Będę za Tobą tęsknił.

Oboje przesyłamy Ci gorące uściski.

Twoi przyjaciele

Maggie i Asa


Leks pociągnął nosem. Czuł, że on także będzie tęsknił za Asą. Zrobiło mu się bardzo smutno, a w takim nastroju lepiej nie wracać między ludzi.

Na pamięć prowadził samochód po znajomej drodze. Za mostem skręcił w kierunku Tijuany, zaparkował i poszedł do podnóża gór. Z biciem serca zatrzymał się na chwilę przy małym domku, w którym mieszkał kiedyś w dzieciństwie. Wszystko wyglądało czysto i schludnie jak kiedyś, gdy gospodarowała tu jego matka i gdy po obejściu biegało dużo dzieci, kur, psów i kotów. Ile to już lat… a wciąż tyle wspomnień. Przez dwadzieścia lat nie odwiedzał tego miejsca… Dlaczego właśnie teraz poczuł chęć, aby tu przyjechać? Może dlatego, że w głębi duszy chce powrócić? Nie… od bardzo dawna przecież należy do zupełnie innego świata.

Już miał się odwrócić i odejść do samochodu, kiedy stwierdził, że czuje się jakoś dziwnie, jakby coś nie pozwalało mu jeszcze opuścić tego miejsca. Zastanowił się chwilę, a potem zaczął się wspinać trawiastym zboczem w stronę chatki księdza, choć dobrze wiedział, że od wielu lat świeci pustkami.

Kiedyś, dawno temu, szedł tędy boso razem z dziewczyną w powiewnej, białej sukience. Potem już żadna inna kobieta w całym jego życiu nie znaczyła tyle, co tamta, jego pierwsza i jedyna miłość, Aggie, której nie dane mu było mieć u swego boku.

Dzień Świętego Walentego.

Może zdrzemnąć się chwilę w altance z paproci? Może właśnie tam przyśni mu się ciemnooka i ciemnowłosa dziewczyna, która kiedyś obiecała go kochać, szanować i być mu posłuszną aż do śmierci?… Lepiej byłoby zejść na dół, a potem zerwać z sentymentalizmem, zapomnieć na zawsze o tym dniu i stawić czoło twardej rzeczywistości.


* * *

– To dopiero było prawdziwe przeżycie! Bałam się, że serce wyskoczy mi z piersi! Ale czułam, że jestem w stanie przyjąć na siebie każde wyzwanie. Ta ciężarówka to prawdziwy olbrzym, powiem więcej: przeogromny, gigantyczny i absolutnie przerażający olbrzym – rozprawiała gorąco Ariel. – Ale podobało mi się! Muszę zadzwonić do Kennetha i powiedzieć, że miał rację. Ostatnio nie byłam dla niego miła. Ojej, Dolly, co to jest? Popatrz na te kwiaty. Na pewno są od Maksa. Z wszystkich osób, które znam, tylko on jest w stanie wydać na kwiaty więcej niż dwadzieścia dolarów. Miniaturowe orchidee! Zobaczmy, co jest napisane na karcie. Maks jest taki romantyczny, a dziś są przecież Walentynki! Co?!!! Przeczytaj, nie uwierzysz! – Ariel wręczyła kartę Dolly i natychmiast dotknęła ręką policzka.

– Przestań!

– To nawyk.

– Naucz się nowego. Obgryzaj paznokcie, ssij kciuk lub zakręcaj sobie kosmyk włosów jak kiedyś, gdy byłaś mała. Ale nie dotykaj twarzy. Ten facet jest romantykiem. Miniaturowe orchidee, no, no, to go dużo kosztowało, ale zachował się sympatycznie. Przeprosił i proponuje wspólny obiad. Nie odmówisz mu, prawda? Może coś z tego będzie… Dziewczyny mówiły, że jest przystojny do szaleństwa. No, Ariel, powiedz coś wreszcie.

– Popatrz na mnie, Dolly. On robi to wszystko z grzeczności, tym bardziej że potrzebuje Able Body Trucking. On chce ubić ze mną interes. Na pewno jest bardzo miłym mężczyzną, ale to jeszcze nie oznacza, że interesuje się moją osobą. Zresztą nikt się nią nie interesuje i nie zainteresuje. Już się z tym pogodziłam. Zadzwonię do niego i podziękuję za kwiaty. I nie martw się, postaram się być uprzejma. Zapytaj Bernice, czy ma jego domowy numer telefonu. Jeśli chcesz, możesz posłuchać, jak to załatwię. Nie ma go w domu – powiedziała po chwili szeptem. – Jest włączona automatyczna sekretarka.

– Mówi Leks Sanders. Proszę zostawić wiadomość. W sprawach pilnych proszę kontaktować się pod numerem 425-9698. Dziękuję.

– Panie Sanders, mówi Ariel Hart. Dziękuję za piękne kwiaty. Od dzieciństwa właśnie te najbardziej lubię. To doprawdy bardzo miły gest z pana strony. Jeśli zaś chodzi o zaproszenie na obiad, bardzo chętnie skorzystam, ale jeszcze nie teraz. Najbliższe dni mam tak wypełnione różnymi zajęciami, że aż się boję, żeby nie przytrafił mi się jakiś wypadek. Jeszcze raz bardzo dziękuję.

– Całkiem sympatycznie, może z wyjątkiem tego fragmentu o wypadku. Ale dobrze, na pewno kiedyś zadzwoni i jeszcze raz cię zaprosi. Jeśli to zrobi, musisz się zgodzić. Świat się od tego nie zawali. A on może się okazać dobrym Przyjacielem, takim jak Ken czy Maks. Tej jednej rzeczy miałam okazję nauczyć się w życiu: przyjaciół nigdy za wielu. No to umowa stoi, następnym razem, zgoda?

– No jasne, następnym razem.

– Co ty na to, żebyśmy po zajęciach z broni palnej wstąpiły do Burger Kinga, a po ćwiczeniach walki wręcz kupiły jakąś gotową chińską potrawę?

– Niezły pomysł. Odrobina przyjemności nigdy nie zaszkodzi – zgodziła się Ariel. – Wiesz co, Dolly? Życie jest piękne, a ja czuję się wspaniale! Słusznie postąpiłyśmy, przyjeżdżając do tego miasteczka. Czuję się taka podekscytowana i mam przeczucie, że przytrafi mi się tu coś wspaniałego, a jednocześnie ogarnął mnie taki błogi spokój… Powiedziałabym ci coś, ale boję się, że będziesz się śmiała.

– Obiecuję, że nie.

– Widzisz, ja czuję… czuję jakąś niewidzialną siłę, która mnie tu przyprowadziła. Ona… podnosi mnie na duchu, sprawia, że czuję się bezpieczna, potrzebna. Nigdy w życiu nie czułam czegoś takiego. Czasami boję się, że jakimś nierozważnym krokiem spłoszę to uczucie i wszystko przepadnie, bo lubię rozumieć, co się wokół mnie dzieje. To przeniesienie… firma… Ken, który ją znalazł we właściwym czasie… i ta siła… nie wiem, lepiej zapomnij o tym. Takie tam urojenia. Ale sama pomyśl: po co Bóg właściwie mnie tu przysłał?

– Według mnie, jesteś jedyną osobą, która może odpowiedzieć na to pytanie. Ale faktem jest, że cię tu przysłał, a reszta zależy od ciebie. Może masz tu coś ważnego do zrobienia. Jakieś nieuporządkowane sprawy z przeszłości, szkody, które trzeba naprawić, lub coś w tym stylu. Pamiętam, że już kiedyś doszłyśmy wspólnie do wniosku, że ludzkim życiem rządzi przeznaczenie.

Przebiegłość, której Dolly nie potrafiła ukryć w ostatnim zdaniu, zastanowiła Ariel na tyle, że nagle odwróciła głowę, aby przyjrzeć się uważniej twarzy swojej przyjaciółki.


* * *

Obie pracowały wytrwale do końca dnia. Ariel cały czas miała dziwne uczucie, że ktoś o niej myśli. Kilka razy oglądała się nawet przez ramię, ale nie dostrzegła nikogo.

– Jestem wyczerpana. Chiński obiad bardzo mi smakował.

– I naczyń nie trzeba zmywać – dodała Dolly zmęczonym głosem. – Oczy mi się kleją. I tak jesteśmy dzielne, że do tej pory trzymamy się na nogach. Mnie już o dziewiątej chciało się spać.

– Żartujesz sobie? Ja od wpół do ósmej marzyłam o łóżku. Dobranoc. – Ariel, jak co wieczór, uścisnęła swą najlepszą przyjaciółkę. – Dziękuję, że przyjechałaś tu razem ze mną. Wiesz, Dolly, czasami mam wątpliwości, czy uda nam się uporządkować te wszystkie sprawy z firmą, tak aby można nią było wreszcie efektywnie zarządzać. I wymyśliłam sobie, że zatrudnię ci gosposię do pomocy, bo ty i tak masz zbyt dużo pracy, aby jeszcze zajmować się domem.

– Ależ Ariel, to przecież jedyna rzecz, na której się znam. Na razie nie ma powodu tego robić, a ja chcę jak najdłużej pracować na siebie, nie mogłabym być na twoim utrzymaniu.

– Porozmawiamy o tym we właściwym czasie. A na razie dobranoc, Dolly.

– Kolorowych snów, Ariel.

Ariel, przygotowując się do snu, znowu przeniosła się myślami do szczęśliwych czasów swojej młodości. Ach, oddałaby wszystko, aby znowu być młoda i zakochana. Wtedy… z Feliksem nie zdążyła prawie nic przeżyć, a zostało jej jeszcze tak wiele różnych tęsknot, marzeń i pragnień, których chciałaby w życiu zakosztować.

Trzeba było bardziej wytrwale szukać Feliksa – napominała samą siebie. – Tamten prawnik mógł być oszustem, któremu zależało tylko na pieniądzach. A to oznaczałoby, że ślub był ważny. Ksiądz na pewno był prawdziwy, bo miał koloratkę na szyi, sama widziała. Księża przecież nie kłamią. Skoro tak, to dlaczego małżeństwo nie zostało nigdzie zarejestrowane?

Nie wiem – szepnęła do swojego odbicia w lustrze.

Rozmyślając wcierała kakaowe masło w okolice czerwonych śladów po cięciach na twarzy. Ale po chwili, niezadowolona z kiepskiego efektu zabiegu, cisnęła leczniczy sztyft do umywalki.

Usiadła ze skrzyżowanymi nogami na środku łóżka z listą życzeń na kolanach. Odszukała ostatni wpis i, wahając się lekko, zabrała się do pisania.

Chciałabym wiedzieć, co się ze mną dzieje, podobnie jak chciałabym wiedzieć, co mnie tu przywiodło, bo wiem, że nie tylko interesy. Chciałabym… znaleźć Feliksa. Chciałabym… tak wielu rzeczy. Chciałabym wiedzieć, czy jest szczęśliwy, czy ożenił się i czy ma dzieci. Chciałabym znowu być piękna. Chciałabym, żeby o mnie myślał. A może dlatego właśnie ostatnio miewam jakieś dziwne przeczucia… Może on jest całkiem blisko. Chciałabym… Ach, Boże, chciałabym życzyć sobie… szczęścia. Sobie i Feliksowi. Chciałabym…

Łzy napłynęły jej do oczu i Ariel wsunęła listę życzeń pod poduszkę.

Jutro spróbuję jeszcze raz. Może uda mi się go odnaleźć. Chcę tylko wiedzieć, czy jest szczęśliwy. Nie będę ingerować w jego życie lub próbować na nowo rozkochać go w sobie. Może w jakiś sposób będę mogła pomóc mu w życiu. Z pewnością starczy mi na to pieniędzy. A jeśli jemu powodzi się dobrze, może znajdzie się ktoś potrzebujący w jego rodzinie. Trzydzieści pięć lat, to nie tak znów wiele. Nie bez powodu znowu się tu znalazłam, tak chciał los. W życiu nic się nie dzieje bez powodu – co do tego nie ma wątpliwości.

I w chwilę potem zasnęła.


* * *

Tymczasem w odległym o dwadzieścia pięć mil Bonsall Leks Sanders zdejmował buty. Po chwili namysłu, pomimo zmęczenia, postanowił wziąć prysznic. Rozebrał się i nago przeszedł do łazienki. Po drodze zatrzymał się przy automatycznej sekretarce. Z rozczuleniem przysłuchiwał się chaotycznym informacjom nagranym przez swą siostrę i siostrzenicę. Na dźwięk głosu Ariel Hart ze zdumienia wstrzymał oddech i zaczął się uważniej przysłuchiwać jej słowom. Po wysłuchaniu całej informacji wcisnął przycisk, aby ją zachować, i dopiero wtedy przewinął taśmę. Nie miał pojęcia, po co to robi.

Zimny prysznic świetnie orzeźwiał. Leks podskakiwał dygocąc z zimna pod lodowatymi i ostrymi strumieniami wody, które masowały jego ciało. Po dłuższej chwili, gdy stwierdził, że nie wytrzyma tego ani chwili dłużej, przełączył na ciepłą wodę. Zatańczył jeszcze kilka wywijasów i wyszedł spod prysznica. Wytarł się, włożył spodnie od pidżamy i usiadł na łóżku. Jeszcze dziesięć minut temu ze zmęczenia niemal padał z nóg, a teraz poczuł się świetnie, choć jego uczuciami, trudno to wytłumaczyć dlaczego, targały na przemian duma i zakłopotanie. Czy to możliwe, aby ten stan ducha został wywołany przez pewien słodko brzmiący głos? W tej chwili ktoś zapukał do drzwi.

– Señor Sanders, przyniosłam dla pana kanapkę i mleko. Enchilada * dokładnie taka, jak pan lubi i piwo corona, na wypadek gdyby pan nie miał ochoty na mleko. Dobranoc, señor.

– Dobranoc, Tiki.

Nie chciało mu się spać i nie wiedział, co robić, a dzwonić do nikogo nie miał ochoty. Pozostawało jedynie oglądanie telewizji. Szkoda, że nie kupił żadnej gazety z programem. W poszukiwaniu czegoś ciekawego zaczął przełączać kanały, podobnie zresztą jak robił to co wieczór. Ale wszędzie nadawano tylko seriale, różne wywiady, talk – show, informacje. Czy naprawdę nie znajdzie się o tej porze żaden normalny film? Reklamy… reklamy… i nagle… tak, to ona, młoda – około czterdziestu lat, Ariel Hart. Prawdziwa piękność, śliczny uśmiech i niebieskie oczy, jakich jeszcze u nikogo nie widział. Zupełnie jak chabry… zaraz, zaraz, kto to powiedział? Ach, to aktor towarzyszący jej w filmie powiedział właśnie, że jej oczy przypominają mu pole chabrów… A swoją drogą, ciekawe, jak właściwie wyglądają chabry? Oj, chyba robi się sentymentalny. Westchnął z niezadowoleniem i napił się piwa prosto z butelki.

Oparł się wygodnie na poduszkach. Skoro nadarza się okazja, aby poznać bliżej Ariel Hart, nawet w roli superdetektywa, to czemu nie? Kobieta w takiej roli, a to dopiero! Ale Ariel Hart wyglądała całkiem wiarygodnie i grała bardzo dobrze. Leks obserwował z natężeniem każdy jej gest; z wprawą załadowała pistolet, wycelowała i zagroziła, że będzie strzelać. Leks pochylił się, aby lepiej przyjrzeć się całej scenie i w tym momencie zobaczył wycelowaną w siebie z ekranu lufę pistoletu. Jęknął głucho, oto całe Hollywood, i to w swym najgorszym wydaniu.

„Nie strzelisz” – mówił mężczyzna.

„Nie możesz tego wiedzieć. Ale dowiesz się, jeśli nie dasz mi paszportu Annabelli. Oddaj mi go, natychmiast!

„Pewnie nawet nie masz pojęcia, jak posługiwać się tą pukawką” – warknął mężczyzna.