie opuściła salon. Markus wskazał dzbanek z kawą.

– Justynie, usiądziesz ze mną do śniadania? Przepraszam za fatalne maniery mojej matki.

Justyn wybuchnął śmiechem.

– Chętnie coś przekąszę, a co do reszty, nie warto się tym przejmować. Martwi mnie tylko, że zdaniem lady Trevithick towarzystwo lorda Prideaux jest dla Eleonory stosowniejsze od mojego. To hulaka i utracjusz, ale ma niewątpliwy atut, ponieważ jego rodzice to przykładne małżeństwo.

– Twoi również.

– Owszem, lecz pobrali się dopiero, gdy przyszedłem na świat. – Julian nalał sobie kawy. – Jak się dzisiaj czujesz, staruszku? Muszę przyznać, że głowa mi pęka. Brandy musiała być kiepska, choć wyglądała nieźle.

– Kawa postawi cię na nogi – odparł z roztargnieniem Markus, bo przyszło mu ma myśl, że podły trunek stanowił przeciwieństwo tajemniczej przeciwniczki spotkanej podczas wczorajszego balu. Zapewne miała więcej zalet ukrytych niż jawnych. Prawdziwa królowa balu, mistrzyni maskarady… i kto jeszcze? Przysiągł sobie, że rozwikła tę zagadkę. Wczorajszej nocy przy butelce fałszowanej brandy opowiedział Justynowi uładzoną wersję sekretnego tete – a – tete z zamaskowaną damą. Im obu jej postępowanie wydało się równie zagadkowe. Justyn o wiele lepiej niż Markus znał swego dziadka, piątego lorda, który umyślnie wziął go do siebie, żeby utrzeć nosa starszemu synowi. Wnuk mieszka – jacy pod jednym dachem z głową rodziny niejako mimo woli poznał wiele rodowych sekretów i orientował się nieźle w sprawach majątkowych, ale i ta wiedza nie pomogła odpowiedzieć na pytanie, dlaczego zagadkowa dama pragnęła być właścicielką Fairhaven.

Drzwi znów się otworzyły i do jadalni wszedł Penn.

– Przyszedł pan Gower. Chce się z panem widzieć, milordzie. Twierdzi, że sprawa jest pilna.

Markus spochmurniał i popatrzył na zegar kominkowy. Za wcześnie na rozmowę o interesach, ale nie można wykluczyć, że Gower znalazł mu wreszcie obiecane mieszkanie na drugim końcu miasta Im wcześniej omówią szczegóły, tym lepiej. Pomyślał znowu o wczorajszych zdarzeniach i uświadomił sobie, że był jeszcze jeden powód, który mógł skłonić Gowera do porannych odwiedzin.

– Dziękuję, Penn. Zaraz rozmówię się z Gowerem – powiedział.

Drzwi zamknęły się bezszelestnie za kamerdynerem, który wyszedł, żeby przekazać ważną wiadomość. Justyn smarował masłem kolejną bułkę.

– Mam tu na ciebie poczekać czy spotkamy się później w klubie?

– A może dotrzymasz mi towarzystwa podczas rozmowy z Gowerem? – Markus wstał. – Mam przeczucie, że będzie dotyczyła sprawy, która wynikła podczas wczorajszej maskarady.

– Chodzi o twoją śliczną hazardzistkę? – Justyn uniósł brwi. – Nie uważasz chyba, że zażąda przekazania Fairhaven!

– Wkrótce się przekonamy – odparł ponuro Markus. Gower czekał w gabinecie. Niespokojnie chodził z kąta w kąt po grubym indyjskim dywanie tłumiącym odgłos kroków. Był szczupłym, schludnym mężczyzną o zbolałej mi – nie. Taki wyraz twarzy zawdzięczał wieloletniej pracy dla popędliwego dziadka Markusa. Przez wiele lat daremnie próbował nakłonić dawnego pryncypała do roztropnego zarządzania majątkiem. Dziś trzymał w rękach plik dokumentów.

– Milordzie! – zawołał rozemocjonowany, ledwie obaj panowie weszli do gabinetu. – Witam, panie Trevithick. Przynoszę osobliwe nowiny.

Markus nonszalancko opadł na fotel.

– Niech pan usiądzie i opowiada, Gower – zaczął przyjaźnie. – Co się stało? Pokojówka uciekła, zabierając srebra?

Prawnik zmarszczył brwi, zdegustowany słowami młodego lekkoducha, ale przycupnął na brzegu drugiego fotela i postawił obok nóg sfatygowaną skórzaną teczkę. Justyn stanął przy oknie i kończył kanapkę.

– Dziś rano odwiedził mnie pan Gough, którego kancelaria sąsiaduje z moją – opowiadał rozgorączkowany Gower, przekładając dokumenty, które ułożył przed sobą na biurku. – To ceniony prawnik, jego klientela rekrutuje się z najlepszego towarzystwa. Przyszedł mnie poinformować o umowie zawartej przez pana z osobą korzystającą z jego usług, na którą ma pan rzekomo scedować prawo własności wyspy Fairhaven, która leży…

– Dziękuję, Gower. Wiem, gdzie się znajduje ta wyspa – odparł rzeczowo Markus, wymieniając z Justynem porozumiewawcze spojrzenia. – Prawnik nazywa się Gough, tak? Wspomniał, jak nazywa się tamta osoba?

– Nie, milordzie – odparł zasępiony prawnik. – Powiedział tylko, że oczekuje… Tak się wyraził, cytuję dokładnie. „Osoba ta oczekuje niezwłocznego wydania kompletu dokumentów dotyczących wyspy”. Rzecz jasna, odmówiłem, tłumacząc, że takie działania wymagają zgody waszej lordowskiej mości, a pan zapewne na to nie przystanie. Wtedy zaproponował… – Gower wzdrygnął się, a jego twarz przybrała taki wyraz, jakby pełnomocnik drugiej strony zachował się wobec niego niestosownie. – Powinienem raczej powiedzieć, że wręcz żądał, abym natychmiast udał się tutaj w celu uzyskania stosownych pozwoleń. I oto jestem. – Pod koniec owej tyrady dał się ponieść emocjom. – Zmuszony jestem zaprotestować przeciwko nieformalnemu charakterowi transakcji, zawartej z pominięciem wszelkich przepisów i ustaw, co mnie, pańskiego pełnomocnika, stawia w bardzo trudnej sytuacji, gdy przychodzi do rozmów z kolegą po fachu.

W gabinecie zapadła cisza.

– Racja, Gower – przyznał z ociąganiem Marcus. – Zgadzam się, że ta nieformalna umowa spowodowała wielkie zamieszanie. Proszę wybaczyć, że z mojego powodu znalazł się pan w trudnym położeniu.

– Ale co z wyspą, milordzie? – wypytywał Gower błagalnym tonem. – A dokumenty? Jeśli umówił się pan z tą osobą…

– Nie było żadnej umowy – przerwał Markus. Słyszał, że Justyn głośno wciąga powietrze, ale nie spojrzał na niego. – Niech pan przekaże, że transakcja nie zostanie sfinalizowana – dodał.

– Milordzie… – Gower wydawał się zakłopotany. – Proszę łaskawie raz jeszcze rozważyć swoją decyzję. Jeśli strona przeciwna dysponuje sposobami i środkami, aby udowodnić, że miało miejsce stosowne zobowiązanie… – Nie ufasz mi, Gower? – spytał żartobliwie Markus, Unosząc ciemne brwi. – Umowa była ustna. Bez świadków.

– Ani jednego? – Gower zamrugał powiekami jak ranne zwierzę. – Jest pan tego pewny, milordzie?

– Najzupełniej. – Markus uśmiechnął się lekko.

– Ale jednak, milordzie, ustne przyrzeczenie… – Gower zerknął na Justyna.

– Pan Gower najwyraźniej sądzi, że powinieneś dotrzymać słowa, chociaż zobowiązanie powstało na skutek gry hazardowej – wtrącił z uśmiechem ten ostatni.

– Hazard! – Gower nie krył oburzenia. – Milordzie, panie Trevithick, to się nie mieści w głowie!

– Słuszna uwaga, Gower – mruknął kpiąco Markus. – Idę o zakład, że osoba, w imieniu której przyszedł do pana Gough, nie wniesie sprawy do sądu.

– Na twoim miejscu nie byłbym taki pewny. Młoda dama sprawiała wrażenie mocno zdeterminowanej – rzekł Justyn.