– Wygląd ma prawie orientalny – zauważyła Jasmine. – Przypomina mi to pałac z mojego dzieciństwa.

– Jest zbyt duży – obwieściła Autumn. – Nigdy nie zorientujemy się, gdzie iść. Sądziłam, że Chenonceaux jest wielkim zamkiem, ale ten jest ogromny. Już żałuję, że zgodziłam się tu przybyć.

– Nie miałaś wyjścia – przypomniała jej matka. Autumn patrzyła na białe, kamienne ściany i błękitny gont dachu. W czterech narożnikach zamku były cztery wieże. Pośrodku dostrzegła kolejne. Westchnęła głęboko. Pojechać na królewski dwór jako gość, to jedno, a być częścią śmietanki dworskiej to zupełnie inna sprawa. Kto teraz towarzyszy królowi? Nie będzie żadnych kobiet, jak już wspomniał. Jak to będzie wyglądało? Jej reputacja legnie w gruzach, nim to wszystko się skończy, mimo że będzie z nią matka. A jeśli Ludwik naprawdę zechce, by pojechała z nim do Paryża? Nie chciała tam jechać. Postanowiła, że po prostu nie pojedzie i koniec.

Fosa otaczająca zamek była zaopatrzona w wodę z pobliskiej rzeczki. Powóz przejechał przez most i w końcu zatrzymał się przed głównym wejściem do zamku. Natychmiast podbiegła służba, by otworzyć drzwi, opuścić schodki powozu i pomóc obu damom wysiąść. Starszy służący skłonił się nisko.

– Madame la marquise, madame la duchese, witamy w imieniu króla w Chambord. Proszę udać się za mną, zaprowadzę panie do ich komnat. Jego Królewska Mość wciąż jest na polowaniu, ale niedługo wróci.

Znów się ukłonił, a potem skierował się do drzwi wejściowych.

Poszły za nim, a Lily, Orange i Rohana wyszły z powozu i ruszyły za swoimi paniami. Lokaje wyładowywali z powozu kufry, a stajenni czekali na odprowadzenie pojazdu w stronę wozowni.

Autumn bardzo starała się nie wytrzeszczać oczu ze zdziwienia na widok przepychu, jaki ją otaczał, ale nie było to łatwe. Służący zaprowadził je do holu, a stamtąd po marmurowych schodach do głównego skrzydła budynku i korytarzem w stronę kolejnych pięknych, spiralnych schodów.

– Mon Dieu! - szepnęła, nim zdążyła się powstrzymać.

– Niezwykłe, prawda? – powiedział cicho służący. – Wszyscy, którzy przybywają do Chambord po raz pierwszy, są zaskoczeni tym widokiem. Och, już jesteśmy.

Odwrócił się i uśmiechnął.

– Obie panie zajmą komnaty należące do prywatnych apartamentów króla. Madame la marquise, pani tutaj – rzekł i otworzył drzwi. – A pani, madame la duchese, kilka kroków dalej na tym samym piętrze. Niedługo służba przyniesie kufry, a służące zamieszkają w pokoiku obok waszych komnat. Nasze służące są również do dyspozycji pań. Przed kolacją przyjdzie lokaj, by zaprowadzić panie do jadalni. Powiadomię króla o przybyciu szanownych pań.

Skłonił się uniżenie.

– Chcę się wykąpać – odezwała się nagle Autumn.

– Zaraz to załatwię, madame la marquise - rzekł, odwrócił się i szybko wyszedł.

– To za wiele – zwróciła się do matki.

– Och, moja mała Szkotko, sądziłaś, że nie ma na świecie zamku piękniejszego niż Glenkirk albo Queen's Malvern – zażartowała Jasmine. – Francuscy królowie lubią mieszkać w wielkim stylu. To chyba włoska domieszka krwi ich ku temu skłania.

– Jak sądzisz, gdzie są komnaty króla? – zastanawiała się.

– Pewnie blisko twojej. Na pewno będzie chciał tu wchodzić i wychodzić dyskretnie, ma fille.

– Och, mamo, boję się – przyznała niespodziewanie. Jasmine wzruszyła ramionami.

– To tylko zwykły mężczyzna, ma petite. Nie ma w nim nic szczególnego, a ty nie jesteś już przecież dziewicą.

– Ale nie byłam z nikim innym prócz męża! Autumn pobladła nagle.

– Sebastian nie żyje, a teraz poznasz innego mężczyznę – odparła rzeczowym tonem matka. – Nie bądź niemądra, chérie. Skoro już musisz to zrobić, zrób to bez oporów. Oddaj mu się chętnie. Tak będzie lepiej dla ciebie i dla Madeline oraz dla Chermont, zwłaszcza gdy już mu się znudzisz i nie będziesz mu potrzebna.

– Zastanawiam się, czy kiedyś będę tak opanowana jak ty, mamo.

Starsza pani roześmiała się.

– Może pewnego dnia, ma fille.

ROZDZIAŁ 14

Autumn i jej matka udały się za lokajem w liberii do królewskiej salle à manger. Siedziało tam już ośmiu mężczyzn. Ludwik podszedł i ucałował dłonie dam, a potem przedstawił im pozostałych dżentelmenów. Żaden z nich nie należał do znakomitego rodu, co Autumn wydało się szczególnie ciekawe. Zachowywali się mało oficjalnie i jak się zdawało pięknej markizie, król czuł się w ich towarzystwie swobodnie. Jasmine posadzono na honorowym miejscu; król osobiście zaprowadził ją do stołu. Hrabia Montroi pomógł Autumn usiąść po prawicy króla.

Gdy służba zaczęła podawać pierwsze danie, król ujął dłoń Autumn i ucałował raz jeszcze, tym razem jednak odwrócił ją i pocałował wnętrze. Zarumieniła się, zaskoczona brakiem dyskrecji i szybko cofnęła dłoń.

– Panie, to bardzo niedyskretne – zbeształa go cicho.

– Jak mam być dyskretny, jeśli myślę tylko o tym, by pocałować twoje piękne usta? – odparł z błyskiem w piwnych oczach.

Autumn roześmiała się i potrząsnęła głową.

– Proszę jeść zupę, monseigneur – poradziła mu i zanurzyła łyżkę, po czym ostrożnie podniosła ją do ust, nie spuszczając wzroku z talerza.

Król zaśmiał się pod nosem.

– Utrudniasz mi życie, ma bijou, ale jeszcze tej nocy, ja utrudnię je tobie.

Policzki Autumn poczerwieniały, ale spojrzała na niego odważnie i odparła:

– Może w zamian ja sprawię, że to ty, panie będziesz utrudzony.

Własne słowa ją zaskoczyły, ale czuła w głębi duszy, że nie może być jedynie ofiarą ulegającą temu mężczyźnie. Jeśli już ma ją posiąść, to powinni być równymi sobie partnerami. Skąd właściwie przyszło mi to do głowy? – pomyślała i doszła do wniosku, że zachowuje się jak matka.

Ludwik uśmiechnął się tylko; najwyraźniej nie uraziło go to, co usłyszał, i skupił całą uwagę na posiłku.

Autumn odetchnęła z ulgą, ale choć było wyśmienite i pięknie podane, straciła apetyt. Rozejrzała się dokoła. Zachwycił ją wystrój jadalni. Piękne pomieszczenie ze złoconymi rzeźbieniami i boazerią, meble wyściełane jedwabiem. Przy marmurowym kominku stały naturalnej wielkości zbroje rycerskie z mieczami umocowanymi przy złożonych z przodu rękawicach. W kominku wesoło trzaskał ogień. Dwie krótsze ściany wyłożono jedwabiem, a na dłuższych widniały piękne malowidła. Podłogi pokrywały czarne i białe marmurowe płytki, a wielki, dębowy stół stał na pięknym, tureckim dywanie.

Gdy Autumn zachwyciła się nim, król odparł natychmiast:

– Pewnego dnia będziemy robili takie piękne dywany tutaj, we Francji. Będziemy wykonywać je z wełny i jedwabiu. Nie chcę, żeby Francja musiała sprowadzać tak niezwykle piękne rzeczy z dalekich krajów. Będziemy też robili własną porcelanę. Obiecuje, chérie! Gdy skończę budowę pałacu w Wersalu, zapełnię go pięknymi przedmiotami i wiele z nich będzie wykonanych we Francji!

– Więc już rozpocząłeś budowę, panie?

– Och, tak. Pewnego dnia przyjedziesz zobaczyć pałac.

Nie zabrzmiało to jak prośba, ale rozkaz. Wieczór zakończył się dość wcześnie, ponieważ król obwieścił, że następne polowanie rozpocznie się wcześnie rano. Wszyscy mężczyźni spojrzeli po sobie i doszli po cichu do wniosku, że król bardziej interesuje się polowaniem, które ma odbyć się w nocy, niż tym następnego dnia.

– Nie winię go – odezwał się pan de Belleville do swoich kompanów. – To niezwykle piękna kobieta. Co za skóra! I te czarujące oczy, jedno niebieskie, a drugie zielone. – Westchnął. – Dlaczego król zawsze ma najpiękniejsze kobiety?

– Nie szkaluj madame la marquise - odezwał się Montroi. – Jeśli nie przestaniesz, choć prawo tego zabrania, wyzwę cię na pojedynek.

Guy Claude ze względu na swoją przyjaźń z Autumn czuł się zobligowany do obrony jej honoru. Nie była byle dworką skorą do romansów.

– Przestań, mon ami - uspokajał go de Belleville. – Wszyscy wiemy, po co madame la marquise jest w Chambord. Nie wiem tylko, jak królowi udało się w tej głuszy znaleźćtak urodziwą damę.

– Większość życia spędziłeś w Normandii i nie możesz wiedzieć, że pięć lat temu madame i jej nieżyjący mąż oddali Jego Królewskiej Mości wielką przysługę. Jak sam wiesz, król nigdy nie zapomina lojalności.

– Ani piękna – roześmiał się znacząco baron Chaisefleurs.

– Na litość boską, panowie, jest z nią matka! – rzucił ze złością Montroi.

– Montroi, wydaje mi się, że ty ciągle się w niej kochasz – zasugerował de Belleville.

– Nigdy nie byłem w niej zakochany – odparł szczerze Guy Claude.

– Przecież się do niej zalecałeś! Hrabia Montroi roześmiał się.

– Nie bądź naiwny, de Belleville. Kto by się nie zalecał do takiej kobiety, gdyby nadarzyła mu się okazja? Jest piękna, bogata. Miała nieposzlakowaną reputację, była dziewicą. Byłbym głupcem, gdybym nie starał się zdobyć podobnego klejnotu. Nie jestem w niej zakochany i nigdy nie byłem. Jesteśmy przyjaciółmi i dlatego nie mogę pozwolić, by ktoś, kto nic o niej nie wie, niszczył jej reputację, która jak dotąd była kryształowa.

– Przepraszam, mon ami - powiedział de Belleville, starając się pokojowo zakończyć tę dyskusję.

Skłonił się przed hrabią de Montroi.

– Przeprosiny przyjęte – rzekł Guy Claude, zadowolony, że dobrze się spisał, starając się jak najlepiej bronić reputacji Autumn.

Ani przez chwilę nie wątpił, że jego kompani nie zmienili zdania, ale wiedział, że przynajmniej nie będą zbyt swobodnie dyskutowali na ten temat publicznie.

Autumn życzyła matce dobrej nocy i nie powiedziała nic, co mogłoby uświadomić Jasmine, jak bardzo była zdenerwowana. Matka na pewno wiedziała, że jej córka nie czuje się zbyt swobodnie. Lily i Orange pomogły swojej pani zdjąć suknię. Orange rozczesała gęste, ciemne włosy Autumn, a Lily przyniosła czystą, jedwabną koszulę nocną. Autumn umyła ręce, twarz i zęby. Wypłukała usta perfumowaną wodą. Nie była jeszcze gotowa pójść do łóżka i zastanawiała się ile czasu minie, nim król zdecyduje się przyjść. Stała przy oknie z widokiem na trawnik przed zamkiem. Światło księżyca oświetlało zielony dywan. Autumn dostrzegła na nim kilka pasących się jeleni. Nie widziała niczego podobnego od czasu ostatniej wizyty w Queen's Malvern. Westchnęła głęboko zauroczona widokiem, który ścisnął jej serce. Jak odległe były te czasy niewinności. Nastawiła uszy, gdy dobiegł do nich nieznany, cichy odgłos. Nie przestraszyła się nawet, gdy usłyszała tuż za sobą głos króla.

– Piękny widok.

– Tak, piękny – zgodziła się.

Sięgnął do błękitnych wstążek koszuli nocnej, rozwiązał je szybko i puścił, by odzienie spadło na podłogę. Autumn stała naga i ku jej zaskoczeniu okazało się, że wcale się nie boi, choć jak dotąd wydawało jej się, że będzie przerażona.

– Dzisiejszej nocy pozwolę ci się spokojnie wyspać – powiedział. – Dzień był długi i męczący. Pozwól mi tylko nacieszyć się przez chwilę swoją urodą. Mam na ciebie ogromną ochotę, ale wiem, że jesteś zmęczona po podróży z Chermont.

– Wasza Wysokość jest bardzo łaskaw – odparła z ulgą, ciesząc się, że może na jeden dzień odłożyć to, co i tak nieuniknione.

Król roześmiał się.

– Twoje maniery są doskonałe, ma bijou. Tak jak wszystko z tobą związane. Zdaje mi się jednak, że kochankowie powinni mówić sobie po imieniu, nawet jeśli jedno z nich nosi koronę. Zwracaj się do mnie po imieniu, kiedy jesteśmy sami, choć muszę przyznać, że na pewno niezwykle byłoby usłyszeć w twoim wykonaniu: “Och, Wasza Wysokość!" podczas zbliżenia.

– Może pewnego dnia tak się stanie – odparła bez strachu.

Król roześmiał się cicho. Objął dłońmi jej piersi i uniósł je nieco, zaglądając jej przez ramię.

– Są piękne – rzekł jakby z żalem, po czym pogładził kciukami brodawki i cofnął dłonie. Objął ją w pasie i przyciągnął do siebie. Oparł jej plecy o swoją jedwabną koszulę nocną i przyciskając lekko palcami, przeciągnął dłonią po jej brzuchu. Nagle zsunął dłoń i odszukał palcami wargi sromu. Wsunął palec pomiędzy nie i odnalazł jej bouton d'amour. Wprawnymi, doświadczonymi ruchami drażnił wrażliwe miejsce.

Autumn szybko nabrała powietrza w płuca. Zupełnie się tego nie spodziewała. Poczuła się zniewolona, obnażona i zależna od niego. Co gorsza, ku własnemu zaskoczeniu zrozumiała, że odczuwa podniecenie. Jak to możliwe? Jak to się stało, że ten zupełnie obcy mężczyzna, ten młody król potrafi obudzić w niej pożądanie? Czyż to nie przywilej jej męża? Nagle przeraziła ją myśl, że być może jej odczucia, zmysłowe rozkosze, których dotąd doznawała z Sebastianem, nie były jedynie efektem miłości. Ależ była niemądra!