– Ależ Ariel, czy tego chcesz czy nie, on i tak jest najważniejszym klientem w twojej firmie. Powinnaś poświęcić mu więcej uwagi. Zastanów się, co zrobisz, jeśli zrezygnuje z naszych usług i złoży zamówienia w innej firmie transportowej?

– Sądzisz, że inna firma będzie tolerować jego zachowanie?

– Tu chodzi o pieniądze, nie o zachowanie. Ludzie są zdolni do wielu rzeczy, gdy w grę wchodzą „zielone”. Niejedna firma znalazłaby czas, aby mu nadskakiwać.

– To zupełnie tak jakby płacić kelnerowi za miejsce w restauracji.

– I co, może nigdy tego nie robiłaś? Zacznij wreszcie myśleć realistycznie. Według mnie następnym razem, gdy będzie w miasteczku, powinnaś pójść z nim na lunch albo na kawę, a przy okazji jasno określić swoje stanowisko. Wtedy może przystanie na twoje warunki, a jeśli nie – jego sprawa, bo ty będziesz w porządku. Chyba że boisz się z nim spotkać… – dodała, chytrze patrząc, jak Ariel wciąż masuje swoje różowe blizny na twarzy.

– Myślałam o tym trochę. Ale proszę cię, Dolly, przestań bawić się w swatkę. Każdy wie, że nie wolno łączyć prywatnych przyjemności z interesami. Zrób kawę i zabierajmy się wreszcie do roboty.

Pracowały nieprzerwanie do czasu, gdy do biura dotarła reszta personelu. Od ich entuzjastycznych okrzyków aż ciarki przechodziły po plecach.

– To chyba ma oznaczać, że dobrze się spisałyśmy – powiedziała Ariel z uśmiechem.

– Czy to naprawdę jest ten sam pokój, w którym pracowałam przez ostatnie dziesięć lat? – pytała z niedowierzaniem piegowata Bernice. – Tylko ten komputer wygląda jak jakaś machina z piekła rodem. Już na sam widok można się zdenerwować.

– Nie ma powodów – powiedziała Ariel wesoło – wszystko po kolei. Jednak zanim weźmiemy się do pracy, chciałabym wam zadać jedno pytanie. Czy chcecie nauczyć się prowadzić ciężarówki? Firma pokrywa koszty kursu dla chętnych. Jeśli nawet nigdy samodzielnie nie wyjedziecie w trasę, już samo posiadanie prawa jazdy będzie plusem. Może się kiedyś zdarzyć, że nasi kierowcy zastrajkują, wtedy będziemy mieli dodatkowego asa w rękawie. Ale kurs nie jest obowiązkowy. Zainteresowanym powiem, że zaczynamy już dziś o dziewiątej. Na ten czas moglibyśmy wynająć agencję, która zastąpiłaby nas w biurze. Wiecie, że wprowadzanie danych z remanentu do komputera to niezwykle żmudna praca, no i wymagająca znajomości jego obsługi. Dlatego namawiam wszystkie gorąco: zapiszcie się na ten kurs.

– Dobrze, więc proszę nas wszystkie wpisać na listę. – Bernice odpowiedziała w imieniu pozostałych kobiet.

– Czy od tej pory kierowcy, podobnie jak zwracają się do siebie „ej, stary, chodź no tutaj!”, do nas będą mówić „ej, stara”? – zaśmiała się jedna z dziewcząt.

– Czy będziemy musiały nauczyć się parkowania tych ciężarówek? Nawet swojego samochodu nie potrafię odpowiednio zaparkować – martwiła się inna.

– Myślę, że wszystkiego dowiemy się jeszcze tego ranka. Dolly zaraz zadzwoni po ludzi z agencji. Proszę, abyście zostawiły na wierzchu wszelką dokumentację, z której będą korzystać, wprowadzając dane. Odpowiednie programy są już zainstalowane, więc pod naszą nieobecność nie powinno tu być żadnych kłopotów.

– A kto jest naszym przełożonym? – zapytała Bernice. – To znaczy, kogo mamy słuchać, jeśli kiedyś znajdziemy się na trasie?

– Mnie! – Ariel poczuła, że serce zaczyna jej walić tak mocno, jakby zaraz miało wyskoczyć z piersi. Oto moment, w którym przejmuje na siebie zwierzchnictwo w tej firmie i, do licha, da z siebie wszystko w nowej roli. Zadrżała w duchu, gdy przez podwójne szyby zobaczyła osiemnastokołowca. Wyglądał jak jakiś dziki potwór. Zaraz też przypomniała sobie film z Jan Michaelem Vincentem pod tytułem „White Linę Fever”, gdzie czarnymi charakterami okazali się właśnie kierowcy ciężarówek. A swoją drogą ciekawe, gdzie Jan zdobywał doświadczenia, aby dobrze odegrać tę rolę; może mógłby udzielić jej kilku wskazówek; w życiu nigdy nie wiadomo, co i kiedy może się okazać przydatne…

Punktualnie o godzinie ósmej czterdzieści pięć wszystkie panie wsiadły do firmowej furgonetki. W chwili gdy opuszczały teren firmy, Bernice zauważyła zbliżający się samochód Leksa Sandersa.

– No to pięknie! Jego wizyta na pewno przyprawi o ciężki ból głowy tych nieszczęsnych pracowników z agencji. Wiecie co? – Bernice, nie kłopocząc się brakiem odpowiedzi, ciągnęła swój monolog. – Zauważyłam, że pan Sanders ostatnio przyjeżdża do nas dużo częściej niż kiedyś. Zawsze tylko wydzwaniał na okrągło, a czasami bywał na obiedzie u pana Able’a, ale w sprawach służbowych przyjeżdżał bardzo rzadko. Ciekawe, dlaczego to się zmieniło… A może on się pani boi, pani Hart? Taki ogromny facet miałby się bać takiej okruszynki jak pani? To śmieszne.

Ariel zsunęła daszek swojej baseballówki niżej na czoło i zupełnie odruchowo sięgnęła po kosmyk włosów zza ucha, aby przykryć nim część twarzy. Poczuła, nie wiadomo dlaczego, że jej serce znowu zaczyna bić mocniej. Przecież nikt nigdy się nie bał Ariel Hart, ta Bernice to głupiutkie stworzenie. Nie ma powodu zaprzątać sobie głowy jej wymysłami.

– Przestań wreszcie to robić – syknęła Dolly. – Zobaczysz, że ludzie zaczną przypatrywać się temu, co tam chowasz. Odsuń do tyłu te włosy, to rozkaz, Ariel.

– Ależ z ciebie gderaczka – zażartowała Ariel, ale posłuchała przyjaciółki.

– I przestań dotykać twarzy. Za każdym razem, licząc od tej chwili, gdy zobaczę, że to robisz, dam ci potężnego kuksańca. Co się stało, to się nie odstanie, a życie toczy się dalej. Musisz znowu siebie polubić, amen.

– Dzięki, jak zwykle masz rację. Nie sądzisz, że ten Sanders jest całkiem przystojny? Przypomina tamtego faceta, który zapłacił za nasz obiad kilka dni temu. Tamten też miał takiego pikapa. Może to ten sani…

– …Widziałaś, jak on pojechał?!

– Trzeba być idiotą, żeby w tym miejscu jechać aż osiemdziesiąt mil na godzinę!

– Dzięki Ci, Boże, że znowu jesteśmy wśród żywych. – Doiły westchnęła z ulgą. Dzięki ci, Dolly – pomyślała Ariel, skręcając na plac nauki jazdy.

– Jesteśmy na miejscu, drogie panie. Możecie się trochę rozejrzeć, byle szybko, bo za kilka chwil znajdziecie się za kółkiem któregoś z tych olbrzymów. Co innego oglądać je przez szybę, a co innego prowadzić. No to jak, gotowe?

Ariel była w swoim żywiole. Czuła się świetnie, ale jak bardzo na jej dobre samopoczucie wpłynął powrót do Chula Vista i spotkanie człowieka o nazwisku Leks Sanders, nie zdawała sobie jeszcze sprawy.

– Jesteśmy gotowe!


* * *

Pikap Leksa Sandersa zatrzymał się przy drzwiach biura ekspedytora.

– Powiedz mi, Bucky – Leks wszedł do środka – w tamtej furgonetce pojechała ta nowa właścicielka firmy?

– Jasne, że tak – odpowiedział Bucky zachrypniętym głosem. – Trochę dziwna, ale całkiem miła. Przed chwilą ukradkiem obejrzałem nowy wystrój biura. Nie jestem żadnym ekspertem, ale trochę się znam, bo moja żona kupuje czasami meble. Ale to nie to samo, co ta pani ma w swoim biurze. A do tego piękne kwiaty, kolorowe popielniczki i wspaniałe obrazy na ścianach. Też możesz sobie zerknąć przez okno. Wyrzuciła sejf pana Asy i kupiła nowy, który zamocowali w ścianie. A oprócz tego jeszcze alarm, komputery, wymyślny aparat telefoniczny z wszelkimi rodzajami przycisków i wygodne krzesła. Aaa, zapomniałem jeszcze powiedzieć o dywanie. Już na sam widok chciałoby się zdjąć buty i dotknąć go bosą stopą, naprawdę piękny. – Bucky splunął za drzwi przeżutym tytoniem i sięgnął po kawę, którą pił z tak brudnej filiżanki, że Leksa ogarnęło obrzydzenie.

– A kto teraz obsługuje biuro? – Leks był wyraźnie skonsternowany nowinami. Ekspedytor uśmiechnął się.

– Automatyczna sekretarka i jakaś pani przy komputerze.

– A niech mnie cholera! Czy ta babka jest naprawdę gwiazdą filmową?

– Tak mówią. Nigdy nie widziałem jej z bliska. Rozmawiałem z nią przez telefon. Wydała mi się całkiem sympatyczna. Zapytała, czy czegoś nie potrzebuję. A jej asystentka przyniosła mi kilka dni temu smakowity lunch. Dobra z niej kucharka. To nie mój interes, ale znam pana i wiem, że Asa Able był pańskim przyjacielem, więc dobrze, żeby pan wiedział: Chet podburza ludzi. Słyszałem nawet, choć nie wiem, czy powinienem o tym mówić, że robotników z pańskiego rancza także namawia do buntu. Musi pan być ostrożny i bardzo czujny. Ten Chet jest jak dziki zwierz, który ucieka z klatki i atakuje czasami nawet nie wiadomo dlaczego.

– Może ta nowa właścicielka go zwolni. Asa z jakiegoś powodu nie mógł tego zrobić, a że nie chciał się z nim więcej użerać, po prostu sprzedał firmę.

– Asa zostawił ten list dla pana. Czekałem, aż pan tu przyjedzie, i dlatego tak długo się zeszło. Asa przed wyjazdem wyglądał naprawdę źle.

Leks westchnął z ulgą. A więc Asa go nie zdradził, nie odszedł bez słowa pożegnania. Leks poczuł się teraz głupio, że tak gburowato zachował się wobec tej nowej właścicielki. Na szczęście to jeszcze można naprawić. Postanowił więc w drodze powrotnej na ranczo zatrzymać się przy jakiejś kwiaciarni i wysłać bukiet kwiatów pod jej adresem. Może należałoby wybrać te małe, białe orchidee i kukurydziane kuleczki – Aggie najbardziej lubiła tę właśnie kompozycję.

Dosyć tego, Leks! – zaczął strofować się w duchu. – Przestań wreszcie żyć przeszłością. Poślij tej pani tuzin róż i koniec. Zaproś ją na smaczny obiad i spróbuj się z nią dogadać. Potrzebujesz jej firmy przewozowej. Może nawet polubisz tę nową właścicielkę lub, jeszcze lepiej, ona polubi ciebie…

To zupełnie nieprawdopodobne. Leks nie cierpiał rozmawiać ze sobą samym, a jednak robił to niemal codziennie. Był swoim najlepszym przyjacielem i jedynym zaufanym doradcą. Dlaczego? Nie miał pojęcia. Chociaż może i dobrze wiedział, ale nie chciał się do tego przyznać. Prawdopodobnie chodziło o nabyty jeszcze w dzieciństwie kompleks niższości Meksykanina.

„Jesteś gorszy, bo jesteś Meksykaninem. Znaj swoje miejsce i nie waż się przekroczyć granicy, Latynosie”.

Ale Leks dzięki ciężkiej pracy otrzymał wykształcenie, a potem, ciesząc się zaufaniem pewnego dobrego człowieka, przekroczył ową niewidzialną granicę. I dobrze mu w tym dopomógł… amerykański spadek oraz amerykańskie nazwisko.

Cholera, jeszcze trochę, a przegapiłby kwiaciarnię, natychmiast więc się zatrzymał z piskiem opon. W pierwszej chwili jak oszołomiony patrzył na okna kwiaciarni upstrzone czerwonymi serduszkami, amorkami i wstęgami. Jęknął głośno, ale wszedł do środka. Dzień Zakochanych, nie mogło wypaść gorzej.

– Proszę o kompozycję z małych, białych orchidei i tych… nie, nie! Pomyliłem się, proszę róże; żółte, różowe lub białe, bez czerwonych.

– Nie mamy róż, bardzo mi przykro. Ale mamy orchidee. Mogę panu przygotować śliczny bukiet.

– Dobrze.

A to dopiero! Nie mają róż! Niech więc będą orchidee, to jeszcze nic nie znaczy. Tylko które wybrać? Czy duże, rozmiarów grejpfruta, czy może małe, delikatne, pochodzące z krzyżówek? Eee, duże nadają się raczej dla babć i ciotek, niech więc będą małe.

W pierwszej chwili był trochę zaszokowany wysoką ceną, wręczył jednak siedemdziesiąt pięć dolarów za bukiet, podał adres Ariel i wypełnił małą kartę. Napisał krótko, że przeprasza za szorstkie zachowanie, zaproponował wspólny obiad i obiecał, że będzie bardziej wyrozumiały w stosunku do pracowników Able Body. Zrobione.

Wrócił do samochodu; na siedzeniu wciąż leżał nieprzeczytany list od Asy Able’a. Leks pospiesznie rozerwał kopertę.


Kochany Leksie

Bardzo mi przykro, że w ten sposób przyszło mi zawiadomić Cię o sprzedaży mojej firmy. Wybacz staremu człowiekowi, który chciał oszczędzić sobie łez rozstania. To było najlepsze rozwiązanie, przynajmniej dla mnie i dla Maggie. Ona myśli, że na Hawajach w jednym z tych wysokich bloków będziemy szczęśliwi.

Nie będzie trzeba kosić trawy, opiekować się kwiatkami ani oddychać spalinami. Mam nadzieję, że ma rację.

To był dobry interes, nie mogłem go przepuścić, Leksie. Pani Hart jest bardzo miłą osobą. Nauczy się wszystkiego we właściwym czasie, a ty mógłbyś jej w tym pomóc, synu. Na pewno nie obejdzie się bez kłopotów. Ale ty się orientujesz, że to ciężka praca, ciężka nawet dla silnego mężczyzny takiego jak ty czyja. Trzeba uważać, bo ona może znaleźć się w niebezpieczeństwie, zawsze znajdą się tacy, którym się nie spodoba. Słyszałem, że to nieprzeciętna kobieta. Ma pięćdziesiąt lat i jest śliczna jak obrazek. Ten facet, który załatwiał transakcję w jej imieniu, mówił, że mieszkała już kiedyś w Chula Vista i teraz zapragnęła tu wrócić. I jest bardzo bogata. Zastanów się, Tobie też lat nie ubywa. Może przypadniecie sobie do gustu. Jeśli tak, na miesiąc miodowy zapraszam na Hawaje, abyśmy mogli wspólnie rozpamiętywać stare czasy.

Będę do Ciebie dzwonił. Wysyłam list do Pani Hart z prośbą, aby przekazała tobie obrazy Teddy’ego Roosevelta. Zaopiekuj się nimi – są dużo warte. Maggie nie zgodziła się zabrać ich razem z nami na Hawaje.