– No to gdzie są te gliny? – zapytał wyniośle z tak pogardliwym i nieprzyjemnym wyrazem twarzy, że Ariel drgnęła. Ale zaraz przypomniała sobie o glocku zatkniętym w tylnej kieszeni spodni.
– Już tu jadą, a ja wciąż nie wiem, o co wam chodzi.
– Chodzi o to, paniusiu, że staruszek obiecał dawać mi pięć kursów na tydzień, «e nici wyszły z tej umowy. Człowiek powinien dotrzymywać danego słowa. Zawarliśmy układ. Muszę spłacić tę ciężarówkę i jeszcze posłać dzieciom. A skąd na to wszystko brać, jeśli nie zarabia się pieniędzy?
– Kiedy firma zmieniała właściciela, pan Able nie wspomniał słowem o żadnym układzie. A co za tym idzie, dostawał pan dokładnie tyle kursów, ile panu przydzieliliśmy. A jeśli się to panu nie podoba, proszę poszukać innej pracy. Na pewno nie uda się panu mnie zastraszyć. Niech pan już zabiera swoich kumpli i wynoście się z mojej posesji, natychmiast!
– Nie tak szybko, jest mi pani winna trochę pieniędzy, pani Gwiazdo Filmowa.
– Dostanie pan dokładnie tyle, na ile zapracował i ani centa mniej czy więcej. A wy – Ariel zwróciła się do reszty mężczyzn – naprawdę chcecie się poświęcić w imię interesów tego człowieka? W dzisiejszych czasach niełatwo o dobrą pracę. Przez osiemnaście miesięcy będziecie mieli prawo do zasiłku, ale co potem? W każdym razie proszę odebrać pobory. – Ariel wciąż rozmyślnie omijała wzrokiem Cheta. – A jeśli tego nie zrobicie, czeki prześlemy pocztą.
Chet popatrzył na nią z wściekłością. Podniósł pięść i zrobił krok w jej stronę. Reszta cofnęła się. Ariel błyskawicznie wyciągnęła pistolet z kieszeni. W sposób niezwykle opanowany jak na okoliczności, odciągnęła iglicę i strzeliła w ziemię niedaleko stóp Cheta – jeden, dwa, trzy, cztery strzały. Kawałki odszczypanego betonu poleciały w górę.
– Nieźle jak na gwiazdę filmową, co, panie Wielki Kierowco? Powtarzam ostatni raz, wynoś się z mojej posesji. A jeśli jeszcze kiedykolwiek tu wrócisz, będę celowała wyżej, tak jak teraz. – Ariel skierowała lufę pistoletu w okolice jego genitaliów. – Oto i policja. Żegnam pana.
Tuż za wozem policyjnym podjechał niebieski pikap. Ariel odwróciła się i odeszła. Była już w drzwiach, gdy usłyszała, jak policjant wita się z Leksem Sandersem.
– Co tu się dzieje?
Ariel patrzyła przez okno, jak policjant czubkiem swych wypolerowanych butów bada dziury w betonie, ślady po jej strzałach.
– Czy powiesz mi, co tu się dzieje? – powtórzył pytanie, patrząc na Stana.
– Dziki strajk lub coś w tym stylu. Chet Andrews zachował się jak zwykły łajdak. Ale nowa właścicielka dała mu niezłą nauczkę. I wyrzuciła z pracy całą tę jego bandę. Według mnie, nie ma czego żałować.
– Całą bandę? Z ilu ludzi składa się owa „cała banda”?
– Równo tuzin. Ale to żadna strata. Mamy długą listę kierowców, którzy tylko czekają, aby się u nas zatrudnić. I nie będą mieli nic przeciw naszej szefowej. Panujemy nad sytuacją, sierżancie – zapewniał Stan. – Według mnie, pani Hart postąpiła słusznie, a Chet zachowywał się po prostu podle.
– Jeśli będziecie mieli jeszcze jakieś kłopoty, proszę dzwonić na komisariat. Trzeba będzie spisać raport. Ta sprawa może mieć swój dalszy ciąg. Będę czujny i podwoję patrole na drodze. Miło było cię widzieć, Leks.
– Ciebie także, Stoney. Następnym razem, gdy tu będę, zapraszam na piwo.
– Zadzwoń do mnie. Powiedzcie mi jeszcze, pytam z czystej ciekawości, czyja to sprawka? – zapytał, wskazując dziury w betonowym chodniku.
– Naszej nowej szefowej – odpowiedział Stan z nie ukrywaną satysfakcją – Chet aż zbladł ze strachu, gdy zagroziła, że jeśli kiedyś zobaczy go tu jeszcze, to strzeli mu prosto w przyrodzenie. Jeśli nawet bała się trochę, nie dała poznać tego po sobie. Twarda z niej babka. Od razu widać, że jest w porządku. A pistolet trzymała jak zawodowiec. Ma dziewięciomilimetrowego glocka. Czy pan przyjechał w jakiejś sprawie – Stan zwrócił się do Leksa Sandersa – czy tylko z wizytą?
– Mam sprawę. Chciałem się dowiedzieć, czy macie w Seattle wolnego kierowcę, bo w Oklahomie mam przyczepę do zabrania. – Leks wręczył Stanowi kartkę papieru.
– Trzydzieści dwa centy za milę, panie Sanders?
– Tak jest. Chyba pójdę zobaczyć się z nową właścicielką.
– W takim razie musi się pan pospieszyć, właśnie wychodzi. Jeździ na lekcje, chce się nauczyć prowadzić ciężarówki. Wróci około południa. Ale pani Dolly, asystentka pani Hart, jest cały czas w biurze, uczy się obsługi komputera.
– Świetnie. Gdzie wszyscy się podziali?
– Też chodzą na kurs jazdy na ciężarówkach. Po tym, co tu dzisiaj przeszliśmy, jestem skłonny myśleć, że to dobry pomysł.
– Może i masz rację. Jeżeli byłby jakiś problem z moim ładunkiem, dzwoń do mnie do domu. Muszę już wracać: mam kobyłę na oźrebieniu. Źrebię szlachetnej krwi, musi być piękne.
W chwilę potem, w pogoni za Ariel Hart, Leks dociskał pedał gazu tak mocno, że dym leciał z opon. Nie wiedział, dlaczego tak się zachowuje, po prostu coś go do tego pchało. Wkrótce zobaczył ciemnozielonego rovera przed dwoma innymi samochodami. Wymyślając sobie od piratów drogowych, wyprzedził brawurowo sedana, a potem drugi sportowy samochód. Teraz był już bezpośrednio za samochodem Ariel. Trzy razy nacisnął klakson i zaczął wymachiwać rękąjak szalony, aby zwrócić na siebie jej uwagę.
– Zachowujesz się jak skończony dureń, Leksie Sandersie – mruczał do siebie, a robił to coraz częściej, od kiedy Asa sprzedał Able Body.
Ariel spojrzała we wsteczne lusterko. Zobaczyła niebieskiego pikapa i mężczyznę, który machał ręką w jej stronę. Leks Sanders!
– O Boże!
Makijaż! Czy aby dziś rano nałożyła makijaż?! Z przejęcia wszystko wyleciało jej z głowy. Miała ochotę zerknąć w lusterko, aby sprawdzić, jak bardzo widoczne są ślady po cięciach, ale za bardzo się bała. Może lepiej nasunąć włosy na twarz? Zwolniła i, włączywszy kierunkowskaz, zjechała do zatoki przy krawężniku. Z zapartym tchem patrzyła, jak jego samochód zatrzymuje się obok.
To tylko jeszcze jedna rola, Ariel. I pamiętaj, że kiedyś potrafiłaś oczarować każdego mężczyznę.
– Jest tak, jak myślałem. To panią spotkałem tamtego wieczoru w restauracji, gdy kelnerka ociągała się z obsłużeniem obu pań.
– A pan zafundował nam obiad – dokończyła Ariel. – Miałam wtedy zamiar się zatrzymać, przechodząc obok pańskiego stolika, ale pan wcześniej wyszedł. Jednak musi pan wiedzieć, że to była wyjątkowa sytuacja, na co dzień należę raczej do dobrze wychowanych osób.
Cóż to? Patrzy na nią tak, jakby zupełnie nic nie dziwiło go w jej twarzy… Pewnie on także jest jakimś zgorzkniałym aktorem, który gra swoją rolę…
– Zatrzymałem panią nie bez powodu. Stan powiedział, że pani jedzie teraz na lekcję, ale pomyślałem sobie… że może pani zechciałaby… to znaczy chciałem zapytać… czy pani kiedykolwiek chodziła na wagary? Otóż zajmuję się hodowlą koni arabskich i jedna z moich najlepszych klaczy lada chwila zacznie się źrebić. To jest takie piękny widok i… hm… może zechciałaby pani pojechać razem ze mną do Bonsall? Takich przeżyć się nie zapomina. Poza tym chciałbym także, aby na własne oczy pani zobaczyła, w jakich warunkach żyją moi pracownicy. Chet Andrews ostatnio buntuje ich przeciwko mnie, a ja przecież jestem dobrym pracodawcą. No to jak, pojedzie pani ze mną?
– Prawdę mówiąc, panie Sanders, ostatni raz wagarowałam w piątej klasie. Wtedy oberwałam za to w tyłek i nigdy więcej nie próbowałam. Ale chciałabym zobaczyć pańskie nowe źrebię. Czy mam jechać za panem?
– Naprawdę? Tak, tak, proszę jechać za mną. Chyba że pani chce, abym ją odwiózł, to żaden problem. Samochód może zostać w którymś z przydrożnych warsztatów naprawczych. Odbierzemy go w drodze powrotnej. Dla mnie to żaden kłopot.
Ariel zaczęła zastanawiać się gorączkowo. Ten facet jechał za nią, zatrzymał machnięciem ręki i zaprosił ją na swoje ranczo, aby wspólnie coś przeżyć. Jeżeli pojedzie jego samochodem, będzie musiała z nim rozmawiać, a on przy tej okazji dokładniej przyjrzy się jej twarzy. Zdecydowanie lepiej pojechać za nim własnym samochodem.
– Pojadę za panem, nie będzie pan musiał wracać potem ze mną taki kawał drogi. Ale chciałam prosić pana o przysługę. Niech pan zadzwoni do biura i powie Dolly, gdzie będę. Już od dawna miałam zamiar założyć sobie telefon w ciężarówce, ale jakoś nie mogę się do tego zabrać. To znaczy, miałam zamiar zrobić to jutro… – zaczęła się plątać.
– Dobrze, dobrze. Zadzwonię do niej w pani imieniu. Widziałem wszystkie pani filmy – wygadał się. – Próbowałem je wypożyczyć w sklepie z wideokaseta – mi, ale nigdy ich nie było. Więc musiałem je kupić.
– Wszystkie?
– Pięćdziesiąt sześć kaset. Już zdążyłem je obejrzeć. Ariel była wyraźnie poruszona.
– Dziękuję. Podobały się panu?
Potaknął, kilkakrotnie kiwając głową. Ariel uśmiechnęła się.
– Pani jest naprawdę świetną aktorką. Wszystkie pani filmy są bardzo dobre. Według mnie, najlepszy jest ten o paszporcie Annabelle. Pierwszy raz widziałem go późną nocą w telewizji kablowej i od razu połknąłem bakcyla. Tam też strzelała pani w podłogę, nie gorzej niż dziś podczas zajść na terenie firmy.
– Skoro tak, dzisiejszy popis można nazwać powtórnym zagraniem.
– Lepiej zabierajmy się już z tej zatoki, nim jakiś zabłąkany glina wlepi nam mandat. Proszę jechać za mną.
– Dobrze, i niech pan nie zapomni zatelefonować do Dolly.
Jechała za nim, a myśli wciąż kotłowały jej się w głowie. Co ona właściwie robi? Dolly powiedziałaby na pewno, że podąża za swym instynktem. Ale to nieprawda. Jedzie za nim, bo… bo… patrzył na jej twarz i nie widziała litości w jego oczach. Może okaże się tak samo dobrym przyjacielem jak Ken, Gary czy Maks; przyjacielem lub nawet kimś więcej. Przecież nie ma żony, a ona nie ma męża. Przypomniała sobie teraz, jak się rozgniewała na wiadomość, że Bernice jest przydzielona do obsługi wyłącznie jego interesów. A od dzisiaj Leks Sanders prawdopodobnie stanie się dla niej kimś więcej niż klientem firmy. Ariel poczuła zawroty głowy.
Po upływie czterdziestu minut dojechali na miejsce i Ariel zaparkowała swojego range rovera przy fordzie Leksa.
– Powinna pani sobie kupić amerykański samochód – upomniał ją Leks.
– Wiem. Kupił mi go przyjaciel, bo uważał, że ten wóz to okazja, której nie wolno przepuścić. Może kiedyś kupię sobie dżipa – odpowiedziała.
– Nie, lepiej nie. Nie warto pozbywać się range rovera, aby na jego miejsce kupować dżipa. Z terenowych najlepsze są cadillaki. To samochody nie do zdarcia. Ale kupować trzeba amerykańskie.
– Przekonał mnie pan. – Ariel rozejrzała się dookoła i przez chwilę oniemiała z zachwytu. – Ależ tu pięknie! Czy to wszystko należy do pana? Nigdy dotąd nie widziałam podobnej bramy z kutego żelaza. Na pewno musi mieć około dwunastu stóp. Tylko artysta mógł wymyślić coś podobnego. Wygląda na to – powiedziała rozglądając się dookoła – że nieźle pan sobie radzi.
– To prawda. Na moim ranczo pracuje stu ludzi pochodzenia meksykańskiego, nie licząc innych, którzy zajmują się końmi. Najczęściej wyjeżdżają pod koniec dnia i wracają nad ranem. Inni mają tu swoje domy. Przyjeżdżają do pracy na kilka miesięcy w roku, a potem wracają do swoich. Na tyłach posiadłości znajduje się szkoła. Nie jest zbyt duża, mieszczą się tam zaledwie trzy klasy, które prowadzą trzej wspaniali nauczyciele. Niewiele meksykańskich dzieci umie mówić po angielsku po przyjeździe. Ale po ukończeniu naszej szkoły, gdy przychodzi pora zacząć chodzić do szkoły publicznej w mieście, nasze dzieci są dobrze przygotowane i znają już język. Miło mi poinformować panią, że absolwentami naszej szkoły jest już dwunastu nauczycieli, dziewięciu prawników, trzy lekarki, czterech lekarzy, dwóch księży i trzy zakonnice. Powinna pani zobaczyć to miejsce na Boże Narodzenie, gdy wszyscy się zjeżdżają… Ale jest też dwóch takich, którzy odsiadują w więzieniu federalnym wyrok za handel narkotykami. Chęć dorównania innym za wszelką cenę to paskudna rzecz.
– Co mieści się w tamtym budynku?
– To jakby dom towarowy. Tam można znaleźć wszystko, czego potrzebują moi pracownicy, a więc żywność i ubrania. Wszystko jest sprzedawane po cenach zakupu, a potem potrącane od zarobków. Istnieje tu nawet coś w rodzaju banku, a ściśle rzecz biorąc, ja sam prowadzę ten bank. Każdy, kto chce, może trzymać u mnie swoje oszczędności. A ja płacę za to odsetki – zaśmiał się. – Miesiąc temu przyszedł do mnie pewien młody człowiek i powiedział, że zrobiłem kiedyś błąd, prowadząc konto jego ojca. A potem sam podjął się prowadzenia obliczeń wszystkich kont. On jeszcze się uczy, ale wkrótce przystąpi do egzaminu na księgowego. Z chęcią zwróciłem cały dług i przekazałem mu prowadzenie rachunków naszego minibanku. Tam dalej jest kort tenisowy i basen. Tylko nikt się w nim nie kąpie, nawet dzieci. Ci ludzie są trochę nieśmiali.
– Ile rodzin tu mieszka?
"Lista życzeń" отзывы
Отзывы читателей о книге "Lista życzeń". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Lista życzeń" друзьям в соцсетях.