W eleganckim towarzystwie zainteresowanie ich znajomością było ogromne. Wszyscy wiedzieli o waśni dzielącej oba rody, a nosząca wdowie szary wicehrabina Trevithick nie kryła swej niechęci do Beth. Poprzedniego wieczoru w operze potraktowała ją wręcz opryskliwie. Beth postanowiła na przyszłość unikać Markusa, nie tylko z powodu zachowania jego matki. Poniewczasie odezwał się u niej instynkt samozachowawczy. Zdawała sobie sprawę, że jest zauroczona Markusem, ale nie chciała stać się kolejną jego zdobyczą. Gdyby jednak dotrzymała słowa danego samej sobie i konsekwentnie unikała go podczas balu, plotkarze natychmiast by to spostrzegli i tym bardziej wzięliby ją na języki. Wierciła się w fotelu i bębniła palcami po oparciu, niepewna, jaką podjąć decyzję.

Widziała z daleka, że Markus idzie ku niej przez salę. Przystanął, żeby pogawędzić ze znajomym, ale wzrok nadal miał utkwiony w Beth. To uporczywe spojrzenie wytrąciło ją z równowagi, więc pospiesznie wstała i zwróciła się do kuzyna.

– Bardzo proszę, zatańczmy.

– Muszę? – spytał Kit z kwaśną miną. – Jeśli chcesz się mną zasłonić przed Trevithickiem…

– Kit, jak możesz być taki nieuprzejmy? – Beth spochmurniała, słysząc nietaktowną wymówkę. – Nawet jeśli masz rację, potrzebuję twojej pomocy, więc rusz się i zrób, co do ciebie należy.

– Chciałem cię tylko ostrzec, że Trevithick nie da się tak łatwo zbyć. Trudno, mus to mus. Skoro trzeba zatańczyć, chodźmy.

Podał jej ramię i razem oddalili się, zmierzając w przeciwległy kąt sali, żeby uniknąć spotkania z nadchodzącym Markusem.

– Widziałam, że rozmawiałeś z Eleonorą Trevithick, kiedy jej matka na was nie patrzyła – zagadnęła żartobliwie Beth, gdy przyłączyli się do grupy tancerzy. – Jeśli uważasz, że potrzebuję ostrzeżenia, może sam również powinieneś wysłuchać mojej rady. Mam nadzieję, że nie zaangażowałeś się uczuciowo. Obawiam się, że spotkałoby cię wielkie rozczarowanie.

Nagrodą za spostrzegawczość był dla niej lekki rumieniec na gładkich policzkach kuzyna. Kit wyraźnie unikał jej wzroku.

– Nie mam pojęcia, o co ci chodzi. Panna Trevithick jest uroczą dziewczyną, ale nie staram się o nią.

Beth uśmiechnęła się pobłażliwie.

– Naturalnie. Gadam bzdury. Skąd mi to przyszło do głowy?

– Daj spokój. Wystarczy, że Charlotte nie szczędzi mi dobrych rad – odparł ponuro Kit. – Byłbym wdzięczny, gdyby stryjeczna siostra nie zadręczała mnie swoją gadaniną. Wystarczy, że rodzonej usta się nie zamykają.

Tańczyli nadzwyczaj zgodnie, ale Beth szybko zorientowała się, że bardziej niż zwykle musi skupiać się na skomplikowanych krokach i figurach. Mimo woli zerkała raz po raz na wysoką postać Markusa Trevithicka, który przecisnął się zręcznie przez tłum gości i podszedł do matki oraz siostry. Stali teraz wszyscy troje przy jednym z wysokich okien wychodzących na taras. Wydawało się Beth, że nawet wówczas, gdy nie patrzy na Markusa, tajemniczy zmysł pomaga jej wyczuwać jego obecność. Odetchnęła z ulgą dopiero, gdy Justyn Trevithick podszedł do grupki rodzinnej. Po chwili obaj panowie ruszyli w stronę pokoju, gdzie część towarzystwa zasiadła do kart. Po wykonaniu ostatniej figury Kit podziękował Beth ukłonem i wyruszył na poszukiwania kolejnej partnerki. Za chwilę miał się rozpocząć taniec zwany boulanger.

Beth zamierzała wrócić do lady Fanshawe, ale zanim do niej podeszła, Markus niespodziewanie stanął w drzwiach salonu przeznaczonego dla miłośników kart i ruszył w jej stronę przez zatłoczony parkiet. Wybiegła z sali i schroniła się w damskiej gotowalni. Przesiedziała tam dwadzieścia minut, bo miała nadzieję, że znudzi go czekanie w korytarzu. Nie pomyliła się w swoich rachubach. Gdy wyjrzała ostrożnie z gotowalni, targały nią mieszane uczucia. Odetchnęła z ulgą, a zarazem była trochę rozczarowana. Wślizgnęła się do sali balowej. Markus tańczył z Eleonorą. Beth postanowiła wrócić do lady Fanshawe, ale nie zastała jej w rogu, gdzie poprzednio siedziały. Starsza pani zniknęła.

Nieco zakłopotana, usiadła w fotelu i obserwowała Kita. Tańczył z debiutantką w różowej sukni, ale raz po raz odwracał głowę, by popatrzeć na Eleonorę Trevithick. I po co tak się zarzekał, kiedy zapytałam, co do niej czuje, pomyślała z uśmiechem Beth. Najwyraźniej oboje dali się złapać w tę samą uczuciową pułapkę.

W sali balowej zrobiło się nieco luźniej. Część gości wyszła, żeby dopełnić innych towarzyskich zobowiązań. Beth zerknęła przez ramię i spostrzegła, że Markus idzie w jej kierunku. Wystraszona, zerwała się na równe nogi i okrążając parkiet, ruszyła w przeciwną stronę. Podczas tej ucieczki potknęła się i omal nie upadła. Niech mnie ktoś poprosi do tańca, modliła się w duchu. Królestwo za tancerza… – Zechce pani ze mną zatańczyć, lady Allerton? Niebiosa wysłuchały jej próśb. Odwróciła się natychmiast, gotowa zasypać podziękowaniami swego wybawcę, i zobaczyła uśmiechniętego Justyna Trevithicka. Z deszczu pod rynnę… Na pewno zdawał sobie sprawę, że próbowała uciec przed Markusem, nie mogła jednak odmówić mu tańca, ponieważ byłby to ogromny nietakt.

– Owszem, panie Trevithick. Dzięki, że zechciał mnie pan zaprosić.

W ciągu ostatnich dziesięciu dni Beth kilkakrotnie widziała Justyna. Od razu polubiła go za poczucie humoru i przyjazne nastawienie do ludzi, teraz jednak życzyła mu jak najgorzej, bo podejrzewała, że jest w zmowie z kuzynem. Rozejrzała się, szukając wzrokiem Markusa. Rozmawiał z damą w pasiastej sukni z czerwono – białego jedwabiu. Osoba ta była ostatnimi czasy prawdziwą duszą londyńskiego towarzystwa, a Markus wydawał się nią zauroczony. Beth uznała, że jej mania prześladowcza jest bzdurna i bezsensowna. Najwyraźniej zainteresowanie Markusa było dość powierzchowne, skoro tak szybko znalazł sobie inny przedmiot uwielbienia.

Justyn czekał z pobłażliwym uśmiechem na ustach, więc szybko przybrała obojętny wyraz twarzy i podała mu rękę. Gratulowała sobie, że w czasie poloneza całkiem udatnie prowadziła rozmowę i zająknęła się tylko raz, kiedy ujrzała Markusa i pasiastą damę wychodzących razem z sali balowej. Potwierdziły się jej domysły. Markus uznał, że towarzystwo nowej wybranki zdecydowanie bardziej mu odpowiada, więc odszedł, żeby cieszyć się nim na osobności. Beth uświadomiła sobie, że jest o niego zazdrosna, i to wytrąciło ją z równowagi.

Po tańcu udała się z Justynem do salonu.

– Czy mogę zaproponować pani szklankę lemoniady? Ten napój nie jest szczególnie wyrafinowany, lecz znakomicie gasi pragnienie, zwłaszcza gdy jest gorąco i duszno, jak podczas dzisiejszego balu. Proszę usiąść i odpocząć w tej niszy, a ja postaram się szybko wrócić.

Wdzięczna za troskę Beth opadła na wyściełany poduszkami, niski parapet wykuszowego okna. Nareszcie miała czym oddychać, a powiew powietrza miło chłodził twarz. Dotknęła czołem kamiennej płyty, jednej z wielu tworzących obramowanie okna, i przymknęła oczy. Nie zwracała uwagi na dobiegające z oddali dźwięki muzyki i gwar rozmów.

– Lady Allerton, przyniosłem lemoniadę. Zaskoczona wzdrygnęła się tak gwałtownie, że omal nie uderzyła głową o zimny kamień. To nie był głos Justyna Trevithicka. Poznała głęboki baryton jego kuzyna. Odwróciła głowę i rzeczywiście ujrzała Markusa stojącego przed nią ze szklanką lemoniady w ręku. Jego twarz przybrała znowu wyraz rozbawienia, który Beth widziała na niej przez cały wieczór. Czuła się niezręcznie, bo żeby na niego patrzeć, musiała wysoko podnosić głowę. Chciała wstać, ale był zbyt blisko. Taka styczność z pewnością nie wyszłaby im na dobre, więc Beth tylko pochyliła się nieznacznie i z pozorną nonszalancją wzięła szklankę.

– Dzięki. Witam pana, milordzie. Jak samopoczucie?

– Jestem w dobrym nastroju, bo udało mi się wreszcie zbliżyć do pani i zamienić kilka słów. A myślałem, że tego wieczoru szczęście nie uśmiechnie się do mnie – oznajmił rozpromieniony.

– Pański kuzyn miał dotrzymać towarzystwa… – zaczęła Beth.

– To znaczy, że moja obecność jest pani niemiła? Przyznaję, że uprosiłem go, aby pozwolił mi zaopiekować się panią w jego zastępstwie. – Markus wzruszył ramionami. – Teraz mam panią tylko dla siebie. Byłbym wdzięczny, gdyby zechciała pani przez kilka minut siedzieć tutaj i nigdzie nie uciekać. Czeka nas ważna rozmowa.

Ogarnięta poczuciem winy, Beth wierciła się niespokojnie na ławie pod oknem. Nie miała szans, żeby uciec, bo Markus stał u wejścia do okiennej niszy, zagradzając drogę odwrotu.

– W takim razie niechże pan siada – odparła lodowatym tonem – i przestanie spoglądać na mnie z góry, bo to okropnie denerwujące.

Markus uśmiechnął się i usiadł obok niej.

– Zgoda, ale pod jednym warunkiem, a mianowicie, że mi pani nie umknie. Cóż to za farsę dziś tu odegraliśmy! Te wszystkie podchody, krążenie po sali, szukanie kryjówek, unikanie mojego wzroku!

– Kiedy na pana spojrzałam, był pan niesłychanie zaaferowany – odparła drwiąco, nim zdążyła ugryźć się w język. – Dziwię się, że w ogóle raczył mnie pan dostrzec.

Markus wybuchnął śmiechem.

– Domyślam się, że chodzi pani o damę, z którą niedawno wyszedłem na taras. To lady Grace Walters, moja starsza siostra. Tak ją zmęczyła duchota panująca w sali balowej, że postanowiła trochę pospacerować i zaczerpnąć świeżego powietrza.

Beth odwróciła głowę. Znowu wyszła na idiotkę.

– Nie dbam o to…

– Przeciwnie. Inaczej słowem by pani o tym nie wspomniała. – Usadowił się wygodniej na ławie pod oknem i wyciągnął przed siebie długie nogi. – Wciąż nie odpowiedziała pani na moje pytanie. Po co było grać tę farsę?

– Postanowiłam pana unikać – odparła szczerze. – Tyle się słyszy plotek dotyczących naszej… – Zawahała się, szukając właściwego słowa na określenie ich wzajemnych uczuć.

– Przyjaźni? – podpowiedział skwapliwie Markus.

– Owszem. Dziękuję. Tyle snuto domysłów na temat naszej przyjaźni, że uznałam za stosowne położyć im kres…

– Snując się po sali balowej jak marna aktorka po scenie? Pani ostentacyjna ucieczka wzbudziła dziś ogromną ciekawość. Wszyscy plotkują, aż miło. Czy pani tego nie spostrzegła?

– Skoro już o tym mowa, nasze sam na sam w tej niszy z pewnością nie przyczyni się do tego, żeby ludzie przestali plotkować – odparła Beth. – Odnoszę wrażenie, że lubi pan wywoływać skandale, milordzie.

– Muszę przyznać, że cudze opinie są mi obojętne. Dlaczego miałbym zaprzątać sobie głowę takimi bzdurami? Czemu pani ma się przejmować gadaniną starych plotkarek? Chętnie pocałowałbym panią tu i teraz. Ciekawe, jak zareagują na to łowcy sensacji.

– Proszę nie żartować, milordzie! – Oburzona Beth cofnęła się gwałtownie.

– Dlaczego pani uważa, że to żarty? Dawniej nie miała pani nic przeciwko moim pocałunkom.

– Milordzie, ciszej, proszę! – syknęła zarumieniona Beth.

– W takim razie porozmawiajmy na osobności. Chciałbym przedyskutować z panią ofertę kupna Fairhaven. Najwyższy czas, żebyśmy doszli do porozumienia.

Beth spojrzała mu prosto w oczy.

– Nie wierzę! To podstęp. Nie mam do pana zaufania.

– A to czemu? – spytał rozbawiony Markus. – Pewnie dlatego, że podczas ostatniego sam na sam nie tylko rozmawialiśmy, lecz także…

Oburzona Beth zaczęła gwałtownie wymachiwać rękami.

– Pan jest chyba pijany, skoro wygaduje pan takie głupstwa.

Markus jedną ręką chwycił jej dłonie.

– Ależ skąd! Jeśli nie chce pani ze mną rozmawiać, proszę o taniec.

Nie zwlekając, pomógł jej wstać. Gdy szli przez zatłoczoną salę balową, lekko obejmował ją w talii. Całą sobą wyczuwała bliskość jego smukłej postaci. Marszczona spódnica dotykała jego uda. Beth chciała się odsunąć, ale daremnie próbowała zachować stosowny dystans, ponieważ tłumnie zgromadzeni goście popychali ich ku sobie. Przez muślin sukni czuła żar bijący od jego ciała. Nagle zrobiło jej się gorąco i słabo. Nie miała sił, żeby tańczyć. Gdy rozległy się pierwsze tony walca, niewiele brakowało, żeby odwróciła się i uciekła.

– Nie ma powodu do obaw, kochanie – mruknął jej do ucha zachęcająco i czule. – Moje zachowanie będzie nienaganne. Daję słowo.

Przebiegł ją dreszcz. Nie śmiała spojrzeć na Markusa. Z ociąganiem zrobiła krok w jego stronę i pozwoliła się objąć. Wkrótce odzyskała spokój, bo Markus ani myślał przysunąć się nazbyt blisko.

Zaczęli krążyć po parkiecie w takt śpiewnej melodii. Chwilami patrzyli sobie w oczy. Z pozoru tańczyli jak inne pary: rytmicznie, lekko, radośnie, ale coś ich jednak wyróżniało. Oboje instynktownie wyczuwali zmysłowość ukrytą pod płaszczykiem konwenansów. Na balu u księżnej Calthorpe, wśród stu pięćdziesięciu rozbawionych gości patrzyli sobie w oczy, drżąc z radości i skrywanej rozkoszy.

Muzyka umilkła, a walcujące pary rozłączyły się i z wolna opuściły parkiet. Szmer rozmów narastał stopniowo. Zarumieniona Beth posłusznie dała się prowadzić Markusowi, który zręcznie lawirował wśród spacerujących par. Gdy zmierzali w stronę wolnych krzeseł, desperacko próbowała znaleźć temat do rozmowy, bezpieczny dla siebie, zajmujący dla partnera.