– Proszę mnie tak nie nazywać! – syknęła. – Niech pan sobie zapamięta, że nie jestem… kobietą lekkich obyczajów gotową zaspokoić pańskie zachcianki.
– W takim razie po co stwarzać takie pozory? – spytał z uśmiechem Markus. – Zapewniam, że właściwa oferta zakupu Fairhaven zostałaby przeze mnie należycie rozważona.
Beth omal nie rozpłakała się z bezsilnej złości. Pozornie zabawny pomysł, żeby pójść incognito na bal wydany przez panie lekkich obyczajów, spowodował problemy przechodzące wszelkie wyobrażenie. Zastanawiała się, co ją napadło, żeby tańczyć z Markusem, a potem ciągnąć ową farsę. Feralnego wieczoru plan odebrania mu wyspy wydawał się jedyny w swoim rodzaju, ciekawy, wręcz roztropny, a Beth gratulowała sobie pomysłowości i odwagi. Teraz zdawała sobie sprawę, że zrodził się z przesadnej ekscytacji oraz nadmiaru wina. Zirytowana mocno zacisnęła usta.
– Działałam pod wpływem chwili. Dziś gorzko tego żałuję.
– To zrozumiałe. Jeśli istotnie jest pani tym, za kogo się podaje, a mianowicie damą z towarzystwa, krążące wśród znajomych plotki na temat owego wydarzenia byłyby dla pani katastrofą.
– Nie odważy się pan na taką podłość! – Beth spłonęła rumieńcem.
– Czemu nie?
Markus mówił tonem łagodnym i przyjaznym, lecz gdy spojrzała mu w oczy, zorientowała się, że jest uważnie obserwowana. Charlotte przewidziała, że mogą się pojawić komplikacje, choć sama Beth nie brała tego pod uwagę. Gdyby earl Trevithick ujawnił, że na balu cór Koryntu miał ren – dez – vous z wysoko urodzoną damą, która bawiła się tam, nie bacząc na swe pochodzenie, kto przyjmie za dobrą monetę wyjaśnienia niewinnej kobiety? Przeczucie podpowiadało jednak, że Markus nie wyrządzi jej chyba takiej krzywdy. Pod spojrzeniem szarosrebrzystych oczu twarz mu się wypogodziła i blask radości rozjaśnił ciemne tęczówki. Beth nagle zdała sobie sprawę, że stoją bardzo blisko. Palcami dotykała gładkiego materiału rękawa i ukrytych pod tkaniną twardych mięśni. Miłe ciepło emanowało ze smukłego ciała. Czuła na sobie uporczywy wzrok.
– Rzeczywiście ma pani na imię Elizabeth? – zapytał cicho.
– Tu jesteś, moja droga! – Beth wzdrygnęła się i odwróciła głowę, uwalniając się od hipnotycznych czarnych oczu. Zmierzała ku nim lady Fanshawe, cała w uśmiechach. Przez moment wodziła spojrzeniem od chrzestnej córki do Markusa. Sprawiała wrażenie zaskoczonej, lecz szybko odzyskała rezon.
– Och, lord Trevithick, prawda? Witam, milordzie. Nie wiedziałam, że zna pan moją podopieczną.
Beth wydawało się, że tonie, gdy patrzyła na kłaniającego się wytwornie Markusa. Była pewna, że łatwowierna matka chrzestna zdradzi mu zaraz wszelkie szczegóły z jej życia.
– Jakże się cieszę, że najmłodsze pokolenie dało sobie wreszcie spokój z waśnią rodową dzielącą Mostynów i Trevithicków – paplała lady Fanshawe. – Nie mogłam pojąć, co jest przyczyną niezgody. Jakieś błahe sprawy z zamierzchłej przeszłości… Przegrana bitwa, jeśli dobrze pamiętam?
– Raczej utracona wyspa, milady – poprawił Markus. Popatrzył na Beth, ale nie spojrzał jej w oczy. – Miałem nadzieję, że pani urocza podopieczna – dodał tonem wyrażającym zaciekawienie – powie mi coś więcej o tym sporze. Muszę wyznać, że ta kwestia mnie fascynuje.
Lady Fanshawe rozpromieniła się, gdy podał jej ramię. Wszyscy troje ruszyli w stronę loży.
– Naturalnie! Jestem pewna, że od Beth dowie się pan wszystkiego. Mostynowie od kołyski słuchają rodzinnych legend.
– Rozumiem – odparł z namysłem Markus. Coraz bardziej zbliżał się do celu i Beth zdawała sobie z tego sprawę, ale czuła się bezsilna i nie miała pojęcia, jak pokierować rozmową, żeby mu utrudnić jego zamiary. Dobrodusznej lady Fanshawe wyraźnie pochlebiało, że lord Threvithick interesuje się sprawami jej przyjaciół.
– Pani z pewnością dużo wie o tej rodzinie.
– Owszem. Davinia Mostyn, mama Beth, była przecież moją najlepszą przyjaciółką. Dobrze mówię, Beth, kochanie? Cóż to za tragedia! Lord i lady Mostyn zginęli w okropnym wypadku. Kit odziedziczył tytuł, a moja chrzestna córka poślubiła Franka Allertona.
Beth czuła, że pod jej palcami porusza się ramię Markusa.
– Nie wspomniała mi pani o zmarłym małżonku, lady Allerton – powiedział cicho, uśmiechając się do niej. Widziała tryumf w jego oczach. – To był wspaniały człowiek i wielki uczony. Podczas studiów zajmowałem się jego traktatem o hydrostatyce. Doskonale pamiętam to dzieło.
– Dziękuję – mruknęła, unikając jego wzroku. – Nauka rzeczywiście pasjonowała mojego męża.
Panie wróciły do loży na krótko przed rozpoczęciem drugiego aktu. Kit siedział już na swoim krześle. Zdziwił się, widząc je w towarzystwie lorda Trevithicka. Obaj ukłonili się sztywno. Markus ujął dłoń Beth.
– Będę zaszczycony, jeśli pozwoli się pani odwiedzić, lady Allerton – powiedział cicho, tak zaborczo przyglądając się Beth, że spłonęła rumieńcem. – Mieszka pani, jak mi się wydaje, na Upper Grosvenor Street, prawda?
– Tak, ale…
– W takim razie wkrótce złożę pani wizytę. – Skłonił się znowu. – Dobranoc, milady.
Beth przygryzła wargę i odprowadziła go wzrokiem, gdy szedł do loży Trevithicków. Miała wrażenie, że zawsze stawiał na swoim i nie liczył się z odmową. Teraz gdy lady Fanshawe powiedziała mu wszystko, co chciał wiedzieć, miał w ręku same atuty. Beth westchnęła ciężko i próbowała skupić się na przedstawieniu. Usiłowała przewidzieć, jakie będzie następne posunięcie Markusa.
– Nie przemawiają do mnie dzieła nowomodnych artystów – oznajmiła lady Fanshawe, oglądając pejzaż Johna Constable'a *. – Popatrzcie tylko na te świetlne refleksy i osobliwą fakturę. Obraz wygląda jak niedokończony. Brakuje mu… wytworności.
Beth wybuchnęła śmiechem. Podobały jej się pejzaże Constable'a. Patrząc na nie, tęskniła za sielskimi krajobrazami i świeżą morską bryzą. Przyjemnie było nie wychodząc z Royal Academy, na moment uciec od londyńskiego zgiełku i w ramie obrazu jak w otwartym oknie ujrzeć widoki natury, choćby nawet przy akompaniamencie narzekań lady Fanshawe skarżącej się na obolałe nogi.
– Skoro jest pani taka zmęczona, proszę usiąść. – Beth wskazała wygodną ławę umieszczoną pod oknem. – Chciałabym jeszcze rzucić okiem na obrazy pana Turnera. ** To mi zajmie pięć minut. Są w sali błękitnej.
Lady Fanshawe skinęła głową na znak zgody i z westchnieniem ulgi opadła na ławkę, żeby dać chwilę odpoczynku obolałym stopom.
– Nie spiesz się, dziecino – odparła, przymykając oczy. – Proponuję, żebyśmy w drodze powrotnej zajrzały jeszcze do sklepów na Bond Street. Wolę tamtejsze witryny niż te twoje pejzaże, ale dobry ton wymaga, żeby się tu pokazywać.
Pobłażliwie uśmiechnięta Beth przeszła do sąsiedniej sali. Widzów było sporo; galeria stała się modna. Lady Fanshawe miała rację, gdy mówiła, że ludziom z wyższych sfer wypada bywać na takich wystawach. Beth stanęła przed morskim pejzażem i westchnęła mimo woli. Szare fale wzburzonego morza i chmury kłębiące się nad horyzontem, a w oddali samotna wyspa…
– Śni pani na jawie?
Niespodziewanie usłyszała niski, trochę drwiący głos. Odwróciła głowę i napotkała badawcze spojrzenie Markusa Trevithicka. Poczuła, że rumieni się z wrażenia, więc pospiesznie odwróciła wzrok. Ostatnio znów wytrącił ją z równowagi, bo przez dwa dni daremnie go wypatrywała, nie przyznając nawet przed sobą, że czeka na obiecaną wizytę. Już podejrzewała, że o niej zapomniał, i nagle pojawia się niespodziewanie jak diabeł z pudełka.
– Witam pana. – Uśmiechnęła się uprzejmie, starając się nie dostrzegać jego nieskazitelnej elegancji. Znakomicie się prezentował w zielonym surducie z najprzedniejszego sukna i jasnych spodniach, które podkreślały muskulaturę nóg. – Mam nadzieję, że podoba się panu wystawa.
– Szczerze mówiąc, jestem tutaj wyłącznie przez wzgląd na panią. Przyszedłem z wizytą, ale powiedziano mi, że tu panią znajdę. Mam nadzieję, że da się pani namówić na małą przejażdżkę. Jest ciepły jesienny dzień, a mój powóz czeka przed galerią…
– Dziękuję, milordzie, ale towarzyszę lady Fanshawe – odparła z wahaniem Beth.
– Z pewnością zdołam ją przekonać, aby powierzyła panią mojej opiece. – Markus uśmiechnął się do niej. – Rzecz jasna, o ile pani sobie tego życzy, lady Allerton. Trwająca od wieku rodowa waśń nie jest przecież żadną przeszkodą.
Beth nie umiała powstrzymać śmiechu.
– Co za głupstwa! Mogę zaryzykować, ale…
– Będzie pani wobec mnie bezlitosna, ponieważ wbrew nakazom honoru odmówiłem wydania Fairhaven. Proszę się zastanowić… – Pochylił się w jej stronę. – Teraz ma pani sposobność, aby mnie przekonać do naprawienia błędu. Spróbuje pani?
Ciemne oczy spoglądały na Beth wyzywająco. Od razu spochmurniała.
– Wydaje mi się, milordzie, że trzyma pan w ręku wszystkie atuty. Mogę przegrać choć dokładałabym wszelkich starań, aby pana przekonać, jak bardzo zależy mi na tej wyspie. Nie mam wpływu na pańskie decyzje.
Markus uśmiechnął się ironicznie.
– Proszę mi wierzyć, lady Allerton, już wcześniej zrobiła pani na mnie ogromne wrażenie. Wszystko zależy od pani.
– Proszę ze mnie nie kpić, milordzie. – Zarumieniona. Beth odwróciła wzrok.
– Mówi pani serio? – Podał jej ramię i wyprowadzili z błękitnej sali. – Tak bardzo lubię droczyć się z panią, że trudno oprzeć się pokusie. I cóż? Podejmie pani wyzwanie?
– Jeśli ma pan na myśli przejażdżkę, zgoda. To będzie miłe urozmaicenie.
– Dokonała pani właściwego wyboru. Cieszę się, bo nie zawsze postępuje pani właściwie, prawda, lady Allerton?
– Oczywiście w każdej chwili mogę zmienić zdanie, milordzie. – Beth zmierzyła go groźnym spojrzeniem. – Wystarczy jedna aluzja i tak zrobię.
Markus pochylił głowę w ukłonie.
– Trzeba to omówić. Jest pani osobą stanowczą i niezależną. To rzadkość wśród dam.
– Ma pan rację, choć muszę przyznać, jestem za to karcona – dodała kpiąco. Pomyślała o napomnieniach Charlotte, krytykującej często jej zachowanie. – Moim zdaniem wyrosłam na uparciucha, ponieważ byłam jedynaczką. Rodzice mi pobłażali. Mogłam robić, co mi przyszło do głowy; stąd mój upór i zadufanie w sobie. Mój zmarły mąż…
– Tak? – Wyraźnie zaciekawiony Markus spojrzał na nią z ukosa. W samą porę ugryzła się w język, opanowując potrzebę zwierzeń.
– On również był niezwykle pobłażliwy, dobry… Rozpieszczał mnie. Byłam szczęściarą.
– Wyszła pani za mąż jako młodziutka dziewczyna – zauważył Markus. – Teraz również trudno uznać panią za matronę w podeszłym wieku. Ile czasu minęło od jego śmierci? Beth pochyliła głowę, żeby rondo kapelusza osłoniło jej twarz. Markus nadal mierzył ją badawczym spojrzeniem. Zachowała miłe wspomnienie o Franku, wczesne zamążpójście oznaczało jednak dla niej ostateczny kres młodzieńczej swobody i przymusowe wejście w dorosłe życie. Poślubiła człowieka starszego niż jej ojciec. Frank okazywał jej serdeczność i traktował jak ulubioną siostrzenicę, w ich związku nie było namiętności.
– Rozumiem – powiedział Markus. Zirytowana Beth podejrzewała, że naprawdę czyta w jej myślach.
– Kochani! – zawołała lady Fanshawe. Na ich widok wstała z ławki, krzywiąc się lekko. Powitała Markusa jak starego przyjaciela rodziny, więc Beth poczuła się nieco zbita z tropu. Z rezygnacją przyjęła fakt, że w minutę przekonał starszą panią, aby pozwoliła mu zabrać ją na przejażdżkę.
– Jestem ogromnie zobowiązana, że zaopiekuje się pan lady Allerton – perorowała uradowana matrona. – Potrzebuję odpoczynku, i to natychmiast. Zamierzałam przejść się po sklepach na Bond Street, ale nie mam na to sił. Zwiedzanie wystaw malarskich jest bardzo wyczerpujące.
Razem opuścili galerię. Markus przywołał dorożkę i polecił woźnicy zawieźć lady Fanshawe do domu, a następnie zaprowadził Beth do swojego powozu. Dzień był jasny, pogodny, a blade, jesienne słońce dość mocno przygrzewało. Idealna pora na spokojną przejażdżkę po parku. Beth była trochę zirytowana, bo zbyt często przystawali, żeby powitać znajomych Markusa. Z rzadka trafiał się ktoś z jej niewielkiego towarzyskiego kręgu. W krótkim czasie została przedstawiona tylu osobom, że w głowie jej się mąciło od nadmiaru tytułów i nazwisk.
Gdy skręcili nareszcie w spokojniejszą alejkę, Markus popatrzył na Beth z przepraszającym uśmiechem.
– Proszę o wybaczenie, ale takie są konsekwencje przejażdżki w godzinach, kiedy modne towarzystwo wylęga masowo do parku. Trudno wtedy normalnie rozmawiać.
– Ma pan w Londynie wielu przyjaciół – odparła uprzejmie Beth, myśląc o damach, które rzucały na nią ciekawskie spojrzenia, a także o dżentelmenach śmiało taksujących ją wzrokiem niczym młodą klacz.
– Znam wielu ludzi, lecz jeśli chodzi o przyjaciół… – Pokręcił głową. – Mógłbym ich policzyć na palcach jednej ręki. Aha, omal nie zapomniałem, lady Allerton! – Dłonią ukrytą w rękawiczce ścisnął jej palce. – Nie mogę zaliczyć pani do grona swoich przyjaciół, bo jesteśmy zaprzysięgłymi wrogami, prawda? Opowie mi pani ze szczegółami o naszej waśni rodowej?
"Kochanek Lady Allerton" отзывы
Отзывы читателей о книге "Kochanek Lady Allerton". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Kochanek Lady Allerton" друзьям в соцсетях.