– Pojadę – rzucił szybko Marc, nim Autumn zdążyła zaprotestować lub wydać mu rozkaz. Marc, choć sam przed sobą nie chciał tego przyznać, wiedział, że jego pan ma rację. Umierał. Wybiegł i odszukał Lafite'a. – Markiz chce widzieć księdza. Gdzie go znajdę?

– W kościele w Archambault – odparł służący.

Młody człowiek wbiegł do stajni, zabrał konia i ruszył galopem w stronę Archambault. W kościele znalazł ojca Hugo.

– Nasz pan, markiz d'Auriville, umiera, dobry ojcze. Prosi, byś natychmiast przybył. Weź mego konia. Ja pójdę do hrabiego. On mnie odwiezie.

Wybiegł z kościoła i odszukał hrabiego de Saville i jego siostry. Kiedy im powiedział, co się stało, hrabia kazał przygotować powóz dla sióstr, a sam razem z Markiem pobiegł do stajni po konia. Jechali jak najszybciej mogli w stronę Chermont.

– Czy on jeszcze żyje? – zapytał Lafite'a hrabia, gdy w towarzystwie Marca wszedł do domu. – Gdzie jest moja siostrzenica?

– Jeszcze żyje. Są z nim ksiądz i madame - odparł majordomus. – Posłano po madame la duchese, monseigneur.

– Wiesz, co się stało? – zapytał hrabia.

– Ogrodnik z winnicy powiedział, że markiz był z nim w polu, jak zwykle podczas zbiorów. Nagle chwycił się za lewe ramię. Na jego twarzy pojawił się wyraz bólu. Krzyknął i upadł na ziemię. Nie mógł wstać, więc przyniesiono go do domu.

– Zaprowadźcie madame Jasmine na górę, jak tylko przybędzie – rozkazał służącym Lafite.

W ciemnej sypialni paliły się tylko dwie świece. Markiz leżał w milczeniu na łóżku. Ojciec Hugo siedział obok i szeptał modlitwę. Autumn siedziała po drugiej stronie z kamienną twarzą, ale w jej oczach widać było cierpienie. Hrabia de Saville widział, że jego siostrzenica walczy, by nie wybuchnąć płaczem. Na jej kolanach siedziała córka. Madeline była dziwnie cicho, jakby wyczuła, że dzieje się w tej chwili coś strasznego. Hrabia położył dłoń na ramieniu siostrzenicy w geście pocieszenia.

Autumn spojrzała na niego i uśmiechnęła się słabo. Potrząsnęła głową i powiedziała:

– Nie rozumiem. To nie powinno się stać, oncle. Jak to możliwe?

– Nie wiem, Autumn – odparł szczerze, siadając obok niej na krześle podstawionym przez Lily.

Siedzieli w milczeniu, słuchając oddechu markiza, który z każdą chwilą stawał się cięższy. Autumn drżała, patrząc na męża, z którego na jej oczach uchodziło życie. Wszystko to było jak zły sen, a ona miała ochotę uszczypnąć się, by się obudzić. Byliśmy tacy szczęśliwi. Mieliśmy Madeline i dopiero co dowiedzieliśmy się, że na wiosnę urodzi nam się kolejne dziecko. On nie może umrzeć! Nie może! Ma przecież tyle powodów, by żyć, myślała Autumn i nagle przestraszyła się, bo poczuła na swoich dłoniach inne, zimne dłonie.

– Ma chérie – powiedział Sebastian, a tym razem jego głos był znacznie silniejszy niż wcześniej.

Patrzyła na ukochaną twarz, ale wypowiadane przez niego słowa wcale do niej nie docierały. Uśmiechał się łagodnie i uścisnął jej dłoń resztkami sił.

– Je t'aime, et notre Madeline aussi - rzekł. – Je t'aime.

Oczy Sebastiana zaszły mgłą, westchnął nagle i życie opuściło go ostatecznie.

Autumn uniosła dłoń do twarzy, by zdusić krzyk rozpaczy. Ksiądz wstał i uczynił nad zmarłym znak krzyża, po czym zamknął oczy nieboszczyka. Orange, niezwykle jak na nią przewidująco, zabrała Madeline z kolan matki i zaniosła śpiącą już dziewczynkę do sypialni. Gdy tylko drzwi się za nią zamknęły, Autumn zaczęła głośno i żałośnie szlochać. Lily stała nad nią bezradnie, nie mogąc jej w niczym pomóc.

Autumn spojrzała na księdza.

– Zmarł tak młodo, tak nagle, niespodziewanie. Dlaczego Bóg mi go zabrał, mon père? Proszę mi odpowiedzieć. Cóż to za Bóg, który zabiera rodzinie człowieka w kwiecie wieku, tak niespodziewanie, bez ostrzeżenia?

– Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, madame la marquise. Wiem tylko, że wszystko, co Bóg czyni, ma swój powód, nawet jeśli teraz nie możemy tego zrozumieć – odparł ksiądz.

– Proszę to powiedzieć dziecku, które nie ma ojca – rzuciła z goryczą Autumn.

– Jeszcze kiedyś pani kogoś pokocha, madame la marquise – rzekł duchowny.

– Jak śmiesz mi to teraz mówić! Wynoś się! Wynoś! Już nigdy nikogo nie pokocham! Nigdy!

CZĘŚĆ III

MADANIE LA MARQUISE 1656 – 1662

ROZDZIAŁ 13

– Nie możesz się tu wiecznie ukrywać – zwróciła się Jasmine do córki. – Sebastian nie żyje od roku. Musisz wrócić do Chermont. Madeline powinna wychowywać się w swoim domu, nie u babki.

– Gdym ja nie żyła, ty byś ją wychowywała, mamo – odparła wdowa.

– Tak, ale w Chermont, a nie w Belle Fleurs.

– Sama nie mogłaś mieszkać w Glenkirk po śmierci taty – oponowała Autumn.

– Mieszkałam tam ponad trzydzieści lat. Urodziłam tam dzieci i gdyby po śmierci twego ojca były jeszcze bardzo młode, zostałabym tam z nimi, bo jako potomkowie rodu Leslie powinni wychowywać się w Glenkirk. Rodzina Sebastiana żyła w Chermont przez wiele stuleci, a Madeline jest ostatnią z rodu. Nie sądzisz, że powinna znać swoje dziedzictwo?

– Wciąż widzę, jak go niosą z winnicy na noszach. Wciąż widzę, jak leży w naszym łożu i ledwie łapie oddech. Wciąż widzę, jak tam umiera.

Zaczęła szlochać. Płakała tak prawie codziennie od śmierci męża. Jezu! – pomyślała z irytacją Jasmine. Robi z tej żałoby swoje powołanie. Nie sądziłam, że jest taka wrażliwa. Śmierć ojca, śmierć Sebastiana i utrata drugiego dziecka to dla niej za wiele. Czy ja też byłam taka załamana, kiedy zmarł Jamal i straciłam dziecko? To było tak dawno, że już nie pamiętam. Jasmine wzięła głęboki oddech i odezwała się:

– Jutro wracasz do Chermont, Autumn. Jeśli przeraża cię własna sypialnia, zamknij ją i zajmij inną. Bóg jeden wie, że w Chermont jest ich dość. Pojadę z tobą i zostanę tam, póki się nie zadomowisz od nowa.

– Nie mogę – łkała Autumn.

– Na litość boską! Od roku wysłuchuję tego jęczenia! Dość tego, mon fille! Sądzisz, że łzy cokolwiek zmienią? Myślisz, że płacz sprowadzi Sebastiana z powrotem? Wydaje ci się, że kiedy on patrzy na ciebie z nieba, jest szczęśliwy, że podoba mu się twoje zachowanie? Zaniedbujesz córkę przez to użalanie się nad sobą. Nie jesteś pierwszą kobietą na świecie, która straciła męża i nie pierwszą, która straciła dziecko, którego się spodziewała. Moja babka opłakiwała sześciu mężów i po każdej z tych strat przetrwała, by potem znów kogoś pokochać. Z tobą też tak będzie, Autumn. Nie proszę cię, żebyś zapomniała o Sebastianie i o tym, jaka byłaś z nim szczęśliwa, ale to już skończone. Musisz żyć dalej!

– Nie możesz tego zrozumieć! – rzuciła rozpaczliwym tonem Autumn.

Jasmine uderzyła ją mocno w twarz.

– Jak śmiesz! – krzyknęła. Autumn przyłożyła dłoń do policzka.

– Mamo!

– Sądzisz, że moje życie zaczęło się z chwilą, gdy poznałam twego ojca? Zamordowano mi dwóch mężów, nim wyszłam za Jamesa Leslie. Jedno dziecko straciłam jeszcze w moim łonie, a drugie tuż po tym, jak nauczyło się mówić “mamo" Ta dziewczynka była tak słodka, że serce mi stawało za każdym razem, kiedy się uśmiechnęła. Ty urodziłaś się, kiedy już sądziłam, że nigdy nie będę miała dzieci. Byłaś radością dla mnie i swego ojca, ale ponieważ twoje rodzeństwo już dorosło, wychowałaś się jak jedynaczka. Do dziś nie wiedziałaś, co to smutek. Takie jest życie, Autumn. To nie romantyczna bajka. Bywa słodkie, ale bywa też gorzkie. Jeśli nie potrafisz tego przyjąć do wiadomości, może naprawdę powinnaś uschnąć z tęsknoty za mężem i osierocić swoją córkę.

– Mamo! – oburzyła się Autumn.

– Przestań się tak oburzać, ma fille. Idź i powiedz Lily, Orange i Marie, żeby zaczęły się pakować. Wyjeżdżamy jutro.

Autumn spojrzała na matkę i zrozumiała, że nie ma sensu się spierać, bo nic jej nie przekona. Dygnęła i wyszła z pokoju.

– Najwyższa pora na taką rozmowę – odezwała się ze smutkiem stara służąca. – Wszyscy ją strasznie rozpuściliśmy. Tak nas cieszyło, że w domu jest znów małe dziecko. W dzisiejszych czasach młode kobiety są zupełnie inne. Brak im siły charakteru.

Jasmine roześmiała się.

– Jest jeszcze młoda. Wydaje mi się, że jeśli przestaniemy ją niańczyć, sama stanie na nogi. Trzeba się spakować, jeśli mamy jechać z nią do Chermont. Rohana pojedzie ze mną, a ty, Toramalli, i inni pozostaną w domu. Nie trzeba, żebyście wszyscy znów zmieniali dom, zostanę najwyżej miesiąc. To wystarczy, żeby Autumn się usamodzielniła.

– Bez Red Hugha nigdzie pani nie pojedzie – rzuciła stanowczo Toramalli. – Dwie kobiety same w zamku, bez odpowiedniej opieki? Pan by nigdy na to nie pozwolił. My też nie. Nie możemy ufać tym Francuzikom w kwestii pani bezpieczeństwa.

– Czy kiedykolwiek przestaniesz się martwić o moje bezpieczeństwo, droga Toramalli? – zapytała Jasmine z uśmiechem.

– Urodziliśmy się, by pani służyć, milady. Ja, moja siostra i Adali będziemy ci służyć do śmierci.

Służba w Chermont prawie płakała z radości na widok swojej pani i malej Madeline. Widząc ich, Autumn zrozumiała, jaka była samolubna, izolując się od nich w żałobie. Lafite i inni znali Sebastiana od dnia jego narodzin. Na pewno pogrążyli się w żalu równie głębokim jak ona, a jeszcze zabrano im przyszłość Chermont, córkę Sebastiana i nie pozostawiono nadziei. Jasmine od razu zauważyła zmianę w zachowaniu córki i przyjęła to z ulgą.

Rozpakowały się, gdy pojawił się Lafite i powiedział, że przyszedł Michel Dupont, ogrodnik z winnicy, porozmawiać ze swoją panią.

– Ależ ja nie wiem nic na temat winnic – zastanawiała się na głos Autumn.

– Michel to dobry człowiek i można mu we wszystkim ufać – podpowiadał Lafite. – Jeśli będzie się pani chciała nauczyć, on z przyjemnością we wszystkim pomoże, madame la marquise. Mała panienka też musi się nauczyć, jak zarządzać swoim dziedzictwem. Mężczyźni z rodziny Dupont pracują w Chermont od stuleci, madame.

– Niech wejdzie – rozkazała Autumn.

Michel Dupont był wysokim, krzepkim mężczyzną. Twarz ogorzała i pokryta zmarszczkami świadczyła o tym, że wiele godzin spędził na słońcu. Jasnobrązowe włosy przeplatała siwizna, a błękitne oczy, gdy na chwilę napotkały wzrok Autumn, zdały się łagodne. Skłonił się i z czapką w dłoni czekał, aż Autumn do niego przemówi.

– Czy zbiory idą dobrze? – zaczęła, starając się okazać zainteresowanie.

– Bardzo dobrze, madame la marquise - odparł z uśmiechem.

– Czy to będzie dobry rocznik?

– Bardzo dobry.

Po długiej ciszy Autumn odezwała się ponownie:

– Nie znam się na winnicach, ale wiem, że muszę się nauczyć, co trzeba, a kiedy panienka będzie starsza, ona też musi dowiedzieć się wszystkiego o wyrobie wina. Nauczysz mnie, co robić, Dupont?

– Z miłą chęcią, madame la marquise.

– Po co chciałeś się ze mną zobaczyć? – zapytała.

– Zbiory są w tym roku niezwykle bogate. Mamy więcej owoców, niż możemy przerobić. Archambault chce od nas kupić nadwyżki. Chciałem zapytać o pani zgodę, nim sprzedam.

– Więc nasza winnica jest za mała? – zainteresowała się nagle.

Michel Dupont skinął.

– Często się tak zdarza, że nie wszystko możemy przerobić – przyznał. – Pan markiz zajął się powiększaniem upraw, ale potem… – przerwał nagle i spojrzał na swoje mocno znoszone buty, by uniknąć dalszej rozmowy na temat zgonu swego pana.

– Czy są jakieś plany rozbudowy budynków?

– Oui, madame la marquise.

– Jeśli mój mąż chciał powiększyć produkcję wina, to musimy koniecznie to zrobić – stwierdziła spokojnie Autumn. – Sprzedaj mojej rodzinie z Archambault surowiec, którego nie uda się przerobić, ale potem trzeba zacząć kopać fundamenty pod nowy budynek. Trzeba zdążyć, nim mróz skuje ziemię. Dzięki temu ludzie będą mieli co robić zimą, a w przyszłym roku zużyjemy całe zbiory. Jeśli nie ma dość pracowników, trzeba nająć nowych. Na pewno wielu ludzi się ucieszy, że będą mieli pracę w okresie zimy. O winnicy wiem niewiele, Michelu Dupont, ale o interesach sporo. Żeby mieć zyski, trzeba się rozwijać. Na obliczu ogrodnika pojawił się uśmiech. Skłonił się.

– Będzie, jak pani każe. Poinformuję panią o każdym kroku.

– Jeśli to już wszystko, możesz iść – powiedziała, gładząc fioletowy materiał sukni.

Była zadowolona z siebie. Wiedziała, że dobrze się spisała.

– Jeszcze jedna, mała rzecz, madame la marquise. Zechciałaby pani objechać winnice przed zakończeniem zbiorów? Mogłaby pani posadzić w siodle przed sobą mademoiselle. Ludzie poczuliby się lepiej. Niech mi wolno będzie wspomnieć, że oni też są w żałobie po stracie pana.