Z pozdrowieniami…

Podpisała się i podała adres letniego domku Bjørna.


Następnego ranka, gdy tylko przybyła do swojej agencji, ukradkiem położyła „wypożyczoną” kopertę na miejsce. To trochę uspokoiło jej sumienie. W każdym razie na tyle, by pomyśleć: Skoro nikt się nie dowie, nikt nie będzie miał pretensji. Ale sumienie nie dawało się tak łatwo oszukać…

Potem poszła do swojej przełożonej.

– Czy mogłabym teraz dostać tydzień urlopu? Od zaraz. To bardzo ważne. Mam trudną sprawę rodzinną.

Ach, mój mały braciszku, nadużywam twojej osoby!

Po różnych zastrzeżeniach szefowa się w końcu zgodziła, Irsa opuściła agencję i w dwie godziny później jechała już swoim małym samochodzikiem na północ.

Jadąc, starała się przypomnieć sobie, co wiedziała na temat ludzi, którzy w ostatnim czasie zmarli w nie wyjaśnionych okolicznościach. Przeklinała swoją bezmyślność, że jeszcze w Oslo nie zebrała więcej materiału. Teraz mogła polegać tylko na własnej pamięci, a nie była to jej najmocniejsza strona.

Ta kobieta z Isdalen. Nie zidentyfikowana, spaliła wszystkie swoje rzeczy w ognisku i czekała na śmierć w bezludnej dolinie niedaleko Bergen. Potem był jakiś Japończyk, o którym Irsa nic nie pamiętała. Następnie jeszcze jedna cudzoziemka, którą znaleziono daleko na północy; siedziała nad samym morzem, wsparta o kamień. Poza tym było jeszcze kilka dziwnych historii, które wydarzyły się w tak zwanych Fińskich Lasach na granicy szwedzko-norweskiej, i jeszcze jakiś volksvagen bez właściciela znaleziony w Sogn…

Nie, naprawdę, wiedziała o tym wszystkim śmiesznie mało.

Do jeziora Grotte było dalej, niż liczyła. Okolica stawała się coraz bardziej bezludna, a drogi coraz węższe. Co chwila musiała spoglądać na mapę. Wskazówki Bjørna, które w Oslo wydawały się takie oczywiste, tutaj nabierały nieco innego znaczenia.

Pod koniec dnia znalazła się jednak we właściwych, wschodnich rejonach, chociaż raz pojechała z dziesięć kilometrów za daleko, nie widziała nigdzie żadnych zabudowań, tylko ciemny bór, ostatecznie musiała zawrócić i wjechać na drogę, która zdawała się prowadzić wprost do jakiegoś zapomnianego przez Boga i ludzi matecznika.

Ale nareszcie dotarła jakoś do prywatnej drogi Bjørna i kiedy wiosenna noc okryła już cieniem wszystkie barwy natury, zaparkowała samochód przed domkiem i śmiertelnie zmęczona weszła po schodach.

Wielki nur krzyczał gdzieś na jeziorze, które raczej przeczuwała, niż widziała, bo okryte było gęstą mgłą. W lesie wokół domku coś trzaskało i szeptało, Irsę ogarnął lęk przed ciemnością. Pospiesznie weszła do domu i jeszcze spieszniej położyła się do łóżka, bez jedzenia i bez żadnych wieczornych ceremonii. Naciągnęła kołdrę na głowę i – dobranoc!

W zagadkowym śnie prześladowała ją twarz Rustana Garpa.

ROZDZIAŁ II

Cudowny poranek obudził w niej znowu wielką energię. Dobrze jest porozmawiać z sosną, pomyślała, śmiejąc się sama z siebie.

Zjadła przywiezione z domu śniadanie, po czym wyprowadziła samochód na drogę i pojechała do najbliższej osady, Grottemyra. Osada była niewielka i znajdowała się dość daleko. Na szczęście w centrum Irsa zobaczyła sklepiki, tam będzie mogła bez zwracania uwagi wypytać o interesujące ją sprawy.

I rzeczywiście, nietrudno było znaleźć kogoś, kto chciałby opowiedzieć wszystko, co wiadomo o znalezieniu trupa. Wszyscy chętnie o tym rozprawiali, sprawa była na tyle świeża, że wciąż jeszcze nie ustały dyskusje i dociekania.

Dwóch chłopców mniej więcej dwunastoletnich ofiarowało się pojechać z Irsą samochodem, żeby jej pokazać, gdzie parkował wóz ze sztokholmskimi numerami.

Jechali na wschód długo, w głąb lasów. Droga wiła się wśród pokrytych wiosenną zielenią brzóz i ciemnych sosen rosnących na piaszczystym gruncie. Przeważał jednak mroczny, gęsty las świerkowy.

– Tam! Niech pani jedzie tam! – zawołał ten z chłopców, który przez cały czas mówił. Drugi jechał z nim bardziej chyba dla moralnego wsparcia.

Zatrzymali się przy trakcie, którym wożono z lasu drzewo, gdzie głębokie ślady opon wskazywały, że ostatnimi czasy ruch odbywał się tu znaczny. Wszystko jednak urywało się właśnie w tym miejscu, dalej widniały tylko ślady traktorów.

– Tu stał samochód – objaśnił chłopiec. – Teraz już go zabrali.

Irsa wiedziała, że zabrali. Wszystkie inne ślady musiała pozostawić policja. I ciekawscy. Jak ona?

Nie, ona przyjechała przecież z innego powodu.

– I umarłego też tutaj znaleźli? – zapytała.

– Nie. To daleko stąd. Dzisiaj nie możemy tam z panią jechać. Ale możemy wejść na górę, to stamtąd pani pokażę.

Wspięli się po stromym zboczu. Irsa zdołała uratować pończochy w gęstych zaroślach głogu. Nie była też specjalnie zachwycona tym, że wszędzie walały się odchody łosi. Spacerujące po lasach łosie nie były jej ulubionymi zwierzętami.

Kiedy stanęli na górze, szybko zorientowała się w okolicy. Na wschód od nich rozciągał się dziki, porośnięty lasem obszar, daleko na południowy zachód leżało jezioro Grotte, a od północy…

– Oj! – wykrzyknęła. – To przecież moje jezioro!

Tak, widziała wyraźnie, że stroma góra na zachód od miejsca, gdzie stała, to ta sama, którą widziało się z domu Bjørna, na skos, po drugiej stronie jeziora. A tam na północny zachód, czyż to nie równina, na której stoi domek? Za wysokim, porośniętym lasem cyplem. Niewykluczone.

– No – potwierdził rozmowny chłopiec. – To jezioro Vindel.

– Czy nad tamtym jeziorem jest dużo letnich domków?

– Nie, tylko nad Grotte.

Przyszła jej do głowy nieoczekiwana myśl.

– Nie wiecie, czy właścicielami któregoś z domków są Finowie?

Chłopcy spoglądali na siebie nawzajem i potrząsali głowami.

Irsa podjęła kolejną próbę:

– A może ktoś z właścicieli nazywa się Lauritsson?

Znowu milczące porozumiewanie się malców.

I nagle odezwał się ten, który do tej pory nic nie mówił:

– Tu nikt, ale ja słyszałem o kimś, kto się tak nazywa. Oni mieszkali w zagrodzie niedaleko ciotki Fridy. Teraz to ta zagroda jest w ruinie. Tylko że to jest w Szwecji, w północnej Värmlandii.

– Jak się nazywa ta miejscowość, w której mieszka twoja ciotka?

– Eee… Nie pamiętam. Nie byłem tam. Ale ciotka Frida opowiadała zawsze o tej okropnej pani Lauritsson, która wyjechała i zostawiła najmłodsze dziecko.

Irsa zrezygnowała z tego tropu, nie mogło tu przecież chodzić o jej Lauritssona.

– No, to gdzie znaleźli…?

Nie dokończyła pytania. Chłopcy zwrócili się ku wschodowi.

– Tam – powiedzieli obaj równocześnie wskazując na stromą górską ścianę, sterczącą pośród nie kończących się lasów. – To jest Kruczy Żleb. On siedział na samym dole. Nieżywy.

Wciąż jeszcze ta informacja miała posmak sensacji, chłopcom lśniły oczy, kiedy ją podawali.

– Tam za górą to już Szwecja – oznajmił gadatliwy. – Dalarna.

Irsa zastanawiała się głośno:

– Nie rozumiem, jak on się tam dostał. Miejsce jest przecież niedostępne! Małe górskie jeziorka i strome szczyty.

– No, policja uważa, że musiał iść traktem, którym wożą drzewo. On prowadzi w stronę Szwecji, a odnoga wiedzie do przekaźnika telewizyjnego. Potem jednak musiał iść przez las.

Irsa nie potrafiła zrozumieć, co człowiek mógł robić w tych lasach.

– Jak daleko jest stąd do Kruczego Żlebu? – zapytała.

– Eee, stąd się wydaje nie tak daleko. Ale tak naprawdę to ze dwadzieścia kilometrów, droga jest kręta.

Irsa skinęła głową. Mierzyła wzrokiem odległość stąd do Kruczego Żlebu, a potem stąd do domku. Oba odcinki wydawały jej się mniej więcej równe.

Kiedy wracali do samochodu, Irsa przeszła się trochę traktem drzewnym. Trudno tu było szukać konkretnych śladów, tyle nóg ostatnio deptało tę drogę, ona jednak wypatrywała czegoś szczególnego…

Chłopcy czekali niecierpliwie przy samochodzie, ale Irsa zapuściła się dość daleko w las. Ze wzrokiem wbitym w ziemię przemierzała gliniastą drogę.

Jeszcze kawałek, tylko troszkę…

Przeklęci gapie, którzy wszystko zadeptali!

Nie, to bez sensu!

I właśnie wtedy znalazła.

Z uczuciem triumfu wróciła do samochodu. Podziękowała chłopcom za pomoc i odwiozła ich z powrotem do Grottemyra. Potem pojechała do swojego domku, by zrobić sobie coś do jedzenia.

Było jeszcze wcześnie. Co należało teraz przedsięwziąć?

Pójść do Kruczego Żlebu wprost z domku? Co by to dało? Ciało zmarłego zostało przecież zabrane już dawno temu.

I w ogóle należałoby zapytać, co ona robi w tych lasach nad jeziorem Grotte. Czego się spodziewała, przyjeżdżając tutaj? W Oslo postanowiła po prostu wyruszyć tropami nieżyjącego chłopca, którego oczy zrobiły na niej takie wrażenie.

Uff, wszystko jest po prostu smutne i niezrozumiałe.

Tylko że Irsa nie wierzyła już w policyjne teorie. Ona wiedziała teraz więcej niż policja i odkryła, że wiele spraw się tu nie zgadza!

Postanowiła, że pójdzie śladem, który odkryła w lesie, na drzewnym szlaku. Wróciła więc na plac, przy którym znaleziono obcy samochód. Słońce stało jeszcze wysoko na niebie, kiedy zaczęła wolno iść leśną drogą.

Las nie był teraz taki sam jak wtedy, gdy miała ze sobą dwóch chłopców. Teraz znajdowała się jakieś dziesięć kilometrów od osady Grottemyra, potwornie samotna. A las pełen był zapewne łosi i może nawet…

Och, nie! Uświadomiła sobie nagle, że znajduje się w samym centrum terenów, gdzie żyją niedźwiedzie. Irsa zawsze bała się tych zwierząt. Zdjęta paniką przez moment chciała cofnąć się do samochodu i odjechać jak najszybciej. Wkrótce jednak rozsądek powrócił, bo jeśli nawet ród niedźwiedzi bardzo się w ostatnich latach rozmnożył, to i tak nie należy zakładać, że te groźne bestie będą się czaić za krzakami przy drodze. Szła więc dalej, chociaż serce podchodziło jej do gardła.

Nie musiała się długo wpatrywać w ziemię, wkrótce odnalazła kolejny ślad, taki sam jak tamte, które z takim triumfem odkryła przed południem. Ślad wiążący miejsce znalezienia zwłok z osobą Rustana Garpa. Jej Rustana Garpa z Finlandii.

W ziemi znajdowała się mała okrągła dziurka. A dalej przy skraju drzewnego szlaku druga.

Były takie maleńkie, że prawie niewidoczne. I policja nie miała najmniejszego powodu, by zwrócić na nie uwagę. Policja bowiem poszukiwała kogoś nazwiskiem Carr. Policja nie znała Rustana Garpa, człowieka niewidomego, który chodził z białą laską.

Małe okrągłe otworki ciągnęły się wzdłuż leśnej drogi. Zdarzało się, że nie widziała ich przez dłuższą chwilę, ale potem pojawiały się znowu w zależności od tego, czy podłoże było gliniaste, czy suche.

Irsę ogarnęło głębokie współczucie na myśl o tym młodym chłopcu, który brnął naprzód w obcym lesie, a potem spadł ze stromej skały i umarł. Taki młody, pewnie niewiele zdążył się jeszcze dowiedzieć o życiu.

Łzy przesłoniły jej wzrok, czuła bolesny skurcz w gardle, kiedy próbowała przełykać ślinę. Ten jego nieśmiały uśmiech, który widziała na fotografii, te piękne, niewinne oczy. Może lęk przed życiem, którego nigdy nie zdołał poznać?

Szła coraz dalej w las i nadal dostrzegała te czarne otworki wzdłuż drogi. Tylko ktoś, kto ich świadomie szukał, byłby w stanie je odróżnić, tak nieznacznie rysowały się w podłożu. Irsa stwierdziła, że wędrowiec trzymał laskę w prawej ręce.

Teraz znajdowała się okropnie daleko od samochodu. Wokół niej rozciągało się najdziksze górskie pustkowie. Jedynym towarzystwem mogły tu być tylko łosie. I niedźwiedzie… Nie, nie wolno o tym myśleć, żeby nie popaść w panikę!

Irsa zeszła powoli w dolinkę pomiędzy dwoma niewielkimi leśnymi jeziorkami.

I tam znalazła coś bardzo interesującego. Coś, czego w istocie oczekiwała!

– Droga była tutaj bardziej gliniasta niż poprzednio i dlatego dostrzegła też ślady jego stóp. Nie były to jednak ślady samotne. Obok Rustana szedł ktoś jeszcze.

Tak jest! Szło ich tutaj dwóch! I tak musiało być, bo przecież niewidomy nie mógł prowadzić samochodu. Przedtem nie miała pewności, czy ten, kto go tutaj przywiózł, poszedł z nim do lasu. Teraz ją miała. Tym samym jednak teoria samobójstwa nie była już taka oczywista.

Morderstwo? Czy ten, kto mu tutaj towarzyszył, potem zamordował młodego, niewidomego chłopca? Zepchnął go w otchłań?

Na myśl o tym poczuła nieprzyjemny dreszcz.

Ale skoro tak, to dlaczego morderca zostawił samochód w lesie? Czy po wszystkim uciekł do Szwecji?

Z wielką uwagą Irsa studiowała ślady. Rzecz jasna widziała tam bardzo wiele innych odcisków stóp, i wcześniejszych, i późniejszych, ale one układały się najzupełniej przypadkowo. Irsa stwierdziła, że podeszwy niewidomego miały kratkowany wzór, natomiast podeszwy tego drugiego były gładkie, miały tylko metalowe podkówki na piętach i na noskach. Ślady niewidomego były większe, więc pewnie był też wysoki.