„Tak sądzisz?” – wycedziła Ariel przez zęby.

Leks zafascynowany obserwował nieznaczny ruch jej zaciśniętych na pistolecie dłoni. W sekundę później żyrandol zwisający na cienkim mosiężnym łańcuchu runął na podłogę.

A rewolwer w okamgnieniu wrócił do poprzedniej pozycji.

„Oddaj paszport”.

Jezus, Maria! – Leks, obserwując ekran, zabrał się do jedzenia. Paszport wylądował na stole, a mężczyzna z szyderczym uśmiechem na twarzy wycofał się do drzwi.

„Michael, zapamiętaj dobrze to, co teraz powiem. Jeśli jeszcze choć raz ośmielisz się spojrzeć na Annabelle Lee, nie będę dla ciebie taka wyrozumiała”.

„Następnym razem to ja będę miał broń, ty głupia suko!”

Pif! Paf! Pif! Paf!

Leks śmiał się, obserwując mężczyznę, który robił zabawne wygibasy, aby uniknąć strzałów padających w okolice jego stóp.

Tylko tak dalej, droga pani – Leks wciąż zaśmiewał się do łez.

„Jesteś moim jedynym przyjacielem” – powiedziała jeszcze Ariel, poklepując czule swój pistolet.

To był koniec sceny.

Leks przewrócił się na poduszki. Kiedyś, całe wieki temu Aggie Bixby, wpatrując się w jego oczy, powiedziała:

„Jesteś moim jedynym przyjacielem” – ale wtedy dodała jeszcze: „kochankiem i mężem”.

Leks do północy oglądał film. Postanowił, że następnego dnia wstąpi do wypożyczalni kaset wideo, aby dowiedzieć się, czy można tam dostać inne filmy z udziałem Ariel. Pragnął obejrzeć wszystkie bez wyjątku.

Zasnął z uśmiechem na twarzy. Tej nocy śnił o manekinach w chabrowo – niebieskich strojach. Uciekał przed nimi na sam szczyt góry i widział, jak ich suknie trzepotały na wietrze.

– Nie jesteście prawdziwe – to tylko zły sen! – krzyknął, a jego bose stopy ślizgały się w miękkiej, brązowej glinie. Po pewnym czasie, gdy się obejrzał, stwierdził, że goni go już tylko jeden manekin, a reszta zrezygnowała z pościgu. Obejrzał się ukradkiem i z przerażeniem zobaczył lufę rewolweru wycelowaną w swoje plecy. Przerażony zamknął oczy i chciał wołać o pomoc, ale nie mógł wydobyć z siebie głosu, a wrogi manekin był tuż za jego plecami. Kątem oka zobaczył przekrzywioną perukę i słyszał, jak niebieska suknia szeleści złowrogo przy każdym kroku dziewczyny manekina. W pewnej chwili spojrzała na niego jak obłąkana, a on nagle przestał się bać.

– Czego chcesz? – zapytał. – I kim jesteś? Dlaczego mnie gonisz? To jest wyjątkowe miejsce. Idź sobie stąd! Nie masz prawa tu przychodzić! To miejsce należy wyłącznie do mnie i do Aggie!

Biegł wciąż szybciej i szybciej, a palce stóp zatapiały się w brązową maź. Dokoła siebie słyszał przenikliwe dźwięki wydawane przez ptaki, obwieszczające wtargnięcie intruza na ich terytorium.

Próbował się modlić, mamrocząc jakieś słowa, które wymyślił podczas ucieczki. Ksiądz nauczył go kiedyś modlitwy, ale już nie pamiętał tamtych słów. Biegł ostatkiem sił, nagle zatrzymał się, by złapać oddech.

– Zaczekaj na mnie, Feliksie. Chyba skręciłam nogę w kostce. Proszę, podaj mi rękę.

– Aggie! Czy to naprawdę ty? Gdzie jest twoja niebieska sukienka, ta chabrowa, i co zrobiłaś z pistoletem?

– Zabiłam ich wszystkich, Feliksie. Tych wszystkich ludzi z plastiku, którzy biegli za tobą. Wiatr zerwał im peruki z głów, oni nie byli prawdziwi. A teraz daj mi nasz akt ślubu, Feliksie. To żona powinna go przechowywać. Przedtem tego nie wiedziałam. Ale teraz chcę go mieć. Proszę cię, Feliksie, czy mógłbyś mi go dać? Przysięgam, że będę go strzec jak największego skarbu, podobnie jak ty robiłeś to do tej pory.

– Ale czy wiesz, że na akcie ślubu jest błąd w twoim nazwisku? To dlatego nasze małżeństwo nigdzie nie jest zarejestrowane. Wyjechałaś, a ja nie wiedziałem, jak cię znaleźć. Wciąż próbowałem. Przecież sam nie mogłem wnosić żadnych poprawek, poza tym ktoś mógłby się o wszystkim dowiedzieć. Pamiętam, jak mówiłaś, że nasz ślub powinien być zachowany w tajemnicy.

– Dlaczego ksiądz źle napisał moje nazwisko, Feliksie?

– Dlatego, że był stary i niedowidział. Przecież nie zrobił tego specjalnie. Może długopis mu się omsknął? Kiedy zauważyłem, że na akcie jest błąd, i pobiegłem do niego, już nie żył. Jego ciało pochowano na wzgórzu, dokładnie tam, gdzie dawał nam ślub. Biskup poświęcił tę ziemię. Bałem się opowiedzieć komukolwiek o naszym ślubie. Proszę cię, Aggie, nie złość się na mnie.

– Nie jestem na ciebie zła, ale powiedz mi, jak ksiądz zapisał moje nazwisko?

– Bivby. Na pewno nie zrobił tego umyślnie. Wciąż jesteśmy małżeństwem. Oboje złożyliśmy tu nasze podpisy. Czy pamiętasz, jak podpisałaś się w jego księdze tuż po ceremonii?

– Oczywiście. Podpisałam się Agnes Marie Bixby Sanchez. Byłam z tego bardzo dumna. Po raz pierwszy pisałam swoje nowe nazwisko. I na zawsze pozostanę Agnes Marie Bixby Sanchez. Po wsze czasy.

– Masz zamiar mnie zabić, prawda?

– Tak, bardzo mi przykro.

– Dlaczego chcesz to zrobić?

– Dlatego, że błędnie podyktowałeś księdzu moje nazwisko. Mężowi nie wolno się mylić w takich sprawach. Nie trzeba było tego robić. Pozdrów ode mnie księdza i powiedz, że mu przebaczam.

– Nie! Nie! Zaczekaj!

Leks, cały zlany potem, stoczył się z łóżka.

– Jezus, Maria!

Rozdygotany po koszmarnym śnie, poszedł do kuchni po piwo. Cztery butelki, jeśli nie wypije tego wszystkiego, na pewno nie uda mu się zasnąć tej nocy. Wie, bo wiele razy śnił ten sen, zbyt często jak na jego siły. A tej nocy koniecznie musi się przespać.

Oto twoje życie, Leksie Sanders.

Jak do tej pory.

Jutro będzie nowy dzień.

Może będzie lepszy.

Nie licz na to.

Nigdy tego nie robiłem.

Nagle pomyślał o Ariel Hart. Tak ślicznie wyglądała na filmie. Hm… może jednak jutro będzie lepszy dzień.

5

To było cudowne, bajkowe miejsce, w którym od zapachu kwiatów aż kręciło się w głowie. Tylko oni je znali i tutaj właśnie mieli spędzić swój krótki miesiąc poślubny.

Ariel ułożyła się obok swojego młodziutkiego męża. Wyglądała przy nim jak mała kuleczka.

– Czyż to nie wspaniale, Feliksie? Dotąd byłeś moim jedynym zaufanym przyjacielem, a teraz jesteś również moim kochankiem i mężem. Chciałabym rozgłosić tę wspaniałą nowinę całemu światu. Chciałabym również nigdy już nie opuszczać tego miejsca. Chciałabym…

– Nie możesz przez całe życie marzyć o tym, czego byś chciała, Aggie. Wiem, że to jest przyjemne. Kiedyś też wymyśliłem sobie, że mam matkę chrzestną z bajki, która kazała mi zapisywać wszystkie moje życzenia. Spełnione życzenia z listy życzeń miałem zaznaczać, przyklejając obok nich złotą gwiazdkę. Nigdy nie miałem pieniędzy na złote gwiazdki, ale mogłem je rysować kredkami mojej siostry. Pod numerem pierwszym na mojej liście życzeń zapisałem, że chcę, abyś mnie polubiła. Ale ty mnie pokochałaś, a to przekroczyło moje najśmielsze oczekiwania. Powinienem zaznaczyć realizację tego życzenia aż dwiema złotymi gwiazdkami. I nigdy nie wyrzucę swojej listy życzeń.

– Ja też zrobię sobie taką listę – szepnęła Aggie. – Czy będziemy je sobie pokazywać?

– Tak, jeśli chcesz, ale, moim zdaniem, powinniśmy poczekać z tym do starości.

– Dobrze. Powiedz mi… czy chcesz mnie pocałować? Czy będziesz dotykał mojego ciała? – zapytała drżącym głosem.

– Bardzo chciałbym to robić. A ty?

– Chcesz, żebym dotykała twojego ciała?

– Tak.

– Zrobię to i wszystko, co tylko zechcesz.

– Powiedz, czy zawsze będziesz mnie kochała?

– Do śmierci. A ty… także zawsze będziesz mnie kochał?

– Do śmierci. Kiedyś dostanę dobrą pracę i dam ci wszystko, czego tylko zapragniesz. I wciąż będę cię kochał do szaleństwa. Codziennie będę to powtarzał. Jesteś taka śliczna. Chciałbym mieć twoje zdjęcie. Czy możesz mi je podarować?

– Moi rodzice przestali ostatnio robić zdjęcia. Kiedyś, gdy byłam mała, robili ich bardzo wiele. Mogłabym podarować ci zdjęcie z okresu, gdy zaczynałam chodzić do szkoły. Miałam wtedy około sześciu lat. A ty masz jakieś swoje zdjęcie?

– Nie. Moi rodzice nie mają aparatu fotograficznego. Aggie, przecież my musimy mieć zdjęcie ślubne, aby potem mieć co pokazać naszym dzieciom. Pobiegnę do księdza, może będzie mógł dać mi kartkę papieru i ołówek. Sami siebie narysujemy. Czy chcesz, abym to zrobił, Aggie?

– Tak – szepnęła.

Feliks szybko wrócił z papierem i ołówkiem w ręku. Usiedli oboje ze skrzyżowanymi nogami w altance z paproci. Wyglądali jak dwójka dzieci, którymi zresztą byli. Uroczyście wpatrywali się w swoje twarze, aby zapamiętać każdy najdrobniejszy szczegół i brali ołówek do ręki.

– Chciałabym zatrzymać ten portret, ale matka przetrząsa mi rzeczy. Musisz trzymać go u siebie, Feliksie, tak samo jak akt naszego ślubu.

– W porządku. A wiesz, że ten akt spisany jest po hiszpańsku? Ale język przecież nie ma znaczenia. Schowam go w bezpieczne miejsce do czasu, gdy sami zechcemy zdradzić światu naszą tajemnicę.

– Już nie mogę doczekać się twoich pocałunków, Feliksie. Właśnie tutaj, w tym cudownym miejscu, które sam dla nas przygotowałeś. Co za piękna woń… Mmmmmm.

– Wstawać! Pobudka! Ariel, już za piętnaście piąta!

Dolly patrzyła na nią z uśmiechem. Ariel jąknęła przejmująco i cisnęła w nią poduszką.

– Popsułaś mi taki cudowny sen! A tutaj co mnie czeka? Muszę wstawać i jeździć jakimś osiemnastokołowcem dokoła parkingu. Potem strzelanie z pistoletu, a jeszcze potem wymachiwanie nogami i pięściami, zakończone ukłonem i podziękowaniami za przyjemnie spędzony czas. – Ariel pokiwała ironicznie głową. – Czy ten instruktor jazdy naprawdę myśli, że zdołam nauczyć się tego wszystkiego w ciągu trzech tygodni? Podwójne wysprzęglenie, monitoring satelitarny, tego nie można zrozumieć tak szybko. Ado tego jeszcze rozpisywanie kursów… Jakże można prowadzić samochód, pisać coś na klawiaturze, odbierać informacje, rozmawiać przez CB, przez cały czas nie spuszczając oka z drogi? Taka praca to naprawdę ciężki kawałek chleba. A mnie czeka egzamin na dwuprzyczepowce, trójprzyczepowce i cysterny. Myślę, że zanim dostanę swoje prawo jazdy CDL, minie co najmniej rok! No, sama powiedz, jak mam to wszystko opanować, skoro nawet nie pamiętam, czy jest to federalny czy jakiś inny typ tego prawa jazdy?!

– Tak samo jak kiedyś, gdy uczyłaś się na pamięć całego scenariusza – bez namysłu odparowała Dolly.

– Ba, teoria to jeszcze nie wszystko. Ja mam kłopoty z praktyką. Weźmy chociażby to podwójne wysprzęglenie: wcisnąć sprzęgło, połączenie układu jest przerwane, wrzucić pierwszy bieg, puścić sprzęgło, pojazd rusza, znowu wcisnąć sprzęgło, wrócić dźwignią w położenie jałowe, zdjąć nogę ze sprzęgła, tak jakby „luz” był jednym z biegów. Eeee, powiedz mi lepiej, co dziś na śniadanie? Mam ochotę na francuskiego tosta z dużą ilością masła i dżemu! – krzyknęła Ariel, idąc do łazienki.

– Ja też, ale nie ma już na to czasu. Po drodze zjemy pączka i napijemy się kawy. Pospiesz się, jesteśmy już spóźnione. I ubierz się ciepło, bo na dworze jest nieprzyjemnie.

Kiedy po upływie trzech godzin Ariel wyszła z kabiny ciężarówki, czuła się tak, jakby ktoś zdjął jej z pleców ogromny ciężar. Z niechęcią patrzyła na instruktora.

– Potrafię to zrobić jak trzeba, wiem, o co chodzi. Tylko niech pan nie mówi więcej o ciężarówkach. A jeśli już musi pan ciągle gadać, to o czymś innym, dobrze?

– Oczywiście, pani Hart. A o czym życzy sobie pani rozmawiać? – i, nie czekając na odpowiedź, ciągnął dalej: – Wygląda na to, że będzie pani miała kłopoty z niektórymi kierowcami Asy. Wiem, że pani dopiero zaczyna pracę w tym interesie, więc pozwolę sobie udzielić pani pewnej rady. Niech pani ich zwolni, dopóki jeszcze nie jest za późno. To jest, proszę pani, beczka z prochem, która kiedyś musi wybuchnąć. Chet zaczął ostatnio podburzać do buntu robotników na ranczach. On nie cierpi Leksa Sandersa, to stara sprawa. Twierdzi, że Sanders ponosi winę za śmierć jego dwóch braci. Ale przecież nie on kazał im siadać po pijanemu za kierownicę. Chłopcy potem spadli do wąwozu, a Chet stwierdził, że to wina Sandersa i że on będzie musiał za to zapłacić. Firma ubezpieczeniowa’ wypłaciła odszkodowanie, ale nie obyło się bez problemów, bo powodem wypadku był alkohol. A ten Sanders jest w porządku facet. Nikt w okolicy nie traktuje tak dobrze jak on tych z mokrymi tyłkami *.

Ariel ze złością pchnęła instruktora na drzwi.

– Proszę nigdy więcej nie mówić o tych ludziach w ten sposób, chyba że pan chce, abym zabrała z pańskich lekcji wszystkich moich ludzi. Meksykanie są takimi samymi robotnikami jak wszyscy inni, czy to jest jasne?