Pewnego dnia, na początku grudnia pod zamek podjechał dystyngowany dżentelmen. Zsiadł z konia na podwórzu, podał wodze jednemu ze stajennych i wszedł do domu. Adali podszedł do niego natychmiast.

– Monsieur le comte, serdecznie witamy w Belle Fleurs. Powiem mojej pani o pańskim przybyciu. Proszę przejść do salonu. Marc, wino dla pana!

Wprowadził gościa do salonu i pośpieszył sprowadzić swoją panią.

– Philippe! - zawołała, wchodząc do pokoju z otwartymi ramionami i powitalnym uśmiechem na ustach.

– Cousine, nie zmieniłaś się ani odrobinę przez te wszystkie lata, kiedy się nie widzieliśmy – rzucił grzecznie i ucałował ją w oba policzki.

– Kłamczuch! – roześmiała się.

– Tak mi przykro z powodu śmierci twego męża.

– A mnie z powodu śmierci Marie Louise – odparła. – Chodź, Philippe, usiądź przy ogniu. Zimno dziś. Pewnie przemarzłeś, jadąc tu konno.

Gdy usiedli obok siebie, mężczyzna odezwał się:

– Z pewnością przybyłaś do Francji, by uciec przed Cromwellem i purytanami.

– Nie wyobrażasz sobie nawet, Philippe, jak tam się zrobiło strasznie – rzekła i opowiedziała o tym, jak posępna zrobiła się Anglia pod rządami Cromwella. – Sama jakoś bym to wytrzymała, ale dla Autumn to było nie do zniesienia. Nie ma już śmietanki towarzyskiej, jaką kiedyś znałeś, Philippe. Przybyłam do Francji, by w spokoju odbyć żałobę po mężu, by uciec ze smutnej Anglii, ale, co najważniejsze, by znaleźć odpowiedniego męża dla mojej najmłodszej córki. Ma dziewiętnaście lat i prawdopodobnie jest najpiękniejszą z moich córek. W Szkocji nie poznała nikogo dla niej odpowiedniego, a w Anglii dziś tym trudniej kogoś znaleźć. Dlatego właśnie przyjechałam do Belle Fleurs. Skinął głową ze zrozumieniem, a ona dodała:

– We Francji w ciągu ostatnich kilku lat było dość niespokojnie, Jasmine. Król ledwie odrósł od ziemi, gdy zmarł jego ojciec. Parlament mianował królową regentką, ale wynikły z tego same kłopoty. Anna nie jest głupia. Wspiera się swoim doradcą, kardynałem, ale książęta krwi nienawidzą go i są zawistni. Cieszę się, że wpłynęliście do Nantes. Gdybyście zeszli ze statku w Calais, może nigdy nie dotarlibyście do Belle Fleurs. W naszym rejonie na szczęście niewiele było walk, ale reszta kraju wrze od konfliktów.

– Naprawdę jest aż tak źle, Philippe? Niewiele z tego dotarło do Glenkirk, a w Anglii rozmawia się głównie o zamordowaniu króla i nadziei na przywrócenie w kraju monarchii.

– Naprawdę jest aż tak źle – odparł. – W styczniu zeszłego roku królowa matka kazała aresztować księcia de Conde, księcia Conti i księcia de Longueville. Potem musiała zająć się Normandią i Burgundią. Wyjechała z Paryża, zostawiając go pod rządami kardynała i udała się do Guyenne, by odzyskać lojalność tamtejszych możnowładców. Co do Gastona z Orleans, nigdy nic nie wiadomo, ale jest w końcu jej szwagrem. Niestety, nigdy nie pogodził się z faktem, iż Ludwik XIII uczynił regentką swoją żonę, a nie jego.

– Sądziłam, że Kondeusz pozostanie lojalny – odezwała się Jasmine.

– Zajmują go głównie polowania z psami – rzekł jej kuzyn. – Największym wichrzycielem jest Jean Paul de Gondi, arcybiskup Corinth i Paryża. Jeśli tylko pojawią się plany zdrady, możesz mieć pewność, że jest w nie zamieszany Gondi. Mimo swej pobożności na pokaz, to człek podstępny i ambitny. Święcie wierzy, że królowa matka, ze względu na swoją płeć, nie nadaje się do sprawowania władzy regenta. To on jest odpowiedzialny za rozłam pomiędzy kardynałem i Anną Austriaczką. Namawia do zdrady Gastona d'Orleans, a kardynał stara się przekonać księcia de Bouillon i jego brata, marszałka Turenne, by byli wierni królowej matce. Marszałek odniósł sukces w sierpniowej kampanii w Szampanii. Kardynał wiedział, że jeśli Turenne opowie się za królową, to swoimi nowymi zwycięstwami przysporzy wielu zwolenników młodemu królowi. Turenne jednak odmówił mu poparcia, a wtedy kardynał zrobił co się dało, by następna bitwa wiele go kosztowała. Tak więc Turenne jeszcze tej jesieni został pokonany pod Rethel. Teraz obie frakcje, jedna pod dowództwem Gondiego, złożona z paryskich mieszczan, dołączyły do zbuntowanych książąt. Bóg jeden wie, co się teraz wydarzy, ma cousine. Nie jestem pewien, czy przyjeżdżając do Francji, nie trafiłaś z deszczu pod rynnę.

– Kiedy król przejmie władzę? – zapytała Jasmine.

– W przyszłym roku we wrześniu, tuż po swych trzynastych urodzinach. Tak postanowił jego ojciec. Szczerze mówiąc, chérie, gdyby regencja potrwała dłużej, poważnie obawiałbym się o życie młodego Ludwika. Ludzie, którzy sprzeciwiają się kardynałowi Mazarin, kierują się wyłącznie własnym interesem – rzekł Philippe de Saville i poklepał dłoń Jasmine. – Obecnie, moja droga, nie macie czego szukać w Paryżu. Na szczęście tutaj życie prawie się nie zmieniło. – Zaśmiał się. – Żaden prawdziwy francuski patriota nie sprowadzi wojny w obszar kraju, w którym są winnice, ma cousine. Najważniejsze są dobre zbiory. Zaśmiała się, ale po chwili spoważniała.

– Ale jakie są tu szanse na zamążpójście dla mojej córki?

– To damskie sprawy, chérie. Musimy o to zapytać moje siostry, Gaby i Antoinette. Na pewno będą wiedziały, bo same mają córki na wydaniu. Gaby i Antoinette, tak jak my, owdowiały i obie zamieszkały ze mną w Archambault. – Zaśmiał się. – Znacznie bardziej odpowiada im wielki dom, w którym mieszkały w dzieciństwie, niż ciasne wdowie domki, które im pozostały. A ty masz wdowi dom w Glenkirk?

– Nie, ale mam taki w Cadby. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego tutejsi architekci sądzą, że wdowy potrzebują tak mało miejsca, tylko dlatego, że nie mają już mężów – rzekła obojętnie.

– Mamo, Adali powiedział, że mamy gościa. Autumn weszła do salonu. Miała na sobie prostą sukienkę ze srebrno – błękitnego adamaszku, odciętą w pasie, z szerokim kołnierzem z białego lnu ozdobionym srebrną koronką. Włosy miała spięte, ale nie fikuśnie ufryzowane. Zaplotła je tylko w prosty warkocz.

– Tres charmante! - rzekł Philippe de Saville z uśmiechem.

– Monsieur le comte, to moja córka, lady Autumn Rose Leslie – odezwała się oficjalnym tonem Jasmine, a potem zwróciła się do dziewczyny: – Autumn, to mój kuzyn, Philippe de Saville, le comte de chér. Za jego pozwoleniem, możesz nazywać go oncle Philippe.

Autumn dygnęła, podała dłoń mężczyźnie i powiedziała:

– Oncle Philippe, bardzo mi miło.

Wuj skłonił się elegancko i ucałował jej dłoń.

– Mnie również milo cię poznać, ma petite. Jakaś ty piękna! Nie będziemy mieli kłopotu ze znalezieniem ci męża.

– Och, ale ja zamierzam udać się w tym celu do Paryża, na królewski dwór – odparła szczerze. – Jestem pewna, że na prowincji nie mieszka nikt ważny. Oncle, jestem przecież dziedziczką i mogę wyjść za mąż jedynie za arystokratę z dobrego rodu i ze sporym majątkiem. Dopiero wtedy będę pewna, że zaleca się do mnie z miłości, a nie dla mojego znacznego posagu.

Philippe de Saville roześmiał się serdecznie.

– Mon Dieu, ma cousine, ta dziewczyna jest jak każda kobieta w tej rodzinie, odważna i szczera. Ma petite, matka wyjaśni ci sytuację w kraju – zwrócił się do Autumn. – Niestety, chwilowo nie ma prawdziwego dworu w Paryżu, ponieważ Francja jest targana wojną domową. Podejrzewam, że w ciągu roku powinno się to zmienić. Tymczasem będziesz brała udział w życiu towarzyskim tutaj, na prowincji i daję słowo, że nie jest ono wcale skromne. – Jego uwaga skupiła się teraz na Jasmine. – Przyjedźcie do Archambault na okres świąt Bożego Narodzenia. Musicie koniecznie zdążyć przed dniem świętego Tomasza. Moje siostry pewnie do tego czasu zdążą was odwiedzić i zaczniecie planować swoje podboje.

Skłonił się obu damom i wyszedł.

– Nie ma królewskiego dworu? – Autumn wyglądała na strapioną.

– Może to i dobrze, że zostaniesz przedstawiona w towarzystwie na prowincji – pocieszała ją matka, czując w duchu ulgę. Autumn o tym nie wiedziała, ale przedstawienie na królewskim dworze było kłopotliwe, a we Francji stanowiło to jeszcze większy problem niż w Anglii. Nie wiem, czy jeszcze mam cierpliwość do takich rzeczy, pomyślała.

– Polubiłam wujka Philippe'a – rzekła Autumn z uśmiechem.

– Jego siostry też polubisz – obiecała Jasmine. – One bardzo nam pomogą w poznaniu ludzi z towarzystwa. Jesteście spokrewnieni przez pradziada de Marisco, którego matka była drugą żoną comte de chér, prababką wuja Philippe'a.

– Nie wiedziałam, że mam we Francji rodzinę z twojej strony. Papa czasem wspominał o moich wujach we Francji. Gdzie mieszkają?

– Bliżej Paryża. Poznasz ich, kiedy w końcu młody król skończy trzynaście lat i w kraju zrobi się bezpiecznie.

– Jeśli mam jechać do Archambault, powinnam mieć nowe suknie – napomknęła nieśmiało Autumn. – Nie chciałabyś przecież, żebym wyglądała jak uboga kuzynka ze Szkocji w niemodnych strojach.

Jasmine zaśmiała się.

– Poczekamy do przybycia kuzynek Gaby i Antoinette. Jeśli utrzyma się ładna pogoda, pojawią się za dzień lub dwa. One będą wiedziały dokąd się udać.

– Mogę pojeździć konno dziś po południu? – zapytała Autumn.

– Oczywiście, ma bébé, ale pamiętaj, nie oddalaj się zanadto. Nie znasz jeszcze dobrze okolicy – ostrzegała ją Jasmine.

Autumn uwielbiała konia, na którym jechała. Był to wysoki i smukły siwy wałach, którego nazwała po prostu Noir. Zmieniła suknię na ciemnozielone, wełniane spodnie podszyte jedwabiem, który miał chronić jej delikatną skórę przed otarciami, i białą, jedwabną koszulę z długimi rękawami, zapinaną pod szyję oraz kabat z ciemnej skóry z rzeźbionymi guzami z kości słoniowej. Wysokie buty z ciemnej skóry sięgały aż do kolan. Popołudnie, choć chłodne, nie było bardzo zimne, nie miała więc czapki ani peleryny.

Jechała ścieżką, która ciągnęła się wzdłuż niskiego kamiennego muru za ogrodem i zmierzała w stronę lasu. Drzewa o tej porze roku pozbawione były liści. Opadłe, uschłe ich resztki leżały na ziemi. Kiedy Noir po nich stąpał, wydawały przyjemny dźwięk przypominający chrupanie. Zamek szybko zniknął z pola widzenia. Wokół niej były tylko gałęzie drzew i gawrony pokrzykiwały między sobą, gdy mijała je konno. Ścieżką wśród drzew dojechała do strumyka płynącego wartko po kamienistym podłożu. Zatrzymała się i zastanawiała, czy przekraczając go, nie zrobi krzywdy sobie i rumakowi.

– Tu nie jest bezpiecznie – przerwał jej rozważania jakiś głos.

Przestraszona spojrzała przed siebie i dostrzegła mężczyznę, odzianego równie niezobowiązująco jak ona. Siedział pod drzewem, a jego koń szczypał trawę nieopodal.

– Skąd pan wie? – zapytała. – Przeprawiał się pan tędy?

– Mademoiselle, dno jest nierówne. Szkoda, by tak piękne zwierzę złamało nogę, bo wtedy już do niczego by się nie nadawało – rzekł dżentelmen.

– Ciekawa jestem, co jest za tym strumieniem – rzekła Autumn, zastanawiając się, kim jest mężczyzna. Pomyślała, że to pewnie kłusownik, który nie chce, by dowiedziała się, co upolował i zamierza ją po prostu przestraszyć.

– Ta woda stanowi granicę między włościami należącymi do Belle Fleurs a majątkiem markiza d'Auriville. Jeśli przeprawi się pani przez strumyk, znajdzie się pani na obcym terenie.

– Kim pan jest? – zapytała odważnie Autumn.

– A pani? – odpowiedział pytaniem.

– Jestem lady Autumn Rose Leslie. Moja matka jest właścicielką Belle Fleurs. Teraz tu mieszkamy, bo Anglia nie należy obecnie do najprzyjemniejszych miejsc.

– Francja też nie, mademoiselle. Obawiam się, że zamieniła pani jeden kraj toczony wojną domową, na drugi w takiej samej sytuacji – rzekł i wstał ze swojego miejsca, po czym przeciągnął się leniwie. Był bardzo przystojny. Miał pociągłą twarz.

– Jest pan kłusownikiem? – zapytała, nie wątpiąc, że jeśli nim jest, nie zawaha się skłamać.

– Nie, mademoiselle, nie jestem kłusownikiem – odparł z rozbawieniem.

Ten śmiech brzmi szczerze, pomyślała.

– Kim więc pan jest? – zapytała znów, myśląc o tym, że mężczyzna jest naprawdę wysoki, prawie tak wysoki jak jej brat, Patrick.

– Jestem złodziejem, mademoiselle - odparł. Zupełnie nieprzestraszona jego słowami, mówiła dalej:

– Cóż więc pan kradnie, monsieur? Najwyraźniej z niej kpił. Nie wyglądał na rabusia.

– Serca, chérie - odparł znienacka, a potem odwrócił się, podszedł do konia, wskoczył na siodło i odjeżdżając, posłał jej pocałunek.

Autumn stała zaskoczona i patrzyła na znikającego między drzewami po drugiej stronie strumienia mężczyznę. Nagle zdała sobie sprawę z tego, że serce jej wali jak młot, a policzki ma zaróżowione. Wszystko to bardzo ją stropiło. Wziąwszy pod rozwagę jego radę, postanowiła zawrócić konia w stronę zamku. Jeśli ziemia po drugiej jego stronie naprawdę należy do kogoś innego, nie miała prawa po niej jeździć, dopóki nie uzyska zgody właściciela.