Irsa spoglądała z boku na Viljo. Jego profil sprawiał sympatyczne wrażenie, budził poczucie bezpieczeństwa. Nie był może klasyczny z tym krótkim, zadartym nosem i głęboko osadzonymi oczyma. Niewątpliwie jednak Viljo był pociągającym mężczyzną. Wiedziała, że jest przyjacielem Rustana, i to znaczyło dla niej wiele.
– Kiedy odkryliście, że Rustana nie ma w szpitalu? – zapytała.
– Matka napisała do niego list, który wrócił. Natychmiast zatelefonowaliśmy do dyrekcji szpitala i okazało się, że tam o Rustanie nie słyszeli, dostali jedynie naszą prośbę o operację, ale terminu jeszcze nie wyznaczali. Twoja rodzina, Rustan, poruszyła, rzecz jasna, niebo i ziemię, i kiedy już mieli jechać cię szukać, przyszedł list od Irsy. Bardzo ci za niego dziękuję – zwrócił się do siedzącej obok niego dziewczyny. – Zamiast odpisywać, poinformowałem o nim rodzinę Rustana i natychmiast przyjechałem tutaj.
Dotarli właśnie do osady Grottemyra i Irsa pokazywała Viljo drogę do miejsca, gdzie zostawiła samochód.
Dobrze było siedzieć obok tego człowieka i wiedzieć, że oboje mają coś wspólnego: wspólną troskę o Rustana, który nie życzył sobie żadnej w ogóle troskliwości
– To, co mówisz, stawia całą sprawę w zupełnie innym świetle – powiedziała Irsa w zamyśleniu, kiedy już jechali leśną drogą. – My myśleliśmy, że napastnikom chodziło o Hansa Lauritssona, a Rustan został w to wplątany, ponieważ był świadkiem morderstwa. Teraz jednak wygląda na to, że Rustan tkwił w tym od początku.
– Pierwsze, co powinna zrobić policja, to ustalić, kim był ów Hans Lauritsson – stwierdził Viljo. – Rustan, jakim językiem on się posługiwał?
– Szwedzkim – odparł niewidomy z pewnym wahaniem. – Ja nie znam, niestety, wszystkich szwedzkich dialektów, ale zdawało mi się, że słyszę u niego dość wyraźny wpływ norweskiego. Przez cały czas!
– Pewnie był stąd, z terenów pogranicznych – mruknął Viljo.
– O, tu jest trakt, którym przewozi się drewno! – zawołała Irsa. – No i patrzcie, stoi mój samochód! A już byłam prawie pewna, że go ktoś ukradł!
Viljo wysiadł i poszedł z nią do pozostawionego wozu.
– Pomyślisz sobie pewnie, że jestem zimny i bez serca – rzekł cicho. – Myślę jednak, że, dla swego własnego dobra, nie powinnaś się zadawać z Rustanem.
– Zadawać się? – zapytała Irsa zbita z tropu.
Młody medyk głęboko wciągnął powietrze. Jego sympatyczna twarz wyglądała na zmęczoną.
– Rustan jest bardzo biedny i szczerze mi go żal, ale on nic nie robi, żeby się wydobyć z tej izolacji. On… on jest najbardziej zajętym sobą, wymagającym, nieporadnym i niewdzięcznym człowiekiem, jakiego znam!
– Ohoho! Ale salwa! – wykrzyknęła Irsa ze złością. – Powiem ci, że na mnie on zrobił zupełnie inne wrażenie. Może się oczywiście zdarzyć, że na zewnątrz bywa szorstki i chłodny, ale w głębi duszy wcale taki nie jest. Myślę, że on jest po prostu bardzo nieszczęśliwy i nie zawsze wie, jak sobie radzić ze swoimi problemami. Z początku trochę się na niego złościłam, ale teraz rozumiemy się bardzo dobrze.
– To tylko dlatego, że jesteś kimś nowym w jego otoczeniu, a poza tym, rzeczywiście, on nieczęsto spotyka dziewczyny. Ale poczekaj, niedługo pokaże swoje prawdziwe ja. Edna jest nadopiekuńczą matką i robi wszystko, żeby go trzymać z daleka od młodych kobiet. Wydaje mi się, że w tym przypadku postępuje słusznie. Taki superegoista jak on każdą by bardzo szybko uczynił swoją niewolnicą i traktował okropnie. Widzę, że jesteś nim wyraźnie zajęta, dlatego cię ostrzegam.
Otwierając drzwiczki swojego samochodu popatrzyła mu ze złością w oczy.
– Dziękuje za ostrzeżenie! Wydaje mi się jednak, że potrafię oceniać ludzi.
Viljo Halonen spoglądał na nią jakoś żałośnie. Naprawdę był to bardzo pociągający mężczyzna, a pełen życzliwości wyraz jego oczu różnił się bardzo od agresywnych błysków w oczach Rustana. Irsa westchnęła.
– Znasz go zaledwie dobę – podjął Viljo. – I już jesteś przekonana, że wiesz o nim więcej niż jego własna rodzina. Nie myśl, że ja nie jestem przywiązany do Rustana. Ja go naprawdę szczerze lubię i chciałbym dla niego jak najlepiej, ale czasami się zastanawiam, czy on nie symuluje.
– Chcesz powiedzieć… symuluje ślepotę? – zapytała Irsa zaszokowana.
– Wcale by mnie to nie zdziwiło.
Przez kilka sekund stała jak sparaliżowana.
– Nie! Nigdy w to nie uwierzę!
– Wierz sobie, w co chcesz. Ja cię ostrzegałem. Pomóż Rustanowi, ale się w nim nie zakochuj!
– Dziękuję ci. On pojedzie ze mną czy z tobą?
– Ze mną! – oznajmił Halonen pospiesznie. – Myślę, że najlepiej przeciąć całą sprawę, zanim się jeszcze zaczęła. Jesteś za dobra, żeby być czyimś podnóżkiem. Czy możesz się podjąć zawiadomienia policji w Trysil tak, bym ja mógł już jechać prosto do Oslo, a potem do Finlandii, do domu? Myślę, że im szybciej, tym lepiej.
Irsa milczała przez chwilę.
– Czy mogę chociaż powiedzieć mu do widzenia? – zapytała urażona.
– Naturalnie! Nie jestem przecież potworem!
Ale Rustan stanął dęba. Co to za głupstwa Viljo wymyśla? On ma mnóstwo spraw do omówienia z Irsą i…
Viljo wpadł w gniew. Chwycił Rustana za ramię i wyciągnął go z samochodu.
– No to wysiadaj, ty uparty barani łbie! – warknął i poprowadził go na drugą stronę drogi do wozu Irsy. Po czym w pośpiechu wsiadł do swojego, zatrzasnął drzwiczki i ruszył z piskiem opon.
Oni w milczeniu ruszyli za nim. Viljo jechał bardzo szybko, Irsa musiała się bardzo koncentrować, by nadążać za nim na tej krętej leśnej drodze.
– Uważasz, że on się wściekł? – zapytał Rustan cicho. – A może było mu przykro, że nie chciałem z nim jechać?
– Nie wiem – odparła krótko. – Nie miał do tego najmniejszego powodu.
– O, to nigdy nie wiadomo – rzekł znowu tak samo markotny jak poprzednio. – Najgorsze, co może się człowiekowi zdarzyć, to zranić kogoś, a ja, niestety, robię to bardzo często. Wiesz, ja naprawdę nie chciałem.
Irsa rozmyślała nad opinią, jaką Rustanowi wystawił Viljo.
– Wiem, mój przyjacielu – powiedziała ciepło, machając ręką na głupią krytykę tamtego.
Kiedy minęli Grottemyra, Irsa niespokojnie popatrzyła we wsteczne lusterko.
– Jedzie za nami jakiś samochód. Trzyma się nas przez całą drogę. Bardzo mi się to nie podoba.
– Myślisz, że to oni?
– Nie wiem. W każdym razie jedzie tam dwóch mężczyzn.
Zasygnalizowała Halonenowi, żeby zaczekał, i przejechała obok jego samochodu.
– Wydaje mi się, że oni jadą za nami! – krzyknęła.
Viljo obejrzał się.
– Jesteś tego pewna?
– Sprawiają wrażenie zdeterminowanych.
– Jadąc tutaj, zwróciłem uwagę, że nieco dalej jest stara droga prowadząca do sąsiedniej osady. Pojedziemy tamtędy. Ruszaj pierwsza, a ja za tobą! Pędź jak tylko możesz!
Skinęła głową i dodała gazu.
– Ja nie jestem rajdowcem – zwróciła się do Rustana. – Mam nadzieję, że zapiąłeś pas?
– Oczywiście – wykrztusił.
Viljo dosłownie siedział im na masce i pchał ich do przodu.
Rany boskie, myślała Irsa. Ja nie umiem tak szybko prowadzić, i to jeszcze na takiej drodze…
Samochód, który mieli za sobą, zbliżył się niebezpiecznie, kiedy Irsa rozmawiała z Viljo, teraz jednak, dzięki bezwzględności Halonena, dystans znowu się trochę zwiększył.
Ukazała się maleńka osada, złożona z trzech zabudowań. Przy zakręcie znajdował się drogowskaz…
Zdążyła zauważyć, że zwrócony jest w kierunku wąskiej drogi, pewnie tej starej, o której mówił Viljo, i wjechała tam, a Viljo za nią.
Trzeci samochód znajdował się teraz już tak daleko, że kierowca z pewnością nie mógł zauważyć ich manewru.
– Moglibyśmy trochę zwolnić – jęknęła Irsa, ale Viljo nadal gnał jak szalony. – Do diabła, nie lubię takiej jazdy!
Stara droga była nie tylko wąska, lecz także wyjątkowo kręta, a przy tym wyboista jak kartoflisko. Irsa musiała się bardzo koncentrować, by sprostać najwyraźniej lepszym umiejętnościom Halonena. On wciąż trzymał się ich samochodu i wymuszał szybkość, gdyby choć odrobinę zwolniła, natychmiast by na nich wpadł. A kiedy w lusterku napotkała jego spojrzenie, machnął niecierpliwie, żeby się pospieszyła.
– On nie wie, jakim marnym kierowcą jestem – pojękiwała. – To okropne!
Znaleźli się teraz w znacznie wyżej położonym terenie i zobaczyła z przerażeniem, że droga pod nimi wije się niebezpiecznie serpentynami nad stromym urwiskiem, poniżej którego znajduje się dolina.
I teraz spostrzegła też, że Viljo nie bez powodu tak ją popędzał. Bo tuż za nimi, i to dużo bliżej niż przedtem, sunął znowu tamten ciemny samochód.
– Nie uciekniemy im – powiedziała przybita. – Wciąż są za nami.
Rustan z drżeniem wciągał powietrze.
W tej chwili Irsa z całych sił pragnęła, żeby widział, żeby to on siedział za kierownicą, żeby wziął na siebie odpowiedzialność za ich bezpieczeństwo.
Widok mieli przed sobą wspaniały, ale ona nie była w stanie tego zauważyć. Cała jej uwaga skupiała się na wyboistej drodze. Zaczęły się ostre zakręty. Bogu dzięki, że Rustan tego nie widzi; pierwszy zakręt wzięła jako tako. Drugi również…
Urwisko za każdym zakrętem jest niższe, stwierdziła z nadzieją.
Bolały ją napięte do ostateczności mięśnie, utrzymanie samochodu na tej drodze w takim pędzie wymagało nie lada siły.
– Jakie ostre te zakręty – wyszeptał Rustan zdrętwiałymi wargami. – Ale chyba zjeżdżamy w dół, prawda?
– Masz rację. Najgorsze za nami. O rany, Rustan! Oni nas doganiają!
Odpowiedział jej tylko jego przyspieszony oddech.
Czy on coś wie? zastanawiała się. Czy coś przede mną ukrywa?
Trudno jej było w to uwierzyć.
Mieli przed sobą kolejny zakręt i nagle Irsa skamieniała. Wydarzyło się coś, czego nikt nie przewidywał.
Na wąskiej drodze pojawił się jeszcze jeden samochód. Spojrzała we wsteczne lusterko i stwierdziła, że prześladowcy zdecydowali się wyprzedzić Viljo, żeby dopaść Rustana.
Ona sama zdołała wyminąć jadący z przeciwka samochód, ale prześladowcy, którzy dostrzegli go zbyt późno, mogli albo zderzyć się z nim czołowo, albo uderzyć w Viljo. Z piskiem opon przyhamowali i z całych sił wbili się w bok samochodu Halonena, który wpadł na ograniczającą drogę wysoką skalną ścianę, tamci stracili kontrolę nad swoim wozem, zatoczyli się kilkakrotnie od krawędzi do krawędzi, po czym czarna samochód rozbił przydrożną barierę i spadł w dół.
Irsa zahamowała.
– O Boże – jęczała blada i rozdygotana.
– Co się stało? – pytał Rustan.
– Z naprzeciwka wyjechał samochód – wyjaśniła. – Wyminął nas i zdołał się zatrzymać przy wozie Viljo. Ale twoi prześladowcy zlecieli do urwiska. A Viljo wpadł na skalną ścianę.
– Nic mu się nie stało?
Wysiedli z samochodu.
– Zostań tutaj, Rustan – powiedziała Irsa niepewnym głosem. – Tutaj po obu stronach drogi jest bardzo stromo, a tamci, spadając, zerwali bariery.
Dwoje ludzi w średnim wieku podeszło do Viljo razem z nią. Oboje byli bladzi i trzęsły im się ręce.
Irsa nie bardzo mogła mówić.
– Co z tobą? – krzyknęła ochryple do Viljo.
On wciąż jeszcze siedział przy kierownicy i z bolesnym grymasem trzymał się za kolano. Spodnie miał mocno zakrwawione.
– Myślę, że wszystko dobrze. Tylko trochę mi się kręci w głowie.
Nieznajoma pani działała bardzo stanowczo.
– Pan musi pojechać do szpitala!
Viljo kiwał głową.
– Tak się składa, że studiuję medycynę i sam widzę, że powinienem.
– Zaraz cię tam zawieziemy! – zawołała Irsa.
– Nie – zaprotestował Halonen. – Weź Rustana i jedź do Oslo. Postaraj się, żeby jak najszybciej wrócił do domu. Będę spokojniejszy wiedząc, że znajduje się w bezpiecznym miejscu.
– Ale oni…
Posłał jej surowe spojrzenie.
– Przecież nie wiemy nawet, ilu ich było ani kim są – syknął zirytowany. A głośno dodał: – Zrób, jak cię prosiłem. Czy państwo wiedzą, gdzie jest szpital? – zapytał obcych.
– Oczywiście! – odparł mężczyzna. – Proszę przejść do naszego samochodu, to zaraz tam pana zawieziemy. I zawiadomimy policję o wypadku. Biedni ludzie! Nie mieli żadnych szans.
Irsa próbowała protestować, ale Viljo się denerwował.
– Z policją załatwię wszystko sam – powiedział. – Ty się tylko zajmuj Rustanem. Jesteś teraz za niego odpowiedzialna.
Twarz młodego Fina miała szarobiały kolor i musieli go wspierać, kiedy przesiadał się do drugiego samochodu, który też natychmiast odjechał. W ostatnim momencie Rustan przypomniał sobie o swojej lasce i zabrał ją z rozbitego wozu Viljo. Irsa patrzyła ze wzruszeniem, jak się ucieszył, że znowu ją ma. Po chwili opuścili to makabryczne miejsce.
Wstrząśnięci siedzieli w milczeniu. Irsa unikała spoglądania w dolinę, mimo to zobaczyła rozbity samochód. Widok był straszny i wrył jej się w pamięć na zawsze.
Była teraz szczerze wdzięczna losowi, że Rustan niczego nie widzi. A może jednak? Spojrzała na niego ukradkiem, bardzo ostrożnie, ale on siedział jak zawsze ze wzrokiem utkwionym w jakąś dal, która istniała tylko w jego wyobraźni. Postanowiła jednak sprawdzić. Zwolniła, po czym machnęła ręką, jakby przecierając szybę, zaledwie kilka centymetrów od jego twarzy.
"Las Ma Wiele Oczu" отзывы
Отзывы читателей о книге "Las Ma Wiele Oczu". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Las Ma Wiele Oczu" друзьям в соцсетях.