Rustan w ogóle śmiał się rzadko, ale Irsa podejrzewała, że odznacza się on wielkim poczuciem humoru, choć ukrywa to za pozornie taką surową zawsze miną. Czasem zdawało jej się, że przestał się śmiać bardzo dawno temu, jakby jego radość życia została stłumiona przez lata systematycznie stosowanego terroru. Jakim sposobem człowiek traktowany w ten sposób mógłby jeszcze zachować zdolność głośnego śmiechu?

Siedzieli tak długo i rozmawiali o jego powieści, dyskutowali, co należałoby zrobić z jej początkiem, Irsa jednak już nie wypowiadała się na temat miłosnego stosunku pomiędzy dwojgiem głównych bohaterów.

Zrobił to Rustan.

– Ja… Ja wiem, że sceny miłosne są marne – westchnął. Zresztą ja… nie uważam już, że w każdej książce powinna się znajdować wyrafinowana erotyka…

Rany boskie, znowu te jego staromodne wyrażenia! Ale szczerze mówiąc, Irsa bardzo je lubiła. Wzruszały ją, a poza tym ileż mówiły o Rustanie!

On ciągnął dalej:

– Ale właśnie w tym miejscu, kiedy spotykają się po takiej długiej przerwie, byłoby sprawą naturalną, gdyby…

– Bez wątpienia – potwierdziła Irsa, która właśnie tak od początku uważała.

– Tylko że ja nie wiem, jak się to powinno opisać… Ja w ogóle tak mało w tej dziedzinie wiem…

Irsa zdławiła uśmiech. Zrobiła się płomiennie czerwona i tak była skrępowana, że nie potrafiła wykrztusić z siebie słowa.

– Jak myślisz, jak powinienem to opisać? – dopytywał się Rustan.

– Nie, no wiesz… Ja nie mogę pisać fragmentów twojej książki, bo przestałaby być twoja.

– No tak, to jasne.

Irsa brnęła dalej:

– Ale czy rzeczywiście potrzeba aż tyle doświadczenia by pisać o seksie? Czy to w gruncie rzeczy nie chodzi o sprawy uczuć? Musiałeś przecież wyobrażać sobie, że trzymasz w ramionach ukochaną kobietę, prawda? Musiałeś za tym tęsknić…

– Oczywiście! – wykrzyknął tak głośno, że sam się przeraził. – Tęsknię za tobą od pierwszej chwili, kiedy się spotkaliśmy…

Umilkł spłoszony.

– Zapomnij o tym, Irso – podjął po chwili. – Nie chciałem cię niepokoić,

– Wcale mnie nie przestraszyłeś – powiedziała na pozór lekko, próbując zagłuszyć bicie swego serca. Wstała. – Ale twoja matka ma rację, my się przecież wcale nie znamy. Mógłbyś bardzo szybko tego żałować. A ja nie chcę być po raz kolejny porzucona. Nie zniosłabym tego. W każdym razie nie teraz.

Ujął jej twarz w dłonie. Oczy lśniły gorączkowo, nikt by nie uwierzył, że są martwe.

– Naprawdę się nie znamy, Irso?

Roześmiała się nerwowo, bo dotyk jego rąk wywoływał w niej drżenie.

– Trzy dni, Rustan! To naprawdę nic.

– Trzy niebywale intensywne dni, nie zapominaj o tym!

– Nie zapominam. O tym właśnie myślę.

– I nigdy nie zostaniesz porzucona.

– Tego nie da się przewidzieć – westchnęła smutnie.

– Gdybyś chciała ze mną zostać, nie tęskniłbym dłużej do światła. Ale nie mogę cię o to prosić.

Zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, on ujął jej dłonie, pochylił się nad nimi, a potem uklęknął przed nią. Był to niezwykle piękny, taki czysty gest, a jednocześnie pocałunek, który złożył na jej dłoniach, wydał się Irsie pełen jakiejś gorączkowej zmysłowości.

– Rustan – szepnęła łagodnie.

Niewielu mężczyzn mogłoby zrobić coś takiego i nie narazić się na śmieszność, natomiast on zachowywał się jak najbardziej naturalnie. Jak Lancelot lub Galahad, którzy klękali przed swoimi wybrankami, lub jak rycerz. Rustan urodził się chyba w niewłaściwym stuleciu.

Wszystko to trwało zaledwie kilka sekund. Rustan wstał, a Irsa starała się opanować słabość, jaka ogarnęła jej ciało.

– Zaczekajmy z takimi decyzjami – poprosiła cicho. – Najlepiej, żebym teraz wróciła do swojego pokoju. Pokażesz mi jutro wyspę?

Odprowadził ją do wyjścia z szerokim uśmiechem.

– Dziękuję ci za te słowa, Irso. Z radością pokażę ci każde drzewo, każdy kamień, każdy piękny widok nad jeziorem!

– Oj! – jęknęła zaskoczona. – Nie zapomniałam, oczywiście, że jesteś niewidomy, ale tutaj to zupełnie naturalne prosić cię o coś takiego. Po prostu się nad tym nie zastanawiam i nie przychodzi mi do głowy, że dla ciebie mogłoby to być trudne, poruszasz się tutaj tak swobodnie.

– Irso, jesteś moim błogosławieństwem!

Powiedzieli sobie „dobranoc” i Rustan zamknął za sobą drzwi. Irsa była jednak zbyt wzburzona, żeby tak od razu pójść spać. Przeszła się trochę długim korytarzem do balkonowego okna prowadzącego na obszerny taras. Wyszła na zewnątrz i przyglądała się fińskiemu pejzażowi trwającemu w bezruchu w ten piękny wiosenny wieczór. Było rzeczywiście pięknie, taki spokój w powietrzu, dwa łabędzie pływały po jeziorze, gdzieś w oddali czasem krzyknął jakiś nocny ptak, a na drugim brzegu widać było światła pobliskiego miasteczka. Będę to zawsze pamiętać, pomyślała Irsa. Zawsze będę pamiętać wszystko, co otacza Rustana, który tutaj jest u siebie…

Ciszę wieczoru zakłóciły dochodzące z dołu głosy. Edna i Veronika rozmawiały gdzieś na zewnątrz, prawdopodobnie na tarasie niższego piętra. Irsa cofnęła się pod ścianę.

Teraz mówiła Edna:

– Znowu dzisiaj dzwonili z tego przeklętego związku niewidomych. Zawracają głowę, że Rustan powinien mieć psa. Oczywiście powiedziałam, że nie ma mowy! Nie chcę mieć tu wszędzie brudu i bakterii! Kto by utrzymał porządek mając w domu psa? Wystarczy już ten bałagan, który Rustan wokół siebie robi. Veronika, ja sobie nie życzę tych twoich uwodzicielskich gestów w stosunku do niego! – dodała ostrym tonem. – Powinnaś być bardziej ostrożna!

– Ostrożna? – syknęła Veronika. – Od ilu już lat muszę być ostrożna? Owinę go sobie wokół małego palca, bylebyś tylko powiedziała, że jestem adoptowana.

– Jeszcze nie – zaprotestowała Edna. – Na to jeszcze za wcześnie!

– Niedługo będzie za późno, mówię ci to teraz, kiedy ta wywłoka tu za nim przyjechała. Rustan to kompletny idiota, a ja nie mogę przecież nic zrobić, dopóki on myśli, że jestem jego siostrą.

– To się na nic nie zda, nie będziemy tu urządzać żadnych skandali. A zresztą, ja naprawdę nie rozumiem, po co ci on.

– Mamo, ale on jest rycerski niczym jakiś Galahad! Czy ty nie rozumiesz, jakie to podniecające? – chichotała Veronika.

Galahad! Dokładnie to samo pomyślała przed chwilą Irsa. I nagle się przestraszyła. Gdyby Rustan się dowiedział, że Veronika jest tylko jego przybraną siostrą, że została adoptowana, to ona, Irsa, na pewno nie miałaby już u niego żadnych szans w porównaniu z tą pięknością.

Tamte dwie na dole zaczęły rozmawiać o czymś innym i teraz Irsa już całkiem poważnie nastawiła uszu.

– …Kompletnie nie mogę zrozumieć, co się z Rustanem działo w Szwecji i w Norwegii – powiedziała Edna. – To naprawdę niepojęte!

– Rzeczywiście! Ktoś go ścigał, chciał go zabić, ale dlaczego?

Obie panie zniknęły w mieszkaniu. Irsa zmarszczyła brwi. Nie wiedziała, co tamte sobie myślą, ale z pewnością nie rozumiały sprawy dokładnie tak samo jak ona i Rustan, i Viljo.

Powtarzała sobie w myśli słowa tamtych kobiet i wciąż nie mogła znaleźć odpowiedzi na natrętne pytanie: w co, u licha, wmieszał się Rustan?


Kiedy już się nareszcie położyła, długo jeszcze rozmyślała nad jego losem. Rzeczywiście od czasu, kiedy spotkała tego agresywnego, nieprzyjemnego człowieka pod skalnym urwiskiem, Rustan bardzo się zmienił, złagodniał, dzisiejszego wieczora bardzo już przypominał tamtego Rustana, którego nie tak dawno zobaczyła na fotografii. Młodego, ufnego, sympatycznego chłopca.

Ale taki był tylko wobec niej. Irsa wiedziała, że to rodzina uczyniła go podejrzliwym i pełnym rezerwy.

Jak więc mogli go zrozumieć?

Myśli Irsy krążyły niespokojnie. Mózg był zbyt pobudzony, by mogła spać.

Wydarzenia ostatnich dni przesuwały się jej przed oczyma, krążyły w kółko i w kółko…

Nagle usiadła na posłaniu.

Jakaś myśl, być może nieważna, ale właśnie teraz wydała się najważniejsza…

– Rustan! – zawołała.

Widocznie krzyknęła dość głośno, bo on natychmiast odpowiedział po tamtej stronie ściany. Pewnie zresztą też nie mógł usnąć.

– Rustan, przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Jest tak niezwykły, że…

– Co ty mówisz?

Zawahała się na chwilę.

– Wyjdź na korytarz!

To był teren neutralny. Znakomicie pasował do rzeczowych tematów, jakie mieli przedyskutować.

Rustan wyszedł pierwszy. Korytarz pogrążony był w mroku, lecz jemu to nie przeszkadzało, teraz Irsa niepewnie szła do przodu. Podszedł i ujął ją za rękę, bo słyszał, jak się potyka i przytrzymuje ściany.

– Tutaj jestem – powiedział cicho. – Moglibyśmy wejść do mnie, ale to i tak nic nie pomoże, bo zabrali klucz od moich drzwi. Edna i Veronika uwielbiają wpaść znienacka, żeby się przekonać, „czy mi czegoś nie potrzeba”.

Te słowa sprawiły, że Irsa poczuła się źle. Veronika w jego pokoju? Ale to przecież ona dopiero co mówiła, że Rustan jest niewinny jak Galahad, a on sam nigdy nie zrobił nic, co by temu określeniu przeczyło, więc niepokój Irsy był z pewnością nieuzasadniony.

– Co takiego? Nie możesz się zamknąć na klucz, nawet gdybyś chciał?

– Oni twierdzą, że coś może mi się stać, a wtedy muszą mieć do mnie dostęp. Ale co takiego mogłoby mi się przytrafić, naprawdę nie wiem.

– Przecież to nieludzkie!

– Ech, mają chyba jak najlepsze intencje!

No nie wiem, pomyślała Irsa złośliwie, ale nie dodała już nic więcej. Na korytarzu panował chłód i Rustan stał tak blisko niej, że czuła dotyk szlafroka frotte, który narzucił na piżamę. Przez cały czas trzymał rękę na jej ramieniu.

– I co to takiego przyszło ci do głowy? – zapytał.

– Ech, nic, to wszystko bez sensu. Ale powiedz mi, czy to nie dziwne, że twoja rodzina, która nie spuszcza z ciebie oczu i nieustannie cię strzeże jak małego dziecka, nagle pozwala ci samemu podróżować do Szwecji? A co gorsza w towarzystwie najzupełniej obcego człowieka. Nie sprawdzając przedtem niczego.

Rustan zastanawiał się.

– No cóż – powiedział z wolna. – Miałem przecież być operowany. To oczywiste, że wszyscy chcieli, bym jechał.

– Właśnie dlatego, że to był taki ważny moment, powinni byli z tobą jechać, wspierać cię.

– Edna była rekonwalescentką.

– Po ataku woreczka żółciowego, wielkie rzeczy! Przecież nie leżała w szpitalu?

Na parterze trzasnęły jakieś drzwi. Rustan przygarnął Irsę mocniej.

– Chodź – szepnął. – Wejdziemy do ciebie.

Zatrzymali się natychmiast za drzwiami. Irsa oparła się o futrynę.

– Tak, masz rację – podjął Rustan przerwany wątek. – Edna była w domu. Ona zawsze jest w domu. Ja myślę, że ona mogła mieć… Wyglądała na dosyć niezadowoloną z tego, że Viljo załatwił wszystko poza nią. Mam na myśli operację. Mówiła potem, że chciała też uczestniczyć w radości z tego, że mi pomogą. Michael nie mógł ze mną jechać, bo miał tę konferencję czy kongres, czy co to tam było.

– Niewidomy brat powinien być dla niego ważniejszy, A Veronika?

Wstrzymała dech, ale Rustan w ogóle nie zareagował na to imię.

– Ona dzień przedtem wyjechała na urlop. A szczerze ci powiem, że bardzo się ucieszyłem mogąc jechać sam. Nie tęskniłem za żadnym z nich.

W pokoju zrobiło się teraz bardzo gorąco. Ciężkie, niemal gęste powietrze, chociaż okna były uchylone. A może to gorąco płynęło z niej samej. Z tego, że znajdowała się tak blisko Rustana. Nie, już wiedziała, co to jest. Źródłem gorącej, niemal trudnej do zniesienia atmosfery był ten jakiś magnetyzm, który między nią a Rustanem narastał od dosyć dawna. Irsa czuła, że każdy nerw w jej ciele drga, że serce tłucze się jak szalone, a oddech staje się coraz bardziej przyspieszony. Starała się głęboko wciągać powietrze, żeby odzyskać kontrolę nad sobą.

Trochę trwało, zanim Rustan odpowiedział.

– To bardzo surowa ocena – rzekł bardzo spokojnie.

– Owszem – przyznała. – Nie powinnam była tego mówić. To przecież twoja rodzina. A poza tym przed chwilą słyszałam, jak Edna z Veroniką rozmawiały o twojej przygodzie, i z ich słów wynikało, że naprawdę niczego nie rozumieją. One nie wiedziały, że ja słyszę. Przepraszam, to głupie z mojej strony tak mówić.

On jednak zaczął się zastanawiać nad słowami Irsy. Światło wpadające przez okno kładło się na jego twarzy i Irsa dostrzegała, że dręczy go jakiś niepokój. Spontanicznie, jak to ona, uniosła rękę i delikatnie pogłaskała go po włosach.

– To tylko taka przypadkowa myśl – szepnęła. – Nie dręcz się tym.

W zadumie ujął jej dłoń i zaczął całować koniuszki palców. Gorący dreszcz przeniknął Irsę od stóp do głów.

– Ale gdyby tak było, jak mówisz, to nie rozumiem dalszego ciągu – powiedział. – Dlaczego Hans został zamordowany?

– Nie, ja też tego nie rozumiem. Rustan, myślę, że powinieneś teraz pójść spać.

Mimo woli zbliżyli się do siebie. On położył obie dłonie na jej ramionach.